Strona wykorzystuje pliki cookies, jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, zostaną one zapisane w pamięci twojej przeglądarki. W przypadku nie wyrażenia zgody nie jesteśmy w stanie zagwarantować pełnej funkcjonalności strony!

Nowy numer

hmp 89sm

Szukaj na stronie

HMP Poleca

pandemic m

KAYAK - See See The Sun

 

(1973 EMI/ Harvest Records; 1995 remastered Pseudonym; 2012 Remaster Esoteric Recordings)
Autor: Włodek Kucharek

 

kayak-seeseethesun

1.Reason For It All (6:29)
2.Lyrics (3:42)
3.Mouldy Wood (5:16)
4.Lovely Luna (8:19)
5.Hope For A Life (6:49)
6.Ballet Of The Cripple (4:39)
7.Forever Is A Lonely Thought (5:26)
8.Mammoth (2:57)
9.See See The Sun (4:13)
Bonus tracks:
10.Still Try To Write A Book (2:01)
11.Give It A Name (2:44)
Skład:
Ton Scherpenzeel (instr. klawiszowe)
Pim Koopman (perkusja/ syntezator/ organy/ wokal)
Max Werner (wokal/ mellotron)
Cees van Leeuwen (bas)
Johan Slager (gitary/ wokal)
Goście:
Giny Busch (skrzypce “Lyrics”)
Martine Koeman (skrzypce „Lyrics”)
Ernst Rejiseger (wiolonczela „Lyrics”)
G.Berlee (katarynka „Flamingo” Amsterdam „Mammoth”)

