VANDEN PLAS - Chronicles Of The Immortals: Netherworld II (Path II)
(2015 Frontiers Records SRL)
Autor: Włodek Kucharek
Tracklist:
1.Vision 11-even- In My Universe (6:25)
2.Vision 12-elve- Godmaker’s Temptation (5:05)
3.Vision 13-teen- Stone Roses Edge (6:38)
4.Vision 14-teen- Blood Of Eden (All Love Must Die) [The Rite] [This Is The Night] (13:17)
5.Vision 15-teen- Monster (7:40)
6.Vison 16-teen- Diabolica Comedia (6:37)
7.Vision 17-teen- Where Have The Children Gone (4:42)
8.Vision 18-teen- The Last Fight (7:33)
9.Vision 19-teen- Circle Of The Devil (7:59)
SKŁAD:
Andy Kuntz (wokal)
Stephan Lill (gitary)
Günter Werno (instr. klawiszowe)
Torsten Reichert (bas)
Andreas Lill (perkusja)
Vanden Plas to działająca od ponad dwudziestu lat rockowa kapela z Niemiec, ściślej ze 100- tysięcznego miasta o bogatej historii, Kaiserslautern. W roku 1994 kwintet zarejestrował debiutancki album „Colour Temple”, definiując precyzyjnie główne założenia stylu łączącego progresywny metal z elementami symfonicznymi. Zespół założyła piątka przyjaciół, którzy, co należy z naciskiem podkreślić, bo nie jest to standard w rockowym światku, współpracują ponad dwie dekady w niezmienionym składzie. Każdy z członków zespołu zajmuje się także innymi segmentami aktywności w szeroko rozumianej kulturze, dzieląc swój czas na twórczość stricte rockową, jednak nie mniej ważną sferą ich działalności jest kooperacja z Pfalztheater w rodzinnym mieście, teatrem, w którym muzycy podejmowali się już wielokrotnie realizacji dosyć karkołomnych zadań łączenia sztuki teatralnej z muzyką rockową o dosyć mocnym brzmieniu. Dziedzinę ich zainteresowań uzupełniają jeszcze literatura , tworzenie muzyki do gier komputerowych oraz praca nad spektaklami musicalowymi. Czytając wywiady z tymi obywatelami kraju związkowego Nadrenia- Palatynat trudno się dziwić, że narzekają na permanentny brak czasu, co miało wpływ na przesunięcie terminu ukazania się drugiej części „Kronik Nieśmiertelnych” o ponad pół roku. Dodatkowo niektórzy panowie tworzący skład Vanden Plas należą do grona piłkarskich fanów miejscowej drużyny 1.FC Kaiserslautern, zwanej Czerwonymi Diabłami (krwistoczerwone koszulki), założonej w roku 1900, zespole czterokrotnych mistrzów Niemiec. Trochę rozpisałem się o aspekcie sportowym, ale zrobiłem to nieprzypadkowo, gdyż popularność i kariera Vanden Plas zaczęła się tak naprawdę od futbolu .
Miasto Kaiserslautern szczyci się bardzo bogatymi w wydarzenia dziejami. Założone przez cesarza Fryderyka Barbarossę około roku 1150, dlatego nosi czasem przydomek „Die Barbarossastadt” („Miasto Barbarossy”). W swoich burzliwym „życiorysie” miasto trafiło w roku 1793 do Francji Napoleona, po Kongresie Wiedeńskim tak jak cała kraina Palatynat, Kaiserslautern znalazło się w granicach Królestwa Bawarii, a po I wojnie światowej aż do roku 1930 znajdowało się pod okupacją francuską. Nie wspominam o tych faktach bez powodu, ponieważ w mieście ciągle aktualne są wpływy kultury Francji, co pozytywnie „dotknęło” rockowy band Vanden Plas. Debiutanckie wydawnictwo „Colour Temple” odniosło wielki sukces właśnie we Francji, w której grupa cieszy się olbrzymią popularnością, co potrafi wykorzystać także zespół w kilku kompozycjach repertuaru, śpiewanych przez Andy Kuntza po francusku. Jako ciekawostkę mogę też podać, że Vanden Plas jest autorem oficjalnego hymnu w/w drużyny piłkarskiej, zatytułowanego „Das ist für Euch” („To dla Was”), a to właśnie czynnik piłkarski, o której wspomniałem nieco wyżej. Biografia grupy obejmuje dziesięć pełnowymiarowych płyt, a muzyka zarejestrowana w studio wyróżnia się starannie wypracowanym brzmieniem, wieloma świetnymi melodiami, dynamiką, rozwiązaniami rytmicznymi, którym daleko do „prościzny” i monumentalnymi aranżacjami. Bonusami według mnie są także doskonale wpasowane w przestrzeni bogatych dźwięków harmonie wokalne, odważne wprowadzanie partii chóralnych oraz majestatyczne partie instrumentalne z naciskiem na klawisze. Osobiście lubię także barwę głosu Andy Kuntza, oraz fakt, że każdy album grupy oznacza pewną wymyśloną, tekstowo uzasadnioną koncepcję, a nie zbiór luźnych piosenek.
