Strona wykorzystuje pliki cookies, jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, zostaną one zapisane w pamięci twojej przeglądarki. W przypadku nie wyrażenia zgody nie jesteśmy w stanie zagwarantować pełnej funkcjonalności strony!

Nowy numer

hmp 89sm

Szukaj na stronie

HMP Poleca

pandemic m

NIGHTINGALE - Retribution

 

(2014 InsideOut Music)
Autor: Włodek Kucharek
 
 
nightingale-retribution
1.On Stolen Wings
2.Lucifer’s Lament
3.Chasing The Storm Away
4.Warriors Of The Dawn
5.Forevermore
6.Divided I Fall
7.The Voyage Of Endurance
8.27 (Curse Or Coincidence?)
9.The Maze
10.Echoes Of A Dream
 
SKŁAD:
Dan Swanö (wokal/ gitary/ instr. klawiszowe)
Dag Swanö (bas/ gitary/ instr. klawiszowe)
Erik Oskarsson (bas)
Tom Björn (perkusja)
 
            Założyciel kilku zespołów rockowych. Szef artystyczny. Producent. Zdolna bestia muzycznie. Multiinstrumentalista- gitara, bas, perkusja, instrumenty klawiszowe. Wokalista. Sprzedawca w sklepie z instrumentami muzycznymi. W marcu 2015 skończy 42 lata. Pochodzi ze Szwecji. Nienawidzi bezczynności. Pytanie za zero punktów: O kim mowa?
Dan Swanö, niespokojny duch szwedzkiego rocka. Facet z tyloma talentami, że gdyby musiał, zagrałby też na festynie ludowym polkę bądź krakowiaka. Ma gdzieś sztuczne podziały między gatunkami muzycznymi. Priorytet, tworzenie dobrej muzyki, starannie przygotowanej. Wróg niechlujstwa i bylejakości. W necie można znaleźć o nim multum informacji, choć na pewno nie na pierwszych stronach, ponieważ artysta jak ognia unika celebryckiego życia, skromnie doskonali swój warsztat muzyczny i spełnia swoje marzenia realizując różnorodne projekty w swoim studio. Nightingale to też efekt potrzeby chwili. Jak powszechnie wiadomo Dan Swanö to raczej ekspert kojarzony z odmianami ciężkiego rocka, przede wszystkim death metalem i jego znaną od 25 lat kapelą Edge Of Sanity. Pomimo groźnie wyglądającej nazwy „death metal” młodszy z braci Swanö (Dag jest prawie 10 lat starszy od Dana) biorąc na siebie odpowiedzialność za charakter repertuaru macierzystej kapeli nigdy nie zrezygnował z jednego z ważniejszych punktów repertuaru, z założenia, że nawet najbardziej brutalnie i agresywnie brzmiąca muzyka rockowa powinna wyróżniać się zawsze jedną cechą, mianowicie powinna posiadać rozpoznawalną linię melodyczną. Ten wyznacznik Dan Swanö uznał jako jeden ze swoich indywidualnych priorytetów, także angażując się w działalność innych składów rockowych, gdzie był często zapraszany, by wymienić tylko kilka z brzegu: Pan.Thy.Monium., Brjen Dedd, Unicorn, Router Nine, jako perkusista w Katatoni i Bloodbath, jako wokalista w Therion na przełomowym dla popularności zespołu, znakomitym albumie „Theli”.
Po wydaniu kilku albumów, demo i EP-ek z Edge Of Sanity Dan poczuł się znużony powtarzalną konwencją, opuściła go trochę wena twórcza, więc wybrał wariant pracy dla przyjemności we własnym studio. W tym właśnie okresie „podszlifował” swoje umiejętności gry na innych instrumentach niż gitara, wpadł na pomysł zbudowania solowego projektu, któremu nadał nazwę Nightingale. Nie będę przynudzał pisząc o rotacji personalnej w składzie, zaznaczę tylko, że Dan postanowił zmienić dosyć znacznie profil twórczości, odejść od ciężkiego metalu i skomponować rockowe piosenki, niezbyt skomplikowane, z rockowym sznytem i zwracającą uwagę melodyjnością. Takie zadania postawił przed rockowym projektem Nightingale, który w planach miał być rodzajem odskoczni od aktywności podstawowej, grupą- efemerydą, którą jeszcze przed narodzinami, a po wydaniu pełnowymiarowego albumu, miał zamiar pogrzebać na rockowym szrocie. Ale jak życie wielokrotnie pokazało, takie artystyczne „prowizorki” mocno trzymają się na nogach i trwają w najlepsze przez lata całe. Tak zdarzyło się z Nightingale, który w przyszłym, 2015 roku obchodził będzie 20 urodziny, a w dyskografii posiada osiem pozycji fonograficznych, rzecz, której nie da się zignorować.
            Gdy Szef HMP zaproponował mi napisanie recenzji i ocenę premierowej płyty tego szwedzkiego bandu, podszedłem do zadania „domowego” jak do „jeża”. W łepetynie przebiegły szybko myśli nieuczesane, do cholery, dlaczego mam się zająć czymś, czego do tej pory nigdy nie słyszałem, nie znam, a jedynym elementem tej układanki, o którym miałem jakieś pojęcie, był „główny inżynier” Dan Swanö. Ale życie potrafi płatać figle, tak było także w tym przypadku i obecnie nie potrafię się od tej płyty odczepić. Słucham jej po raz
