Strona wykorzystuje pliki cookies, jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, zostaną one zapisane w pamięci twojej przeglądarki. W przypadku nie wyrażenia zgody nie jesteśmy w stanie zagwarantować pełnej funkcjonalności strony!

Nowy numer

hmp 89sm

Szukaj na stronie

HMP Poleca

pandemic m

RAY WILSON - Time & Distance

 

(2017 A Jaggy Polski production 2017)
Autor: Włodek Kucharek
 
ray wilson time and distance bv m
Tracklist:
CD1:
1. Calling All Stations
2. The Dividing Line
3. Home by the Sea
4. Carpet Crawlers
5. Entangled
6. Ripples
7. Follow You Follow Me
8. Not About Us
9. In Your Eyes
10. Another Day in Paradise
11. Another Cup of Coffee
12. Mama
13. Congo
   
CD2:
1. Alone
2. Propaganda Man
3. Calvin & Hobbes
4. Take It Slow
5. Ought To Be Resting
6. Old Book On The Shelf
7. Song For A Friend
8. Not Long Till Springtime
9. Another Day (Acoustic version)
10. Makes Me Think Of Home
11. Bless Me
12. First Day Of Change
   
SKŁAD:
Ray Wilson (wokal/ gitara elektryczna/ gitara akustyczna)
Ali Ferguson (gitara prowadząca/ gitara akustyczna/ wokal)
Steven Wilson (gitara elektryczna/ gitara akustyczna/ wokal)
Uwe Metzler (gitara akustyczna)
Lawrie MacMillan (bas/ wokal)
Mario Koszel (perkusja)
Kool Lyczek (fortepian/ instr. klawiszowe)
Marcin Kajper (flet/ saksofon)
Agnieszka Kowalczyk (wiolonczela)
Steffi Hoelk (skrzypce)
   
