LACRIMOSA - Hoffnung
(2015 Hall Of Sermon)
Autor: Włodek Kucharek
Tracklist:
1.Mondfeuer (15:15)
2.Kaleidoskop (6:16)
3.Unterwelt (3:50)
4.Die unbekannte Farbe (5:35)
5.Der Kelch der Hoffnung
6.Thunder And Lightening (3:55)
7.Tränen der Liebe (6:39)
8.Der freie Fall- Apeiron, Part 1
9.Keine Schatten mehr (2:28)
10.Apeiron- Der freie Fall, Part 2 (9:07)
Skład:
Tilo Wolff (wokal/ gitara/ bas/ fortepian/ programowanie)
Anne Nurmi (instr. klawiszowe/ wokal)
JP Genkel (gitara)
Henryk Flyman (gitara)
Arturo Garcia (perkusja)
David Underwood (bas, tracks 1,2,5)
Julien Schmidt (perkusja, tracks 2,5
Melanie Borczac (skrzypce, track 8)
Andre Wacker (altówka, track 8)
The Lacrimosa Session Orchestra, dyrygent Paul Fromm
Uwaga porządkowa
Wśród instrumentalistów nie podałem składu The Lacrimosa Session Orchestra, która składa się z kilkudziesięciu osób, podzielonych na czternaście sekcji instrumentalnych, od smyczkowych, przez dęte, aż po perkusyjne.
Słowo wstępne
„Nadzieja” to według psychologii „życzenie zaistnienia określonego stanu rzeczy i niepewność, że tak się stanie”. Nadzieja wyraża również silne pragnienie osiągnięcia celu, ale spełnienie jej pozostanie zawsze wielką niewiadomą. Sądzę, że każdy człowiek ukrywa w sobie nadzieję, którą w chwilach szczerości ujmuje w werbalne ramy, dzieląc się nią z innymi. Napisałem „ukrywa”, ponieważ stanowi ona bardzo intymny składnik naszego życia, często przynosi wielkie rozczarowanie, ale jak już się spełni wybucha euforia. Porażki w życiu oznaczają często wielkie oczekiwania na spełnienie nadziei, niekiedy oczekiwania poparte racjonalnymi argumentami, a gdy w takiej sytuacji następuje wielki krach, nie potrafimy ukryć swojego załamania. Z drugiej strony wywołując nadzieję próbujemy określić według wielu subiektywnych kryteriów jej prawdopodobieństwo, a gdy jest ono niewielkie potrafimy w przypadku niepowodzenia przejść nad tym stanem do porządku dziennego. Nadzieja ma wiele znaczeń, stanowi ludzkie uczucie, jest jedną z cnót teologicznych, prowadzi się także poważne dyskursy na temat problematyki nadziei we współczesnej filozofii człowieka.
Nadzieja w ujęciu Tilo Wolffa
Dziwne to uczucie, ponieważ zupełnie nieracjonalne, abstrakcyjne, niezależne od woli człowieka. Gdyby ktoś otrzymał zadanie opisania nadziei, miałby spory kłopot z precyzyjnym ujęciem jej definicji. Nie potrafimy chyba określić jej wielkości, pomimo tego , że w języku potocznym wyrażamy się o wielkiej bądź niewielkiej nadziei. W bazie pojęciowej nie istnieją parametry jej kształtu, mocy i wielu innych czynników, które bywają nieuchwytne, ulotne, nierzeczywiste.
