Strona wykorzystuje pliki cookies, jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, zostaną one zapisane w pamięci twojej przeglądarki. W przypadku nie wyrażenia zgody nie jesteśmy w stanie zagwarantować pełnej funkcjonalności strony!

Nowy numer

hmp 89sm

Szukaj na stronie

HMP Poleca

pandemic m

VANGELIS - Heaven And Hell

 

(1975 RCA, Remaster 2013 Esoteric Recordings)

Autor: Włodek Kucharek

 

 

vangelis-heavenandhell

Wstęp

Przypominając dorobek fonograficzny Vangelisa trudno pominąć kilka faktów z jego biografii oraz kreatywność w tworzeniu różnorodnych form muzycznych. Bohater tego tekstu pochodzi z Hellady, stąd „pachnące” Grecją nazwisko Evangelos Odisseas Papathanassiou. Jako 4-latek uważany był za „cudowne dziecko” potrafiąc już grać skomplikowane faktury fortepianowe. Jednakże krnąbrny małolat mając lat naście skutecznie opierał się edukacji w kierunku muzyki, stąd posiada tylko „paszport” samouka, który nie poznał tajników zapisu nutowego. Vangelis to człowiek instytucja a jego zasługi dla rozwoju sztuki muzycznej są nie do przecenienia. Już we wczesnych latach 60-tych (Vangelis, rocznik 1943) działał w zespole Forming, później, dokładnie w roku 1968 wyemigrował do Francji i w Paryżu założył formację Aphrodite’s Child, która prezentowała wyrafinowaną muzykę rockową nagrywając trzy pełnowymiarowe albumy studyjne (następne trzy to kompilacje z lat 80- i 90-tych). Po rozwiązaniu grupy poświęcił się od roku 1973 karierze solowej. Był jednym z pierwszych wykonawców, który wprowadzał na salony rocka rozbudowane instrumentarium elektroniczne, ale co ważniejsze, Vangelisowi udało się spoić w jeden integralny organizm dźwiękowy brzmienie elektroniczne, akustyczne, symfoniczne i rockowe. Udowodnił, że tworząc ambitną sztukę muzyczną, można bez uszczerbku dla własnego artystycznego ego flirtować z muzyką New Age (np. album „Voices”), pisać ilustracje filmowe (trzynaście oficjalnie wydanych płyt z rejestracją muzyki z filmów, z genialną muzyką nagrodzoną w roku 1982 Oskarem, z filmu „Chariots Of Fire” („Rydwany Ognia”) plus dziesięć soundtracków, które nie zostały opublikowane), oraz w duecie Jon And Vangelis (z wokalistą Yes Jonem Andersonem) zaangażować swój talent w pisanie krótkich, lśniących pięknem form piosenkowych (wspólnie opublikowali sześć wydawnictw). Vangelis eksplorował także terytorium muzy symfonicznej, łącząc wpływy rocka elektronicznego z klasyką (przykładowo płyty ”Mask”, „Soil Festivities” czy „El Greco”), kroczył po ścieżkach awangardy ze sztandarowymi przykładami w postaci albumów „Beaubourg” i „Invisible Connections”. Każdy, kto chciałby poznać dorobek solowy twórcy ma do odrobienia zadanie wysłuchania szesnastu płyt, nie licząc kompilacji i „filmówek”. Warto to uczynić, gdyż ten grecki kompozytor znacząco „przyłożył rękę” do rozwoju muzyki w ogóle, bez podziału na kategorie stylistyczne. W uznaniu jego zasług w 1992 roku Francja uhonorowała go Orderem Sztuki i Literatury.