Mam przed sobą kolejne wydawnictwo koncertowe firmowane przez Raya Wilsona, zatytułowane „Time & Distance” i nie jest to pierwsza publikacja płytowa w mojej kolekcji z występu „Live” tego artysty z licznym zespołem towarzyszącym. Napiszę prawdę, posiadam chyba wszystkie koncertówki Wilsona zarówno te audio, jak też DVD. Ktoś czytając te słowa może pokiwać z dezaprobatą głową, nie potrafiąc zrozumieć, po jakie licho kolekcjonować zarejestrowane na dyskach kolejne koncerty ensamble z Rayem Wilsonem w roli lidera, jeżeli ich program w wielu wypadkach wykazuje daleko idące podobieństwa. Ale tak pomyśli tylko ten słuchacz rocka, który nie do końca zna dorobek tego wykonawcy, gdyż jego repertuar koncertowy permanentnie ewoluuje, rozwija się, jest modernizowany, uzupełniany, dlatego tytuł songu wcale nie oznacza, że jego zawartość w wersji wykonawczej z różnych występów jest identyczna. I nie  chodzi tutaj o szczegóły, gdyż dwie- trzy minuty dłuższy utwór pozwala przypuszczać, że dodano do jego pierwotnej struktury nowe pomysły, pojawiły się nowe komponenty, które globalnie wpływają na kształt każdej kompozycji. I to jest „tajemnica” konieczności poznania wszystkich możliwych wydarzeń koncertowych z udziałem bohatera tego tekstu, bo wielokrotnie potrafią zaskoczyć znaczącymi różnicami. Każda kompozycja traktowana jest w wersji koncertowej nie jak zamknięty rozdział, o raz ustalonej i niezmiennej treści, lecz jak żywa materia, podlegająca przeobrażeniu, niekiedy kosmetyce, innym razem bardziej zdecydowanej ingerencji. Wartością dodatkową jest także konfiguracja nagrań. Zmieniona kolejność sąsiadujących ze sobą songów przyczynia się niekiedy do innego ich postrzegania, do „wychwycenia” drobiazgów, składników, na które początkowo nie zwróciliśmy uwagi. Dlatego osobiście lubię wszelkiego rodzaju kompilacje jednego artysty, gdyż zestawienia utworów z różnych płyt w innej kolejności, powodują, że te kawałki ożywają, nabierają nieco innych barw, ich klimat ulega delikatnej korekcie, wpływając na odbiór. Może to moje mylne wrażenie, ale czynię tak od długiego już czasu i nie narzekam na nudę, przeciwnie odkrywanie tych niuansów jest fascynującym procesem.
A wracając do Raya Wilsona, to chciałbym zaznaczyć, że to interesująca osobowość, lubi sobie czasami w czasie trwania koncertu, w przerwach pomiędzy kolejnymi songami, „pogadać” z publicznością. Bywają tacy wykonawcy, którzy przez cały koncert milczą jak grób bądź odzywają się zdawkowo, jakby jedno słowo więcej zburzyć miało wypracowany scenariusz występu. Ale jest też druga, ta bardziej towarzyska „strona medalu”, artyści, którzy nie śpiewając przed mikrofonem też czują się jak przysłowiowe „ryby w wodzie”. Nomen omen Ryba czyli Fish należą do tej kategorii, snującej opowieści, dowcipkującej, prowadzącej dialog z publicznością. Ostatnio takie zdarzenie spotkało mnie i innych zebranych w sali koncertowej ze strony Leszka Możdżera i występu trio Możdżer Danielsson Fresco. Nie wiem, która opcja daje publiczności większą frajdę, ale na pewno Ray Wilson to nie typ artysty, który stoi na froncie sceny i półsłówkami wymienia sporadycznie tytuły prezentowanych utworów. Także na albumie „Time & Distance” słychać fajną interakcję między muzykiem a publiką. To tworzy klimat fajnego spotkania towarzyskiego, takiego rock party.
Ray Wilson, który do tej pory nie gościł na łamach HMP, to szkocki artysta rockowy o nietuzinkowej  biografii, bogatym doświadczeniu i uznanej klasie, szczególnie lubiany w naszym kraju. Jednym z powodów tej sympatii są zapewne jego polskie koncerty, najczęściej wyprzedane, świetnie zagrane, ze starannie dobranym programem. A artysta ma z czego wybierać, bo jego dyskografia obejmuje grubo ponad  dwadzieścia longplayów zarejestrowanych w studio i w czasie imprez „live”, zarówno tych solowych, jak też z różnymi zespołami, nie licząc kilkudziesięciu singli z całą masą kapitalnych przebojów. Ray Wilson to także artysta niezwykle wszechstronny, doskonale czujący elektryczne klimaty rocka progresywnego, pop rocka, grunge, ale również świetnie radzący sobie z materiałem akustycznym, kameralnym, o łagodnym i oszczędnym brzmieniu.
