Strona wykorzystuje pliki cookies, jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, zostaną one zapisane w pamięci twojej przeglądarki. W przypadku nie wyrażenia zgody nie jesteśmy w stanie zagwarantować pełnej funkcjonalności strony!

Nowy numer

hmp 88sm

Szukaj na stronie

HMP Poleca

pandemic m

ALICE COOPER - Paranormal

 

(2017 earMusic)
Autor: Grzegorz Cyga
 
alice cooper paranormalc m
Tracklist
1. "Paranormal"
2. "Dead Flies"
3. "Fireball"
4. "Paranoiac Personality"
5. "Fallen In Love"
6. "Dynamite Road"
7. "Private Public Breakdown"
8. "Holy Water"
9. "Rats"
10. "The Sound of A"
11. "Genuine American Girl"
12. "You And All Of Your Friends"
  
Alice Cooper - im starszy tym lepszy. Mimo pięćdziesięciu lat na scenie nie zwalnia, regularnie nagrywając płyty średnio co trzy - cztery lata. 28 lipca, tym razem po sześciu latach ukazał się już dwudziesty siódmy (a dwudziesty w ramach solowej działalności) album tego artysty, pt. „Paranormal”, który jest tematem tej recenzji.  
Sam w wywiadach zapowiadał, że „to nie jest płyta koncepcyjna, tylko taka, gdzie masz 12 różnych historii, 12 bardzo dobrych piosenek, które chcieliśmy nagrać”. I tak faktycznie jest, to utwory o różnych obliczach, które łączy jedynie zespół Alice’a z nim samym na czele. 
Na samym początku jednak dostajemy typowy cooperowski numer, który jest przy okazji tytułowym. Wszystko jest na miejscu... no prawie. Pomimo świetnych partii instrumentalnych, zmian tempa przechodzących z rocka do funku i klimatycznej opowieści ten otwieracz ma jedną rysę - refren. Nie dość, że jest strasznie chaotyczny i sprawia wrażenie doklejonego w post-produkcji to jeszcze nagrano go tak, że bez wpatrzenia w książeczkę nie zrozumiemy tekstu. Instrumenty zagubiły się gdzieś w eterze, zwłaszcza perkusja i to też dlatego całość wydaje się być rozjechana i rozmemłana, bo brakuje rytmu. Jednak jak już wspominałem gra muzyków ratuje ten numer oraz obecność Larry’ego Mullena z U2 (który zagrał na całym nowym albumie) i Rogera Glovera z Deep Purple (jest współautorem tej kompozycji). Wpasowali się oni idealnie w cooperowską atmosferę i brzmią jak pełnoprawni członkowie zespołu.  
Znajomy styl zaoferują nam również „Paranoiac Personality” oraz „Sound of A”. Pierwszy to potencjalny przebój i jeden z najsilniejszych fragmentów tego wydawnictwa. Początkowa solówka na basie wprowadza nas w trans i lekki niepokój, który jest wzmacniany przez odgłosy wiertarki. Następnie wchodzi prosty, hardrockowy riff, który potem przechodzi w grę akordową stanowiącą tło dla nośnego refrenu. 
Drugi z wymienionych to ballada. W końcu czym byłby album Alice’a Cooper’a bez nuty romantyczności? Co ciekawe powstała ona dawno temu, bo w 1967 r. I to wyraźnie słychać, choć ja osobiście bym powiedział, że korzenie sięgają roku 74 lub 75, bo „Sound of A” brzmi jakby było wyrwane wprost z kultowego „Welcome To My Nightmare”. Znajome patenty słychać od pierwszej sekundy. Trzeba przyznać, że Alice znalazł niezłą receptę na tworzenie dobrych numerów - wystarczy, że sięgnie do swojego archiwum po niewykorzystane materiały, lekko je odświeży, dogra wokal i voila. Tak samo było przecież z „A Something to Remember Me By” z 2011 roku.  