Taką problematyką zajął się, po wcześniejszych dywagacjach na temat tęsknoty, strachu, samotności Tilo Wolff, artystyczny moderator Lacrimosy, jej duchowy przywódca, jednym słowem spiritus movens zespołu. Postać otoczona pewnym nimbem tajemniczości, emocjonalny „typek” emanujący wrażliwością i kochający miłość w różnych ujęciach. Dusza poety, humanisty, muzyczny wyzwalacz emocji, inspirator ludzkich refleksji. Tak postrzegam tego artystę, może się mylę, przesadzam z tymi ocenami, z wyciąganiem daleko idących wniosków, może proza życia wygląda zupełnie inaczej. Nie wiem. Ale czy to takie ważne? Według mnie, zupełnie bez znaczenia. Jedno jest pewne, ktoś, kto potrafi dzielić się z innymi tak emocjonalną muzyką, nie może być postacią tuzinkową, przeżartą przez raka komercji, a tworzenie takiej muzyki, jaką propaguje Lacrimosa, niezbyt przystaje do trendów dzisiejszego, muzycznie konfekcyjnego życia artystycznego.
Lacrimosa- 25 lat
Lacrimosa to projekt, który 25 lat temu powołał do życia Tilo Wolff, można by powiedzieć, człowiek renesansu, kompozytor, wokalista, instrumentalista, poeta. Nazwę dla zespołu zaczerpnął z „Requiem” Mozarta, czyli „Mszy dla zmarłych”, której jednym ze składników jest liturgiczna sekwencja „Dies irae” z 12. wieku, a w niej ostatnia zwrotka ze słowami „Lacrimosa dies illa”- „Lacrimosa, pełna łez”. Tilo, gdy „poszperać” w jego biografii, okazuje się osobowością wszechstronnie utalentowaną, odebrał staranne, klasyczne wykształcenie muzyczne, ukończył klasę instrumentów dętych w specjalności trąbka i skrzydłówka (flugelhorn), opanował także technikę gry na fortepianie. Posiadł także wiedzę jako kompozytor w zakresie zapisu nutowego, co w przypadku rockmanów nie jest normą, stąd potrafi rozpisać na przykład partyturę dla orkiestry, z czego wielokrotnie korzystał w swojej twórczości, zapraszając do realizacji albumów prestiżowe orkiestry symfoniczne.
Jednak początki kariery zawodowej wyglądały dosyć skromnie. W roku 1990 pojawiła się pierwsza taśma demo „Clamor”, z muzyką, którą Wolff starał się zainteresować firmy płytowe. Poszukiwania wydawcy zakończyły się klapą, a to skłoniło autora do wykazania się własną inicjatywą i założenia własnej wytwórni dźwięków, Hall Of Sermon. Po jej egidą zarejestrował swoją pierwszą płytę długogrającą zatytułowaną „Angst”. Od tego czasu „żyje” także zaprojektowana szata graficzna w charakterystycznej „kolorystyce” czerni i szarości, oraz widoczny bohater okładek Arlekin. Zasadniczo „Angst” to przedsięwzięcie jednoosobowe, które- a potwierdzą to ci, którzy znają jego muzyczną zawartość- proponuje niezwykle ascetyczną formę brzmienia, ciężki, pogrzebowy nastrój, ale przede wszystkim brak w muzyce pierwiastka symfonicznego. Jednak pomimo swoistego minimalizmu, także aranżacyjnego, Lacrimosa potrafiła zaintrygować niszę odbiorców. Trudno mówić o wybuchu popularności, ale jak na początek było nieźle. Później wypadki potoczyły się żwawiej, a następny longplay potwierdził słuszność obranej drogi rozwoju artystycznego. „Einsamkeit” ugruntował pozycję projektu, a w jego składzie pojawiła się, grająca na instrumentach klawiszowych i wokalistka, Finka Anne Nurmi, z gotycko- rockowego bandu Two Witches. Pierwszym wspólnym albumem duetu został tytuł „Satura”, który przyniósł kilka istotnych zmian, między innymi znaczne wzbogacenie brzmienia, rozbudowanie aranżacji, oraz angielski wokal Anne Nurmi, który obok niemieckiego stał się oficjalnym