Pierwsze kroki na drodze do profesjonalnej kariery muzycznej, nie licząc epizodu działalności w zespołach szkolnych, zaprowadziły Raya do Edynburga, gdzie wraz z Paulem Holmesem i swoim bratem Stevenem założył rockowy band Guaranteed Pure. Jednak po opublikowaniu debiutanckiego albumu „Swing Your Bag” (1993) i braku szerszego zainteresowania jego zawartością, Ray skorzystał z zaproszenia szkockiej grupy Stiltskin, w której został wokalistą. Muzycy wspólnie nagrali singiel „Inside”, który trochę niespodziewanie wykorzystany został do realizacji spotu reklamowego znanej firmy produkującej dżinsy, Levis. Piosenka spodobała się do tego stopnia, że dosyć szybko stała się niezależnym bytem, awansując na listę hitów w większości krajów europejskich. Jednak po tym trochę niespodziewanym sukcesie, oczekiwaniom komercyjnym członków zespołu nie sprostał premierowy longplay „The Mind’s Eye” (1994) i w wyniku tarć wewnątrz grupa postanowiła się rozwiązać. Jednak po dosyć krótkim czasie „zawieszenia” w roku 1996 Wilson otrzymał propozycję przystąpienia jako wokalista do legendarnej grupy Genesis, opuszczonej właśnie przez Phila Collinsa. Skład firmowany nazwą Genesis nagrał płytę studyjną „Calling All Stations”, ale album- moim zdaniem niezasłużenie- nie odniósł większego sukcesu, w wyniku czego duet Mike Rutherford- Tony Banks podjął decyzję o definitywnym zakończeniu działalności pod szyldem Genesis. Jednak Ray, dla którego sam fakt udziału w pracach Genesis, których ukoronowaniem stał się wyżej wymieniony longplay, oznaczał docenienie jego klasy wokalnej, kontynuował działalność artystyczną. Zresztą większość opinii z tamtych czasów koncentruje się na podkreśleniu, że chociaż sam materiał muzyczny reprezentował jakość na średnim poziomie, to Ray wywiązał się ze swojej roli bardzo dobrze, wielu ówczesnych recenzentów zwróciło także uwagę na charakterystyczną barwę głosu wokalisty i jego możliwości interpretacyjne. To był bodziec, który przyczynił się między innymi do tego, że w roku 2001 Ray wystartował z karierą solową, wspierany przez doskonałych muzyków, towarzyszących mu po dziś dzień, gitarzystę Ali Fergusona, perkusistę Ashleya MacMillana oraz basistę Lawrie MacMillana. Pierwsza płyta w tym składzie pojawiła się na sklepowych półkach w roku 2003 i nosiła tytuł „Change”. Z późniejszych, ważniejszych wydarzeń wzmiankować należy reaktywację Ray Wilson & Stiltskin oraz edycję drugiego w dyskografii, bardzo dobrze przyjętego albumu „She” (2006). Aktualnie Ray Wilson zaangażowany jest w prowadzenie równolegle trzech projektów, Ray Wilson & Stiltskin, Ray Wilson solo oraz Genesis Classic. Każdy z nich wyróżnia się innymi cechami i posiada własną autonomiczną osobowość artystyczną. Stiltskin posiada na swoim koncie cztery pełnowymiarowe albumy (z tego jeden „Live”), Ray Wilson solo wykazuje się dużą aktywnością oferując w latach 2003- 2016 aż siedem studyjnych wydawnictw, natomiast Genesis Classic jest tworem przede wszystkim koncertowym, propagującym między innymi dorobek Genesis, bez ograniczania się li tylko do albumu ostatniego, ale nie stroniącym także od interpretacji w wersji „na żywo” kompozycji solowych Wilsona i tych nagranych z logo Stiltskin.
I taki zakres przedstawiają dwa dyski „Time & Distance”, które doskonale obrazują przebieg kariery Raya Wilsona, który obecnie jest artystą docenianym przez szerokie rzesze słuchaczy, dojrzałym, bardzo wszechstronnym, gwarantującym wysoki poziom wykonawczy wzmocniony pasją i emocjami. Jednym słowem uosobienie profesjonalizmu. Dysk nr 1 obejmuje 13 nagrań, ale priorytetem są utwory Genesis. Zapowiedzią repertuaru jest już kawałek inaugurujący cały zestaw, tytułowy z płyty Raya w składzie Genesis. Drugi w kolejności „The Dividing Line” z „zaraźliwym” motywem melodycznym w refrenie, „Congo” stwarzający możliwość wykazania się instrumentom perkusyjnym pod kierownictwem Mario Koszela, z wyrazistym rytmem, podkreślającym potencjał energetyczny tego songu. Są także partie skrzypcowo- wiolonczelowe, krótkie, ale znaczące, różniące tę wersję od oryginału. Wspaniale prezentuje się obszerny odcinek utworów starszych z kanonu Genesis, „Carpet Crawlers”, „Entangled” i „Ripples”, wprowadzający magiczny klimat, a ich interpretacja przygotowana przez Raya powala