Dalej mamy różne odmiany rocka. Są zarówno hendriksowskie „Dead Flies”(będące kontynuacją historii „Generation Landslide” z 1973 r.), southernowe „Fallen in Love” (w którym gościnnie zagrał Billy Gibbons z ZZ Top) jak i typowy rock’n roll w postaci „Rats”. Oczywiście Vincent Furnier nie byłby sobą, gdyby nie popełnił muzycznego żartu czy też nie popłynął w odległe rejony i tak oto dostajemy swingowe „Holy Water” czy „Dynamic Road”. Największym rarytasem są jednak dwa utwory stworzone w całości przez oryginalny skład Alice Cooper Band, który formalnie nie istnieje od 1975. Proces zjednoczenia zaczął się już przy okazji „Welcome 2 My Nightmare”, jednak wtedy dawni koledzy asystowali i jedynie dołożyli kilka swoich dźwięków, a tu mamy dwa utwory stworzone całkowicie od podstaw - „Genuine American Girl” oraz „You and All of Your Friends”.  
Pierwszy z nich kojarzy mi się z „Wish I Were Born In Beverly Hills” z solowego „From The Inside”. Natomiast „You and All of Your Friends” pasowałby do „Killera” z 1971 r. Z jednej strony jest to dość pogodny numer, ale z drugiej ma w sobie pazura i melodię przypominającą „You Drive Me Nervous”.  
Ponadto starsi panowie dołożyli swoje „trzy grosze” w utworze „Fireball”. Jest to całkiem solidny twór, który można odpalić sobie jadąc autostradą. Niestety ma jedną wadę. Mianowicie nie rozumiem i nie przepadam za utworami, w których Alice kryje się za różnego rodzaju efektami cofając swój głos w tło. Ognista kula niestety jest taka, że od strony instrumentalnej jest jak najbardziej w porządku, ale wokal został niepotrzebnie zamaskowany i ciężko zrozumieć wyśpiewywane słowa.  
„Paranormal” mógłby się również obyć bez „Private Public Breakdown”. Tu co prawda wszystko wyraźnie słychać, ale za to całość jest nijaka i mdła, przez co po chwili zapominamy o istnieniu tej propozycji. Prawdopodobnie zamysł był taki, aby stworzyć lekką nutkę, która nada się zarówno do radia jak i na stadionowe koncerty (dlatego też w połowie utworu mamy zaśpiew typowy dla komercyjnych produktów). Niestety piosenka jak szybko wpada, tak jeszcze szybciej wypada nam z ucha, no ale taki urok sezonowców. Mimo, że nie jest to zła rzecz to na tle całości wypada blado. 
Na deser otrzymujemy kilka szlagierów takich jak „School’s Out” czy „Billion Dollar Babies” w wersji live z koncertu w Columbus, który się odbył w zeszłym roku. Według mnie lepszym wyborem byłoby umieszczenie nagrań z koncertów, podczas których w kilku numerach zebrał się cały klasyczny skład Alice’a Coopera, który de facto miał wkład w jego najnowszy album.  
Największym problemem całości jest natomiast brak spójności. Owszem, otrzymaliśmy 12 dobrych i bardzo dobrych kompozycji, lecz ich ułożenie mogłoby być nieco inne, aby np. klimaty stricte cooperowskie były zaraz po sobie, następnie te nawiązujące do rock and rolla, a potem te hardrockowe etc. Niestety tracklista jest jaka jest, przez co ciężko albumu słucha się od początku do końca, gdy tak co chwila zespół rzuca w nas różnymi stylistykami i nasze ucho przysłowiowo „skacze z kwiatka na kwiatek”. Lepiej słuchać „Paranormal” pojedynczo, wybiórczo lub tworząc własny układ utworów. Niemniej to chyba najbardziej rockowy i żywiołowy album tego wykonawcy od czasów „Hey Stoopid”. 
(4/6 )
Grzegorz Cyga 

rightslider_005.png rightslider_004.png rightslider_002.png rightslider_001.png rightslider_003.png

Goście

4991116
DzisiajDzisiaj2155
WczorajWczoraj3581
Ten tydzieńTen tydzień13750
Ten miesiącTen miesiąc73949
WszystkieWszystkie4991116
3.214.184.69