Strona wykorzystuje pliki cookies, jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, zostaną one zapisane w pamięci twojej przeglądarki. W przypadku nie wyrażenia zgody nie jesteśmy w stanie zagwarantować pełnej funkcjonalności strony!

Nowy numer

hmp 89sm

Szukaj na stronie

HMP Poleca

pandemic m

SKY - The Great Balloon Race

 

(1985 Epic; 2015 Remaster Esoteric Recordings/ Cherry Red Records)

Autor: Włodek Kucharek

 

sky-thegreatballoonrace

Tracklist:
1.Desperate For Your Love
2.Allegro
3.The Land
4.Peter’s Wedding
5.The Great Balloon Race
6.The Lady And The Imp
7.Caldando
8.Roleystone
9.Night Sky
 
Skład:
Herbie Flowers (bas/ kontrabas)
Tristan Fry (perkusja)
Steve Gray (instr. klawiszowe)
Kevin Peek (gitara/ syntezator gitarowy)
 
Goście:
Ron Aspery (saksofony/ flet)
Adrian Brett (fletnia Pana)
Lee Fothergill (gitary)
Tony Hymas (syntezator/ wokal)
Clare Torry (wokal)
 
Przystępując do omawiania muzycznej treści albumu Sky traktującego o podróży balonem, należy od razu zaznaczyć, że jest on formą nowego otwarcia, a nawet, biorąc pod uwagę personalia, rewolucji. Primo: Po rezygnacji z działalności w branży rozrywkowej klasycznego gitarzysty Johna Williamsa, Sky pozostał szczuplejszy i występuje jako kwartet. Ale znaczenie samej tylko roszady kadrowej można przemilczeć, jednak artystyczne konsekwencje takiej decyzji miały znaczący wpływ na styl uprawianej przez ekipę Sky sztuki muzycznej. Przypominam Szanownym Sympatykom HMP, że Williams jako klasycznie wykształcony muzyk, który na kilka lat „zdradził” tzw. muzykę poważną na rzecz rozrywki rockowej, decydował o bardzo istotnym i obszernym segmencie brzmienia Sky. Należało do niego połączenie akordów jego domeny czyli gitary klasycznej i elektrycznej Kevina Peeka, które tworzyło unikalne brzmienie zespołu, wyróżniając jego styl na tle setek rockowych składów. John Williams postanowił w swoim życiu zawodowym powrócić na „łono” muzyki nowoczesnej, orkiestrowej, klasycznej, jednym słowem tzw. kultury wysokiej. Secundo: Do realizacji materiału w studio w Perth, Australia zaproszono liczne towarzystwo artystów, mniej lub bardziej znanych. Ten krok w karierze zespołu należy także do kategorii zdarzeń o znaczeniu prestiżowym, ponieważ do tej pory Sky nagrywał kolejne płyty własnymi siłami, epizodycznie i najczęściej w czasie koncertów korzystając ze wsparcia innych „sił” artystycznych. Jednak nie w ilości „the guests” tkwi różnica, lecz w skali ich umiejętności i specjalizacji instrumentalnej. Goście wnieśli szerokie spektrum dźwięków generowanych na instrumentach nieobecnych dotąd w składzie Sky, między innymi saksofonów, fletu, fletni Pana (przypomnę, że chyba najbardziej spektakularnym przykładem wykorzystania tego dosyć rzadkiego instrumentu jest solo Andy Latimera z Camel w ślicznym utworze „Stationary Traveller”). Tertio: Pewną ewolucję stylistyczną stanowi uwzględnienie wokali, które posłużyły tutaj nie tyle do śpiewania zwrotek i refrenów, lecz bardziej oszczędnych form werbalnych, ograniczających się albo do pojedynczych słów, albo grup wyrazowych, składających się na wokalizy. Z nimi wiąże się godny uwagi fakt występu pewnej, sławnej damy, a jej sława wiąże się z rewolucyjnym dziełem… Pink Floyd. Chodzi o Clare Torry, wykonawczynię słynnej wokalizy „The Great Gig In The Sky”, fascynującej