 

„Heaven And Hell”

1.Heaven And Hell Part I (21:58)

a)Bacchanale

b)Symphony To The Powers That B (Movements One And Two)

c)Movement Three (“From Symphony To The Powers That B”)

d)So Long Ago, So Clear

2.Heaven And Hell Part II (21:16)

a)Intestinal Bat

b)Needless And Bones

c)Twelve O’Clock

d)Aries

e)A Way

Skład:

Vangelis (wszystkie instr. klawiszowe, perkusja, inne instrumenty)

Vana Veroutis (wokal)

Jon Anderson (wokal „So Long Ago, So Clear”)

English Chamber Choir

            Na początku muszę przyznać, że moja znajomość ze sztuką Vangelisa rozpoczęła się od tego właśnie wydawnictwa. Wcześniej znałem tylko nagrania zamieszczone wtedy na tzw. longplayu, czyli tradycyjnym winylu Aphrodite’s Child „666/ The Apocalypse Of John 13/18” z roku 1972. Zresztą w tamtych „prehistorycznych” czasach, pomimo beznadziejnego dostępu do nośników dźwięku w formie płyty gramofonowej, każdy fan rocka mógł bez trudu śledzić newsy z dziedziny muzyki rockowej, a to za sprawą autorskich audycji w radiowej „Trójce”. O ile mnie pamięć nie zawodzi, muzykę Vangelisa profesjonalnie przedstawiali nieocenieni propagatorzy rocka, Piotr Kaczkowski i ekspert od dźwięków elektronicznych Jerzy Kordowicz. To dzięki nim w eterze zagościły kompozycje m.in. Tangerine Dream, Ash Ra Tempel czy właśnie Vangelisa. Dzisiaj rzecz nie do pomyślenia! Dlaczego? Odpowiedź jest banalna. Spróbujcie sobie wyobrazić współcześnie w audycji radiowej utwory trwające niejednokrotnie ponad 20 minut, których w żaden sposób nie da się „pokroić” na radiowe 3-5 minutowe kawałeczki. Dodatkowo Vangelis, szczególnie w latach 70-tych i częściowo 80-tych tworzył muzykę niezwykle ambitną, dosyć trudną w odbiorze. Nikogo nie obrażając, śmiem twierdzić, że duży odsetek dzisiejszego pokolenia uzależnionego od Internetu, mp3 i innych patentów technicznych nie ma przygotowania do odbioru tak wyrafinowanej muzy. Chciałbym się mylić w tym zakresie.

Ale wracając do „Heaven And Hell”. Jest to przepiękna, sugestywna, emocjonalnie różnobarwna, niezwykle urozmaicona, bogata w wyszukane, zaskakujące sekwencje dźwięków, obdarowana przepychem aranżacyjnym sztuka „wysoka”, trafiająca w estetyczne gusta słuchaczy poszukujących arcydzieł. Obie części suity tworzą scalony, monstrualny, wieloczęściowy koncept, instrumentalno- wokalne wariacje na temat „Nieba i Piekła”, stanowiąc dowód, że elektroniczne brzmienie wcale nie musi kojarzyć się ze zrobotyzowanymi, zimnymi jak lód pasażami dźwięku, że wirtuoz, a takim jest Vangelis, potrafi znakomicie dobrać proporcje między baterią klawiatur, ze szczególnym uwzględnieniem syntezatorów, a akustyką i podporządkować je wspaniałym wątkom melodycznym. Z tego powodu obcowanie z materią „Heaven And Hell” to estetyczna, także intelektualna uczta.

Trudno dokonać opisu z detalami tej suity, ponieważ muzyka zmienia się ustawicznie, kształtując różnorodną nastrojowość, zmienną dynamikę, ewoluuje od ciszy do orgii partii chóralnych i bombastycznych wybuchów syntezatorów, od rajskich krajobrazów stymulujących wyobraźnię po gwałtowne eksplozje cierpiętniczych głosów nasyconych strachem bądź bólem. Każdy słuchacz, który zada sobie trud wysłuchania w skupieniu propozycji Vangelisa inaczej odczuwać będzie napływające kaskady dźwięku, ale wszyscy bez wyjątku dojdą zapewne na koniec do konkluzji, że ta sztuka, mimo upływu prawie 40 lat skutecznie opiera się upływowi czasu, pozostając dowodem artystycznego geniuszu Vangelisa.