językiem songów. I tak już pozostało do dziś. Kolejna pozycja w dyskografii „Inferno” z roku 1995, zwiastowała kolejne zmiany, których awangardą została symfoniczność. Ale Tilo Wolff zamierzając wykreować orkiestrowe brzmienie nie poszedł po linii najmniejszego oporu, wspomagając się elektroniką, lecz zaangażował wieloosobową orkiestrę i chór. W taki sposób z muzycznego teatru Lacrimosy zrodziło się misterium. W kompozycjach pojawiło się także sporo sekwencji stricte heavy metalowych, niekiedy thrash metalowych oraz gotycko- rockowych. Taka kompilacja dźwięków to był przysłowiowy „strzał w dziesiątkę”. Mariaż ostrego, bezkompromisowego riffowania, „ociekającego” metalową surowizną i mocą z natchnionymi, operowymi partiami chóralnymi i potęgą orkiestry symfonicznej stały się znakiem identyfikującym styl grupy. Drugim ważnym komponentem stały się zaprezentowane na kolejnych albumach, niezwykle rozbudowane, wielowątkowe kompozycje, zachwycające słuchaczy swoją różnorodnością, z jednej strony klasyczną, dystyngowaną elegancją fraz orkiestrowo- chóralnych, z drugiej zaś strony gwałtownymi, burzliwymi, niekiedy wręcz brutalnymi salwami gitarowo- perkusyjnymi, a do tego doszedł mroczny, „bolesny” i „tragiczny” tembr głosu Tilo Wolffa. Atmosferę rozjaśniały z kolei partie Anne Nurmi, obdarzonej bardzo kobiecym, delikatnym i melodyjnym wokalem. Niewiele było kapel, które tak potrafiły zagrać wplatając w lawinę dźwięków łatwo przyswajalne tematy melodyczne, które stanowiły prawdziwą ozdobę wielu utworów.
I nadszedł rok 1999. „Elodia”. Więcej nie trzeba pisać, więcej nie należy mówić, tylko sięgnąć po ten brylant. Słowa są zbyteczne. Muzyka powie wszystko. Dzieło. Wspaniały spektakl stworzony przez dokładnie 187 muzyków, wśród nich między innymi pełnowymiarowy skład London Symphony Orchestra. Muzyka, która od razu zostaje w pamięci, głęboko porusza, atakuje zmysły, igra emocjami, szlachetny diament oszlifowany według koncepcji autora. Kto nie zna, temu żadne słowa nie są w stanie przybliżyć klimatu, nastroju całości. To właśnie od tego wydawnictwa zaczęła się moja znajomość z dyskografią Lacrimosy, którą w naszym kraju wśród rockowych fanów wypromował śp. Tomek Beksiński. To on dał mi inspirację, a jak już nabyłem płytę i posłuchałem uważnie pierwszy raz, byłem „sprzedany”, wręcz ubezwłasnowolniony, nie mogłem się oderwać powtarzając przesłuchania w nieskończoność. Po ponad 15 latach od swojego wydania „Elodia” nadal robi piorunujące wrażenie.
Przez następne lata były kolejne odsłony Arlekina, jedne mniej, inne bardziej udane. Po „Revolution” sprzed trzech lat zrobiłem się zmęczony, ponieważ Tilo dalej balansował na rozciągniętej przez siebie stylistycznej „linie”, ale zdarzały się zachwiania wywołane pewną powtarzalnością pomysłów, koncepcji, chwilami uproszczeniem struktury kompozycji, w których rock zdominował przestrzeń, wypychając z niej symfonię. W wyniku tego zabiegu, świadomego lub nie, nie ma pojęcia, utwory Lacrimosy zaczęły- choć może dla ortodoksyjnych fanów, to herezja- nużyć chwilami, popadając w przeciętność. Jednak świadom potencjału tkwiącego w twórcach cierpliwie czekałem na powrót do szerszego wykorzystania symfonicznej narracji, która była przecież znakiem rozpoznawczym grupy. „Nadzieja matką głupich”! A jednak nie wyszedłem na głupca, doczekałem się, a wytrwałość została nagrodzona. Bo w takich kategoriach należy traktować ukazanie się najnowszej publikacji „Hoffnung”.
