Strona wykorzystuje pliki cookies, jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, zostaną one zapisane w pamięci twojej przeglądarki. W przypadku nie wyrażenia zgody nie jesteśmy w stanie zagwarantować pełnej funkcjonalności strony!

Nowy numer

hmp 89sm

Szukaj na stronie

HMP Poleca

pandemic m

BELIEVE - Seven Widows

 

(2017 Self-Released)
Autor: Włodek Kucharek
 
believe-seven-widows m
Tracklist:
1.Widow I (10:49)
2. II  (9:08)
3. III  (8:12)
4. IV  (11:42)
5. V  (8:35)
6. VI  (8:37)
7. VII  (8:19)
    
Skład :
Łukasz Ociepa (wokal)
Mirek Gil (gitara)
Przemas Zawadzki (bas)
Robert „Qba” Kubajek (perkusja)
Satomi (skrzypce/ instr. klawiszowe)
   
Believe to jeden z projektów znanego w naszym kraju, szczególnie w kręgach zwolenników rocka progresywnego, gitarzysty Mirosława Gila. Fani takich zespołów jak Collage czy Mr. Gil kojarzą styl Mirka i cechy jego tożsamości artystycznej natychmiast. Artysta ten należy do prominentnych postaci prog rocka, autora genialnych partii gitarowych na równie genialnym albumie Collage „Moonshine”, dosyć powszechnie nazywanym arcydziełem, a z powyższą oceną zgodzi się każdy słuchacz, który zdążył poznać muzyczną i liryczną treść tej fonograficznej publikacji. Mirek Gil to muzyk o wyrazistym stylu i jego partii gitarowych nie da się pomylić z kimkolwiek innym, a łagodne, „łkające”  brzmienie jego gitary tworzy bardzo specyficzną nastrojowość, intymny klimat i romantyczną atmosferę. To nie jest gość , który za cel postawił sobie zmasakrowanie zmysłów słuchacza mięsistymi riffami, które paradują wyeksponowane w awangardzie profilu brzmieniowego. Raczej przeciwnie, gitara pod jego „dowództwem” wybiera tony spokojne, wysublimowane, proporcjonalnie skonstruowane, mniej techniczne bardziej emocjonalne, uczuciowe. Dlatego oczekiwanie po jego stylu gry spektakularnych riffowych „odjazdów”, udziału w konkursie na najszybciej wzbudzane struny, pancernej mocy i masywnej struktury zakończy się raczej fiaskiem. Ale kto zamierza spotkać wyrafinowane partie w misternie tkanej fakturze melodycznej, ten trafił pod dobry adres.  Oczywiście nie tylko Mirek Gil wspinał się na szczyty popularności, szacunku i profesjonalizmu. Chcąc realizować swoje indywidualne projekty, których został naczelnym architektem, czyli Mr. Gil i Believe, dobrał sobie takich współpracowników, którzy gwarantowali odpowiedni poziom artystyczny, jakość wykonania i pomimo pewnych zmian personalnych, ta zasada tworzenia „team spirit” pozostała swoistego rodzaju aksjomatem. Bo Believe anno domini 2017 to skład muzyków świadomych celu, jaki chcą osiągnąć oraz dysponujących całą paletą indywidualnych umiejętności instrumentalnych, dalekich od „gwiazdorzenia”, bo tylko taka postawa daje gwarancję stworzenia prawdziwego dzieła, konceptu dalekiego o lata świetlne od banału, przemyślanego, zrealizowanego punkt po punkcie, precyzyjnie, ale nie mechanicznego, lecz zawierającego pierwiastki artystycznego image każdego z uczestników tego spektaklu, napisałbym nawet misterium, ponieważ uważam, że „Seven Widows” to ceremoniał pełen tajemniczości, nie tylko ze względu na tematykę i zawartość literacką, lecz także na charakter i sposób instrumentalnego wyrazu. Być może wśród Czytelników tego tekstu znajdą się tacy, którzy wewnętrznie postawią mi zarzut zbytniej wzniosłości, nadmiernej ekspresji akcentowanej przy ocenie materiału z płyty „Seven Widows”, ale chciałbym zapewnić, że zanim przystąpiłem do pisania, podążyłem na spotkanie „Siedmiu wdów” kilkukrotnie, zdążyłem im się dosyć wnikliwie „przyjrzeć”, „porozmawiać” z nimi w duchu, spróbować duchowej identyfikacji z ich przeżyciami, wszystko po to, żeby zrozumieć, nie wpaść w pułapkę bylejakości i powierzchowności oceny. Teraz już wiem w swoim subiektywizmie, że ten album trafił mnie prosto w serce, dlatego bez wahania zaliczam go do najlepszych dokonań w zakresie rocka w roku kalendarzowym 2017. Nie sądzę, żebym zmienił zdanie, bo podobnie jak piękno „Moonshine” nie pokryło się przez te lata patyną, tak muza „Seven Widows” lśni wspaniałością, otaczając każdego szczelnie nimbem magii. Wyżej wspomniałem o profesjonalizmie kwintetu, każdego z muzyków z osobna, oraz grupy traktowanej jako całość. Satomi, która towarzyszy karierze Believe