Strona wykorzystuje pliki cookies, jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, zostaną one zapisane w pamięci twojej przeglądarki. W przypadku nie wyrażenia zgody nie jesteśmy w stanie zagwarantować pełnej funkcjonalności strony!

Nowy numer

hmp 89sm

Szukaj na stronie

HMP Poleca

pandemic m

RICK WAKEMAN AND THE ENGLISH ROCK ENSEMBLE - Out Of The Blue

 

(2001 Music Fusion; 2014 Remaster Esoteric Recordings/ Cherry Red Records)
Autor: Włodek Kucharek
rickwakeman-outoftheblue
Tracklist:
1.Journey To The Centre Of The Earth
2.Buried Alive
3.Jane Seymour
4.No Earthly Connection/ The Prisoner
5.Catherine Parr
6.The Visit
7. Return Of The Phantom/ Starship Trooper/ Wurm
 
Skład:
Rick Wakeman (instr. klawiszowe)
Adam Wakeman (instr. klawiszowe/ wokal)
Tony Fernandez (perkusja)
Ant Glynne (gitara/ wokal)
Damian Wilson (wokal)
Lee Pomeroy (bas)
 
            Ten dysk stanowi kolejny odcinek serii wydawnictwa Esoteric Recordings, której bohaterem jest wielce zasłużony dla rocka artysta, Rick Wakeman. Napisano o nim setki artykułów prasowych, prezentując w nich niezwykle obszerną dyskografię autora. Rick Wakeman to także wręcz rozchwytywany ilustrator plenerowych wydarzeń kulturalnych, także reżyser filmowych ścieżek dźwiękowych. Oczywiście jest to ważny sektor jego aktywności artystycznej, ale nie priorytetowy, gdyż tę rolę odgrywa zdecydowanie solowa twórczość autora, oraz naturalnie owocny okres zawodowy w składzie grupy Yes. Zresztą, jak prześledzić uważnie ponad 45 letnią biografię tego zespołu, to łatwo dojść do wniosku, że Wakeman tak naprawdę nie wziął ostatecznego rozwodu ze swoimi kolegami z Yes ulegając wielokrotnie ich prośbom i uczestnicząc w mniej lub bardziej efektywny sposób w projektowaniu yessowskich dokonań fonograficznych, do których zaliczyć można także publikacje płytowe kwartetu Anderson Bruford Wakeman Howe (ABWH).
Formacja The English Rock Ensemble posiada bardzo płynny skład, a jej obecność w rockowym świecie zależy głównie od artystycznych priorytetów szefa, dlatego nie budzą zdziwienia jej długie okresy absencji, po czym następują kolejne reaktywacje. Po raz pierwszy Wakeman senior podjął decyzję założenia takiej efemerycznej grupy w roku 1975, gdy postanowił wyruszyć z cyklem koncertów, których program opierał się zasadniczo na  materiale solowych albumów autora, nie stroniąc od najbardziej rozpoznawalnych kompozycji z dorobku Yes. W następnych dekadach bywały okresy absolutnej ciszy i bezruchu, gdy zespół tkwił w stanie artystycznego uśpienia, oraz lata wzmożonej aktywności. Siłą rzeczy skład tego rockowego tworu ulegał licznym fluktuacjom, a dobór muzyków następował według kryteriów samego „ojca- założyciela”. Jedno pozostało niezmienne, profesjonalizm instrumentalistów, gwarantujący najwyższy poziom wykonawczy.
Tak zdarzyło się i tym razem. Wakeman „skrzyknął” wybranych artystów i w roku 2001 sekstet ruszył na podbój światowych scen. Dosłownie, ponieważ ten album, a właściwie muzyka tworząca jego wnętrze to oszałamiający, niezwykle atrakcyjnie podany spektakl rockowego monumentalizmu, co nie stanowi w tym przypadku zarzutu. Asy rozdają mistrz ceremonii Rick Wakeman i doskonale dobrany, także mentalnie, charakterologicznie, zespół stuprocentowych profesjonalistów, świetnie się uzupełniających, świadomych swoich umiejętności, jednym słowem, a właściwie czterema słowami The English Rock Ensemble. Osobowość członków tej ekipy ma znaczący wpływ na tzw. „team spirit”, wielką pasję, totalne zaangażowanie w realizację wyznaczonych zadań, a także fantastyczne umiejętności. Jak dodamy do tej laurki doskonałą