Eternal Champion, Armagh - Poznań - 12.08.2024
ETERNAL CHAMPION, Armagh - 2Progi, Poznań - 12 sierpnia 2024
Nie mogę nacieszyć się tym zjawiskiem. Odkrywam jakiś nowy świetny zespół, mija rok, dwa i zespół ten ogłasza koncert w Polsce. Nie sądziłam, że kiedykolwiek nastaną tak fantastyczne czasy dla heavy metalu!
Chyba jednak nie wszyscy doceniają ten genialny trend, albo nie wszyscy odkrywają to, co ja, bo na pierwszym polskim koncercie Amerykanów z Eternal Champion była garstka ludzi. Dobra wiadomość jest taka, że w Warszawie było dużo lepiej. Szkoda jednak, że jest jakaś pula ludzi, która ani do muzyki Eternal Champion nie dotarła, albo dotarła, ale nie dotarła na koncert. Ten zresztą wcale nie był jakimś czasowym obciążeniem, bo przed Championem zagrał tylko jeden support, a i sami Amerykanie długością setu nie zgrzeszyli. Zagrali iście festiwalowy set, który w zasadzie zamknął się w 50-minutach. Choć pozostawili wielki niedosyt, miało to też dwa plusy. Po pierwsze wspomniany wpływ na przemieszczanie się (w domu, we Wrocławiu, byliśmy o takiej porze, z jakiej czasem wraca się z wrocławskich koncertów), a po drugie szczerze pasowało do estetyki zespołu. Krótko i na temat, wszak ich płyty też mają po trzydzieści-kilka minut, z czego część zajmują klawiszowe instrumentale.
Ugh! To był motyw przewodni koncertu! Choć przyznaję, że tego typu mocarny okrzyk bardziej kojarzy mi się z Visigoth, Teksańczycy wykorzystują go na koncercie na dużo większą skalę, Jason Tarpey nie tylko efektownie wykorzystuje go do akcentowania sekcji rytmicznej, ale też komunikuje się nim z publiką, zachęcając do odwzajemniania go. Zresztą nie tylko ów okrzyk pomagał Jasonowi podkreślać moc kawałków. On wprost śpiewa całym sobą. Uderzeniom perkusji, wejściom riffów towarzyszyły uderzenia jego pięści czy wystrzeliwanie wirtualnej strzały z „łuku-widmo”. Jego gestykulacja dodawały mu takiej charyzmy, że wizualnie niemal skradł show pozostałym muzykom. Perkusista, który muzycznie gra efektowne partie w stylu wczesnego Manowar, w zasadzie nie przyciągał wzroku.
Na szczęście na koncercie nie tylko o wzrok chodzi, a potęgi muzyce Eternal Champion nie da się odmówić. Weszli od razu z grubej rury majestatycznym „Skullseeker”, a potem – ku mojemu zaskoczeniu – wybrzmiał numer, którego z racji jego przebojowości spodziewałam się pod koniec setu, czyli „Ravening Iron”. Interludia, intra i dźwiękowe efekty leciały z „taśmy”. Koncert aż rozsadzała siła, a byłoby jeszcze lepiej, jakby nie było tak bardzo głośno. Zastanawiałam się czy wybrać miejsce z przodu, gdzie gorzej słychać, ale za to można się bardziej zanurzyć w atmosferze koncertu, czy stanąć sobie statycznie z tyłu, ale za to mieć lepszą selektywność dźwięku. Dźwiękowi nie pomagał dominujący pogłos, także ten nałożony na wokal. Co więcej, kilka razy efekt nie został wyłączony między kawałkami, kiedy Jason zapowiadał utwory. Nagłośnieniowe dylematy są o tyle zaskakujące, że ostatnio większość małych koncertów brzmi doskonale i przyjęłam ten stan rzeczy za oficjalny i obowiązujący. Żeby nie pozostawić tej relacji z jakimś niepotrzebnym marudzeniowym akcentem, dodam, że kapitalna jest maska-kolczuga, w której wokalista wystąpił na początku koncertu. Podkreśliła krzepę muzyki i epickiego przekazu Eternal Champion!
Koncert supportował polski zespół Armagh, który naprawdę świetnie się wkleił w klimat wydarzenia. Chłopaki świetnie wyglądają, w drugiej połowie koncertu do wizerunku dorzucili także więcej ruchu i energii na scenie. Brzmią bardzo dobrze, spokojnie mogłabym pomyśleć, że to zespół z innego kraju, takiego o bogatszej heavymetalowej tradycji. Może wpływ na to zjawisko ma fakt, że Armagh nie wyszedł bezpośrednio od heavy metalu, ale doszedł do niego eksplorując korzenie black metalu. Swoją drogą czekałam na ten black metal. Z czystej ciekawości. Skończyło się na w pełni heavymetalowym wieczorze. Tak trzymać!
Katarzyna „Strati” Książek