od debiutu czyli wydawnictwa „Hope To See Another Day” (2006) , występowała do tej pory skromnie, raczej w roli akompaniatora, artystki towarzyszącej, która poprzez partie skrzypiec dołączała do obrazu muzyki pierwiastki egzotyczne, stojąc nieco z boku głównego kierunku, w jakim podążało brzmienie. Partie Satomi były zawsze bardzo spektakularne, pozostawiały trwały ślad w poczuciu estetyki słuchaczy, ale zachowywały się jak kometa, potrafiły rozbłysnąć światłem jasnym, niekiedy oślepiającym, ale tak samo szybko ginęły w przestworzach pozostawiając słuchaczy ze zdumieniem w oczach i niewiarą, że piękno dźwięków tak krótko trwa. Na albumie „Seven Widows” smyczkowe „wariacje” Satomi lśnią różnorodnością i urokiem jak zawsze, ale tym razem prowadzą muzykę w jednej z głównych ról, przez co skrzypiec i ich tkliwego brzmienia jest więcej, znacznie więcej. To jeden z filarów instrumentalnych muzycznego święta, ponieważ autorzy postanowili wykorzystać trzy komponenty łącząc je w niezwykle udany sposób w integralną całość i spójny organizm dźwiękowy. Duety gitara- skrzypce to prawdziwa ozdoba albumu, balsam dla uszu, perełki sztuki kreowania dźwięków. Zwraca uwagę rewelacyjna wymienność funkcji, w jednym fragmencie rola wiodąca należy do gitary Mirka Gila, by za moment ustąpić miejsca skrzypcom Satomi, które wraz z gitarą łączą swoje siły tworząc bogato drapowaną kurtynę dźwięków. Należy przyznać rację tym, którzy postanowili poszerzyć wpływ skrzypiec, bo biorąc pod uwagę tematykę muzyki, nadają się one do takiej roli wyśmienicie. Nastrój tajemniczości, przeplatające się melancholia i nostalgia, budują „Wdowi” smutek po utracie Bliskiego. Innym spełnieniem oczekiwań jest praca nowego wokalisty Łukasza Ociepy. To przecież newralgiczne stanowisko w rockowym zespole, biorąc wzgląd na niełatwą problematykę tekstów. Stosowne środki wyrazu, regulowanie siły głosu w zależności od klimatu, pewien dramatyzm, nawet aktorstwo, to elementy, które oddziaływują na odbiorcę, na jego uczucia, emocje, wzruszenie, bo pamiętajmy, że muzycy krążą cały czas wokół trudnych kwestii śmierci, niekiedy traktowanych przez wielu w kategorii tabu. Taki temat wymaga także pewnej delikatności, wstrzemięźliwości, szacunku, bo śmierć generuje postawy, uczucia, przeżycia, które łatwo zranić. Believe porusza się dojrzale po terytorium bardzo intymnym, nie przekraczając pewnych subtelnie wytyczonych norm, bez brzmieniowego wrzasku, zgiełkliwości, zachowując tajemnicę i mrok. Do tej atmosfery dostosowuje się wokalista, który pewnym, mocnym, stabilnym głosem interpretuje swoje frazy, raz na pierwszym planie, innym razem wycofany, unikający zbytniego patosu i ekspresji, co nie należy do zadań łatwych, biorąc pod uwagę fakt, że pożegnanie osób bliskich wiąże się z działaniem silnych bodźców zewnętrznych. Łukasz utrzymuje konsekwentnie stan równowagi pomiędzy wrażliwością a neutralnym podejściem do tematu, choć słychać w jego głosie, że nie jest zwykłym, chłodnym komentatorem, lecz jego narracja jest zaangażowana. Inny nowy człowiek na „pokładzie” Believe to perkusista Robert „Qba” Kubajek, który dosyć łatwo podjął kooperację z doświadczonym basistą Przemysławem Zawadzkim, który w składzie Believe jest od zawsze, czyli od ponad dziesięciu lat, gdy w debiucie ukazał się wtedy premierowy materiał grupy. Brzmienie perkusji prezentuje różnorodne  i zmienne kształtowanie struktury rytmicznej, od delikatnych „szmerów” talerzy, po gęstą „zawiesinę” beatów, wchodząc w niektórych utworach na terytorium progmetalu, dynamicznie, z wyczuwalną spontanicznością. Jak jest taka potrzeba bębny potrafią przyłożyć dosadnie, innym razem ocierają się o granice ciszy. Gitara basowa Przemka Zawadzkiego podąża podobnymi ścieżkami stanowiąc drogowskaz rytmiczny muzyki, w chwilach wyciszenia, pozornie znika z przestrzeni dźwięków, aby za chwilę „podkręcić” tempo i wzmocnić puls kompozycji. Duet, który praktycznie jest na siebie „skazany” funkcjonuje jak szwajcarski zegarek, precyzyjnie, czysto i z wyczuciem, selektywnie, nie budując ściany „hałasu”. Sporo do „powiedzenia” mają także instrumenty klawiszowe, a Satomi generując naturalne brzmienie, tworzy często niezauważalne tło, podkreślające intymność, sekret i zagadkowość sytuacji.
           