jakość brzmienia zremasterowanej przez Esoteric wersji, świetne aranżacje znanych przecież utworów, przygotowane przez Wakemana, dosyć swobodne traktowanie materii muzycznej pozwalające na wprowadzenie licznych „smaczków” oraz program złożony z utworów należących niewątpliwie do kanonu muzyki rockowej, to summa summarum otrzymujemy produkt artystyczny najwyższej jakości, obejmujący swoim zasięgiem 74- minutowy zbiór dźwięków. Koncertowe dzieło śmiało może pełnić zarówno funkcję przewodnika po katalogu dyskograficznym autora i grupy Yes, przeznaczonego dla początkujących, jak też zadowolić fanów talentu Ricka i dziedzictwa progrockowego „pomnika” Yes. Konfiguracja nagrań, ich zmienione wersje czynią z tych siedmiu pozycji nową jakość. To nie jest komentarz na wyrost. Do takiej konkluzji ma szansę dojść każdy, kto zdecyduje się na spotkanie z tym zremasterowanym przez Esoteric Recordings, wartościowym i ambitnym dziełem, które ma argumenty muzyczne do tego, aby w nowej edycji zapewnić sobie poczesne miejsce w gronie najlepszych wydawnictw „live” autora projektu. Muzykę zarejestrowano w czasie tournee Wakemana i The English Rock Ensemble w Ameryce Południowej, a miejscem koncertu 21 kwietnia 2001 był obiekt Teatro Coliseo w Buenos Aires, stolicy Argentyny. Jak widać ze składu muzyków towarzyszących Rickowi, drugim klawiszowcem jest jego syn Adam, a pozostała czwórka to sprawdzone w rockowym „boju” indywidualności ze znanym i cenionym wokalistą Damianem Wilsonem (Threshold, Headspace, Maiden uniteD, także Star One) oraz starym kumplem Ricka, jeszcze z okresu The Strawbs w latach 60-tych, Tonym Fernandezem. Cały program koncertu zarejestrowano na tzw. „setkę” czyli bez późniejszych dogrywek studyjnych. Rezultatu pracy sekstetu słucha się wybornie, mimo tego, że sympatycy Ricka wiele tych sekwencji znają „na pamięć”. Niejako na powitanie słuchaczy porywa kapitalnie opracowane blisko 17- minutowe „streszczenie” złożone z obu części „Wyprawy do wnętrza Ziemi”. Zgrabnie połączone fragmenty nie budzą nawet podejrzeń, że pochodzą z dwóch różnych płyt wydanych na przestrzeni 25 lat. Znajome tematy melodyczne, podniosła atmosfera, wirtuozerskie popisy Ricka na syntezatorach, organach i fortepianie, inteligentnie wplecione w całość krótkie ale treściwe partie solowe gitary Anta Glynne, basu Lee Pomeroya, mocny, stabilny wokal Wilsona, symfoniczna potęga orkiestracji, dynamika biegu muzycznych wydarzeń, karkołomne przejścia taktowe instrumentalistów. Bazę stanowi oczywiście materiał skomponowany wiele lat wcześniej, ale liczne modyfikacje jego zawartości „pachną” kreatywnym podejściem do wykonania. Utwór drugi „Buried Alive” dysponuje niesamowitym hard rockowym pulsem, gitary poczynają sobie żwawo, wokal w swoim żywiole, dynamika bębnów i talerzy perkusyjnych i świetnie spasowany z takim sposobem wykonania Wakeman, którego klawiatury, szczególnie partie organowe tworzą gęstą zawiesinę dźwięków, a adrenalina i rockowa werwa zieją ogniem jak z hutniczego pieca. Po burzy nadchodzi uspokojenie. Maestro i jego solo w kapitalnej wersji „Jane Seymour” wykonanej głównie na organy. Wręcz mistyczny, sakralny klimat i umiejętności artysty, które niektórych wpędzą zapewne w kompleksy. Kolej na bardziej dziarski fragment, a w zasadzie dwa połączone w monolit, „No Earthly Connection/ The Prisoner”. Liryczny wokal, świetna melodia, idealna symbioza keyboardów i gitarowo- perkusyjnej koalicji. A Damian Wilson zachowuje się jak aktor rock- opery. Intensywność brzmienia nie zostawia nawet szczelinki w przestrzeni, dominacja syntezatorów, solidne tempo, ustępują od 