n- ty i to wcale nie z poczucia obowiązku, że niby jak o czymś piszę, to powinienem to znać- standard prawda?- ale z czystej przyjemności. Pogodę za oknem mamy taką jak każdy widzi, więc dla poprawienia nastroju, dania sobie kopa do większej aktywności, nie irytowania się głupkami za kierownicą w czasie jazdy do pracy czy w innym celu, odpalam dysk „Retribution”, którym przynajmniej na mnie działa zbawiennie, momentalnie wraca na moją facjatę uśmiech, staję się uprzejmy dla innych, wzruszeniem ramion reaguję na ewidentne chamstwo w ulicznych korkach, jednym słowem staję się przyjacielem z otwartymi ramionami wobec wszystkich ludzi, łącznie ze szczekającymi kundelkami z politycznego schroniska w rodzaju Jarosława K. Ale zostawmy tak zwaną klasę polityczną, bo łamy HMP zarezerwowane są dla innych treści, znacznie przyjemniejszych.
Wracając do Dana Swanö. Facet stworzył i przy pomocy trzech innych gości nagrał dziesięć dosyć krótkich, te najbardziej „rozwlekłe” przekraczają ledwo granicę 5 minut, piosenek, z których każda pretenduje praktycznie na rockową listę przebojów. Każda posiada własną zaraźliwą energię i taki potencjał przebojowości, że każdego słuchacza wysadza dosłownie z siedziska. Każdy instrumentalista dodaje do pieca kilowaty własnej energii, w przeważającej części elektryczne instrumentarium wywołuje iskry dynamiki, ustępując z rzadka trochę przestrzeni dźwiękom akustycznym. Całość, czyli dziesięć kompozycji, raptem 44 minuty muzyki, brzmi niesamowicie świeżo, żywiołowo i entuzjastycznie i ta spontaniczna radość, słyszalna od pierwszej nutki spływa na słuchaczy kształtując ich nastrój i nastawienie do świata. Gdybym miał się pokusić o określenie stylu muzycznego tych prezentacji, to określiłbym jako melodyjny rock, mocno wsparty na tradycji lat 70-tych i początku lat 80- tych AOR, uwspółcześniony oczywiście, ze znakomitym brzmieniem. Nie znalazłem nawet pod lupą śladów progresywności, zarówno tej metalowej jak też tradycyjnie rockowej, brak ekstremów, są natomiast, powtarzam to jak mantrę, rewelacyjne melodie. W każdym utworze, na każdym kroku przesłuchując ten album stykamy się z niesamowicie nośnymi tematami melodycznymi. Cały zestaw okraszony został wspaniałą, dosyć typową balladą „Divided I Fall”, pięknym, lekkim jak „pyłek na wietrze” niespełna 4 minutowym drobiazgiem, który znalazł się w połowie trasy przesłuchiwania fonograficznego krążka. Jest to też jedyny song, w którym dominuje brzmienie akustyczne, znakomicie opracowane, soczyste i wyraziste. „Divided I Fall” to skromnie zinstrumentalizowana piosenka, w której akcenty rozłożono proporcjonalnie na spokojny głos- akompaniament gitary akustycznej i towarzystwo oszczędnego fortepianu. Dowód na to, że aby stworzyć piękną balladę, wystarczy postawić na prostotę systemu zwrotka- refren, dołożyć precyzję wykonawczą i naturalne, ciepłe brzmienie. Niby tak trywialna prawda, ale dla niektórych twórców bariera nie do przeskoczenia. Dan Swanö nie ma z tym najmniejszego problemu. Tak skaczę po programie albumu, ale chcę wyszukać te miejsca, na które każdy odbiorca zareaguje od razu przy pierwszym kontakcie z tą muzyką. A więc wydawnictwo zamyka świetny kawałek „Echoes Of A Dream”, o którym jako jedynym z zestawienia można chyba napisać, że wykazuje znacznie ograniczone, ale jednak, inklinacje do progresywnego metalu. Sukcesywnie rozwijany główny motyw melodyczny, nabiera mocy czarując swoją urodą, toczy się przez niespełna sześć minut w stonowanym rytmie przez zmysły słuchacza, ale w swojej drugiej części, od czwartej minuty, oferuje bonus w postaci ognistej, ostrej w miarę upływu czasu coraz cięższej partii solowej gitary, oraz podniosłych partii chóralnych schowanych nieco w tle. Gdy docieramy do tego punktu, zauważamy także zmianę klimatu kompozycji, która startuje w rytmie rockowej ballady, ale potem krzywa dynamiki systematycznie się podnosi, osiągając hymniczny finał. Bardzo ciekawie skomponowana pieśń, chyba jedyny komponent nie kandydujący do miana przeboju. W każdym z utworów wyróżnia się także warstwa wokalna, a Dan Swanö wywołuje szacunek prezentując świetny, mocny rockowy głos.