„Seven Widows” to pierwszy w dyskografii Believe tzw. album koncepcyjny, promowany w dosyć niecodzienny sposób jak na polskie warunki. Zespół postanowił przed oficjalną premierą, oznaczającą dostępność płyty w sprzedaży, dotrzeć do fanów poprzez cykl spotkań powiązanych z prezentacją nagrań, autografami, fotkami i rozmowami. Na mapie trasy znalazło się liczne grono klubów muzycznych, w których można przedpremierowo posłuchać samej muzyki, fachowych komentarzy twórców, nabyć płytę. Bardzo fajna inicjatywa, udana strategia marketingowa, która przysporzy zapewne grupie następne grono nowych sympatyków. Naturalnie, wiem, że wiele zespołów zagranicznych organizuje takie eventy, ale- może się mylę, to w takim przypadku przepraszam za swoją niewiedzę- są to najczęściej spotkania z dziennikarzami prasy muzycznej, którzy zjeżdżając z całej Europy dostają swoje „pięć minut” na ekskluzywny wywiad, publikowany z lekkim poślizgiem czasowym w wybranych periodykach. Mirek Gil i inni członkowie kwintetu nie postawili bariery i nie zamknęli się na zwykłych, przeciętnych fanów, stąd charakter tych spotkań miał wyjątkowo towarzyski i przyjacielski charakter ( w tym przypadku mówię o 6. października 2017 i odsłuchu płyty w klubie Kuźnia w Bydgoszczy).
A powracając do tezy zamieszczonej na początku tego akapitu, „Seven Widows” to forma koncept- albumu, czyli powiązana tematycznie zawartość tekstowa, obejmująca siedem opowieści, historii wdów żegnających swoich bliskich. Muzycy takimi słowami anonsowali wydanie nowego albumu: "nie ma na świecie dwóch podobnych historii… dlatego i tu, każda historia jest inna. Niezwykła, skomponowana z wyjątkowym rozmachem muzyka, nastrojowe teksty. Przyjdź, posłuchaj, przeżyj, tak oryginalnego i mocnego albumu dawno nie było w rocku progresywnym! "
Znając poszczególne rozdziały płyty, można stwierdzić, że pod taką zapowiedzią można się podpisać oboma rękoma. Niezwykły nastrój, bajecznie piękna muzyka, rozmach, kapitalne melodie, zapierające dech w piersiach partie solowe, to wszystko dostępne na wyciągnięcie ręki, dysk do odtwarzacza i otaczający nas realny świat przestaje istnieć a nasze myśli zaczynają swoją wędrówkę po galerii dźwiękowych pereł, budząc niemy zachwyt i pobudzając co rusz tysiące mrówek w cierpliwym marszu po naszym ciele. Wyróżnianie jakiegokolwiek utworu, równoznaczne jest z wyrywaniem kawałka serca organizmowi, który żyje wybuchając co chwilę feerią najwspanialszych dźwiękowych barw, odcieni, czarując i uwodząc swoim powabem w każdej sekundzie. Bo ten koncept to muzyczna powieść bez zbędnych słów, bez zbędnych nutek, mozaika dźwięków i sekwencji ułożona inteligentnie i z wyczuciem. Bywają w tej powieści fragmenty