Jak już wspomniałem muzycy Vanden Plas ściśle współpracują z Pfalztheater, czego rezultatem są nowe wyzwania artystyczne, rzadko kojarzone z kapelą rockową. Wśród osiągnięć na pewno można zapisać wystawienie sztuki teatralnej „Abydos”, napisanej przez wokalistę zespołu i przedstawionej na deskach scenicznych w roku 2004. Kwintet uczestniczył także w inscenizacji dzieła Aleksandra Dumas „Hrabia Monte Christo”, w której wykorzystano muzykę z albumu „Christ O”, wydanego w roku 2006. Krótka wzmianka należy się także przygotowaniom klasycznych już musicali „Jesus Christ Superstar” oraz „Hair”, w których jednymi z aktywniejszych wykonawców byli muzycy Vanden Plas. Zebranie wszystkich tych informacji ma jeden cel, uświadomienie, że formacja ciągle poszukuje swojego miejsca w kreowaniu sztuki, nie tylko muzycznej, podejmując się zadań nie zawsze kojarzonych z twórczością formacji rockowych.
Niekonwencjonalne podłoże mają także kulisy powstania dyptyku „Chronicles Of The Immortals”, a realizacja tego materiału wiąże się ściśle z literaturą przyjaciela zespołu, niemieckiego pisarza książek fantasy Wolfganga Hohlbeina, prywatnie fana muzyki zespołu. Gdy prześledzimy dorobek pisarza, to musimy oddać mu szacunek, bo oficjalne statystki mówią, że tylko w Niemczech sprzedano ponad 43 miliony egzemplarzy jego powieści. Zaczął karierę w roku 1983 od bajki fantastycznej „Märchenmond” czyli „Księżycowa bajka”, a w latach 1999- 2005 napisał osiem „Kronik Nieśmiertelnych”, które odniosły wręcz kosmiczny sukces. Godny uwagi jest nakład pracy muzyków, a głównie Andy Kuntza, którzy zanim zilustrowali muzyką wymienione „Kroniki” musieli zapoznać się dokładnie z ich treścią, a to oznaczało przeczytanie ponad 5000 stron wszystkich opowieści. Przy pomocy Hohlbeina w interpretacji głównych myśli zawartych w tym potężnym objętościowo zbiorze zespół tworzył muzykę, dzieląc projekt na 19 wizji, z których pierwszych dziesięć zaprezentowano na dysku pierwszym, wydanym w roku 2014, a Part Two jest dopełnieniem całego konceptu. Ale na tym nie zakończył cały proces twórczy, ponieważ Vanden Plas z inspiracji samego Hohlbeina intensywnie pracuje na zlecenie Pfalztheater nad rock- operą, której scenariusz bazuje na „Chronicles Of The Immortals”. Nie znając muzyki, ale czytając te wszystkie informacje, można chyba stwierdzić, że jest to niezwykle ambitne przedsięwzięcie artystyczne, daleko wykraczające poza ramy muzyki rockowej.
Muzyka
Jako się rzekło „Kroniki Nieśmiertelnych” składają się z dwóch dysków, w sumie ponad dwie godziny muzyki, bardzo różnorodnej, od „Wizji” poruszających symfonicznym rozmachem i epickim klimatem, przez „Wizje” brzmiące jak dźwiękowa nawałnica, w czasie której zawody toczą mięsiste riffy rozwalające przestrzeń mocą i drapieżnością. Powalają w wielu fragmentach kapitalne tematy melodyczne, umiejętności bezkolizyjnego przechodzenia przez różne strefy brzmienia, od łagodnych pasaży po „gwałcące” zmysły agresją partie gitarowe. Znakomite technicznie, selektywne brzmienie pozwala podziwiać moc głosu Andy Kuntza, wychwycić z zalewu dźwięków motoryczną pracę gitary basowej Torstena Reicherta i prawdziwe kaskady perkusyjnych uderzeń Andreasa Lilla. Wielokrotnie zmasowany atak prowadzony dynamicznie przez instrumentalistów „przecięty” zostaje wpół jak brzytwą, aby po kilku sekundach wolnego tempa atmosfera mogła wkroczyć do ogrodu rajskiego spokoju i łagodności, po czym jak powalony pracą Syzyf odradza się energia przekazu przekraczając granice progresywnego metalu. Nie ma żadnych szans na nudę, a kto twierdzi, że te misternie tkane dźwiękowe wzory to nic ciekawego, mija się z prawdą nie słuchając całości dosyć uważnie. Może moje słowa wydają się mało obiektywne, bo nie ukrywam, że Vanden Plas to jeden z moich ulubieńców sceny progmetalowej, ale gdy rzeczowo odniesiemy się do materiału części drugiej, to znajdziemy w nim liczne odcinki, które zachwycają poziomem wykonania, melodyką, umiejętnym łączeniem symfonii z ostrym, ciężkim rockiem. Zresztą moim zdaniem z tej ostatniej cechy niemieccy rockmani uczynili swój znak rozpoznawczy i gdy sięgniemy do wcześniejszych albumów zespołu, spotkamy podobnie „skrojone” partie. „Podobnie” nie znaczy, że muzycy „zżerają własny ogon” powielając samych siebie, ponieważ każdy album Vanden Plas zawiera pierwiastki zaskoczenia.
