Iron Maiden - Warszawa - 2.08.2025
IRON MAIDEN - Trasa “Run for Your Lives”- PGE Stadion Narodowy, Warszawa - 2 sierpnia 2025
Warszawski koncert zakończył europejską część trasy “Run for Your Lives”, na której Maideni mieli grać kawałki od “Iron Maiden” do “Fear of the Dark”. Dwoje z nas widziało ten koncert na jednym z pierwszych występów tej trasy. Choć Ironi nie mają w zwyczaju zmieniać ani setlisty, ani anturażu (wszystko pokrywało się co do elementu stroju na każdym kawałku), wizyta w Pradze dała nam pewną możliwość porównania do koncertu na Narodowym.
Strati: Cała nasza trójka wzięła udział w tym koncercie, ale każdy ma nieco inne refleksje. Co wam się najbardziej podobało, nie podobało i jak byście porównali ten występ do innych koncertów Maiden?
Bart: Przed naszą rozmową zastanawiałem się, co właściwie mi się w tym koncercie podobało. Akustyka Stadionu Narodowego obrosła już legendą. W tamtą sobotę miałem okazję się przekonać, że wszystkie te negatywne głosy nie są przesadzone. Nie powiem, że “akustyka” zabiła ten koncert doszczętnie, ale mając w pamięci Pragę, miałem porównanie, jak te utwory grane na żywo potrafią zabrzmieć. Bez echa oraz ściany dźwięku. Muzyka to jedno, ale przy tego typu wydarzeniach ważna jest również strona wizualna. Z tych miejsc, na których siedzieliśmy, naprawdę widać było niewiele (za to świetnie nadawałyby się do oglądania meczu piłkarskiego). Znów musiałem przywołać w pamięci Pragę, gdzie stałem na wprost sceny. Zacząłem się zastanawiać, czy uczestniczenie w tego typu wydarzeniach siedząc na trybunach ma jakiś głębszy sens.
Strati: A co Ci się najbardziej podobało?
Bart: Skłamałbym, gdybym powiedział, że nic. Na pewno setlista niczego sobie. Na pewno dobre techniczne wykonanie numerów oraz scenografia, która z trasy na trasę jest coraz lepsza. Jest to bardzo miły dodatek, który czyni z koncertu nie tylko odegranie utworów przed publicznością, ale coś na kształt przedstawienia teatralnego.
Greg: Niestety brzmienie to temat, którego trudno nie poruszyć — wszystko wokół niego się kręci. Dla mnie ten koncert miał bardzo nierówny charakter. Początek był rozczarowujący; przy pierwszych utworach miałem wrażenie, że będzie katastrofa. Dopiero przy czwartym kawałku, „Phantom of the Opera”, dźwięk zaczął się klarować. Co ciekawe, znajomy siedzący w innej części stadionu powiedział, że dla niego poprawa nastąpiła dopiero przy „The Number of the Beast”. Niestety, pod koniec — przy „Iron Maiden” — brzmienie znów się pogorszyło. Na ogromny plus zasługuje setlista. Utwór „Seventh Son of a Seventh Son” dosłownie mnie zmiażdżył. To pierwszy album Iron Maiden, który usłyszałem jako dziecko, i do dziś mam ciarki, gdy go słyszę. Na stadionie ten utwór zabrzmiał wyjątkowo dobrze — szczególnie jego rozbudowany środek z klawiszami. Te niemalże ambientowe, nastrojowe fragmenty sprawdziły się świetnie w tej przestrzeni, bo nie były zagłuszane przez nadmiar dźwięków. W przeciwieństwie do szybkich galopad i gitarowych harmonii, które momentami się rozjeżdżały lub zlewały w hałas. „Seventh Son...” był dla mnie absolutnym szczytem tego koncertu. Bisy również były bardzo udane. Scenografia — choć nie wszystko dobrze widziałem — robiła ogromne wrażenie. Gdy na chwilę wyszedłem i wróciłem, usiadłem w innym miejscu, gdzie widoczność była lepsza. Wtedy dopiero doceniłem, jak dopracowane były wizualne elementy show. Muzycznie najlepiej wypadały fragmenty z wyraźną, dominującą melodią — te naprawdę wybrzmiewały. Na koniec warto wspomnieć o nowym perkusiście. Nie pamiętam teraz jego nazwiska, ale wiem, że grał wcześniej z British Lion, zespołem Steve’a Harrisa. Jego gra była potężna, a jednocześnie świetnie współgrała z melodyką Iron Maiden. To zdecydowanie jeden z mocnych punktów tego występu.
