Strona wykorzystuje pliki cookies, jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, zostaną one zapisane w pamięci twojej przeglądarki. W przypadku nie wyrażenia zgody nie jesteśmy w stanie zagwarantować pełnej funkcjonalności strony!

Nowy numer

hmp 89sm

Szukaj na stronie

HMP Poleca

pandemic m

ARCH ENEMY - Will To Power

 

(2017 Century Media)
Autor: Grzegorz Cyga
 
arch enemy will to power m
Tracklist:
1.Set Flame to the Night (instrumental)             
2. The Race
3. Blood in the Water
4. The World Is Yours
5. The Eagle Flies Alone
6. Reason to Believe
7. Murder Scene
8. First Day in Hell
9. Saturnine (instrumental)
10. Dreams of Retribution
11. My Shadow and I
12. A Fight I Must Win
Lineup:
Alissa White-Gluz − śpiew
Michael Amott − gitara prowadząca i rytmiczna
Jeff Loomis −  gitara prowadząca
Sharlee D'Angelo − gitara basowa
Daniel Erlandsson − perkusja, instrumenty klawiszowe
Już trzy lata upłynęły od wydania pierwszej płyty Arch Enemy z nową wokalistką znaną z występów w The Agonist - Alissą White - Gluz. Mimo pewnych rys „War Eternal” zyskał uznanie wśród krytyków i fanów. Świadczy o tym pokaźna liczba reprezentantów na koncertach po dziś dzień.
Po dwóch latach solidnego promowania materiału (zwieńczonymi koncertówką ”As The Stages Burn” wydaną pół roku temu) przyszedł czas na coś nowego.
W wywiadach Michael Amott mówi o tym, że tworząc nowe utwory chciał iść w wyznaczonym przez poprzednika kierunku i mimo przyjścia Jeffa Loomisa z Nevermind, praktycznie wszystkie kompozycje są autorstwa jego oraz perkusisty zespołu.
„War Eternal” można było zarzucić zbyt dużą melodyjność zbliżającą AE niebezpiecznie w stronę komercji. Przez to następujące po sobie kawałki brzmiały bardzo podobnie. Na szczęście nowy krążek, choć wciąż dysponuje chwytliwymi melodiami taki nie jest.
Już nawet początkowa miniatura jest od pierwszych chwil dużo agresywniejsza od „Tempore Nihil Sanat (Prelude in F Minor)”, gdzie chóry zostały zastąpione dynamicznym legato w maidenowskim stylu, by w połowie przejść w dostojny motyw.
Następny, pierwszy pełnowymiarowy, „The Race” uderza w nas wściekłym growlem Alissy, choć nie można tutaj odmówić solidnych riffów i solówek, które prawdopodobnie sprawdzą się na koncertach. Jednak w rzeczywistości dzieje się tam niewiele. Ściana dźwięku przysłania zarówno wokalistkę jak i przejrzystość gitar. W efekcie po kilku minutach całkowicie wylatuje nam z głowy. Wrażenia, że został on napisany i zarejestrowany na kolanie nie pozbawia nas sam Michael, który zdradza, że drugi na liście numer był jednym z ostatnich jakie stworzył.
Na szczęście w trzecim jest już zdecydowanie lepiej. Choć moje ucho wyłapało riff podobny do „Benzin” od niemieckiego Rammsteina to zasługuje na słowa uznania. Jest budowa nastroju, a zarazem ciężar i dynamika. Podobne zdanie mam o „First Day in Hell”, który oparty jest na skali frygijskiej, co oczywiście dodaje kolorytu. W parze z mocnym tekstem, bazującym na drugowojennych przeżyciach krewnych wokalistki (którzy są polskiego pochodzenia) otrzymujemy jeden z wyrazistszych numerów.