„Hoffnung”
Przez prawie trzy lata na linii Lacrimosa- słuchacze panował względny spokój „zmącony” najwyżej informacjami koncertowymi o występach w miejscach dalekich od Europy, Ameryce Południowej, Chinach, Japonii, Tajwanie i Rosji. I cichutko, niezauważalnie nadeszła „Nadzieja”.
Gdy posłuchałem utworu numer jeden, ponad 15- minutowego „Mondfeuer”, powróciły w mgnieniu oka najwspanialsze wspomnienia najwybitniejszych kompozycji Tilo Wolffa i spółki. Bo otwarcie jest kapitalne, w mistrzowskim stylu, w którym ponownie orkiestra rywalizuje z rockowym żywiołem pozostając partnerami. Kanon twórczości Lacrimosy. Wspaniały nastrój, poruszające słowa, wyrafinowane dźwięki, czyli wszystkie te elementy, za które fani cenią dzieła formacji.
„Miliony świateł pode mną
Miliony ludzi- miliony serc
Miliony marzeń- i tyle samo łez
I tylko jedna twarz
Wszystkie światła skupione w jeden blask
W jedno uczucie
W tęsknotę
Za Tobą”.
(To tłumaczenie mojego autorstwa, choć mam na to „papiery” i stosowne wykształcenie, to nigdy nie dam gwarancji, że taką wymowę powinny mieć słowa Tilo Wolffa. Tłumaczenie poezji to także wiedza na temat intencji autora, a liryczne wiersze rządzą się swoimi prawami. Wydaje mi się, ale tylko wydaje mi się, że udało mi się oddać istotę koncepcji autora).
„Mondfeuer” demonstruje kontynuację muzycznego rozwoju Lacrimosy zmierzającego w kierunku symfonicznego brzmienia. Począwszy od unoszącego się w przestrzeni larghissiomo, czyli najwolniejszego tempa, wprowadzającego totalny spokój, poprzez umiarkowanie kroczące andante aż do punktowo zaznaczonego crescendo, wzmacniającego stopniowo natężenie dynamiki przez pierwszych ponad pięć minut to orkiestra buduje nastrój i „rozkłada” dywan dźwięków, po którym ostrożnie, z wyczuciem zaczynają stąpać rockowe dźwięki, riff gitary, nieśmiałe beaty perkusji. Z tego symfonicznego krajobrazu wyłania się dyskretnie podnosząc wydatnie dramaturgię aktu, estetycznie piękna partia solowa gitary, pełna intymności i magicznych akcentów, tak delikatna, jakby obawiała się zburzyć mocniejszym wejściem wyrafinowany fundament wytworzonego, lirycznego klimatu. Piękno jak fala rozlewa się po wszystkich zakątkach przestrzeni. W części środkowej, która przez obecność rockowych instrumentów subtelnie sygnalizuje, że mamy do czynienia z dziełem rockowym, eksponuje powolny dyktat rytmiczny, a całość kończy poetycka i nostalgiczna aranżacja na smyczki. Prawdziwy monument, epicki hymn, pełen patosu. Być może znajdą się krytycy nadmiaru (?!) podniosłości, w której zapomniano o rockowych ideach, ale nawet oni będą musieli przyznać, że „Mondfeuer” to mistrzostwo, o którym- takie jest moje zdanie- w obozie Lacrimosy zapomniano na długie lata, po wydaniu „Elodii”. Słuchając tych 15 minut czuję się jak w sali koncertowej filharmonii, w której odbywa się spektakularne wydarzenie. Gdybym miał cały album ocenić z perspektywy jego pierwszej części, to trudno byłoby znaleźć odpowiednią notę, ponieważ ta kompozycja swoim pięknem przekracza wszelkie granice. Samo otwarcie stwarza niesamowite wrażenie, potężne uderzenie orkiestry, która po 90 sekundach postanawia nieco złagodnieć, ale i w tym fragmencie następują wzloty i upadki, raz jest bardziej dynamicznie, innym razem lirycznie. Porywająca część suity, choć daleka od rocka. Pierwsze odgłosy rockowego instrumentarium docierają do naszych uszy dopiero po 5:30, a jest to gitara oraz jednostajny rytm wybijany przez perkusję. Kumulacja rockowej mocy, symfonicznej intensywności oraz mrocznego głosu Tilo daje rewelacyjny efekt. Śmiem twierdzić, że „Mondfeuer” to kolejna kompozycja Lacrimosy, która „od zaraz” zaliczona zostanie do kanonu , obok takich wspaniałości jak „Die Strasse der Zeit”, „Sanctus” czy „Der Kelch des Lebens”.