Kayak, kolejny przedstawiciel holenderskiej “stajni” rockowej, pierwotnie kwintet ( z biegiem lat rotacja personalna była znaczna, z wyjątkiem opoki duetu Scherpenzeel- Koopman) założony w 1972 roku przez wtedy niespełna dwudziestoletnich muzyków Toni Scherpenzeela i Pima Koopmana (zmarł nagle na zawał serca 23 listopada 2009 roku), kolegów z „podwórka” holenderskiego miasta Hilversum. Ten pierwszy to w świecie rocka najbardziej rozpoznawalna postać zespołu, głównie za sprawą współpracy z innymi znaczącymi składami branży rockowej, wymieniając w tym punkcie chociażby Camel, z którym pojechał w trasę (1983) po publikacji recenzowanego już na tych łamach albumu Wielbłąda „Stationary Traveller”. Uzupełniając dossier Scherpenzeela należy dodać współudział w realizacji dwóch innych wydawnictw, podpisanych przez Camela, przepięknej płyty „Dust And Dreams” (1991) i efektownego „Rajaz” (1999). Toni zagrał też w wielkim przedsięwzięciu artystycznym swojego ziomka z Hilversum, Arjena Lucassena „Into The Electric Castle” (1998), wspaniałym albumie koncepcyjnym, stanowiącym obszerną, zamieszczoną na dwóch dyskach scince fiction story. Według mnie ta ostatnia pozycja to obowiązkowy program wyrafinowanego rocka progresywnego w ścisłym związku z metalem, dla każdego zwolennika dobrej muzy. Zamykając skróconą notkę biograficzną Scherpenzeela wspomnę też o epizodzie z omawianą na stronach HMP grupą Earth& Fire. Wracając do piątki rockmanów z Kayaka należy już na wstępie zaznaczyć, że od początku mieli lekki kłopot z definicją stylu swojej grupy i określeniem priorytetów twórczych na drodze do potencjalnej kariery. A to oznacza brak sprecyzowanej idei w zakresie stylu uprawianej sztuki muzycznej. Debiut, o którym będzie mowa „See See The Sun” media solidarnie określają jako rock progresywny i należy się z taką opinią zgodzić. Ale na następnych płytach, także tych po okresie czasowej hibernacji fonograficznej w latach 1981-2000, a Kayak działa oficjalnie po dziś dzień, autorzy kolejnych albumów krążyli jak satelita po orbicie art rocka, a także muzyki pop. I w tym swoistym rozdwojeniu jaźni dostrzegam przyczynę słabości produkcji zespołu. O debiucie będzie mowa później, ale inne longplaye przyniosły koktajl złożonych, nad wyraz dojrzałych, starannie opracowanych tematów progresji, wielowątkowych, bogatych instrumentalnie, ale sąsiadujących z dosyć naiwnymi piosenkami, ewidentnie trącającymi tanią komercją i obciachowym festiwalem typu Eurowizja albo Top Trendy w naszym rodzimym Sopocie. Stąd dalsze pozycje w dyskografii były nierówne, obok „stukaratowych” perełek zawierały knoty dołujące poziom całości. Oczywiście to moja ocena, a w niej spora doza subiektywizmu, dlatego należy wziąć poprawkę. Dziwne to odczucie, piszę o sobie, gdy człowiek słucha jakiegoś zestawu utworów Kayaka i raz gęba uśmiecha mu się z satysfakcji, a innym razem krzywi się jak po zjedzeniu cytryny. Brak stabilizacji jakości to zachowanie wykonawców, które czasami można „złożyć na karb” debiutanckiej tremy, braku doświadczenia, ale z holenderskim kwintetem było tak, że również po latach szlifowania umiejętności i doskonalenia kompetencji potrafili zarejestrować na płycie taki projekt, że „wołał o pomstę do nieba”. A co ciekawe, trudno było znaleźć racjonalne uzasadnienie sytuacji, gdyż cała piątka to utalentowani muzycy, wręcz trudno mówić o jakichkolwiek ograniczeniach wykonawczych. Dlatego nie zawsze było mi po drodze z twórczością Kayak, choć posiadania kilku płyt formacji absolutnie się nie wypieram. Moim zdaniem Scherpenzeel i koledzy wypadali najlepiej w opracowaniach niezwykle „rozłożystych”, rozbudowanych, złożonych, konstruowanych muzycznie na kanwie jednej, spójnej opowieści. Sztandarowymi przykładami w tej dziedzinie są niewątpliwie albumy „Merlin” (1981) i jego odnowiona i poszerzona wersja z 2003 roku „Merlin- Bard Of The Unseen”, znakomity „Nostradamus- The Fate Of Man” (double CD, 2005), pomyślany jako forma rock- opery, czy wydawnictwo także na dwóch dyskach „Letters From Utopia”, całkiem nowe, bo z roku 2009. Zresztą dyskografia tej pięcioosobowej formacji nie stanowi powodu do braku zadowolenia, ponieważ pomimo wieloletniej przerwy w aktywności artystycznej obejmuje 16 tzw. dużych płyt, ostatnia „Anywhere But Here” ukazała się na rynku w 2011 roku. Kończąc kwestię dorobku płytowego wspomnę jeszcze, że płytą, która przyniosła zespołowi niekwestionowany sukces komercyjny była przebojowa „Phantom Of The Night” z roku 1978, z tym, że problem polegał na tym, że artyści, management i dystrybutor zacierali dłonie z radości, słysząc brzęk monet i szelest banknotów spływających z jej sprzedaży, a fani bardziej wyczuleni na wyszukane i ambitne dźwięki „kręcili nosem” z dezaprobatą. Sytuacja była co najmniej dwuznaczna, a gdy po wydaniu „Phantom Of The Night” rozgłośnie dosłownie rzuciły się na singlowe edycje utworów „Ruthless Queen” i „Crime Of Passion” (rok wcześniej opublikowali longplay „Starlight Dancer” z tytułowym hitem wielu radiowców w krajach Europy), duża grupa fanów odwróciła się plecami manifestując swoje niezadowolenie. Wyczuł to także Ton Scherpenzeel, szef artystyczny projektu, uzmysławiając sobie, że ma na koncie kompozycje, które wcześniej dawały także nadzieję na zaspokojenie wyrafinowanych gustów i w roku 1981 wymyślił historię „Merlina”, wykorzystując tak charakterystyczne elementy proga jak aranżacje orkiestrowe i chóralne. Dodam jeszcze, że po śmierci Pima Koopmana zespół odwołał zaplanowane tournee koncertowe, a dwa lata później zawiesił działalność. „Wróbelki ćwierkają”, że w najbliższym czasie Kayak wyda oficjalne oświadczenie o swoim rozwiązaniu. Tyle informacji natury ogólnej. Przystąpmy do analizy wydawnictwa „See See The Sun”.