kompozycji z albumu „The Dark Side Of The Moon”. A jak dorzucimy do tej wiadomości informację, że umiejętność śpiewu posiadł także inny gość, Tony Hymas, głównie operator syntezatorów, to widać wyraźnie, a w zasadzie słychać wyraźnie, że Sky przeobraził się, przynajmniej na potrzeby „Rejsu balonem” w kapelę wokalno- instrumentalną. Dziwi fakt, że członkowie zespołu tak łatwo pożegnali się ze statusem zespołu wyłącznie instrumentalnego, chociaż z perspektywy materiału muzycznego zarejestrowanego na tym dysku to posunięcie taktyczne nie wpłynęło znacząco na jakość muzycznej prezentacji. Nie da się jednak zaprzeczyć, że umieszczenie strony wokalnej musiało wpłynąć na globalne brzmienie grupy. Pojawiło się także kilka detali, które również stanowią pewną nowość. Przykładowo korzystanie przez Kevina Peeka z możliwości syntezatora gitarowego. Także Herbie Flowers w swojej podstawowej roli występuje jako basista, ale dołącza do swoich nowych obowiązków sensowne ułożenie partii kontrabasu. Zaproszony muzyk, Adrian Brett jest z kolei autorem partii wykonanych na fletni Pana. Znaczącym czynnikiem stała się także powszechność zastosowania syntezatorów, które spowodowały w niektórych fragmentach upodobnienie się kompozycji Sky do utworów ikony rocka elektronicznego z Niemiec, Tangerine Dream, ze szczególnym wskazaniem ich pozycji dyskograficznych z lat 80-tych, chociażby filmowego „Thief”, czy studyjnych „Exit” albo „Le Parc”. Często pojawia się sam fortepian, którego partie penetrują terytorium czystego jazzu nowoczesnego. Czytając moją relację, zasadne wydaje się pytanie, czy w muzyce Sky pozostały jeszcze jakieś „relikty” stylistyczne z minionych dziejów? Odpowiedź jest twierdząca. Nadal z oferty repertuarowej zespołu bez trudu „wyłowimy” całe frazy zdominowane przez duet gitar, elektrycznej i akustycznej. Najlepszym przykładem niezwykle nastrojowego grania jest ostatni akt albumu w postaci miniatury „Night Sky”. Jeżeli ktoś poruszy swoją wyobraźnię i spróbuje opisać, jak hipotetycznie może wyglądać nocne niebo letnią porą, ten dojdzie do wniosku, że wykonawcy ze Sky trafili w sedno. Niezwykła łagodność przekazu, romantyczno- intymny klimat, dosyć oszczędne piękno, subtelności selektywnego brzmienia, czynią z tego utworu przepiękne podsumowanie nowego otwarcia twórczości. No i pozostał jeszcze jeden składnik, obecny przedtem na pięcioliniach zapisu nutowego, mianowicie brak zapożyczeń i własnych opracowań muzyki klasycznej. Na albumie „The Great Balloon Race” żaden sławny kompozytor nie stał się promotorem utworu. Autorami dziewięciu części są dosyć solidarnie wszyscy członkowie kwartetu, z wyjątkiem perkusisty, oraz jednostkowo przyjaciel zespołu Tony Hymas.
Słuchając albumu trudno oprzeć się wrażeniu, że jest on eklektyczny (najprostsza definicja oznacza, łączący różne style). Wyróżniłbym trzy typy utworów, jeden obejmuje kompozycje wykonane w manierze, która przyniosła Sky największą popularność, drugi to konglomerat opanowany przez dźwięki wygenerowane na syntezatorach, a trzeci zbliża się do nowoczesnego jazzu. Niezła mieszanka. Za moment postaram się przytoczyć argumenty na poparcie mojej tezy. Ale na wstępie podzielę się moją obserwacją nieco innej natury, mianowicie spostrzeżeniem, że charakter muzyczny dwóch składników tracklisty dosyć łatwo