Jeśli chodzi o singlowe „The World is Yours” i „The Eagle Flies Alone” to nie pasują one zbytnio do całości. Pierwszy z nich powinien znaleźć się na poprzednim krążku. Ba, brzmi jak zmodyfikowany tytułowy hit z dziewiątego albumu. Niemniej jednak są to wciąż dobre piosenki, ale w ogólnym rozrachunku są one zbyt delikatne, podczas gdy pozostałe to dość mocne granie. Zwłaszcza odczuwalne jest to w „The Eagle Flies Alone”, ponieważ w wersji płytowej ten singiel został rozbudowany o klawisze, które moim zdaniem są nużące i psują klimat. Jak dla mnie przejście do następnej kompozycji powinno nastąpić po ostatnim refrenie.
A mowa tu o „Reason to Believe”, która jest powerballadą. Jest to zarówno pierwsza tego typu piosenka w dorobku Arch Enemy jak i pierwsza, w której Alissa pod banderą tej kapeli śpiewa w pełni czystym głosem. Dla tych, co nie znali dogłębnie twórczości The Agonist może to być porządne zdziwienie.
Trzeba przyznać, że to dość odważny eksperyment ze strony Michaela Amotta i jego brata, Christophera. Dokładnie tak, ten utwór powstał jakiś czas temu, gdy bracia, którzy założyli ten zespół spotkali się ponownie w Szwecji i podczas wspólnego grania wyszła im właśnie ta ballada, którą zdecydowano się umieścić w repertuarze Arch Enemy.
W moim odczuciu efekt finalny jest niesamowity. Nie dość, że Alissa zaprezentowała tutaj spory wachlarz swoich możliwości, co swe zwieńczenie znajduje na końcu, gdzie słyszymy połączenie czystego wokalu z majestatycznym growlem, to jeszcze partie gitarowe idą podobnym tokiem myślenia. Gdy Alissa śpiewa czysto słyszymy grę na cleanie. Jak tylko rozpoczyna wydobywać ze swego gardła diabelskie dźwięki, gitara jej agresywnie wtóruje.
Jedynym słabszym elementem tej kompozycji są słowa. Jeśli szukalibyście czegoś dla zdesperowanych nastolatków, którzy rozpoczynają swą przygodę z cięższymi brzmieniami to wystarczy, że pokażecie im liryki tej pieśni. Pełen patosu refren zwraca na siebie uwagę wyświechtanym zwrotem, że wciąż mamy powód, aby w siebie uwierzyć i walczyć o swoje marzenia.
To prawdopodobnie reakcja na ostatnie samobójstwa Chrisa Cornella i Chestera Bennigtona.
I nie zdziwię się, jeśli „Reason to Believe” w najbliższej przyszłości stanie się singlem. Z jednej strony mamy świetną grę instrumentalną, z drugiej przekaz idealnie nadający się do radia.
Natomiast „Murder Scene” wraca na wytyczone tory. To trzy i półminutowa dawka ostrego grania pełna agresywnych riffów i pokazu możliwości technicznych gitarzystów. Do tego rolę poety po raz kolejny przejęła Alissa, a ta nie stroni od bezpośredniego wyrażania myśli. Niestety od strony muzycznej ten kawałek stoi w rozkroku. Sama wokalistka przyznaje, że gdy dołączyła do muzyków, którzy pracowali nad nim to próbowali zmieszać ze sobą kilka różnych pomysłów i przez dłuższy czas nie mogli zdecydować w jakim kierunku efekt finalny powinien zmierzać. To wszystko słychać, bo z jednej strony mamy thrashową szybkość, a z drugiej nagłe zwolnienia i próby zaimplementowania melodii.
Ostatnie trzy propozycje dzieli kolejna instrumentalna miniatura „Saturnine”, która wprowadza w nas niepokojący nastrój. Słychać chórki, dzwony, klawisze rodem z Kinga Diamonda. Podobny klimat mieliśmy na początku poprzedniej płyty, natomiast tutaj jest prawie na jej końcu. Po tej minucie straszenia wracamy do meritum.
