NECRODEATH - The Age Of Dead Christ
(2018 Scarlet )
Autor: Mariusz "Zarek" Kozar
Tracklist:
1. The Whore of Salem
2. The Master of Mayhem
3. The Order of Baphomet
4. The Kings of Rome
5. The Triumph of Pain
6. The Return of the Undead
7. The Crypt of Nyarlathotep
8. The Revenge of the Witches
9. The Age of Dead Christ
2. The Master of Mayhem
3. The Order of Baphomet
4. The Kings of Rome
5. The Triumph of Pain
6. The Return of the Undead
7. The Crypt of Nyarlathotep
8. The Revenge of the Witches
9. The Age of Dead Christ
Lineup:
Flegias - Vocals
Pier - Guitars
G.L. - Bass
Peso - Drums
Pier - Guitars
G.L. - Bass
Peso - Drums
Włoski Necrodeath nikomu chyba nie trzeba przypominać, choć młodzi metalowcy pewnie słabo go pewnie kojarzą. W latach 80-tych oprócz kultowego już (reaktywowanego) Buldozer'a, to właśnie Necrodeath pokazał światu jak makaroniarze potrafią łoić ("Into The Macabre" ('87), "Fragments Of Insanity"('89) ze słynną piosenką z "dwójki" "Thanatoid" nadawaną chyba wszędzie. Zamilkli na dziesięć lat by powrócić i nagrywać świetne albumy aż po dziś dzień. Z kraju przepięknych oper mydlanych mamy też przecież power metalowe Labirynth, White Skull czy Rhapsody. Nie licząc już słynnego na cały świat gotyckiego Lacuna Coil, czy death'owych Sadist i kapitalnego Fleshgod Apocalypse. Mimo wszystko ekipa perkusisty Marco "Peso" Pesenti'ego (jedynego z oryginalnego składu) wciąż prze do przodu, grając wciąż black thrash metal! To już 12-ty album Włochów trwający niespełna 33 minuty i od pierwszych sekund ("The Whore of Salem") mamy tu nieziemski łomot! Ale dopiero drugi "The Master of Mayhem" przypomina nam jak się powinno grać thrash w 2018 roku!!! Dla mnie najlepszy numer, wszystko idealnie skrojone jak garnitur dla nieboszczyka. Szybkie tempa przeplatane ciężkimi zwolnieniami i przyśpieszeniami. Przypomina mi to starego Kreatora z czasów "Extreme Agression" tylko grane jeszcze szybciej. Ciężki "The Order Of The Baphomet" też nie jest gorszy, czuć tu siarkę, a takich motywów gitarowych granych przez Pier'a Gonella'e próżno szukać na amerykańskich produkcjach. Głosowi Flegias'a też nie można nic zarzucić - chrapliwy wręcz black'owy. Następne numery toczą się po człowieku niczym czołgi ("The Kings of Rome", "The Triumph of Pain") na przemian z tymi z napędem odrzutowym. Do chwili klimatycznego wolnego tytułowego kawałka. To już typowy walec, zamykający w taki właśnie sposób album, który jest może jednostajny dla wymagających słuchaczy, ale za to brutalny i old school'owy. Kto lubi starą szkołę sieczki bez ładnych melodii, temu polecam wszystkie albumy Necrodeath. A kto lubi bardziej wyrafinowane granie, niech szuka w innych rejonach globu. Po prostu jest tu krótko i na temat! Mnie to pasuje...
(4/6)
Mariusz "Zarek" Kozar