Sądzę, że niewiele osób wie, że Scherpenzeel i Koopman zwlekali z wydaniem pierwszej płyty do momentu absolutorium w Akademii Muzycznej w Hilversum. Oznacza to, że wymienieni panowie są wyedukowani w kierunku sztuki muzycznej, a to znaczy między innymi, że potrafią czytać zapis nutowy (wielu rockmanów gra intuicyjnie, ponieważ nie ma bladego pojęcia o nutach, zresztą nie jest to żadna tajemnica i liczni z nich przyznają się do tego defektu). W tym kontekście nie należy się dziwić, że wprowadzone do kompozycji Kayaka rozwiązania pochodzące z muzyki klasycznej, albo aranżacje partii orkiestrowych stanowiły dla tej dwójki „chleb powszedni” w czasie studiów. Z dziewięciu składników programu albumu „See See The Sun” wyróżnić można takie, które zdecydowanie posiadają genezę rockowej progresji, ale także te, które z kolei określić można jako rockowe piosenki z inklinacjami popowymi. Sztandarowym przykładem stuprocentowego hiciora jest oczywiście zgrany do cna „Mammoth”, ale nie tylko. Trzymając się chronologii należy zauważyć, że już the opener „Reason For It All” stanowi doskonały dowód skłonności Toni i Pima do eksploracji dzieł muzyki klasycznej, niełatwych i skomplikowanych form kształtowania struktury brzmienia, łączenia składników o różnych sekwencjach, eksponowania przedstawicieli instrumentarium typowych dla rocka jak gitara, bas czy perkusja, ale także korzystania z dźwięków klasycznego fortepianu bądź organów o niezwykle dostojnym, chwilami sakralnym usposobieniu. W pomysłowym, kreatywnym sposobie gry na instrumentach klawiszowych dostrzegamy wpływy ówczesnych wschodzących mistrzów, Tony Banksa z Genesis i Ricka Wakemana z Yes. Do tych cech załączyć można charakterystyczne dla stylistycznej tożsamości Yes wielogłosowe partie wokalne oraz wyszukane akordy gitarowe. Bonusem jest także świetna melodia. Od drugiej minuty, kiedy kompozycja zmienia swój profil na instrumentalny, muzycy wprowadzają kilka znakomitych partii solowych, z tym, że „rozdającym” karty pozostaje fortepian, który co rusz akcentuje swoją obecność, nie tłamsi jednak pozostałych wykonawców, pozostawiając sporo przestrzeni do zaprezentowania umiejętności. Jeden z najlepszych występów tej części utworu daje gitara, która z ostrym „przytupem” rusza do działania od 3:30, pozostając przez grubo ponad minutę instrumentalnym dominatorem. Do tej samej kategorii kompozycji włączyć można „Hope For A Life”, która oprócz atrybutów opisanych wyżej zawiera także element, który można zdefiniować jako znak rozpoznawczy stylu grupy, mianowicie lekkość i melodyjność, oraz częste „wycieczki” fortepianu w kierunku konwencji jazzowej. Najdłuższym rozdziałem albumu jest czwarty z kolei na liście „Lovely Luna”, który rozpoczyna się jako wspaniały, sferyczny song, z bardzo oszczędną instrumentacją, wypełnioną brzmieniem Fendera, mellotronu i gitary akustycznej, poetyckim wokalem, roztaczając cząsteczki magii i tajemniczości. Dopiero po trzeciej minucie całość staje się bardziej dynamiczna, ciężkie organowe akordy, przetworzone brzmienie gitary i popis wielogłosów powodują istotną przemianę. W punkcie 5:40 za sprawą mellotronowego hymnu i podniosłych partii smyczkowych wkraczamy na teren patosu, klimatu wzniosłości i powagi. Są takie fragmenty, w których na myśl przychodzi nieśmiertelny poemat „Epitaph” King Crimson, szczególnie wtedy, gdy spotykamy się z potęgą mellotronu. Finał powraca do sferyczności i minimalizmu z prologu. Nie ukrywam, że właśnie ta propozycja z płyty „See See The Sun” przypadła mi najbardziej do gustu i gdybym miał wskazać tej jeden, w mojej opinii najlepszy akapit dzieła, to byłoby to ponad 8 minut z tytułem „Lovely Luna”. Te trzy omówione części publikacji Kayaka stanowią łącznie blisko połowę czasowego wymiaru longplaya. Wśród pozostałych komponentów zaznaczyłbym jeszcze przejmującą pieśń „Forever Is A Lonely Thought”, nieformalnie podzieloną ma trzy etapy, pierwsze dwie i pół minuty utrzymane w manierze subtelnej ballady, po 2:30 udane przejście na ścieżki dźwiękowe generowane przez instrumenty „podbijające” krzywą dynamiki i pod koniec powrót do konwencji z introdukcji, czyli wokalnej kołysanki. Utwór miły w odsłuchu, delikatny, z nośnym wątkiem melodycznym. Z „Mouldy Wood” „wyłowiłem” głównie dźwięki klawikordu odwołującego się do epoki baroku. Poza tym utwór ten do końca mnie nie przekonuje, z jednego powodu, mam wrażenie jakby autorzy chcieli w nim zmieścić jak najwięcej pomysłów, stąd muzyczna akcja podlega zbyt wielu zmianom, co szkodzi płynności kompozycji, do której wkradają się drobiny chaosu. Chociaż z drugiej strony partia solowa gitary to smakowity kąsek dla każdego poczucia estetyki. Podobać się może również „Ballet Of The Cripple”, choć zbyt nachalnie nawiązuje do partii wokalnych z debiutu Queen, ale może to tylko moje omamy słuchowe? Nie przekonuje mnie do końca przebój „Mammoth”, a zastosowanie w nim katarynki może miało za zadanie wywołać efekt nowości bądź urozmaicenia brzmienia, ale u mnie budzi irytację i moim zdaniem słabo wpisuje się w przestrzeń dźwiękową tej piosenki. Znacznie lepiej odbieram finałowy „See See The Sun”, pozostający w pamięci przez chwytliwą melodię, fajne wstawki akustyczne, oraz partię akordeonu, która w przeciwieństwie do poprzednika z katarynką, świetnie integruje się z balladowo- rockową charakterystyką tytułowego nagrania. Dobrego słowa nie napiszę też o pozycji numer dwa, zwanej „Lyrics”, która mi zupełnie nie podeszła i uważam, że stanowi słaby punkt programu albumu. Może jej siłę oddziaływania znacząco osłabia świetny „otwieracz”?