Może to dla słuchacza nie będzie łatwe zadanie, ale „Kroniki” należy potraktować całościowo. Słuchanie od drugiej części, bez przypomnienia sobie zawartości pierwszych dziesięciu „Wizji”, przypomina oglądanie filmu od połowy, czyli jest całkowicie bez sensu. Przydałoby się także zaznajomić z treścią literackich „Kronik”, gdyż ich znajomość choćby tylko w zarysie pozwala wyczuć specyfikę nastroju, odszyfrować przynajmniej cząstkę mrocznych zakamarków i tajemnic, zrozumieć muzykę i jej losy.
Transylwania, 15 wiek. Rycerz Andrej Delany powraca po wielu latach tułaczki do wsi w dolinie Borsa, w której się urodził. Zastaje całkowicie opuszczoną wioskę, z której wypędzono zhańbionych mieszkańców, pozostawiając zgliszcza. Wśród nich jedynego syna głównego bohatera Mariusa. W leżącym niedaleko wsi zamku Delany odnajduje zwłoki mieszkańców, także własnego syna. Grzebiąc syna i nie wiedząc, co dalej robić spotyka Frederica, przyjaciela syna, któremu udało się zbiec. To od niego dowiaduje się, że niektórzy mieszkańcy ocaleli, uprowadzeni przez inkwizytora Domenicusa. Ten przebywa ze swoim rycerstwem na wschodzie Europy. Delany dowiaduje się także, że głównym powodem napaści na wioskę był on sam, uznany za wampira i nieśmiertelnego nadczłowieka. Andrej Delany wyrusza na poszukiwanie złoczyńców, przeżywając wiele przygód. W finałowych częściach zmierza do Panteonu bogów ciemności, żeby sprawdzić swoją nieśmiertelność, odnaleźć mieszkańców wsi, spotkać miłość swojego życia. Tak w największym skrócie przedstawia się fabuła dzieła, przy czym należy pamiętać, że mamy do czynienia z opowieściami fantasy, w których stwory, krainy powstały w wyobraźni autora i, żeby odczytać jego intencje należy także uruchomić pokłady swojej siły wyobraźni. Znajdą się zapewne tacy, którzy obojętnie wzruszą ramionami, traktując tę literaturę jak bajki. Ale nie zapominajmy, że podobnie jak u Tolkiena, także u Hohlbeina zawsze istnieje tzw. drugie dno. Przygody, opisywane zdarzenia, postaci to wyłącznie powierzchnia, a pod nią rozumny czytelnik znajdzie bez kłopotu odniesienia do ludzkiej egzystencji bazującej na wartościach uniwersalnych, takich jak miłość, lojalność, przyjaźń, męstwo, wzajemny szacunek, które powinny mieścić się w katalogu każdego człowieka, powinny, ale czy tak w rzeczywistości wygląda nasze współczesne życie? To nie miejsce, żeby rozwiązywać takie dylematy.