Strati: Simon Dawson
Greg: Tak, słychać było, że mimo własnego stylu, innego niż Nicko, zgrał się z zespołem i co ważne, jego gra nie kłóciła się z charakterystyczną melodyką Iron Maiden. Ogólnie koncert był świetny, ale największym minusem — przynajmniej z mojej perspektywy — był wokal Bruce’a Dickinsona. Porównując go do występu Judas Priest, na którym byłem kilka tygodni wcześniej, różnica była wyraźna. Tamten koncert był dla mnie wydarzeniem życia — Rob Halford był w znakomitej formie, a brzmienie było czyste i mocne. Dickinson również dawał radę, to cały czas jest wybitny wokalista, ale słyszałem go w lepszej formie. Oczywiście to co dla Bruce’a jest lekko słabszym koncertem, dla kogoś innego byłby wyczynem życia. Akustyka Narodowego też mu raczej nie pomagała.
Bart: Jeszcze odniosę jeszcze do tego, co powiedziałeś o echo. W wolniejszych, spokojniejszych momentach dodawało ono uroku. Szczególnie w “Rime of the Ancient Mariner”. Jeśli chodzi o setlistę, to trochę brakowało mi jakiegoś numeru z “No Prayer for the Dying”. Nie jest to co prawda moja ulubiona ich płyta, jednak kilka perełek tam znajdziemy. W końcu to trasa przekrojowa obejmująca lata 1980-1992, więc można było ułożyć taki set, że z każdej płyty znalazłby się przynajmniej jeden utwór. Ostatni raz na żywo grali “Bring Your Daughter… to the Slaughter” w 2003 roku.
Greg: Tak zgodzę się, że ten kawałek bardzo pasowałby do tej setlisty.
Strati: Zwłaszcza, że ogłoszony tytuł trasy sugerował, że “No Prayer for the Dying” może być w nią włączona.
Bart: Słyszałem też plotki, żeby mieli włączyć jakiś kawałek, który nigdy wcześniej nie był grany, ale okazało się, że to tylko plotki..
Strati: Kiedy zastanawiałam się nad minusami tego koncertu jednym z nich też jest brak czegokolwiek z “No Prayer…”. Za to plusem ogólnie była cudowna setlista, z dwoma wspaniałymi kolosami: “Rime of the Ancient Mariner”, “Seventh son of a Seventh Son” i jeszcze “Powerslave” na deser. Wybrzmiały one niesamowicie, klimatu dodały zwolnienia w środku podbite niesamowitymi wizualizacjami. To też był plus chociaż przyznaje, że trochę sobie musiałam dorabiać w wyobraźni pewne rzeczy. Na szczęście, tak jak Bartek, byłam w Pradze i widziałam te wizualizacje stojąc en face przed sceną. Były niesamowite, robiły wrażenie swoim dopracowaniem i pomysłowością. Będąc z boku, widziałam je spłaszczone. Byłam w komfortowej sytuacji, ale jeśli ktoś je widział tylko z boku, to nie miał okazji poczuć ich mocy. Odniosę do wypowiedzi Grzegorza o wokalu Dickinsona, o perkusiście i o brzmieniu. Wydaje mi się, że w Pradze Dickinson śpiewał lepiej, ale jest to bardziej zrozumiałe, bo to był jeden z pierwszych koncertów na trasie, a warszawski był ostatnim, może w grę weszło zmęczenie.
Bart: Ale i tak świetnie dawał radę!
Strati: Tak, zdecydowanie dawał radę, oczywiście.
Strati: Jeśli zaś chodzi o perkusistę, z pewnym smutkiem mówię, że jest teraz lepiej niż podczas ostatnich koncertów z Nicko. Oczywiście to paradoks, cieszę się, że teraz jest lepiej, choć szkoda mi braku obecności McBriana. Sami zauważyliście, że obecnie perkusja brzmi też nieco odmienne, jakby brakowało pewnych dźwięków. Podejrzewam, że to kwestia świadomego wyboru muzyków. Odniosę się też do brzmienia. Miałam w uszach porządne stopery, które mi bardzo dobrze pomogły odsiać szumy. Naprawdę bardzo dobrze odebrałam dźwięk, tym bardziej, że byłam nastawiona, iż będzie tragicznie. Być może to zaskoczenie to efekt psychologiczny.