Jednak w krótkim resume podkreślę solidny wkład holenderskiej ekipy Kayak w rozwój opartej na ciekawych melodiach stylistyki z klawiszowym brzmieniem. Debiut zawiera więcej plusów aniżeli negatywów, dlatego można album „See See The Sun” śmiało zaakceptować i włączyć do swojej płytoteki jak przedstawiciela rozwiniętej progresji na progu lat 70-tych, która wraz z upływem lat trochę się zestarzała, co słychać dobitnie na ścieżkach albumu. Zwolennicy brzmienia mellotronu, organów i fortepianu oraz wiodącego wokalu wspieranego innymi głosami z drugiego planu znajdą tutaj wiele zajmujących momentów, natomiast słuchacze dla których priorytetem jest zdecydowanie gitarowy riff mogą odczuwać deficyt i coś w rodzaju estetycznego dyskomfortu. Ale wyboru dokona każdy samodzielnie, więc moje uwagi potraktować należy wyłącznie jako niewinne sugestie.

Ocena 4/ 6

Włodek Kucharek

rightslider_003.png rightslider_004.png rightslider_002.png rightslider_005.png rightslider_001.png

Goście

5050331
DzisiajDzisiaj945
WczorajWczoraj1225
Ten tydzieńTen tydzień3810
Ten miesiącTen miesiąc53982
WszystkieWszystkie5050331
3.133.121.160