mocniejsze, przyspieszające bicie serca, bywają odcinki leniwe, w których jednym z komponentów staje się cisza, szmery, podmuchy, kroki na drewnianej podłodze, pojedyncze słowa, oddechy. Niekiedy z tej ciszy spokojnie, dostojnie wyłania się podążając niespiesznym krokiem dźwiękowa postać, w miarę upływu sekund nabierająca wyrazistości, kreślona strunami gitary, skrzypiec czy klawiszy. Obrazy malowane wprawną ręką skrzą się jak lód w promieniach słońca, przybierając różne odcienie w zależności od perspektywy spojrzenia. Płynne przejścia z jednego motywu w kolejny, idealne połączenia potężnych bębnów i fascynujących partii gitarowych, skrzypcowe mistrzostwo Satomi, kojący tembr głosu wokalisty, ilustracyjne klawisze, fragmenty wolniejsze i te energetyczne, przyspieszające rytm tworzą wspólnie estetycznie ułożoną mozaikę, która porywa swoim pięknem. „Seven Widows” to album smutny, wyrażający niekiedy ból, nostalgię, ale „przeraźliwie” piękny, udowadniający, że cierpienie wyrażone muzyką potrafi być zjawiskowe i eleganckie.
Sądzę, że analiza poszczególnych rozdziałów tej powieści mija się z celem, kto nie potrafi ich „przyjąć” globalnie, w całości, ten nie zrozumie tego przekazu ujętego w ramy koncepcji. Nie wiem, kto podjął decyzję podziału materiału na kolejne akapity oznaczone wyłącznie cyframi rzymskimi, bez tytułów, ale trudno o trafniejszą wskazówkę dla słuchaczy: Porzuć codzienne troski! Poddaj się naszym dźwiękowym obrazom! Potrafimy wzruszyć, wyzwolić emocje, pobudzić Twoją wrażliwość! To tylko nieco ponad godzina magicznej podróży po metafizycznym świecie ostatnich pożegnań!
Gadasz od rzeczy Włodku! Za dużo emfazy! To tylko muzyka!
Tak, tylko i aż muzyka. Jakże piękna i sugestywna. Ile w niej czaru! Ile uczucia! Ile dźwięków wręcz kosmicznych, przenoszących swoim pięknem słuchacza w innym wymiar!
Tak czuję, tak rozumiem, tak interpretuję, tak myślę, tak emocjonalnie reaguję. Wysłuchałem w swoim dość już dojrzałym życiu milionów dźwięków, pokochałem setki płyt zapisanych tymi dźwiękami i wydaje mi się, że mój intelekt potrafi odrzucić „ziarno od plew”, ocenić wartość muzycznego przekazu. W przypadku „Seven Widows” intuicja podpowiada mi, że mam do czynienia z prawdziwie mistrzowskim zjawiskiem, które mnie uwiodło od pierwszych sekund i to olśnienie i fascynacja trwają od kilkunastu dni, a kolejne przesłuchania wzmacniają moje przekonanie, że Believe stworzył DZIEŁO sztuki muzycznej.
Ocena 6/6
Włodek Kucharek

rightslider_004.png rightslider_002.png rightslider_005.png rightslider_001.png rightslider_003.png

Goście

5054154
DzisiajDzisiaj1687
WczorajWczoraj3081
Ten tydzieńTen tydzień7633
Ten miesiącTen miesiąc57805
WszystkieWszystkie5054154
3.145.93.210