            Poszczególne części suity budzą podziw całą gamą zmiennych dźwięków, które rozciągają się od ciszy, spokoju i delikatności po wulkaniczne eksplozje, symbolizujące wędrówkę między Niebem a Piekłem widzianą duszą artysty. Potężne, wręcz cierpiętnicze zaśpiewy chóru, bogate orkiestracje wspomagane uderzeniami kotłów i prowadzące karawanę dźwięku klawiatury Mistrza. Rock? Symfonia? Awangarda? A może rock progresywny? Nic z tego! Miłośnicy klasyfikowania będą niepocieszeni. Vangelisowi udało się, nie po raz ostatni w jego twórczości, znaleźć kompromis między brzmieniem całego zestawu syntezatorów a spokojem klasycznego fortepianu, między ilustracyjną, instrumentalną skromnością i barokowym przepychem, między fragmentami o połamanym rytmie a ślicznymi liniami melodycznymi. Jon Anderson w części wokalnej „So long ago, so clear” śpiewa pieśń o tak urzekającym pięknie, że można ją chyba tylko porównać do finału Yessowskiej suity „The Gates Of Delirium”, kiedy rozbrzmiewają słowa „Soon oh soon the light”. Ile uczucia, ile emocji, ile romantyzmu, wdzięku i czaru. Artyzm wymyka się wszelkim werbalnym granicom oceny. Perła!

Kluczowym momentem „Heaven And Hell” Part I jest „Symphony To The Powers B”, zawierającym niejako w pigułce wiele charakterystycznych cech stylu Vangelisa. Konfrontacja fortepianu z kosmicznymi tonami generowanymi przez synthies, pompatyczne popisy orkiestry i rywalizacja żeńskich i męskich głosów w chórze, oraz sprytnie „przemycone” elementy etniczne z ojczyzny autora staną się atrybutami identyfikującymi styl kompozytora i wykonawcy. Przypominam także, że współpraca Vangelisa i Andersona przyniosła w późniejszym okresie wiele wspaniałości sygnowanych nazwiskami tych artystów.

W części drugiej suity jej centralny punkt tworzy rozdział zatytułowany „12 O’Clock”, z anielską wokalizą Very Veroutis na tle chorałów gregoriańskich. Emocje, elegijność, dystynkcja porywają i wzruszają słuchacza kierując się do strefy ciszy. Ta cisza to rodzaj hołdu, sekundy na przemyślenia odbiorcy i konstatacji, co dane było mu przeżyć. I gdy wydaje się, że to koniec, wybucha szaleństwem orkiestracji „Aries”, pełen gwałtowności, mocy, wręcz kakofonicznego szaleństwa. Ten agresywny atak dźwiękiem wybrzmiewa po dwóch minutach, by wywołać kolejny raz „gęsią skórkę” utworem „A Way”, stonowanym, refleksyjnym i statecznym.

Tak kończy się to arcydzieło, od którego rozpoczęła się międzynarodowa kariera Vangelisa. Album „Heaven And Hell” dostrzeżono na wszystkich kontynentach, w Stanach znalazł się on na listach przebojów, co w dzisiejszych czasach wydaje się prawdziwą „mission impossible”. Współcześnie to klasyk, kanon muzyki, nie napiszę rockowej, bo skrzywdziłbym Vangelisa, bo ten grecki multiinstrumentalista tworząc „Heaven And Hell” napisał jeden z ważnych rozdziałów historii sztuki w zakresie muzyki. Warto spróbować i poznać!

Ocena: 6/6

Włodek Kucharek

rightslider_004.png rightslider_002.png rightslider_005.png rightslider_001.png rightslider_003.png

Goście

5054183
DzisiajDzisiaj1716
WczorajWczoraj3081
Ten tydzieńTen tydzień7662
Ten miesiącTen miesiąc57834
WszystkieWszystkie5054183
3.149.251.155