Strona wykorzystuje pliki cookies, jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, zostaną one zapisane w pamięci twojej przeglądarki. W przypadku nie wyrażenia zgody nie jesteśmy w stanie zagwarantować pełnej funkcjonalności strony!

Nowy numer

hmp 89sm

Szukaj na stronie

HMP Poleca

pandemic m

PROCOL HARUM - Home

 
(1970 A&M Records; 2015 Remaster Esoteric Recordings/ Cherry Red Records)
Autor: Włodek Kucharek

procolharum-home

CD1
1.Whisky Train
2.The Dead Man’s Dream
3.Still There’ll Be More
4.Nothing That I Didin’t Know
5.About To Die
6.Barnyard Story
7.Piggy Pig Pig
8.Whaling Stories
9.Your Own Choice
 
CD2
1.Your Own Choice (demo 1969)
2.Barnyard Story (Take 4)
3.The Dead Man’s Dream (Take 7)
4.Still There’ll Be More (Take 3- Backing Track)
5.Whaling Stories (Initial Backing Track)
6.About to Die (George Martin Mix)
7.Your Own Choice (Extended Remix)
8.Piggy Pig Pig (Chris Thomas Remix)
9.Whisky train (US Radio Single Edit)
10.Your Own Choice (“David Symonds Show” BBC Radio One Session)
11.About To Die (“David Symonds Show” BBC Radio One Session)
 
SKŁAD:
Gary Brooker (wokal/ fortepian)
Chris Copping (bas/ organy)
B.J. Wilson (perkusja)
Robin Trower (gitara)
 