5:30 na ponad minutę pola intymności, liryzmowi, które płynnie przechodzą ponownie w partie o nieco hymnicznym charakterze. Rozbudowana opowieść o ostatniej żonie Henryka VIII „Catherine Parr”, do prawie 10 minut, zawiera wszystkie wątki oryginalnej kompozycji, ale Wakeman co rusz wprowadza nowe elementy wynikające z jego improwizacji, prowadzonej początkowo na fundamencie jednorodnej pracy rockowego trio gitara- bas- perkusja, po szóstej minucie znakomita partia solowa gitary, przechodząca w „tłuste” brzmienie Hammondów i ten charakterystyczny motyw melodyczny w fazie końcowej. Fantastico! Entuzjazm publiczności w pełni usprawiedliwiony. Żywiołowa próbka z dorobku muzyki filmowej Wakemana „The Visit/ Return Of The Phantom” z roku 1990, gdy Rick stworzył nowoczesny soundtrack do odświeżonej wersji filmu „The Phantom Of The Opera”, oryginalnie pochodzącego z roku 1925. Z tym, że na rzeczonym longplayu śpiewała Chrissie Hammond, a tutaj mocarny głosowo Damian Wilson, który niektóre frazy wykrzykuje, a znaczną część czasu kompozycji zajmuje ognista, ostra solówka gitarowa świetnego Anta Glynne, który wycina takie figury, że zapominamy o tym, że to Rick Wakeman jest bohaterem koncertu. Album zamyka wariacja na temat „Starship Trooper/ Wurm”, utworu grupy Yes. Napisałem wariacja, ponieważ wykonawcy dosyć swobodnie podeszli do materiału źródłowego, tworząc kompilację tematu głównego „Starship Trooper” oraz trzeciej części tego utworu, o tytule „Wurm”, która w tym koncertowym wydaniu trwa 16 i pół minuty. Swoistym szokiem jest konfrontacja słuchacza ze stroną wokalną, ponieważ silne przyzwyczajenie do specyficznego falsetu Jona Andersona nie pozwala łatwo zaakceptować zupełnie innej barwy głosu i maniery wykonawczej Damiana Wilsona. Autorzy nie potraktowali oryginału jak świętości, nadając mu inne brzmienie, a ponieważ to forma finału koncertu, więc pojawiły się dosyć rozbudowane partie solowe, z dominującymi klawiaturami Ricka Wakemana, choć sporo do „powiedzenia” miały także gitara prowadząca, a później w pewnym oddaleniu gitara basowa, energetyczna perkusja. Jasne jest, że dokonane modyfikacje utrzymane zostały w pewnych granicach, tak, żeby nie zmylić odbiorcy, który przez cały czas trwania kompozycji doskonale wie, że to klasyk, przystosowany do wymagań współczesności i ram koncertowych, stąd dynamiczne oblicze solówek, szczególnie syntezatorów, które „gotują” się od skumulowanej energii. Ważnym aspektem jest także fakt, że instrumentaliści doskonale wiedzieli, kiedy skończyć, żeby nie wkradło się znużenie nadmiarem popisów solowych. Wyszedł istny killer, biorąc oczywiście poprawkę na styl Yes, bo innego rodzaju hit zaproponuje Queen, inaczej zagra Metallica, a inaczej pojmuje rolę takiego kawałka Rick Wakeman.
            Rick Wakeman and the English Rock Ensemble zapraszają na randkę z klasyką nienagannie przygotowaną, podaną i wykonaną. W żadnej sekundzie słuchacze nie mają wątpliwości, że do głosu doszli utalentowani rutyniarze, traktując rutynę jako rezerwuar umiejętności i doświadczeń, a nie mechaniczne i beznamiętne i chłodne zrealizowanie zaplanowanych zadań. Bo emocji w czasie tego występu nie brakuje, przeciwnie krążą ustawicznie pomiędzy entuzjastyczną publicznością i zaangażowanymi artystami. Nic tylko zazdrościć udanego wspólnego wieczoru w Buenos Aires.
Ocena 5/ 6
Włodek Kucharek

rightslider_001.png rightslider_004.png rightslider_002.png rightslider_005.png rightslider_003.png

Goście

5033408
DzisiajDzisiaj1124
WczorajWczoraj2397
Ten tydzieńTen tydzień8831
Ten miesiącTen miesiąc37059
WszystkieWszystkie5033408
3.142.200.226