„Kaleidoskop”
„Nie doprowadzaj mnie do płaczu
Nie opuszczaj mnie
Dzisiaj nie chcę być sama
Wywołaj moje marzenia”
Istota tej kompozycji polega między innymi na wokalnej konfrontacji duetu Anne- Tilo. Nurmi inauguruje song delikatnymi frazami przy akompaniamencie pokaźnej dawki partii smyczkowych, po czym odpowiednie słowa pieśni cytuje Wolff, ale jakże ekstremalnie inny charakter ma jego partia wsparta szybkim tempem i dynamiką rockowego soundu. Nie tylko wokale stoją po przeciwnych stronach „barykady”, także instrumentalnie kompozycja bazuje na konfrontacji barokowych smyczków z ostrymi pazurami metalowych riffów. Poszczególne fragmenty przenikają się wymieniając się cyklicznie przewodnimi rolami. Gdy śpiewa dama ogarnia słuchaczy nostalgia i patos, gdy męski głos „wdziera” się na scenę przestrzeń zaczynają rozdzierać gwałtowne grzmoty gitarowo- perkusyjnych salw. Ten swoisty pojedynek kończy się w finale utworu kompromisem.
„Unterwelt”
„Nie krzycz na mnie
Nie jesteś tak ważny
Nie zostanę sama
Nie traktuj mnie tak”
Ekstremalna ostrość, siła przekonywania surowymi dźwiękami i głos Tilo, krzykliwy, zjadliwy i zły. Charczące, jazgoczące gitary, dudniąca perkusja w nieustannej walce o prymat. Jedynym światłem w tym mrocznym „tunelu” rockowych tonów jest temat melodyczny pojawiający się w refrenie, niesamowicie chwytliwy.
„Die unbekannte Farbe”
„Chodź- chwyć moją dłoń
Wszystko wydaje się spokojne
Wszystko wydaje się być na miejscu
Jednak wszystko nie jest być może wszystkim
Nagle wszystko staje się niezwykłe
Całkiem obce
Nagle szlochać zaczyna serce”
Totalne wyciszenie, fortepianowe intro, powrót spokoju po iście diabelskiej jeździe poprzednika. Świetnie wyreżyserowana dramaturgia, rosnące napięcie i dynamika osiągające swój punkt kulminacyjny po trzeciej minucie, gdy rolę siły napędowej odgrywa rytm dyktowany przez sekcję i gitary w symbiozie z pięknym melodycznie wątku prowadzonym przez orkiestrową koalicję.
„Der Klech der Hoffnung”
„Nadzieja jest jak miecz,
Który Cię wyzwoli
Z całej tej bezsensowności
Nadzieja to, tarcza,
Która Cię uchroni
Przed lękiem przed przyszłością”
Szybki, „mięsisty”, z masywnym brzmieniem, bez zbędnych dźwięków, dosyć prosty rytmiczne, uzupełniony akcentami symfonicznymi.
„Thunder And Lightning”
„Gdybym wiedziała, jak zasnąć
Moje serce jest ciężkie
Gdybym wiedziała jak rozmawiać,
Aby przyciągnąć Twoje zainteresowanie
Gdybym wiedziała, jak przejść
Tak abyś się za mną odwrócił
Gdybym to tylko wiedziała”
Dominacja Anne absolutna, jakby utwór został zaprojektowany dla niej, eksponujący jej głos, który przez prawie cztery minuty „rządzi” na froncie sceny. Rockowa piosenka, w której łagodność i wokalna elegancja stanowią przeciwwagę dla gwałtownych i brutalnych fraz rockowych wykonawców instrumentalnych.
