Strona wykorzystuje pliki cookies, jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, zostaną one zapisane w pamięci twojej przeglądarki. W przypadku nie wyrażenia zgody nie jesteśmy w stanie zagwarantować pełnej funkcjonalności strony!

Nowy numer

hmp 89sm

Szukaj na stronie

HMP Poleca

pandemic m

TANGERINE DREAM - Atem

 

(1973 Ohr; Remaster 2011 Esoteric Recordings/ Cherry Red Records)
Autor: Włodek Kucharek
tangerinedream-atem m
Tracklist:
CD 1
1.Atem (20:25)
2.Fauni Gena (10:43)
3.Circulation Of Event (5:49)
4.Wahn (4:34)
 
CD 2
1.The Deutschlandhalle Performance (40:00)
 
SKŁAD:
Edgar Froese (gitara/ mellotron/ organy/ wokal)
Chris Franke (organy/ monofoniczny syntezator analogowy VCS 3/ perkusja/ wokal)
Peter Baumann (monofoniczny syntezator analogowy VCS 3/ fortepian/ organy)
 
Współcześnie album „Atem” należy do absolutnych klasyków, nie tylko twórczości i dyskografii Tangerine Dream, lecz także historii kraut rocka, space rocka i dorobku muzyki elektronicznej. „Atem” należy także bezwzględnie do ważnego etapu rozwoju grupy Edgara Froese, gdyż w swoich poszukiwaniach świadomie przełamuje bariery elektronicznej jednostajności, homogeniczności poprzednich longplayów niemieckiego trio. Ta, jak się w późniejszym okresie kariery zespołu okazało, trwała tendencja, zauważona została nie tylko przez ogół słuchaczy, także legenda brytyjskich rozgłośni John Peel, obwieścił „Atem” albumem roku 1973. Ta wybitna ocena zawartości płyty była pewnego rodzaju nowością, bo do tamtej pory media na Wyspach traktowały obcych przybyszów zza kanału La Manche dosyć powściągliwe, odnotowując wprawdzie zjawisko Tangerine Dream, ale ustawiając się na pozycji raczej milczącego obserwatora z wyzywającą miną w stylu „Co te Niemiaszki nakombinowały?”. To zaintrygowanie radiowego moderatora było jak najbardziej uzasadnione, ponieważ w konfrontacji z trzema pierwszymi płytami Tangerine Dream- podobnie, jak ta- wydanymi przez niemiecką wytwórnię Ohr- muzyka zyskała wręcz bizantyjską oprawę (oczywiście w moim stwierdzeniu tkwi znaczna doza przesady), stała się jak gdyby pojemniejsza, szersza brzmieniowo, wielowarstwowa, porzucając swój poprzedni, dosyć ascetyczny wizerunek. Jej rozpiętość sięga od powoli rozwijających się, atmosferycznych, dosyć mrocznych i przygnębiających fragmentów na wskroś elektronicznych, z zaskakująco agresywnymi partiami perkusyjnymi Chrisa Franke (część kompozycji tytułowej), z eksperymentatorskim podejściem do partii wokalnych („Wahn”), w których głos ulega permanentnym przeobrażeniom, aż po niezwykle dynamiczne, ekspansywne orkiestracje mellotronowe. To między innymi ta ostatnia właściwość powoduje, że u słuchacza rodzi się wrażenie obcowania z dziełem o symfonicznym rozmachu, w którym obróbka dźwięków, kształtowanie brzmienia  potraktowane zostało przez muzyków absolutnie innowacyjnie.
Należy podkreślić jeszcze jeden element, mianowicie budowanie klimatu o zmiennych właściwościach. Dotychczas utwory Tangerine Dream przypominały dosyć jednolite, rozmazane plamy, stanowiące oddzielne byty, czasami  luźno ze sobą powiązane, które mogłyby stanowić autonomiczne części kompozycyjne. Na płycie „Atem” można mówić o zaprojektowanej z rozmysłem dramaturgii, o stopniowaniu napięcia, które zachowuje się jak sinusoida, raz osiągając niezwykłą dynamikę i intensywność, by za moment spaść do poziomu niepokojącej ciszy. Szczególnym przykładem takiej strategii jest ponad 20-minutowy utwór tytułowy. I kolejny nowy komponent. Jeżeli w przypadku wczesnych dzieł TD można w ogóle mówić o jakimkolwiek pierwiastku melodycznym, to album „Atem” jest pierwszym o tak, wprawdzie fragmentarycznie, ale jednak wyraziście ukształtowanych wątkach melodycznych. Choć z tradycyjnie pojmowaną melodyką znaną z wykonań nawet tych rozbudowanych songów rockowych, muzyka Tangerine Dream nadal nie posiada zbyt wielu punktów stycznych. W dalszym ciągu melodia posiada ledwo naszkicowane kontury, które w trakcie kreowania kolejnych sekwencji pełnią funkcję dźwiękowych granic elektronicznych plam, rozmywających się w