            Dan Swanö- recepta szamana: pomysły na chwytliwą melodię wymieszaj dokładnie z siłą i motoryką gitar, dodaj bitów perkusji i mrocznej potęgi basu, a dla rozjaśnienia wizerunku „przemaluj” wnętrze w niektórych miejscach oszczędnymi plamkami dźwiękowymi instrumentów klawiszowych. Efekt: „Retribution”. Ktoś po przeczytaniu powyższych słów powie, że mam świra na jednym punkcie, mianowicie identyfikowania bądź ustawicznego poszukiwania nośnych wątków melodycznych. Ale jak receptory nie mają rejestrować tak „rzucającego się w uszy” składnika muzycznego, jeżeli melodie wylewają się tutaj jak lawa wulkaniczna z krateru, „zarażając” jak epidemia zmysły słuchaczy i delektując gusta odbiorców. Każdy z 10 rozdziałów dysponuje autonomicznym, rewelacyjnie skonfigurowanym profilem melodycznym, cechuje go precyzja w wytyczaniu ścieżek rytmicznych, dopracowana produkcja, prostymi konstrukcjami opartymi na gitarowym fundamencie ze śladowym dodatkiem klawiszy, raczej krótkimi, niewiele z nich przekracza pięć minut i jednorodnymi stylistycznie. Ale, dosłownie wybuchający z nich potencjał melodyjności, znakomity wokal, wyśmienicie zaprojektowane partie instrumentalne powodują, że tych 40 kilku minut chce się słuchać dla poprawienia nastroju, dla relaksu, dla radości, jako pozytywny impuls pobudzający intelekt. Melodie są tak chwytliwe, że natychmiast trafiają do mózgownicy, neurony przetwarzają je i już za moment niżej podpisany osobnik nuci sobie fragment na dobry początek dnia. Muszę tylko uważać, żeby nucenie nie było zbyt głośne, bo w przeszłości z tym przesadziłem , wprawdzie pod stymulującym wpływem wyrobów polskiego przemysłu spirytusowego i w rezultacie takiego zachowania w promieniu kilku kilometrów pod wpływem moich arii wymiotło wszystkie psy i koty. Trochę czasu potrzeba było, żeby przywrócić środowisko naturalne do stanu względnej równowagi. W programie longplaya są sami kandydaci do rockowego przeboju dnia/ tygodnia/ roku, niepotrzebne skreślić. Gdybyśmy żyli w innych czasach (tak ostatni raz było 30 lat temu), w których stacje radiowe powszechnie prezentowały muzykę, a nie plastikowe śmieci, to w kolejce do przebojowego ducha słuchaczy stałyby „Chasing The Storm Away”, „”Forevermore”, „The Maze”, duszę ukoiłby wzmiankowany wyżej song „Divided I Fall”, a nawet wybredne gusta zaspokoiłaby kompozycja „Echoes Of A Dream”. Nie będzie naciąganiem, gdy dodam, że sąsiedzi wymienionych pozycji z zestawu 10 utworów też rozpychają się łokciami z uzasadnioną ambicją zaistnienia w czołówce peletonu.
Jako podsumowanie dodam kilka komentarzy innych muzyków rockowych o Nightingale i wydawnictwie „Retribution”:
„Dla mnie Dan Swanö od najwcześniejszych lat jest jednym z moich mentorów. To jeden z najbardziej muzykalnych ludzi, jakich znam i, od których dzięki naszej współpracy najwięcej się nauczyłem. Śledzę karierę Nightingale z zainteresowaniem i podziwiam ich stały rozwój, a Swanö pokazuje, że jako wokalista i kompozytor jest coraz silniejszy. Nightingale to moja ulubiona muzyka na podróż, obok klasyki The Who”. (Mikael Akerfledt, Opeth)
„Dan Swanö & co. prezentują się tutaj tak melodyjnie i emocjonalnie jak nigdy wcześniej. „Retribution”, nowy klasyk! (Mikael Stanne, Dark Tranquillity)
„Nightingale! Zrobili to! Napisali i zarejestrowali znakomite, chwytliwe piosenki! Świetna produkcja, ale tego po nim oczekiwałem. Lubię ten głos! Dan z upływem lat jest coraz lepszy!       (Arjen Lucassen, Ayreon)
„Mistrz melodii i twórca elementarnych podstaw łączenia metalu i AOR oraz tworzenia dźwiękowych klejnotów powraca!” (Markus V., Insomnium).
I na tych cytatach można chyba skończyć zachęcać Was do posłuchania nowej płyty Nightingale zatytułowanej „Retribution” (choć jej roboczy tytuł brzmiał „Bravado”). Warto poświęcić 44 minutki, a świat wokół stanie się bardziej kolorowy i ładniejszy.
Ocena 5/ 6
Włodek Kucharek
 

rightslider_002.png rightslider_004.png rightslider_005.png rightslider_001.png rightslider_003.png

Goście

5034391
DzisiajDzisiaj2107
WczorajWczoraj2397
Ten tydzieńTen tydzień9814
Ten miesiącTen miesiąc38042
WszystkieWszystkie5034391
18.221.129.145