Strona wykorzystuje pliki cookies, jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, zostaną one zapisane w pamięci twojej przeglądarki. W przypadku nie wyrażenia zgody nie jesteśmy w stanie zagwarantować pełnej funkcjonalności strony!

Nowy numer

hmp 89sm

Szukaj na stronie

HMP Poleca

pandemic m

RICK WAKEMAN - Fields Of Green

 

(1996 Griffin Records; 2014 Remaster Esoteric Recordings/ Cherry Red Records)
Autor: Włodek Kucharek
rickwakeman-fieldsofgreen
Tracklist:
1.Election ‘97/ Arthur
2.Starship Trooper/ Wurm
3.The Promise Of Love
4.The Spanish Wizard
5.The Never Ending Road
6.The Fighter
7.Tell Me Why
8.The Rope Trick
9.The Nice Man
10.Fields Of Green
 
Skład:
Rick Wakeman (instr. klawiszowe)
Chrissie Hammond (wokal)
Fraser Thorneycroft- Smith (gitary)
Phil Laughlin (bas)
Stuart Sawney (programowanie perkusji)
 
            Esoteric Recordings/ Cherry Red Records kontynuuje konsekwentnie serię wydawnictw poświęconą wybitnemu artyście rockowemu Rickowi Wakemanowi, dostarczając do rąk fanów szeroko rozumianego rocka progresywnego poprawiony technicznie i wzbogacony edytorsko album „Fields Of Green”. Płyta oryginalnie nagrana w roku 1997, w wersji audio Anno domini 2014 różni się od pierwowzoru głównie w punkcie pierwszym programu nagrań, w którym pod tytułem „Election ‘97” zaprezentowano krótki, niespełna 3- minutowy temat napisany do programu telewizyjnego BBC z roku 1997, z motywem przewodnim zaczerpniętym z utworu „King Arthur”. Pozostałe dziewięć nagrań w kwestii tytułów nie wykazuje różnic w porównaniu do zawartości wydawnictwa sprzed 18 lat, natomiast pewne poprawki wniósł remastering fachowców z Esoteric, podnoszący jakość materiału oraz estetyki i merytorycznej strony wydawnictwa poprzez potraktowanie bookletu jako wyczerpującego źródła informacji o bohaterze recenzji. Niestety w jednej sprawie inżynierowie zderzyli się ze ścianą, ale jest to konsekwencja pewnych decyzji Wakemana podjętych jeszcze na etapie rejestracji nagrań sprzed roku 1997. Chodzi o niuanse techniczne związane z brzmieniem perkusji. Zadanie powyższe na ścieżki dźwiękowe „Fields Of Green” zlecono studyjnemu inżynierowi Stuartowi Sawneyowi, który zaprogramował bębny komputerowo, co zakończyło się stanem zbliżonym do zawału. Najbardziej poszkodowaną ofiarą tych zabiegów został rockowy groove, a maszynowo, „sterylnie” wykonane partie perkusji „wyrwały” większość argumentów rytmicznych basiście Philowi Laughlinowi, który do minimum musiał ograniczyć swoją kreatywność, gdyż nie do końca „dogadał” się ze swoim zrobotyzowanym partnerem. Trudno zaprogramowaną perkusję podejrzewać o posiadanie wyobraźni, emocji bądź konstruktywne podejście do rockowej materii. Łatwo sobie wyobrazić jaki efekt osiągnięto w konfrontacji „żywego” i posiadającego wizję własnych partii basowych gitarzysty z bezduszną maszynką do produkcji beatów. Dlatego sekwencje rytmiczne brzmią sztucznie, jednostajnie. Taka sekcja bez wyrazu i głębi ma oczywiście istotny wpływ na globalne brzmienie, czyniąc je rozczarowującym i bezosobowym. Takie wrażenie powstaje w szczególności w rozbudowanym fragmencie, klasyku z repertuaru