Strona wykorzystuje pliki cookies, jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, zostaną one zapisane w pamięci twojej przeglądarki. W przypadku nie wyrażenia zgody nie jesteśmy w stanie zagwarantować pełnej funkcjonalności strony!

Nowy numer

hmp 89sm

Szukaj na stronie

HMP Poleca

pandemic m

FM - NEARFest 2006

 

(2014 Esoteric Recordings/ Cherry Red Records)
Autor: Włodek Kucharek
fm-nearfest2006
TRACKLIST:
CD
1.Planet Vega
2.Phasors On Stun
3.One O’clock Tomorrow
4.Journey
5.Slaughter In Robot Village
6.Aldebaran
7.Shapes Of Things
8.7th Heaven
9.Sofa Back
10.Trial By Fire
11.Black Noise
12.Surface To Air
 
DVD
1.Planet Vega
2.Phasors On Stun
3.One O’clock Tomorrow
4.Journey
5.Slaughter In Robot Village
6.Aldebaran
7.Shapes Of Things
8.7th Heaven
9.Sofa Back
10.Trial By Fire
11.Black Noise
12.Surface To Air
 
SKŁAD:
Cameron Hawkins (bas/ wokal/ syntezatory)
Martin Deller (perkusja)
Claudio Vena (altówka/ mandolina/ wokal)
 