przestrzeni. Zwraca uwagę także fakt, muzycy generują mniej rozwiązań dysonansowych, co czyni ich muzyczne wypowiedzi bardziej przystępnymi, chociaż słowo „przystępny” w odniesieniu do wczesnych pomysłów Tangerine Dream jest pewnego rodzaju nadużyciem. W każdym z czterech utworów dominuje przestrzenne brzmienie, które nowa, zremasterowana wersja albumu jeszcze dobitniej eksponuje. I tak jak na pierwszych trzech albumach dźwięki poruszały się dosyć leniwie, to na „Czwórce” znajdują się one w ciągłym ruchu poruszając się po ścieżkach prowadzących w różnych kierunkach, jakby były komponentami Kosmosu. Pomimo tych przeobrażeń obrazy muzyczne Tangerine Dream zachowały swoją inspirującą siłę, stymulując wyobraźnię, skłaniając do snucia własnych wizji i interpretacji. Ten przekaz wzmacnia także ciekawie zaprojektowana okładka, na której widnieje obraz dziecięcej twarzy, wówczas 4- letniego syna Edgara Froese, Jerome, który ponoć już wtedy marzył zostać w przyszłości członkiem składu TD, co się zresztą ziściło, gdyż oprócz muzyka Jerome Froese został niejako automatycznie kustoszem dorobku artystycznego sławnego ojca.
Analizując treść czwartego albumu formacji już na początku słuchacz przeżywa zaskoczenie. Polega ono na tym, że pierwsza kompozycja, suita „Atem” prezentuje zupełnie inną formę prologu, niż to miało miejsce do tej pory. Zamiast powolnego, wręcz flegmatycznego nabierania rozpędu, utwór praktycznie wybucha już na samym początku. Dudniący mellotron, potężne uderzenia bębnów, gęste brzmienie o narastającej intensywności paraliżuje swoim majestatem. Ten rozdział trwa kilka minut gasnąc nagle w punkcie 5:43. Następuje akt drugi, kompletnie inny niż wstęp. Nagle słuchacza otaczają kosmiczne pejzaże, szumy, anonimowe, oszczędne dźwięki, syntezatorowe plamki, zmienia się klimat na bardziej refleksyjny, a utwór przeradza się w minimalistycznego przedstawiciela muzyki kosmicznej. Spora doza w tych eksploracjach Kosmosu nowatorskiego improwizowania, prób eksperymentu, traktowania dźwięków jak puzzli przydatnych do projektowania elektronicznych krajobrazów. Stan pewnego wyciszenia, programowej monotonii utrzymuje się już do końca, a niektóre odcinki balansują na granicy niesłyszalności, dlatego chcąc je wyraźnie rejestrować, należy wykorzystać parametry techniczne słuchawek. (Ale to tylko dobra rada, a nie warunek sine qua non).
Na drugiej stronie czarnego winyla znalazły się trzy dalsze części wydawnictwa studyjnego „Atem”. „Fauni Gena” proponuje zupełnie nowe tony. Na bazie elektronicznie wygenerowanych odgłosów lasu tropikalnego mellotron snuje elegijną melodię, a obok tej partii profil brzmienia kształtują także smyczki i flet. Oryginalna wizja artystyczna, nawiązująca nieznacznie do psychodelicznych czasów Pink Floyd z okresu „Saucerful Of Secrets”. „Circulation Of Event” łamie wszelkie stereotypy i założenia przewidywalności. Tutaj nic nie jest zgodne z rockowym kanonem. Brak identyfikacji rytmu, zero linii melodycznej, a spośród instrumentarium dominują organy, ale wykorzystane bardziej jak nowatorskie narzędzie aniżeli typowy instrument muzyczny. Album zamyka najkrótszy fragment „Wahn”, którego niemiecki tytuł „ekstaza, urojenie” doskonale oddaje jego kompletnie „odjechany” charakter. Utwór składa się z części wokalnej, chociaż osoby nastawione na standardową prezentację możliwości głosowych powinny trzymać się mocno oparć fotela, w którym siedzą. Ten wokal obejmuje dźwięki, hałasy wytwarzane poprzez, na wszelkie sposoby elektronicznie przetwarzane ludzkie okrzyki, szepty, a momentami wrzaski rodem z makabrycznego horroru. Powiedzieć o tych szaleńczych głosowych wstawkach eksperymentalne, oznacza nic nie powiedzieć. Tego trzeba po prostu samemu posłuchać, bo żaden opis nie jest w stanie oddać rzeczywistości. Ten składnik kompozycji czyli „medytacje wkurzonego wariata” ( w tej roli Chris Franke) pozostawiony sam sobie doprowadziłby zapewne słuchaczy do kompletnej frustracji albo totalnego wkur……. nia. Sądzę, że autorzy sami doskonale sobie z tego zdawali sprawę, dlatego w kompozycji umieścili instrumentalną przeciwwagę w celu zrównoważenia poczucia pewnego dyskomfortu estetycznego wynikającego z tortur wokalnych. Występuje ona w formie przepięknego…, tak, tak, to nie przejęzyczenie, przepięknego, cudownie harmonijnego, sielankowego i błyskotliwego pasażu duetu flet- mellotron. To absolutny balsam na skołataną duszę fana, w totalnej opozycji do sfery wokalnej utworu. Iście szatańskie rozwiązanie.