Wydanie czwartego albumu w dyskografii Procol Harum wiązało się z zasadniczymi roszadami personalnymi. Najistotniejsza z nich to opuszczenie zespołu przez organistę Matthew Fishera, którego zastąpił obsługując Hammondy Chris Copping. Mniej dolegliwa była strata basisty Davida Rittera, a to z tego powodu, że Copping mógł także grać na basie.
Pierwsze prace nad nowym materiałem zespół podjął jeszcze z udziałem Fishera, który także wyprodukował poprzedni album, w Londynie w Trident Studios. Jednak tym razem członkowie zespołu byli skrajnie niezadowoleni zarówno z brzmienia, jak też z efektów dotychczasowej pracy. Presja czasu i stres doprowadziły do zadrażnień między muzykami, które przerodziły się w globalny spór, a cały wysiłek poszedł na marne, próbki nowych nagrań wylądowały na śmietnisku, a wkurzony na kolegów Fisher postanowił powiedzieć „Bye, bye”. Przeszło mu dopiero po wielu latach, a po drodze był jeszcze sądowy proces przeciwko kolegom z zespołu o procentowy udział w tantiemach za nieśmiertelny przebój „A Whiter Shade Of Pale”. Po tej burzy Procol Harum zmienił studio nagraniowe na Abbey Road, panowie przyspieszyli proces twórczy i w czerwcu 1970 obwieścili światu, że nowy album „Home” jest gotowy do publikacji. Płyta krótko po wydaniu w błyskawicznym tempie usadowiła się na wysokich miejscach listy popularności w Wielkiej Brytanii i za Oceanem.
Program wydawnictwa obejmuje dziewięć piosenek, których teksty wywołały wiele kontrowersji, a atrybuty „makabryczny, depresyjny” należały w ocenie zawartości do najłagodniejszych. Doszło nawet do sytuacji, że ikona radia BBC, John Peel wzbraniał się przed prezentacją na falach eteru songu „Dead Man’s Dream”, uważając jego treść za drastyczną. Autor tekstów Procol Harum Keith Reid przyznał jednak, że „coś jest na rzeczy”, ponieważ w tym okresie sam przeżywał głęboki, mroczny „dołek” w swojej twórczości i taki stan na granicy depresji znalazł odzwierciedlenie w warstwie tekstowej albumu. Stricte muzycznie „Home” stanowi bardzo urozmaiconą mieszankę, z niezwykle energetycznym, solidnie „podlanym” bluesowym „sosem” otwarciem w postaci singlowego przeboju „Whisky Train”, który odpowiednio wypromowany odniósł singlowy sukces. Fakt, że kompozycja ma bluesowy charakter nie powinien stanowić zaskoczenia, ponieważ w składzie kwartetu wiodącym artystą był klasowy gitarzysta o silnych inklinacjach zaczerpniętych z krainy elektrycznego bluesa. Ten pierwiastek stylu pozostał w twórczości Robina Trowera, bo o nim tutaj mowa, do dzisiaj i dosyć łatwo można go zidentyfikować także na solowych longplayach artysty. Trower nie ograniczył się tylko do skomponowania jednego numeru, lecz przygotował także inny fragment albumu, zatytułowany „About To Die”. Autorem pozostałych składników albumu „Home” jest Gary Brooker. Gdybym miał z programu wydawnictwa wybrać ten jeden, najbardziej znaczący element układanki, to wskazałbym bez wahania na genialny „Whaling Stories”. Ten ponad 7- minutowy hymn, niezwykle majestatyczny, symfonicznie zaaranżowany, z natchnionymi partiami chóralnymi, z klimatem powagi i dramatu zrobił kolosalne wrażenie na wszystkich odbiorcach, także tych średnio znających dokonania Procol Harum. Nic zatem dziwnego, że od zaraz stał się jednym z filarów występów „na  żywo”, z jego sztandarową prezentacją zarejestrowaną na winylu w Edmonton, w Kanadzie. Pierwsze akordy „Wielorybniczych opowieści”, na fortepian, przez kilka sekund sugerują lekko jazzujące solo, lecz później w miarę upływającego czasu ta wspaniała pieśń rozkwita jak najpiękniejszy kwiat, porażając feerią dźwiękowych barw i odcieni i fascynując mozaiką rozwiązań harmonicznych. Przez siedem minut nie należy tego utworu dosłownie „spuszczać z oka”, ponieważ każda sekunda przynosi zmiany, gwałtowne zwroty muzycznej akcji, od przechodzącego metamorfozę wokalu Brookera, który przemierza całą drogę od spokojnej narracji aż do dramatycznych, aktorsko przedstawionych kwestii. Geniusz Trowera i jego partii gitarowych, początkowo schowanych, obecnych śladowo, jakby anonimowych, potem panujących jak władca nad przestrzenią dźwięków, gdy nagle po 5:15 gitara milknie, pozostawiając na scenie wyłącznie fortepian i zrównoważony głos Brookera. Magia! A po przekroczeniu granicy 6:10, gdy finał kreować zaczynają brzmienia orkiestrowe i potęga chóru, u słuchacza występuje znane zjawisko „mrówek” maszerujących po plecach. Bo pomimo upływu czasu, 45 lat, ten muzyczny poemat dalej zachwyca swoją dumą i dystyngowaną klasycznością. Dla mnie to jeden z najlepszych przykładów mariażu muzyki tzw. poważnej z rozrywkową, w którym obowiązuje partnerstwo i trudno wskazać dominatora, natomiast łatwo zachwycić się „architekturą” sekwencji orkiestrowo- chóralnych i rockowych, oraz ich współdziałaniem, wręcz idealną symbiozą. Wzorzec dla tych sympatyków muzyki, którzy niekiedy z poczuciem wyższości spoglądają w kierunku rockowych „szarpidrutów”, zarzucając im brzmieniowy prymitywizm. „Whaling Stories” to kompozycja godna każdej płyty, niezależnie czy firmowanej przez wytwórnię parającą się publikowaniem dźwięków rodem z muzycznej klasyki, czy przez label, którego obszarem zainteresowań  jest wyłącznie rozrywka. Ten utwór należy bezwzględnie do kanonu nie tylko dyskografii Procol Harum, lecz globalnie rozumianej sztuki muzycznej. Kto nie zna, ten szybciutko powinien nadrobić braki. Warto!
Rolę „the opener” wypełnia profesjonalnie wymieniony już wyżej singlowy przebój „Whisky Train”, przesycony bluesową „retoryką”, skręcający niekiedy minimalnie w stronę southern rocka. Ten kawałek to popis energetyki Robina Trowera, choć wydaje się, że jest on także wyrazem fascynacji autora dorobkiem legendy Cream. Trudno zakwestionować jednak, że wejście jest z przytupem, mocne, bardzo rockowe, z soczystymi solówkami gitarzysty, z łatwo wpadającą w ucho melodią, wręcz prowokującą do spontaniczności. Gitara brzmi dosyć surowo, drapieżnie, podobnie jak motorycznie zachowuje się sekcja rytmiczna. Całość utrzymana w dosyć szybkim tempie, ale „królem polowania” jest w tym utworze zdecydowanie gitarzysta grupy, który od początku do końca kształtuje profil brzmienia, prowadząc solo cały bagaż dźwięków. Rzecz godna uwagi i jednocześnie przykład, w jaki sposób pogodzić indywidualne, bluesowe zapędy Trowera z ogólną , jakże różną charakterystyką stylistyczną dorobku kwartetu. Analizując także inne pozycje dyskograficzne kwartetu można dojść do wniosku, że na każdej płycie koledzy Robina postanowili oddać mu pewien skrawek albumowego terytorium, aby dał upust swojej miłości do elektrycznego bluesa, nie rezygnując z jego profesjonalizmu i umiejętności. A stan taki trwał przecież, z dłuższą przerwą, do lat 90-tych, bo na płycie „The  Prodigal Stranger” Trower był ponownie podstawowym gitarzystą.
Na pozycji z numerem dwa umieszczono „The Dead Man’s Dream”.
 