Bart: Z uporem maniaka będę wracał do brzmienia. Grzegorz wspomniał, że im dalej tym lepiej było słychać. Myślę, że to też po prostu uszy się przyzwyczaiły do tego natłoku dźwięku.
Greg: Tak mogło być w istocie, muszę pomyśleć nad stoperami na przyszłość.
Bart: Ja co do zasady stoperom mówię stanowcze “nie”.
Strati: Pamiętam z poprzedniej relacji. Wróćmy do setlisty Jak Wam się podobało wybranie tylu utworów z dwóch pierwszych płyt? Czy też wam się nasunęło skojarzenie, że być może miał być to hołd zmarłego w październiku wokalisty, Paula DiAnno?
Greg: Byłem naprawdę zaskoczony, że w setliście znalazło się aż sześć utworów z dwóch pierwszych albumów Iron Maiden. Co prawda „The Ides of March” poleciał prawdopodobnie z taśmy jako intro, więc nie był grany na żywo, ale nadal stanowił świetne otwarcie. Następnie usłyszeliśmy trzy utwory z „Killers” i dwa z debiutanckiego „Iron Maiden”. To bardzo mocny akcent, który — moim zdaniem — mógł być formą hołdu nie tylko dla Paula Di’Anno, ale w zasadzie dla wszystkich byłych członków zespołu. Zaskoczyły mnie też słowa Bruce’a Dickinsona ze sceny. Padło z jego ust wyraźne uznanie dla wcześniejszych wokalistów, co pokazuje, że Iron Maiden traktuje swoją historię jako wspólne dziedzictwo, a nie tylko jako „epokę Dickinsona”. To duży gest, który świadczy o zmianie podejścia — o uznaniu wkładu wszystkich muzyków, którzy współtworzyli ten zespół. Dodatkowy wpływ na tę refleksję mógł mieć fakt, że kilka dni przed koncertem zmarł Paul Mario Day — pierwszy wokalista Iron Maiden, śpiewający jeszcze przed Di’Anno. Może to skłoniło zespół do wspomnień. Wiadomo jednak, że największy konflikt i emocjonalna rana dotyczyły właśnie Paula Di’Anno. Przez lata zmagał się z problemami zdrowotnymi i osobistymi, a także z trudną historią odejścia z zespołu, której długo nie potrafił zaakceptować. Tuż przed jego śmiercią w mediach społecznościowych pojawiły się zdjęcia ze spotkania Dickinsona z Di’Anno, co sugeruje, że doszło między nimi do duchowego pojednania. To bardzo poruszające — wygląda na to, że Di’Anno przed śmiercią pogodził się z zespołem. Cieszy mnie, że Iron Maiden zdecydowali się tak mocno zaakcentować ten okres swojej twórczości. Fajnie, że Bruce Dickinson — który nie uchodzi za najłatwiejszą osobę, a bywa określany jako arogancki — potrafił docenić wkład swojego poprzednika, a być może także innych muzyków z przeszłości. Dla mnie to duży plus — zarówno dla zespołu, jak i dla Bruce’a jako człowieka.
Bart: Właściwie to były trzy intra puszczane z playbacku. “Doctor, Doctor”, “The Ides of March” oraz początek “Murders in the Rue Morgue”. Wracając do setlisty, nie wiem jak wy, ale ja w celu złożenia hołdu Paulowi, wybrałbym inne kawałki z dwóch pierwszych albumów.
Strati: Trudno dogodzić każdemu w przypadku setlisty, chociaż nie mogę przyklasnąć tym, którzy zaczęli narzekać na setlistę, jak tylko pojawiła na pierwszych koncertach tej trasy. Wiem, że wiele osób ma bardzo wygórowane oczekiwania i chce usłyszeć rzadko grane utwory na żywo. Jednak warto sobie tę perspektywę właściwie ustawić. Warto pomyśleć, ile wielkich metalowych zespołów robi fanom taką przyjemność, że mimo tego, iż nagrywa nowe płyty, to chce organizować takie trasy, podczas których gra tylko stare kawałki. O czymś takim dawniej nie miałam nawet śmiałości nawet pomarzyć. Przecież jak się popatrzy na koncerty, które grali na początku lat dwutysięcznych, to były występy promujące nowe płyty. Dopiero potem rozwinęli na dobre ten pomysł
Bart: Uświadomiłem sobie właśnie jedną rzecz. Otóż nigdy nie byłem na ich żadnym koncercie promującym płytę. Może jeszcze kiedyś będę miał taką okazję.