            Grupa FM powstała w Kanadzie (Toronto) w roku 1976. Z przerwami istnieje do dzisiaj, choć w minionych latach trio przeżywało wiele zawirowań organizacyjnych, skutkujących między innymi definitywnym odejściem pierwszego skrzypka Nash The Slasha, oraz okresem artystycznej „hibernacji” w latach 1989- 1994. Wymienione turbulencje personalne miały także bezpośredni wpływ na skromną objętość dyskografii zespołu. Najbardziej owocnym okresem w ich pracy był niewątpliwie etap od ogłoszenia narodzin kapeli po rok 1980, czyli do daty wydania albumu „City Of Fear”. Później przestałem śledzić losy Kanadyjczyków i umknął mojej uwadze fakt epizodycznych reaktywacji, w czasie których zarejestrowano albumy, zresztą niezbyt udane, „Con- Test” (1985), dwa lata później „Tonight”, pominąłem także fakt wznowienia działalności zainicjowany w roku 2011 przez Camerona Hawkinsa z dwoma nowymi muzykami na „pokładzie promu kosmicznego FM”. Z tym „promem” to oczywiście żart, ale nie do końca, ponieważ stylowi grupy najbliżej do space rocka, a w tekstach dominuje tematyka science fiction.
            Gdy w roku 1976 doszło do realizacji projektu FM i prezentacji składu, to zdziwienie wywołał fakt, że formacja ma zamiar tworzyć i grać w dwuosobowej konfiguracji instrumentalnej: syntezatory/ bas/ wokal (Hawkins)- skrzypce elektryczne/ mandolina elektryczna/ wokal (Nash The Slash). Branża muzyczna w Kanadzie i ościennych Stanach Zjednoczonych zrobiła „wielkie oczy” zauważając natychmiast brak gitary i perkusji. Co? Kapela rockowa bez gitary i bębnów? Szaleństwo! I rzeczywiście z punktu widzenia muzyki rockowej ukształtował się osobliwy ensamble, ale zgodnie z przysłowiem „przyjdzie czas, przyjdzie rada” początkowo panowie muzycy przystępując do realizacji premierowych nagrań korzystali z usług automatu perkusyjnego. Pierwszą próbkę możliwości słuchacze poznali wcale nie z płyty długogrającej (tak to się kiedyś oficjalnie nazywało), lecz z anglojęzycznej (pamiętajmy, że w Kanadzie istnieją dwa języki urzędowe, angielski i francuski) telewizji edukacyjnej TVOntario, dla której FM zarejestrował na taśmie video występ „Night Music Concert TV Show”, wyemitowany 3 listopada 1976. W trakcie półgodzinnego programu FM wykonał trzy długie, epickie kompozycje, ”Phasors On Stun”, „One O’clock Tomorrow” i „Black Noise”. Wszystkie trzy wymienione kompozycje widnieją także na omawianym wydawnictwie Cherry Red Records. Wszystkie te utwory stały się nieco później zalążkiem wyprodukowanego longplaya „Black Noise”, znakomitego przykładu zdolności muzyków, definiującego istotę stylu grupy. Te trzy muzyczne epopeje stały się na całe dekady sztandarowymi punktami każdego programu koncertowego z udziałem FM, choć tych występów nie było bez liku, budząc zachwyt w wielu zakątkach świata. Ponieważ odzew na program telewizyjny był pozytywny jeszcze wtedy oficjalnie duet poszedł „za ciosem” i zorganizował swój pierwszy publiczny występ w listopadzie 1976 w kameralnych warunkach galerii sztuki „A Space” w Toronto. Jednak pomimo zdobytej lokalnej popularności artyści nie byli w pełni usatysfakcjonowani rezultatami swoje pracy, szczególnie irytowało ich brzmienie automatu perkusyjnego, które zupełnie nie harmonizowało z dźwiękami kreowanymi przez „żywe” instrumenty. Logiczną konsekwencją braku zadowolenia w tej kwestii było zatrudnienie perkusisty Martina Dellera. Wydaje się, że wszystko było „dopięte na ostatni guzik” i droga wiedzie prosto do realizacji albumu, ale w przypadku FM sprawy „szły pod górkę”, a zahamowanie prac spowodował między innymi brak funduszy na wynajęcie studia, brak szczęścia, nieprofesjonalne zarządzanie. W tej sytuacji trio FM zaangażowało się w przygotowanie telewizyjnego show „Who’s New” dla CBC TV, a efektem tych przedsięwzięć była decyzja o rejestracji płyty zatytułowanej „Black Noise” pod