Leżałem umierając
Podłoga służyła mi za łoże
Pod głową zwój starych gazet
Miałem sen, najdziwniejszy ze wszystkich
Byłem w nim ja i ktoś taki jak ja
Wkroczyliśmy do miasta
W którym domy były pootwierane, a ulice puste
Okna zakratowane, a chodniki brudne
Spytałem, gdzie jestem
Mój towarzysz nie odpowiedział
Weszliśmy na cmentarz
Szukając jakiegoś nagrobka
Groby były zdewastowane, a trumny pootwierane
Ciała były zgniłe, ale nie martwe
A ich oczy jak żywe od wijących się robaków
Krzyknąłem ze strachu, ale głos zamarł mi w gardle
Nie mogłem ruszyć nogami, choć nie stałem w miejscu
Ogień uderzył mi do głowy, choć ręce miałem lodowate
Wokół lśniły światła, lecz mnie pochłonęła ciemność
Przebudziłem się z krzykiem
Myślałem o tym śnie
Leżałem i zastanawiałem się:
Gdzie byłem?
Co to mogło oznaczać?
W celi śmierci panował mrok
I nic już nie wiem
Tłumaczenie: Tomasz Beksiński
 
To wymową i mrokiem tego tekstu przeraził się prezenter radiowy BBC John Peel. Czy słusznie? Wątpliwość do rozstrzygnięcia pozostawiam słuchaczom i czytelnikom.
Ignorując przytoczone słowa utworu, a jako podstawę analizy przyjmując takie czynniki jak tempo, brzmienie, linię melodyczną można by dojść do konkluzji, że mamy oto do czynienia z powolną, piękną, przeraźliwie smutną i pełną nostalgii balladą. Wiodące role w jej przebiegu rozpisano na letargiczny, momentami narracyjny, przepojony bólem, tak sugestywnie przedstawionym przez Brookera, że wręcz namacalnym, wokalem, oraz fortepianowo- organową warstwę instrumentalną, której intensywność sukcesywnie rośnie, aby po 3:10 zgasnąć jak płomień świecy unicestwiony przez wiatr. Tylko, że to wszystko pozory, gdy nie zapomnimy o przekazie tekstu, wtedy dochodzimy do wniosku, że to wcale nie ballada, lecz łzawa, bolesna elegia „ubrana” w intymny, ponury, nieco patetyczny nastrój, która kończy swój żywot w horrowatej, ponurej, czarno- gotyckiej atmosferze. Pomimo depresyjnego, skrajnie „dołującego” charakteru trudno się oderwać od piękna tego fragmentu. Dlaczego? Trudno to racjonalnie wyjaśnić, dlatego pozostawię interpretację samym słuchaczom.
„Still There’ll Be More”, skoczny, dziarski kawałek, utrzymany w średnim tempie, w którym najwyraźniej swoją obecność dokumentuje gitara Robina Trowera, z nieco zabrudzonym brzmieniem. Chwytliwa melodia i klarowne podziały rytmiczne czynią z tej piosenki kandydatkę na przebój. Chociaż konfrontacja z poprzednim, pozostającym wciąż w myślach utworem może szokować.
„Nothing That I Didn’t Know”, wydaje się być początkowo, dzięki spokojnej, jednostajnej partii wokalnej oraz akustyce gitary, leniwą, dosyć minimalistyczną balladą. To wrażenie ulega jednak po około 40 sekundach istotnej korekcie, a dzieje się tak pod wpływem wprowadzonej ślicznej aranżacji fortepianowo- organowej, nabierającej systematycznie mocy. Jednak zakończenie, gdy w ciszy znika głos, ma wydźwięk raczej ponury i przygnębiający.
„About To Die”, rockowo- bluesowy kawałek, ze świetnie i umiejętnie „sterowaną” dramaturgią, w który rej wodzi zdecydowanie elektryka gitary, wsparta wyrazistym pasażem Hammondów i motoryczną partią solową fortepianu po drugiej minucie.
„Barnyard Story”, miniatura z kameralnym, poetyckim wokalem, przy akompaniamencie fortepianu, z subtelnymi akcentami organowymi po 1:15. Pięknie, skromnie, nieco melancholijnie. Praktycznie solowe wykonanie Brookera.
„Piggy Pig Pig”, gdyby sugerować się tytułem, to trudno wyobrazić sobie mniej poważny, żartobliwy tytuł do tak podniosłego poematu z niesamowitą aranżacją, rosnącym napięciem, staccato fortepianu, akcentami psychodelicznymi. Niezwykle dużo dzieje się w strukturze tej kompozycji w zakresie instrumentalnym. Każdy członek instrumentarium ma coś do „powiedzenia”, ostra gitara, fortepianowe, krótkie, oddzielone wyraźnie od siebie dźwięki, „maltretująca” przestrzeń perkusja, „burzliwy” bas, gęste organy w tle. Kompleksowy popis ekipy Procol Harum.