„Dream of retribution” i „A Fight I must win” to najdłuższe pozycje na tym wydawnictwie. Obie trwają ponad sześć minut. Pierwszej z nich blisko do progresywnego metalu. Mimo, że czas trwania jest długi to zlatuje dość szybko. Różnorodne riffy(z czego główny przypomina nieco „Nemesis” lub „Ravenous”), solówki, przejścia sprawiają, że nie sposób się nudzić i nim się spojrzymy jest już po wszystkim. Nawet obecność klawiszy nie drażni tak jak w przypadku „The Eagle Flies Alone”. Ale to akurat zasługa Jensa Johanssona, który stworzył właśnie ten fragment(ale również maczał palce w kilku innych numerach).
Natomiast ten, który pełni rolę kody mimo epickiego początku jest bardziej zwarty, prosty w swej konstrukcji. Czyni go to jednym z najlepszych momentów na „Will to Power”. Tu Amott nie potrzebował super szybkich riffów, aby zakończyć album porządnym ciosem w twarz. „A fight I must win” jest utrzymany w średnim tempie. Potwierdza to też inspiracje Michaela latami 80, który w połowie czwartej minuty wplótł riff grający melodię refrenu, jednakże na nieco lżejszym presecie wzmacniacza brzmi on jak cytowanie „Rock And Roll Ain't Noise Pollution” . Dowodzi to tylko temu, że gdyby zmienić nieco brzmienie gitar mielibyśmy sztandarowy hardrockowy przebój. 
Przedostatni „My Shadow and I” to metalowe „mięso” w czystej postaci. Ciekawa jest historia jego powstania. Najpierw stworzono tekst, który był wyrazem frustracji Alissy. Do niego powstały jedne z najszybszych riffów na „Will to Power”. Moim zdaniem to właśnie on powinien wieńczyć krążek, bo ten skondensowany walec trwa 4 minuty bez zbędnego rozciągania.
Jeśli oczekujecie od Arch Enemy porządnego gitarowego grania to tutaj właśnie go otrzymacie. Była wokalistka, Angela Gossow określiła „Will to Power” najcięższym albumem od czasów „Doomsday Machine” i ciężko się z nią nie zgodzić. Po części jest to też zasługa znanych patentów. Fani bez problemu dopatrzą się podobnych dźwięków np. w „First day in Hell” słychać echa „My Apocalypse”.
Jednakże dlaczego Michael Amott nie miałby korzystać ze swoich sztandarowych patentów, jeśli wychodzą z tego smakowite nowości?
Jeśli chodzi o teksty i ich tematykę to na tym polu jest widoczny rozłam. Co prawda wszystkie kręcą się wokół władzy, nietzscheanizmu tudzież darwinizmu. Jednakże jeśli spojrzymy na to jak zostały one napisane to zauważalne jest, za które odpowiada Alissa, a za które Michael. Liryki wokalistki są mroczne, brutalne, bezpośrednie, podczas gdy te od Amotta są skrojone pod typowego komercyjnego słuchacza - pełne patosu, nadziei, pozytywnej energii.
Trzeba się pogodzić, że po tylu latach ciężko zmienić swoje nawyki. Jednak zespół się nie poddaje i wciąż tworzy. A to, że w nieco odmiennym, bardziej przyswajalnym klimacie, to poniekąd znak czasów. Muzycy Arch Enemy wiecznie młodzi nie będą, więc trudno oczekiwać, żeby grali z taką agresją jak dawniej. Ale najnowszej dziesiątej płycie w dyskografii Szwedów znacznie bliżej do korzeni niż poprzednikowi. Warto znaleźć te pięćdziesiąt minut wolnego czasu na jej przesłuchanie.
Ocena - 4,5/6
Grzegorz Cyga

rightslider_001.png rightslider_004.png rightslider_002.png rightslider_005.png rightslider_003.png

Goście

5035179
DzisiajDzisiaj2895
WczorajWczoraj2397
Ten tydzieńTen tydzień10602
Ten miesiącTen miesiąc38830
WszystkieWszystkie5035179
3.141.244.201