Strati: Podobny pomysł w pewnej formie skopiował ostatnio Judas Priest grając większość kawałków z “Painkillera”, to, co Grzegorz określił jako wydarzenie życia. Przy okazji tworzenia relacji z Heliconu, mówiliśmy, że metal odmładza. Jak to postrzegacie w kontekście Maidenów, ich energii na scenie?
Bart: Dokładnie. Ja odnoszę takie wrażenie, jakby w wieku około czterdziestu lat zatrzymali się w miejscu. Oczywiście mówię o formie, nie o wyglądzie. Widać też, że dalej mają z tego frajdę.
Strati: Też mam takie wrażenie, a ty Grzegorz?
Greg: Myślę, że tak — rock’n’roll może odmładzać. Panowie z Iron Maiden mają już swoje lata, ale porównując ich do przeciętnych rówieśników, których widujemy na ulicy, widać ogromną różnicę. Niestety, przez to że koncert odbywał się na Stadionie Narodowym, nie miałem aż tak bliskiego kontaktu z zespołem, jak choćby na Judas Priest, gdzie występ odbywał się w hali. Tam naprawdę było widać, że Rob Halford jest w znakomitej formie — sięgnął po „Painkiller”, co samo w sobie świadczy o jego kondycji. Widziałem ich też dwa lata wcześniej w Krakowie i choć tamten koncert był bardzo dobry, ten ostatni był jeszcze lepszy — wokalnie Halford był w szczytowej formie. Tam naprawdę było widać poprawę formy. W przypadku Iron Maiden może nie chodzi o odmładzanie, ale raczej o konserwację. Ich kariera jest bardziej ustatkowana, co widać po ich scenicznej dyscyplinie i energii. Zawsze zwracam uwagę na Janicka Gersa — jako trzeci gitarzysta często skupia się na efektownym rzucaniu gitarą. Pamiętam, że widziałem go na Torwarze w 2000 lub 2001 roku, podczas pierwszego koncertu zespołu w Polsce po reaktywacji — i zachowywał się dokładnie tak samo jak teraz. Te same ruchy, ta sama energia. Widać, że panowie mają krzepę i są bardzo aktywni — zawodowo i prywatnie. Mają wiele pasji i mogą sobie na nie pozwolić. Trzeba też powiedzieć, że etos rockmana bardzo się zmienił przez ostatnie dekady. Dziś muzycy naprawdę dbają o siebie — dieta, sen, unikanie używek. Alkohol, papierosy, narkotyki? To już raczej przeszłość. Widać, że prowadzą zdrowy tryb życia, co przekłada się na ich formę sceniczną. Ale jeżeli chodzi o przykład magicznego wpływu rock’n’rolla na wiek, to bardziej wskazałbym Medieval Steel na tegorocznym Heliconie — dla mnie jeden z lepszych koncertów 2025 roku. Tam naprawdę można było zobaczyć, że muzyka odmładza, kiedy ludzie z dosyć nieregularnym przebiegiem kariery potrafią nagle wykrzesać z siebie niesamowitą energię.
Bart: W jednej kwestii muszę się z Grześkiem zgodzić. Chodzi o ten etos rockendrollowca. Hasło “sex, drugs and rockandroll” jest już chyba reliktem przeszłości. Podczas rozmów z muzykami, często słyszę o całkowitej rezygnacji z jakichkolwiek używek. Nawet kawy.
Strati: Dokładnie, Halford na początku lat 90. też rzucił alkohol i sam mówi, że go uratowało. A co myślicie o publiczności? Kto Waszym zdaniem przyszedł na ten występ? Jak Waszym zdaniem publika Maiden ewoluuje z koncertu na koncert?
Bart: Jechałem tu z Katowic zorganizowanym wyjazdem. Można było tam zauważyć pełen przekrój społeczny. Od nastolatków (zarówno tych zwyczajnych, jak i tych bardziej “alternatywnych”), typowych metalowców w różnym wieku, zwyczajnych 30-40 latków, którzy nawet na taki koncert ubrali się casualowo i oczywiście grupka “Januszy” z wąsem i “kiedyś to było” na ustach. Nie wiem, czy jakiś inny zespół łączy aż tylu ludzi z różnych światów.
Greg: Dickinsona po raz pierwszy widziałem na żywo w 1998 roku, podczas jego solowego koncertu w warszawskiej Stodole — wyobraźcie sobie, gwiazda tego formatu w klubie, który choć uznawany za spory jak na metalowe koncerty, nadal pozostaje miejscem kameralnym. To było wydarzenie dla prawdziwych fanów — publiczność stanowili głównie oddani metalowcy.