„Tränen der Liebe”
„Krzyczę w pustkę
Ponieważ sens moich słów
Znika w czeluści mojej samotności”
Ta magiczna pieśń nie potrzebuje słów, a każde z nich wydawać się będzie nieudolną próbą oddania jej osobowości. Wystarczy posłuchać, wsłuchać się w wyrafinowaną melodię, wchłonąć nastrój symfonicznych pasaży, aby poczuć niesamowite emocje targane jak bezradny statek na oszalałym morzu namiętności. Istny gigant! Potęga wzruszeń!
„Der freie Fall”
„Nikt nie przeżywa Twoich cierpień tak jak Ty
Nikt nie udźwignie ciężaru losu jak Ty
Nikt nie potrafi osiągnąć równowagi jak Ty
Nikt nie przeniknie przez Twoje oczy do Twojego serca
Nikt tak jak Ty”
„Keine Schatten mehr”
Jesteś kwiatem
Bez cierni
Zwyczajnie pięknym
Jesteś całym życiem
Dla siebie
I dla mnie
Słodycz na Twoim języku
Wszystko to może się spełnić
Także ciemność może zniknąć
Zginąć w ostateczności”
„Apeiron- Der freie Fall, Part 2”
„Gdzie zostanie moja nadzieja?
Gdzie moja siła?
Czy tego właśnie chcesz?
Czy chcesz zobaczyć mój upadek?
Łzy- nienawiść i użalanie się nad sobą?
To wszystko nie uwolni Cię od cierpienia.”
Pomimo tego, że te trzy części oznaczono jako niezależne pozycje na wykazie nagrań, stanowią one kompozycyjny monolit, całościową, trwającą ponad 17 minut koncepcję, zmienną, różnorodną, z rozlicznymi przełomami, rozciągniętą od brutalnej siły porażającej intensywnością dźwięków po zwiewną subtelność, od instrumentalnej skumulowanej potęgi po zaskakującą łagodność i skromność, od ciszy po burzę, od wokalnej, krzykliwej nienawiści od programowej, wręcz odpychającej brzydoty po nieobliczalne piękno, od słów brutalnych i chaotycznych po poetycką narrację. Wraz z „Der freie Fall- Apeiron, Pt.1” muzycy otwierają na oścież bramy licznych wzruszeń, emocjonalnych dialogów, wyrażając je w fascynującym dramacie, w którym frakcja instrumentów rockowych i klasyka symfonicznych orkiestracji dążą wspólnie do wytyczonego celu, którym jest tajemniczy, mroczny i patetyczny finał. Przechodzimy przez kolejne fazy tej wielowątkowej opowieści, której drogowskazami są „Keine Schatten mehr” i „Apeiron- der freie Fall, Pt.2”. Prawdziwe imperium dźwięków, riffów, perkusyjnych wariacji, orkiestrowych odjazdów, wokalnej ekwilibrystyki z jednym aktorem w roli głównej, Tilo Wolffem.
Po „Sehnsucht” i „Revolution” wydawało mi się, że formuła proponowana przez Lacrimosę przeżywa kryzys, że coś się skończyło, że może już nigdy ich muzyka nie będzie tak porywająca jak to bywało przed laty. Myliłem się. Dowodem jest ten właśnie album, o wiele mówiącej nazwie „Hoffnung”- „Nadzieja”. Moja nadzieja przez ostatnich kilka lat nie umarła, czekała na lepsze czasy w ukryciu i choć czasami bywa „matką głupich”, obecnie tak się nie zdarzyło. „Hoffnung” to nagroda dla tych wszystkich, którzy nie stracili wiary, którzy stanowczo i cierpliwie czekali na magię. I się doczekali!
Ocena 5/ 6
Włodek Kucharek