Yes „Starship Trooper, opracowanym w nowej wersji. Biorąc pod uwagę dosyć płaskie brzmienie, elektroniczne wizje Wakemana, mechaniczne uderzenia perkusji i „związane” ręce basisty, słuchając tej pięknej kompozycji można poczuć się „estetycznie skopanym”. Swoje dorzuca także głos Chrissie Hammond. Pochlebiam sobie, że nie należę do grona „żelaznej konserwy” czyli niereformowalnych typków, którzy jak usłyszą inne wykonanie, to z definicji muszą trochę pomarudzić. Ale już w innym tekście zaznaczyłem, że barwa głosu Jona Andersona jest tak głęboko „wtopiona” w brzmienie tej kompozycji (i nie tylko tej),  że opornie idzie mi akceptowanie nowej formuły wokalnej. Mam świadomość, że to rzecz gustu, ale wybaczcie, ja odpadam. Podobnie wyglądają zmodyfikowane partie klawiszy w tej „unowocześnionej” wersji. Nikt nie ma prawa zabronić Rickowi wprowadzania nowych elementów, innego skonfigurowania brzmienia, ale te zabiegi to nie jest już to samo, jak bywało w przeszłości z oryginałem, ze szkodą dla piękna tego utworu. Nadmiar zabarwionych elektronicznie popisów bossa nie wychodzi temu fragmentowi na zdrowie, czyniąc z niego coś na kształt „ubogiego krewnego” sławnego, wiekowego już (rocznik 1971) poprzednika, któremu ubyło nieco sił i dynamiki.  Zdaję sobie w pełni sprawę z faktu, że beznamiętne i matematycznie dokładne odtworzenie dźwięków zapisanych w kanonie Yes, na albumie solowym pachniałoby plagiatem, ale są pewne granice dobrego smaku, a próba wzbudzenia u słuchaczy fascynacji nietypową interpretacją wywołuje tylko niezdrowe emocje. I nawet osoby otwarte na zmiany czują się w przypadku „Starship Trooper/ Wurm” delikatnie mówiąc cokolwiek „wstrząśnięte i zmieszane” jak kiepskiej jakości drink. Ale dosyć już znęcania się na jednym z filarów albumu „Fields Of Green”. Bezpośrednio przed tym „zjechanym” przeze mnie akapitem, znalazł się nowy epizod, o którym już wspomniałem, „Election ‘97/ Arthur”. W sumie drobiazg, ot niecałe trzy minuty, ale jak świetnie dobrany. Welcome to the Rick Wakeman’s world! Rewelacyjny prolog. Podniosła atmosfera, fanfary, orkiestrowy patos i ten wspaniały, „dworski” motyw melodyczny z „Króla Artura”. A później bywa na płycie różnie, raz lepiej, raz gorzej. Czy miłość musi być tak nasączona sentymentalizmem jak w piosence „The Promise Of Love”, w której Wakeman pełni rolę sprawnego akompaniatora, tworząc melodycznie ładne pasaże na syntezator. „Na glebę” ta „śpiewanka” nie rzuca, choć zgrzytania zębów też nie wywołuje. Jedynie rażąco wypada sąsiedztwo z „Starship Trooper/ Wurm”, ponieważ te dwa numery „wspólnego języka” nigdy nie znajdą. Można zrozumieć uwagi ogólne dotyczące omawianego albumu krytykujące nadmiar eklektyzmu w programie muzycznym. Całość sprawia wrażenie dosyć przypadkowego zestawienia pojedynczych utworów „wygrzebanych” z archiwizowanego zasobu Ricka. Tę tezę wzmacnia następny komponent wydawnictwa, nazwany „The Spanish Wizard”. Przymiotnik „hiszpański” nie został dobrany przypadkowo, choć początkowo za sprawą klawiszowca, trudno te dźwięki stylistycznie skojarzyć z Hiszpanią. Tę lukę wypełnia dopiero gitarzysta Fraser Thorneycroft- Smith, którego