dosłownie swoim mistrzostwem. To prawdziwe misterium, spektakl, chwytający za serce z absolutnie odjazdowym odcinkiem instrumentalnym w części drugiej „Ripples”. Piękno tych chwil zostaje na zawsze w pamięci. Kolejny odcinek programu świadczy o wyczuciu nastroju głównego wykonawcy, który nie pozwala na wpadanie słuchaczy w błogostan, lecz intonuje kapitalne przeboje z kanonu muzyki rockowej, od hiciora „Follow You Follow Me”, przez Gabrielowski standard „In Your Eyes”, aż po ponadczasowy przebój Collinsa „Another Day in Paradise” z łagodnym, wspaniale melodyjnym przerywnikiem w postaci rewelacyjnie wykonanego „Not About Us”. A żeby ten przegląd był jeszcze pełniejszy dostajemy jeszcze świetny „Another Cup Of Coffee” Mike And The Mechanics z roku 1995. Wierzyć się nie chce, że pomimo upływu ponad dwudziestu lat piękno tej piosenki w ogóle nie wyblakło, pozostając fascynującym także w roku 2017. Grubo ponad 70 minut części pierwszej popisu Raya Wilsona i współpracujących muzyków nie pozostawia żadnych wątpliwości, że uczestniczymy w artystycznej fieście, święcie muzyki rockowej, perfekcyjnie i zespołowo  wykonanej. Brzmienie jest naturalne, reakcja publiczności żywiołowa, żadnych śladów jakiejś chrzanionej „chińskiej” konfekcji wypełniającej tzw. współczesne przeboje. Słuchając trudno się dziwić, że koncerty zespołu Raya Wilsona to święto wszystkich fanów muzyki rockowej, od tych niepełnoletnich po ich dziadków. Zachwyca różnorodność melodyczna, co utwór to chwytliwy temat, oczywiście znany już z przeszłości, ale odtworzony i inaczej interpretowany obecnie, w świadomości publiczności sprawia taką samą frajdę, radość i wywołuje spontaniczny entuzjazm, jak przed laty.
Dysk drugi sięga do „bagażu” z solowej twórczości Raya Wilsona, jest bardziej wyważony, kameralny, z większą dozą brzmień akustycznych, choć bywają także liczne powalające chwile elektryczne, szczególnie wtedy, gdy Ali Ferguson „odjeżdża” w innym wymiar w czasie swoich partii solowych. Ta część występu to inny wizerunek artystyczny Raya, ten bardziej refleksyjny, łagodny, intymny. Cały ten 12- utworowy zestaw wspina się na „himalajski” poziom, ale są momenty, w których panuje kompletny „odlot”. „Alone” i „Propaganda Man”, rozbudowane, z dodatkowymi atrakcjami. „Song For A Friend” podobnie jak na płycie studyjnej nakazuje słuchaczom wstrzymać oddech, bo każdy szmer może zakłócić misterną delikatność struktury tej kompozycji. Nie pozwoli o sobie zapomnieć zjawiskowy „Makes Me Think Of Home”, poruszający się po terytorium klasycznego rocka progresywnego.  W zasadzie chcąc uhonorować klasę innych składników tego wieczoru, należałoby wymienić wszystkie tytuły. Wilson w genialnej formie wokalnej, mistrz ceremonii hipnotyzujący audytorium. Instrumentalnie to bajka! Tego bogactwa dźwięków się nie słucha, je się „pożera”, chłonąc z zachwytem i wzruszeniem. Rozbudowany personalnie skład potrafi znaleźć swoje miejsce w tym świecie dźwięków, każdy dostaje szansę na demonstrację swoich indywidualnych umiejętności. Świetnie brzmiące gitary, zarówno te elektryczne, jak też akustyczne. Wytrawne partie fortepianu i proporcjonalnie dozowany udział klawiszy. Swoje „pięć minut” mają flet i saksofon, dynamiczne wejścia smyków, nienaganna sekcja rytmiczna.
 „Time & Distance” to wydawnictwo godne polecenia każdemu, kto ceni sobie przemyślane sekwencje dźwięków, zmienność nastrojów sugestywnie wpływających na odbiorców, chemię pomiędzy fanami i muzykami. Te elementy powodują, że estetycznie, duchowo czujemy się komfortowo, uniesieni ponad poziomy, odizolowani od brzydoty codzienności, zatopieni myślami w krainie piękna. Tak, tak proszę Państwa! Nie wierzycie, spróbujcie posłuchać!  Przeżycia najwyższej rangi gwarantowane! Nie wiem, jak Wy, Szanowni Czytelnicy, ale ja „odpalam” po raz n-ty spektakl Czarnoksiężnika, Raya Wilsona i jego instrumentalnych wirtuozów. Pozwala uwierzyć, że świat z taką MUZYKĄ jest bardzo piękny.
(6/6)
Włodek Kucharek

rightslider_002.png rightslider_004.png rightslider_005.png rightslider_001.png rightslider_003.png

Goście

5037187
DzisiajDzisiaj1247
WczorajWczoraj3656
Ten tydzieńTen tydzień12610
Ten miesiącTen miesiąc40838
WszystkieWszystkie5037187
18.191.234.191