O genialnym hymnie „Whaling Stories” napisałem już wyżej.
Podstawowy zestaw nagrań kończy „Your Own Choice”, utwór którego pierwsze sekundy brzmią jak nieudana próba studyjna, gdyż Brooker rozpoczyna partię fortepianową, którą gwałtownie przerywa, by zająć się ponownie jej wykonaniem. Później wszystko przebiega już bezkolizyjnie, a całość ma piosenkowy charakter, lekki, zwiewny i melodyjny. Dosyć pogodne zwieńczenie mrocznego albumu.
Wydawca „Home”, przypominam Esoteric Recordings/ Cherry Red Records, przygotował jako formę uzupełnienia/ ciekawostki (niepotrzebne skreślić) drugi dysk obejmujący jedenaście nagrań w wersjach alternatywnych. Kompozycja „Your Own Choice” „zasłużyła” sobie na aż trzy warianty, reprezentowane przez demo, inny remix oraz wydanie radia BBC. Demo sprawia wrażenie dosyć surowego, lekko niedopracowanego, bez ostatecznego szlifu. W programie BBC wykorzystano ten utwór według strategii „mini-max” (wszelkie skojarzenia z programem Trójkowym Pana Piotra Kaczkowskiego są fałszywe), czyli minimum czasu, maksimum dźwięków, dlatego słuchamy dziwnej mutacji, trwającej 2:36 (wprawdzie oryginał jest tylko o 30 sekund dłuższy, ale w przypadku tak krótkiej piosenki, ma to znaczenie), „okrojonej” instrumentalnie, tak jakby autorzy audycji chcieli wysłać do słuchaczy sygnał, jesteście zainteresowani większą ilością dźwięków, znajdziecie je na dużej płycie. Najbardziej przekonuje „extended remix”, jest najpełniejszy, najbardziej dojrzały brzmieniowo, najmniej odbiega od wersji albumowej. Także pozycja „About To Die” doczekała się swoich kopii, z których George Martin mix wyróżnia się kilkoma zmianami. Po pierwsze utwór stracił nieco swojego bluesowego charakteru, po drugie Trower i jego gitara nie dyktuje jednoosobowo swoich warunków, po trzecie inaczej rozłożono akcenty instrumentalne ze wskazaniem na klawisze (duet fortepian- organy), po czwarte brzmienie jest cięższe, bardziej „mięsiste”. Sądzę, że ten przykład zmian we wnętrzu kompozycji może zadowolić znaczną grupę odbiorców. Świetna jest również wersja „Piggy Pig Pig”, dosyć, że wydłużona o 40 sekund, to zawiera dłuższe partie solowe, których liderem jest ostre granie gitarowe Trowera, przy akompaniamencie organów, prowadzących dosyć jednostajny motyw melodyczny. Zwraca także uwagę „Whisky Train” z singla dla amerykańskich słuchaczy radiowych, w którym gitarzysta i wokalista w jednej osobie, Robin Trower, wymiata jak rasowy bluesman, kreując specyficzny riff. Niezwykle energetyczne wykonanie.
Reasumując można stwierdzić, że czwarty w dyskografii album Procol Harum ma dosyć  eklektyczną zawartość, krążąc stylistycznie wokół rocka progresywnego, klasycznych adaptacji, blues rocka oraz ocierając się o muzykę pop. Posiada także swój punkt kulminacyjny, moim zdaniem funkcję taką pełni „Whaling Stories”. Zauważyć można także tendencję do dominacji jako kompozytora i wokalnego lidera Gary Brookera, co być może doprowadziło wkrótce do poważnego rozłamu, którego skutkiem było odejście Robina Trowera po publikacji następnego longplaya „Broken Barricades”, niecały rok później. Na dłuższą metę, starając się ocenić różnicę zdań pomiędzy tymi artystami obiektywnie, trudno było znaleźć kompromis artystyczny i pogodzić z jednej strony blues- rockowe zapędy gitarzysty oraz progresywne i klasycyzujące inklinacje Brookera. Taki rozdźwięk powodował niespójność materiału zarejestrowanego na płycie i znaczny rozrzut stylistyczny. Wyglądało na ustawiczne poszukiwanie tożsamości, która ukonstytuowała się na lata dopiero po słynnym koncercie w Edmonton.
Ocena 4/ 6
Włodek Kucharek
rightslider_002.png rightslider_004.png rightslider_005.png rightslider_001.png rightslider_003.png

Goście

5041439
DzisiajDzisiaj1112
WczorajWczoraj4387
Ten tydzieńTen tydzień16862
Ten miesiącTen miesiąc45090
WszystkieWszystkie5041439
18.227.114.125