gitara akustyczna po 2:30 rzeczywiście „pachnie” flamenco. Ten sam „osobnik” dorzuca jeszcze kilkadziesiąt sekund ognistej elektryki w kolejnej solówce, jednak jako jedność utwór nie poraża różnorodnością, raczej rytmiczną jednostajnością i gdyby nie gitarowe akcenty, to byłaby kompletna bryndza. „The  Never Ending Road” to kolejna niewarta uwagi pioseneczka, a syntezatorowe wejście Wakemana irytuje, tak jakby kompozytor i wykonawca stracił wenę twórczą. „The Fighter” z kolei to najbardziej energetyczna część programu. Utwór w swoim charakterze bardziej gitarowy aniżeli klawiszowy pokazuje jak dobrze i trafnie gitara elektryczna i keyboardy potrafią się uzupełniać. Nawet „panienka” przed mikrofonem stara się wykrzesać z siebie zadziorne tony, co wychodzi jej umiarkowanie dobrze. Dosyć szybkie tempo, gitarka z pazurem i „mięsiste” synthies Ricka nadają tym pięciu minutom sznyt rockowego występu. W „Tell Me Why” powracamy na tory instrumentalnego spokoju, a wokalnie przychodzi na myśl ładna ballada z delikatną, klawiszowo nieco „rozmazaną” melodią. O numerze „The Rope Trick” nie napiszę nic, bo rozpływa się on w odcieniach szarości zarówno pod względem melodycznym, jak też instrumentalnym. Stereotyp próbuje złamać ponownie gitara, ale udaje się to połowicznie, od trzeciej minuty. To dzięki elektrycznym strunom można ten utwór przydzielić do kategorii „dobry”. „The Nice Man” stanowi dawkę rockowego groove, chociaż moim zdaniem brakuje perkusyjnego „tąpnięcia”, natomiast cieszą duszę stylowe partie solowe autora z wykorzystaniem syntezatora i organów, oraz bluesującej gitary. Także Chrissie- może to pozory- zbliża się, biorąc naturalnie pewną poprawkę, barwą głosu i manierą wokalną do bogini blues- rocka Janis Joplin, chociaż taka ocena  to chyba nadmiar pochlebstw wobec Chrissie Hammond. Tytułowy song, „Fields Of Green” należy do grupy zgrabnych piosenek, który u jednych słuchaczy wywoła przyjemne skojarzenia, u innych zaś poczucie obcowania z nieco kiczowatą balladką. O cenzurce dla tej kompozycji zdecydują wyłącznie indywidualne preferencje estetyczne. Dla mnie, jeżeli wolno mi w tym miejscu wygłosić opinię, fragment ten należy do słabszych momentów albumu, ze względu zarówno na brak pozostającej w pamięci melodii, jak też dosyć monotonny, jednostajny bieg.
            Powodów, dla których Rick Wakeman mógłby dumnie prężyć pierś po wysłuchaniu „Fields Of Green” jak na lekarstwo. Bardziej wyraziste i urozmaicone miejsca na albumie to „The Fighter”, może „The Spanish Wizard”, nie liczę „Starship Trooper/ Wurm”, bo nawet, jak ktoś bardzo by chciał, kompletnie „spieprzyć” tego klasycznego progrockowego kawałka zwyczajnie się nie da. Jest także kilka punktów nie wywołujących zbytnich emocji, nad którymi łatwo po wysłuchaniu przejść do codzienności, szybko o nich zapominając. Reasumując, przeciętnie!
Ocena 3/ 6
Włodek Kucharek

 

rightslider_002.png rightslider_004.png rightslider_005.png rightslider_001.png rightslider_003.png

Goście

5036148
DzisiajDzisiaj208
WczorajWczoraj3656
Ten tydzieńTen tydzień11571
Ten miesiącTen miesiąc39799
WszystkieWszystkie5036148
18.118.12.101