zdefiniować na podstawie tytułów. Chodzi o pozycje z numerem dwa „Allegro”, oraz siedem „Caldando”. Z terminologii wynika, że „allegro” rozumieć należy jako „utwór zagrany w szybkim tempie” i w jego przypadku zgadza się wszystko co do „joty”. Ten kawałek rozpycha energia, szybkie tempo, oraz nasączenie brzmienia „ulewą” syntezatorowych dźwięków. Słuchając go mam najwięcej skojarzeń z Tangerine Dream, a w szczególności z zawartością soundtracku ich autorstwa do filmu „Thief”. Mniej powiązań namierzyć można konfrontując ten utwór z niektórymi fragmentami „Exit” TD. Natomiast „Caldando”to określenie wykonawcze dotyczące jednocześnie tempa i dynamiki, a rozumiane jako „zwalniając, ściszając”. Rzeczywistość wygląda podobnie, ponieważ ten instrumentalny utwór posiada atmosferyczny charakter, subtelne brzmienie, niespieszne tempo, dyktowane strunami akustycznymi gitary, przy współudziale w części środkowej fletni Pana z nieznaczną domieszką jako tło dźwięków klawiszowych. Urokliwy to fragment płyty, uspokajający i skłaniający do refleksji. „The Opener” zapowiada poprzez akcenty elektroniczne zupełnie inny wizerunek Sky, niż ten, do którego przyzwyczajeni byli słuchacze. Mroczny klimat, wręcz grobowy męski głos recytujący bezbarwnym tonem istoty „nie z tej Ziemi”, zimnym i wyzutym z emocji i multum przeszkadzajek, pogłosów, dziwnych psychodelicznych i kosmicznych dźwięków, nawiązuje według moich skojarzeń do niektórych rozwiązań z „Saucerful Of Secrets” Pink Floyd. A z tego zbioru nieforemnych dźwięków dopiero przed drugą minuta wyłania się kształt melodii w wykonaniu syntezatora w towarzystwie mechanicznej perkusji. W części drugiej do akcji miesza się jeszcze fortepian, pojedynczymi uderzeniami w klawiaturę. Ilustracyjna muzyka, wręcz filmowa, może zbyt jednostajna, przez to ocierająca się o granice monotonii. Ale generalnie odbiór tego kawałka będzie pozytywny, abstrahując od szoku, który przeżyje każdy fan Sky, dobrze zaznajomiony z wcześniejszymi dokonaniami zespołu. „The Land” zawiera głównie klawiszowe pasaże ze skromnym dodatkiem partii fletu w spokojnym, nawet leniwym tempie. „Peter’s Wedding” oznacza niesamowite zaskoczenie, bo wkracza na pole do tej pory nie eksplorowane przez muzyków Sky, do krainy jazz- rocka i muzyki fusion. Improwizujący saksofon, atonalne frazy, jazzowy kontrabas solo, łamańce perkusyjne, fletowe „zaśpiewy” w duecie z bębnami, szaleńczy jazzowy fortepian współzawodniczący z saksofonem, a z tego programowego jazgotu wyłania się jak piękna Świtezianka świetna melodia. Kapitalne, bardzo progresywne pomysły skumulowane w ponad siedmiominutowym, prawdziwie pionierskim dla Sky rozdziale, który po włączeniu się gitary elektrycznej nabiera większego impetu im bliżej końca, aby pozostawić na scenie 30 sekund przed końcem w swoim monologu tylko saksofon. Znakomity kawałek i doskonały powiew nowego spojrzenia na muzykę kwartetu Sky . Tytułowy utwór nawiązuje z kolei do niektórych sekwencji skomponowanych i wykonanych przez Vangelisa z okresu „Chariots Of Fire”. Keyboardy uzupełnione motoryką sekcji rytmicznej i śladami dźwiękowymi gitary elektrycznej. Choć początek na to nie wskazuje, to z upływem czasu „Lot balonem” nabiera coraz większej dynamiki. Kontrowersje może wzbudzić „The Lady And The Imp”, ponieważ przez pierwszą minutę z „hakiem” władza instrumentalna należy do fortepianu i syntezatorowych smug dźwiękowych na drugim planie. Po około 1:20 pojawia się ni stąd ni zowąd motyw melodyczny, który wkurza moje poczucie estetyki. Jakieś jarmarczne „pitolenie” na pół celtyckie, na pół ludowe, a stan taki utrzymuje się aż do solowej, krótkiej partii perkusji przed 2:30. Później jest jeszcze „gorzej”, jakieś elektroniczne gadżety, zwariowane wejście fortepianu, jakieś dosyć chaotyczne beaty perkusji, dopiero po czwartej minucie przestrzeń uspokaja się, a z bezładu wyłania się spokojna, powolna i ładna melodia. Być może należy dosłownie interpretować tytuł „The Lady And The Imp”. Według słownika jedno ze znaczeń „a imp” to chochlik i tak zachowują się dźwięki w tej kompozycji. Chochlik to złośliwy, psotny duszek, który postanowił namieszać w konfiguracji tonów tyle, ile się da. Tutaj coś przyspieszy, tam doda nie pasujący do całości dźwięk, albo „zakręci” rytmem niezgodnie z przewidywaniami. Inaczej zachowuje się tytułowa „lady”, jest bardzo wyważona, dumna, dystyngowana. Naturalnie to wyłącznie moja wyobraźnia podpowiada mi taką interpretację. Czy jest ona prawdziwa? Na to pytanie odpowie sobie każdy słuchacz, który postanowi skonsumować zawartość albumu „The Great Balloon Race”.  „Roleystone” to kolejne zaskoczenie, od pierwszych sekund Kevin Peek notuje gitarowe wejście jak rasowy heavy rocker riffując intensywnie. Wprawdzie kilkadziesiąt później nieco spuszcza z tonu, pozwalając zaistnieć instrumentom klawiszowym, które jednak bezskutecznie próbują współzawodniczyć z gitarą. O ostatnim akcie albumu, czyli „Night Sky” napisałem już kilka słów nieco wyżej. Wspaniały to numer, melodyjny, delikatny jak „pyłek na wietrze”, leniwie kołyszący zmysły, z pięknymi popisami gitary akustycznej i fortepianu. Dużo w jego wnętrzu elementów zaczerpniętych z klasycznych kompozycji Sky.
Gdy dowiedziałem się przed laty, że na szóstym longplayu muzycy Sky postanowili zmienić osobowość stylistyczną, zaniepokoiłem się potencjalnym kierunkiem tych przeobrażeń, wiedząc o planach wprowadzenia wokalu, szerszego wykorzystania klawiszy. Okazało się, że te moje obawy były niepotrzebne. Owszem, usprawiedliwiony może być zarzut dotyczący braku spójności całego materiału. Jednakże różnorodność albumu „The Great Balloon Race” nie jest jego słabością. Słuchacze otrzymali okazję, aby usłyszeć kwartet Sky w nieco innej konfiguracji dźwięków, bardziej rockowo i rozrywkowo, mniej klasycznie i monotematycznie. Sądzę, że każdy znajdzie tutaj coś dla siebie. Są także fragmenty, które mogą drażnić swoją dosyć chaotycznie „skrojoną” fakturą. Spotkamy balsamiczne dla uszu tematy melodyczne i na nerwach zagrają nam akapity na granicy kakofonii. A brzmienie „rozciąga” całą paletę dźwięków naturalnych, ciepłych, ale atakują nas również tony rażące syntezatorową sztucznością. Trudno taki tygiel pomysłów objąć jednolitą oceną. Istnieje ryzyko, że jedni uważać ją będą za zawyżoną, inni za rażąco niską. Ale wszystkim dogodzić się nie da. Raz kozie śmierć!
Ocena 3.5/ 6
Włodek Kucharek

rightslider_004.png rightslider_002.png rightslider_005.png rightslider_001.png rightslider_003.png

Goście

5039649
DzisiajDzisiaj3709
WczorajWczoraj3656
Ten tydzieńTen tydzień15072
Ten miesiącTen miesiąc43300
WszystkieWszystkie5039649
18.191.216.163