Podsumowując mogę napisać bardzo krótko, album „Atem” to dzieło sztuki muzycznej w pełnym wymiarze znaczenia tego słowa. Niepodrabialne, jedyne w swoim rodzaju, oznaka potencjału kreatywności trzech skromnych artystów Edgara Froese, Chrisa Franke i Petera Baumanna. A herezją będzie podkreślenie komercyjnych właściwości wszystkich czterech zawartych na płycie studyjnej utworów. Dlaczego „herezją”? Bo gdy przyjrzeć się dokładnie współczesnemu rozumieniu pojęcia „komercyjny” i zestawienia go z artystyczną wizją trio Tangerine Dream, to dzieło niemieckiej formacji okazuje się super nowatorskie i awangardowe. Jednak należy wziąć na tę ocenę poprawkę wynikającą- nazwijmy to- z upływu czasu. Przed 43 laty muzykę z tego longplaya prezentowano w publicznych rozgłośniach radiowych i nikt z tego powodu nie wpadał w szaleństwo. W dzisiejszych czasach taka strategia byłaby na pewno zupełnie pozbawiona realizmu, bo dzisiejsza pop kultura nie potrafiłaby zrozumieć ani grama ze skali tego zjawiska artystycznego. Ale to już raczej temat na rozprawę socjologiczną, aniżeli recenzję rockowego albumu.
Dodam, że dzięki edycji Esoteric Recordings / Cherry Red Records słuchacze otrzymali do rąk swoich unikalny bonus w postaci drugiego dysku zatytułowanego „The Deutschlandhalle Performance”, na którym zarejestrowano jeden 40 minutowy utwór, nagrany w Deutschland Halle w Berlinie 29 listopada 1973. Nie chciałbym nikogo zanudzać, ale ten obiekt ma bardzo ciekawą historię, dlatego w tej części tekstu postaram się podać kilka danych w pigułce. Halę oddano do użytku w roku 1936 , a wybudowana została jako obiekt sportowy na Letnie Igrzyska Olimpijskie, jako symbol potęgi wtedy już hitlerowskich Niemiec. Zniszczona w trakcie działań wojennych, odbudowana w połowie lat 50-tych (ówczesny Berlin Zachodni) oczywiście unowocześniona, służy do dnia dzisiejszego w szczególności organizacji imprez sportowych oraz kulturalnych, między innymi koncertów rockowych (Eric Clapton,[4] The Rolling Stones, Frank Zappa, AC/DC, Metallica, David Bowie, The Who, Pink Floyd, Johnny Cash, Queen, Joe Cocker und Jimi Hendrix i wielu, wielu innych). Widownia mieści, w zależności od potrzeb 10 000- 16 000 widzów. Przy komplecie publiczności wystąpił Tangerine Dream w roku 1973, proponując przedstawienie artystyczne (performance), w czasie którego Tangerine Dream osiągnął swój cel, zaskoczyć i poruszyć muzyką, niekiedy kontrowersyjnymi dźwiękami kilkanaście tysięcy słuchaczy. Kompozycja stanowi nieprzerwany ciąg muzycznych zdarzeń, których bohaterami jest trójka instrumentalistów, dysponujących szeroką gamą umiejętności wykorzystania bogatego instrumentarium, bo obok gitary, czy instrumentów perkusyjnych, artyści wykorzystali możliwości elektroniki. I po wysłuchaniu należy powiedzieć, że nie jest to przekaz jednostronny, mało wyrazisty, przeciwnie, muzykom udało się zachować równowagę w swoich improwizacjach, uniknąć chaotycznego generowania dźwięków, uniknąć dysonansu prowadzącego do braku zrozumienia ze strony słuchacza. „Deutschlandhalle Performance” to pewien ciąg muzycznych ilustracji, nastrojowych pejzaży, wynikających z sumy doświadczeń wykonawców na scenie, ich talentu i wizjonerskiego podejścia do sztuki muzycznej. Warto tego fragmentu posłuchać, żeby się przekonać, jak potrafi brzmieć muzyczny spektakl, w którym żaden element nie został wyreżyserowany.
Ocena 5/ 6
Włodek Kucharek

rightslider_001.png rightslider_004.png rightslider_002.png rightslider_005.png rightslider_003.png

Goście

5054998
DzisiajDzisiaj2531
WczorajWczoraj3081
Ten tydzieńTen tydzień8477
Ten miesiącTen miesiąc58649
WszystkieWszystkie5054998
18.220.64.128