TURBO - Greatest Hits
Turbo świętuje 40-lecie. Czasy mamy jakie mamy, nie ma więc mowy o jubileuszowej trasie czy jakimś hucznym, rocznicowym koncercie, wydanie więc z tej okazji podwójnej kompilacji wydaje się dobrym rozwiązaniem. Takich wydawnictw zespół ma już w dyskografii sporo, począwszy od LP „1980-1990”, ale „Greatest Hits” jest albumem wyjątkowym o tyle, że tych 27 utworów wybrali sami fani, nie jest to typowa kompilacja typu najważniejsze utwory czy z materiałem archiwalnym.
Od razu można więc przejść do porządku dziennego nad głosami typu „czemu nie ma tego utworu, albo tego?”, bo skoro było głosowanie, to na płycie mamy jego efekty. Może co prawda dziwić brak większej reprezentacji płyt „Ostatni wojownik” czy „Tożsamość”, zastanawia też pominięcie tych mocniejszych albumów z przełomu lat 80. i 90. oraz „Awatara”,bo instrumentalny „Lęk” z tej płyty to chyba jednak zbyt mało, ale najwidoczniej fani nie zagłębiali się w temat, postawili na pewniaki. Stąd obecność aż czterech utworów z debiutanckich „Dorosłych dzieci”, a do tego aż sześć ze „Smaku ciszy”i pięć z „Kawalerii Szatana”, czyli to esencja stylu wczesnego Turbo. Mamy też sporo kompozycji ze „Strażnika światła” (2009), w tym promujący tę kompilację, singlowy „Na progu życia” i najnowszego jak dotąd w dyskografii grupy „Piątego żywiołu” (2013), co zdaje się ponownie potwierdzać, że fani zaakceptowali obecne wcielenie Turbo z Tomaszem Struszczykiem. Ciekawostką są aż trzy utwory instrumentalne, poza „Lękiem” jeszcze „W sobie” i „Bramy galaktyk”. Z rzadszych utworów są tylko dwa: Hołdysowska „Fabryka keksów” i „Coraz mniej”, ale tego typu materiał w dużym wyborze mamy przecież na „Anthology 1980-2008”. Dla fanów Turbo „Greatest Hits” to tak zwana jazda obowiązkowa, a jeśli ktoś lubiący metal – chociaż trudno mi w to uwierzyć – nie ma żadnej płyty poznańskiej formacji, to lepszej okazji do nadrobienia zaległości nie będzie.
(5/6)