szyldem CBC (Canadian Broadcasting Corporation). Tak prowadzona logistyka przez nieświadomy konsekwencji prawnych zespół doprowadziła do nieporozumienia, gdyż telewizja zgodziła się na wytłoczenie tylko 500 kopii promocyjnych „Black Noise”, bez możliwości sprzedaży płyty w sieci sklepów muzycznych. Po kolejnych perturbacjach organizacyjnych oficjalny debiut fonograficzny FM odnotowano w roku 1977. Pewną ciekawostką była również sprawa okładek płyty. Użycie liczby mnogiej nie jest przypadkowe, gdyż debiutancki winyl doczekał się dwóch form coveru, oryginalnego dla CBC TV i alternatywnego, którego autorem był plastyk Paul Till, opublikowanego na wydawnictwie rok później. Kontynuując opowieść o historii albumu „Black Noise” należy nadmienić, że jest to zdecydowanie najlepsza płyta z katalogu FM, czego potwierdzenie znajdziemy także na najnowszym wydawnictwie Cherry Red Records w postaci aż sześciu utworów „zacytowanych” ze ścieżek repertuarowych „Black Noise”. Trochę niespodziewanie dla twórców materiał muzyczny albumu spotkał się ze sporym uznaniem branży i publiczności, a oceny w mediach tamtych czasów nie pozostawiały żadnych wątpliwości, słuchacze mają do czynienia z projektem nieprzeciętnym, dojrzałym, profesjonalnie zagranym, pomimo ograniczeń instrumentalnych (przypominam, brak gitary), spójnym tekstowo. A o sporej popularności , która potem „urosła” do takich rozmiarów, że FM traktowany był w pewnych kręgach kultowo, zdecydowały jeszcze dwa czynniki. Pierwszy to brzmienie i ciekawość odbiorców, jak to jest, gdy rockowe kompozycje wykonuje się bez elektrycznego czadu gitarowych strun. Wówczas było to rzadkością, tym bardziej, że nie wymyślono jeszcze urządzeń imitujących skutecznie brzmienie gitary. Konfiguracja instrumentarium FM mogła być szokująca, brak elektrycznego „wiosła”, gitarę basową wykorzystywano okazjonalnie (!!!), a to oznacza, że trio nie bazowało na pełnej sekcji rytmicznej. Egzotyczne rozwiązanie, wtedy obce w świecie muzyki rozrywkowej, nie tylko rocka. Ale ta sytuacja nie jest tożsama z faktem, że w ogóle brakowało instrumentów strunowych. Partie gitarowe przejęły elektryczne skrzypce i takaż mandolina, a nieco później altówka, nieco większa od skrzypiec, o niższym, głębszym i łagodniejszym tonie. Oryginalność składu instrumentalnego była nie do przecenienia. A pojawił się jeszcze jeden intrygujący element, a były nim teksty songów, koncentrujące się na tematyce science fiction. I tak utwór drugi z festiwalowej setlisty FM, „Phasors On Stun” (niekiedy w wersji tytułu „Set Your Phasors On Stun”) nawiązuje do futurystycznej broni z serialu „Star Trek”. Kawałek „One O’clock Tomorrow” zainspirowany został wywiadem z Timothy Leary (1920- 1996), amerykańskim psychologiem i pisarzem, w którym kontrowersyjny Leary (kłopoty z narkotykami, propagowanie LSD) podzielił się w czasie audycji radiowej swoimi ideami dotyczącymi podróży kosmicznej. Utwory „Journey” i „Aldebaran” (tytuł błędnie zapisany na kopercie winyla jako ”Aldeberan”) opowiadały o exodusie ludzi na inną planetę. Instrumentalny „Dialing For Dharma” to kpina i żart na temat popularnego wówczas programu telewizyjnego „Dialing For Dollars”, a tytułowy „Black Noise” opowiada o mutantach żyjących w sekretnym, podziemnym świecie miasta, które nocą wychodzą na powierzchnię. Trudno kwestionować wartość i pomysłowość warstwy lirycznej, ale największym kapitałem FM stały się dźwięki, ułożone w rozbudowane sekwencje, tworzące poruszającą melodykę, dalekie od taniej komercji. Jednym słowem muzyka do myślenia! Choć z drugiej strony nie należy przesadzać z tą intelektualną wymową dzieł FM, bo to w końcu sztuka mająca służyć rozrywce, ale taka, która niesie także walory edukacyjne, poznawcze, przyczynia się do ukształtowania właściwej estetyki, promująca dobry gust muzyczny.