Bart: Zapewne tam przypadkowych ludzi z łapanki nie było.
Greg: Na koncert Ironów z Blaze’em Bayleyem w Spodku, który odbył się w tym samym roku, niestety nie udało mi się dotrzeć. Później byłem na koncercie Iron Maiden na Torwarze, już po powrocie Dickinsona do zespołu — to był ich pierwszy występ w Polsce po reaktywacji klasycznego składu. Hala dawała jeszcze poczucie bliskości z zespołem. Od tamtej pory skala koncertów znacząco się zmieniła. Dziś Iron Maiden grają na Stadionie Narodowym — byłem tam na nich dwukrotnie. To zupełnie inna publiczność, bardziej masowa, stadionowa. Słyszałem rozmowy ludzi, którzy porównywali ten koncert do występu Imagine Dragons. To pokazuje, że Iron Maiden przyciągają dziś bardzo szeroką rockową widownię. Nie mam z tym żadnego problemu — każdy ma prawo uczestniczyć w takim wydarzeniu. Ale dla mnie ten koncert był po prostu zbyt duży. Osobiście wolę hale i kluby, gdzie kontakt z muzyką jest bardziej bezpośredni. Na stadionie odbiór jest powierzchowny, a wiele osób przychodzi raczej po zdjęcie na Facebooka niż po muzyczne przeżycie. To bardzo szeroka rockowa publiczność — bo umówmy się, gdyby na Stadionie Narodowym było faktycznie 50 tysięcy osób mocno zaangażowanych w heavy metal, to tak jak mówił Maria Konopnicka w rolce z naszym pismem, to Heavy Metal Pages byłby drukowany w offsecie.
Bart: Co do tematu publiczności, przypomniała mi się pewna anegdotka. W 2014 jechałem do Poznania na koncert Iron Maiden również zorganizowaną grupą. Wdałem się w rozmowę z kilkoma “normalsami”, o tym czego na co dzień słuchają. Jakie nazwy padły? Lady Pank, Budka Suflera itd. Wspomniałem coś w temacie Running Wild, na co każdy z moich rozmówców zrobił wielkie oczy kwitując to krótkim “nie znam” albo “co to jest?”. To pokazuje, że Maiden jednak przyciąga ludzi, którzy na co dzień są daleko od metalu.
Strati: Poruszyliście bardzo ważne kwestie. Grzegorz powiedział, że Iron Maiden gra obecnie dużo większe hale. Rzeczywiście widać, jak ten zespół ogromnie urósł, ostatnie 20 lat to coś niesamowitego. Bartek zauważył słuszną rzecz odnośnie panów, którzy w latach dziewięćdziesiątych byli fanami, a obecnie są to ludzie słuchający po prostu rocka. Ja mam wrażenie, że na Maiden przychodzi wiele rodzin. Cudownie jest widzieć kiedy rodzice przychodzą z dziećmi albo dziadkowie z wnukami. Natomiast zaskakują mnie rodzice przychodzący z nastolatkami. Nie sądzicie, że nastolatki powinny same się spotkać i pójść na koncert? (śmiech)
Bart: No w czasach jak my byliśmy nastolatkami to było nie do pomyślenia.
Greg: To może być coś w rodzaju „father-son experience” — budowania więzi, kiedy ojciec zabiera syna na koncert muzyki, której sam słuchał w młodości. Wiem, o co Ci chodzi, Kasiu — że piętnastolatek z reguły chce się ogarnąć sam, iść z kumplami, wypić winko w krzakach i kręcić młyn pod sceną. Jasne, to też rozumiem. Ale z drugiej strony, dziś inaczej patrzy się na relacje dzieci z rodzicami. Czasem pojawia się potrzeba odbudowy więzi, wspólnego przeżycia czegoś — więc nie oceniałbym tego zbyt surowo. Może to być po prostu gest: „zrobię przyjemność staruszkowi” albo „pójdziemy razem na coś, co nas kręci”. To zresztą słuszne spostrzeżenie — stare pokolenie nie zniknęło, a młode dołączyło. Dzięki temu publiczność Iron Maiden mogła tak bardzo urosnąć.
Katarzyna „Strati” Książek
Grzegorz „Greg” Putkiewicz
Bartek „Bart” Kuczak