Muzyka Vanden Plas katapultuje słuchaczy sympatyzujących z progresywnym metalem do „siódmego nieba”, przynosząc całe garście wspaniałych, wokalnie trochę teatralnych, bo Kuntz często przyjmuje na siebie rolę narratora, pomysłów, w aurze mrocznej, zagadkowej i chwilami ciężkiej atmosfery, którą tylko miejscami rozjaśnia światło bardziej pogodnych akapitów. Przez grubo ponad godzinę w dźwiękowym Uniwersum krzyżują się elementy bombastyczne rodem z rockowych hymnów, czynniki heavy metalowe w epickim poemacie, a Andy Kuntz śpiewa jak nawiedzony głównie po angielsku, ale także po niemiecku i włosku. Ilość nagłych, wprost nieprzewidywalnych zwrotów akcji jest oszałamiająca, a w tej gęstej fakturze solidnego, mocarnego brzmienia wartościowe uzupełnienie stanowią delikatne, wrażliwe pasaże akustyczne, inicjowane najczęściej przez fortepian. Zaletą warsztatu wokalnego jest także precyzyjna synchronizacja solowych fraz Kuntza z opracowaniami podniosłych chórów. Wiele z partii uwodzi czarodziejskim pięknem, a wyliczenie ich wszystkich stworzyłoby pokaźną listę. Wprawdzie cały koncept należy traktować globalnie, czyli wyrwanie jednego utworu, to pozbawienie architektury dzieła filaru nośnego konstrukcji i zaburzenie precyzyjnie zaprojektowanej równowagi, ale o jednym komponencie muszę wspomnieć oddzielnie, a chodzi mi o utwór najdłuższy na płycie „Blood Of Eden”. Jego prolog czaruje spokojnym fortepianem, pasażem smyków, rewelacyjną wokalistyką w damsko- męskim duecie. Przez ponad 13 minut kompozycja rozwija się proporcjonalnie nabierając z każdą upływającą sekundą muzycznych kolorów oraz mocy. A wątek melodyczny zapiera dech w piersiach swoją chwytliwością i pięknem. Dopiero sekundy przed upływem czwartej minuty do pracy przystępują „mruczące” nieprzyjaźnie gitary, zwiastujące elektryczną burzę przy akompaniamencie symfonicznej partii. Po 5:20 motoryczny riff rozwala kompletnie oazę spokoju i pozornej ciszy, sygnalizując dynamiczne wejście gitarowej galopady, intensywnej i masywnej jak skała. A wokalista raz wyciąga takie frazy, że aż niewiarygodne, by za moment zejść do parteru w intymnym duecie sam na sam z fortepianem. Zwrotów akcji nadciąga cały tłum, które raz przynoszą wytłumienie decybeli do minimum, aby za moment rozszalała skala głośności pokazywała większość swoich parametrów na czerwonym polu. Raz muzyka na progu słyszalności, za chwilę tak gwałtowne uderzenie, że mącą się myśli słuchacza. Po czym kilkanaście sekund nawałnicy, cięcie, radykalne zwolnienie i dalej z „kopyta”. W środku wyśmienite, „pierwszoklaśne” partie solowe, zwięzłe, trzymane w ryzach, tak aby nie „zarysować” monolitu. No a później nadchodzi majestatycznie finał w postaci „Circle Of The Devil”, wspaniały, potężny, wzruszający chóralno – wokalno – orkiestrowo - rockowy. Ciary gwarantowane, wręcz duma z takiego rockowego spektaklu. Elegijny nastrój, duch wizjonerskiego poematu, natchniony śpiew Andy Kuntza, kapitalne wejście symfoniczne w idealnej parze z rockowym teatrem. I ten gong jak we Floydowym „High Hopes”, zwiastujący epilog historii. Piękne zwieńczenie scenariusza opartego na fundamencie literatury Wolfganga Hohlbeina.
I tylko jedna rzecz mnie dziwi. Przyznaję, że zanim przystąpiłem do pisania tekstu, sięgnąłem po już obecne w sieci recenzje. I tutaj zaskoczenie. Wiele z nich dosyć surowo potraktowało drugą odsłonę dyptyku „Chronicles Of The Immortals”, wyrażając się o nim powściągliwie i bez emocji. Ot sprawozdanie otrzaskanego w boju reportażysty, bez nadmiaru wzruszeń i chłodno skalkulowane. Problem w tym, że najnowszy album Vanden Plas to wulkan działających na uczucia i zmysły fluidów, odczuć tak sugestywnie opisanych dźwiękiem, że dosyć łatwo naszkicować te negatywne i pozytywne. Jak przy tak znakomitej historii, profesjonalnie wykonanej można zachować stoicki spokój i przeciętną ocenę. Dobra, wiem, każdy ma prawo do swoich przemyśleń i oceniania według własnej skali rozumienia czy przeżywania muzyki. Ale żeby tak się zdystansować wobec tak fascynujących utworów, tworzących surrealistyczne wizje przeniesione na język dźwięków. Uważam, że płyta „Chronik der Unsterblichen” niemieckiego bandu Vanden Plas zasługuje na wzmożoną uwagę, właśnie uwagę, gdyż po „łebkach” nie da się tej muzyki przeanalizować. Wykonawcy gwarantują profesjonalny poziom, realizując wytyczony cel, zilustrowanie muzyką literackiego pierwowzoru. Wiem z doniesień prasowych, że autor fabuły był bardzo zadowolony z efektu pracy twórczej rockowych artystów. U mnie rzeczony album gości już od miesięcy, ciągle mnie intryguje i powracam do niego chętnie i bez przymusu.
Ocena 4.5/ 6
Włodek Kucharek