            Między innymi z powyższych zapewne przyczyn label Cherry Red Records skusił się na techniczną obróbkę i korektę materiału koncertowego z roku 2006 z amerykańskiego festiwalu NEARFest (North East Art Rock Festival), odbywającego się od roku 1998 cyklicznie w miejscowości Bethlehem w Pensylwanii. Kanadyjski FM był w roku 2006 jedną z gwiazd imprezy, jak to się teraz modnie mówi „headlinerem”, obok naszego rodzimego Riverside, a wśród zaproszonych gości na estradzie znaleźli się także dobrze znani wykonawcy, Pallas, Keith Emerson, Ozric Tentacles, francuski Ange, czy przedstawiciel Sceny Canterbury Hatfield And The North. Reaktywowany FM, w którego składzie znalazło się dwóch artystów z minionej epoki, Hawkins i Deller, a jako trzeci, na prawach gościa włoski kompozytor i instrumentalista Claudio Vena, odpowiedzialny za ważny segment brzmienia, za tak charakterystyczne dla zespołu partie altówki i mandoliny, zaproponował bardzo przekrojowy program do wysłuchania na wypełnionym dźwiękami po brzegi dysku audio, oraz do „konsumpcji” wizualnej na nośniku DVD, której zawartość całkowicie pokrywa się z tytułami na kompakcie. Głównymi punktami występu stały się, co wydaje się zrozumiałe, kompozycje albumów wydanych w latach 1977- 1980, czyli z debiutu „Black Noise”, longplaya „Surveillance” (1979) oraz „City Of Fear” (1980), czyli z najbardziej owocnego okresu, w którym trio zbierało najwięcej pochwał, wyrobiło sobie wtedy markę, zaistniało medialnie na rynku nie tylko kanadyjskim. Za co słuchacze docenili sztukę muzyczną FM? Odpowiadając na pytanie wystarczy sięgnąć po reprezentatywny materiał CD „NEARFest”. Już od pierwszych taktów „Planet Vega”(nowa kompozycja) otacza słuchaczy specyficzna, kosmiczna, przestrzenna atmosfera. Partia na altówkę dosłownie „urywa głowę”, wyróżniając się wyśmienitym pomysłem melodycznym, a smyki rzewnie łkają paraliżując pięknem dźwiękowej kreacji. Swobodnie, niezbyt szybko, momentami wręcz na zwolnionych obrotach, dociera do zmysłów odbiorcy smyczkowe, elektryczne brzmienie. Dosłownie gęsto ustawione kaskady niebanalnych dźwięków. A gdyby ktoś miał jeszcze cień wątpliwości, gdzie tutaj rockowy power, to niech poczeka do 3:40, gdy para bas- perkusja (Hawkins opuścił akurat w tym momencie swoje stanowisko przy „parapetach”, poświęcając uwagę opartej zaraz obok gitarze basowej) winduje dynamikę na maksa, a na tle tej dźwiękowej kurtyny swój wilczy pazur demonstrują smyczek, jeden jedyny, rekompensujący swoją motoryką i ostrością deficyt gitary. Utwór ze spokojnego balsamu przeobraża się w żywiołowy, wręcz szaleńczy, a instrumentalne trio zachowuje się jak ogarnięte amokiem, kreśląc połamane figury rytmiczne. A to dopiero przystawka! Dalej jest równie znakomicie.
Rytmiczny „Phasors On Stun” pozwala na włączenie do struktury brzmienia syntezatorów, a melodyka nie pozostawia złudzeń, że grupa „wystrzeliła” przebojową „petardę”. Ponownie nienaganna praca bębnów, których wszędzie jest pełno w awangardzie tempa, wyczucie i entuzjazm i precyzja wykonania, która nie zabija ducha kompozycji. Wszystko trzymane w ryzach, by nie doprowadzić do bałaganu. A jak smyczek „przejeżdża” po raz kolejny po strunach, to krew się u słuchaczy burzy. I tak krok po kroku przemierzamy wraz z zespołem międzyplanetarne ścieżki, na chwilę zwalniając w melancholijnej mgle otaczającej „One O’clock Tomorrow”, a za sekundy żwawiej wędrując w rytm „Journey”. Na wielu odcinkach dominuje prostota w dyktowaniu rytmicznego pulsu, wsparta najczęściej chwytliwym motywem melodycznym, ale nadchodzi na koncercie także czas bardziej złożonych, kompleksowych zbiorów dźwięku, które stanowią impuls do zainicjowania niezwykle udanych partii solowych. Muzyka staje się wtedy gęsta, intensywna i aż wierzyć się nie chce, że jej autorzy to tylko trio. W systemie rejestracji w studio, różne cuda można wygenerować nawet jednoosobowo, ale przed oczami zebranej publiki nie da się wykonać jakiegoś technicznego czary mary wykorzystując zaprogramowane maszyny. A tak na marginesie mówiąc, to oglądając DVD jakoś nie widać na estradzie wielopiętrowych kolumn, czy sprzężonych klawiatur czy specjalnego stojaka na dziesięć wersji mandolin czy skrzypiec. Miejsca tam aż nadto, pomimo to jest skromnie, nawet ascetycznie. Ostatnie trzy rozdziały spektaklu pokazują FM w świetle rozbudowanych, wielopłaszczyznowych, progresywnie klasycznych struktur. Każda z tych kompozycji liczy sobie ponad 10 minut. A w nich każdy wykonawca wnosi do wspólnego działa swoje indywidualne zasługi. Martin Deller robi swoje, grając ekonomicznie, bez zbędnych uderzeń, a pomimo niekiedy trudnych rozwiązań, czyni to swobodnie i precyzyjnie. Cameron Hawkins w trzech rolach. Najmniej ma do zaoferowania jako wokalista, nie dysponując potęgą głosu poprawnie radzi sobie przed mikrofonem. Jako basista- basowe „pudło” stoi obok podestu z keyboardem w każdej chwili gotowe do współdziałania- doskonale partycypuje w wytyczaniu profilu rytmicznego kompozycji, choć zdarza mu się w partiach solowych przeobrażać w grającego na sposób jazzowy kontrabasistę. Jest jeszcze trzecia domena Hawkinsa, klawisze, a w zasadzie syntezator, w zależności od potrzeb, raz wycofane na granicy anonimowości, budujące klimatyczne tło, innym razem agresywne, ekspansywne i dominujące. Ale bywa też tak, że Cameron czaruje elektroniką wkraczając na pole space rockowego eksperymentu, tworząc łagodne pasaże jak ilustracje do smyczkowego widowiska. No i ten trzeci „osobnik”, Claudio Vena, wyluzowany, dosyć statyczny, bo to nie typ, który biega jak szalony by smyczkiem trafić sobie w oko. Gość raz przekracza granicę progresji wytyczoną przez klasyki Kansas, w innym czasie zmierza w kierunku zdefiniowanego przez wirtuoza jazz rockowych skrzypiec Jerry Goodmana, znanego najbardziej z dzieł legendarnego Mahavishnu Orchestra, a jeszcze w innym fragmencie zbliża się do charakterystyki francuskiej ikony jazz rockowych smyków w osobie Jean Luc Ponty’ego. Vena zamienia nierzadko altówkę na elektryczną mandolinę, trzymając i traktując ją jak heavy metalową gitarę. Wściekłość z jaką atakują tony wydobywane ze skromnych strun mandoliny zaskoczy nawet metalowców, bo trudno uwierzyć, nie sprawdzając tego wzrokowo na DVD, że gościu nie gra na gitarze żyjącej dzięki voltom. Cała trójka potrafiła na koncercie stworzyć całe bogate spektrum różnorodnych dźwięków, demonstrując liczne popisy solowe, na które dosyć miejsca w rockowych hymnach, takich jak „Black Noise”, „Trial By Fire” czy Surface To Air”, w których notujemy liczne zwroty muzycznej akcji, fragmenty pełne spontaniczności i te „uspokajacze”, stonowane, o pastelowych odcieniach. Dramaturgia widowiska nie pozwala się nudzić, dlatego dziwi dosyć niemrawa reakcja publiczności, która owszem, trochę pokrzyczy, choć daleko tej reakcji do euforii, trochę oklasków, krótkich, zwięzłych i to wszystko. Czyżby nadmiar festiwalowych wrażeń tonował nastroje słuchaczy? W tym przypadku takie wstrzemięźliwe zachowanie nie powinno mieć racji bytu, bo FM „live” to wydarzenie, a nie jeden z wielu eventów. Należy mu się aplauz za klasę muzyków FM. Dlatego dobrze się stało, że management Esoteric podjął decyzję wskrzeszenia pamięci o tym, chyba mało znanym zespole i to w dwóch wersjach, na wizji i na fonii. Dwa dyski, ten sam program, bardzo dobrze przygotowane, obraz bez zastrzeżeń, brzmienie wysokogatunkowe, nie ma się do czego przyczepić. Jednym angielskim słowem „Excellent!”.
Ocena 5/ 6
Włodek Kucharek

 

rightslider_005.png rightslider_004.png rightslider_002.png rightslider_001.png rightslider_003.png

Goście

5051095
DzisiajDzisiaj1709
WczorajWczoraj1225
Ten tydzieńTen tydzień4574
Ten miesiącTen miesiąc54746
WszystkieWszystkie5051095
3.139.72.78