Strona wykorzystuje pliki cookies, jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, zostaną one zapisane w pamięci twojej przeglądarki. W przypadku nie wyrażenia zgody nie jesteśmy w stanie zagwarantować pełnej funkcjonalności strony!

Nowy numer

hmp 89sm

Szukaj na stronie

HMP Poleca

pandemic m

VANE - Black Vengeance

 

(2018 Moshpit Promotions)
Autor: Grzegorz Cyga
 
vane black vengeance m
Tracklist:
Born Again
Edge of the Cutlass
I Am Your Pain
Randy Dandy-O
Death’s Season
Spilling Guts
Mutiny
Rise to Power
Black Vengeance
Davy’s Grip

Hangman
       
Lineup:
Marcin Parandyk - wokal
Robert Zembrzycki - gitary
Mateusz Gajdzik - gitary
Łukasz Łukasik - bas
Marcin Zdeb – perkusja
        
Kiedy ktoś korzysta z określenia „pirate metal” to albo chodzi o granie szant w powermetalowej stylistyce albo o nielegalny sposób nabywania muzyki. A co powiecie na słuchanie morskich opowieści okraszonych deathmetalowym akompaniamentem?
„Black Vengeance” to debiutancki album długogrający w dyskografii Vane - zespołu, którego skład tworzą doświadczeni muzycy znani z takich grup jak Acid Drinkers, Saratan czy Crystal Viper. Oznacza to, że mimo iż zespół dryfuje po siedmiu morzach nie macie co liczyć, że znajdziecie tu wesołe melodie, które można zanucić przy szklance rumu. Dominują tu ciężkie, siermiężne riffy, jednak mają w sobie dużo groove’u. Głównymi prowodyrami w Vane są Mateusz Gajdzik oraz Robert Zembrzycki, którzy na przestrzeni ostatnich lat grali różne rodzaje ciężkiej muzyki. Zaowocowało to wieloma interpretacjami zwrotu „hard and heavy”.
Z jednej strony mamy numery jak „Born Again” utrzymane w stylistyce groove metalu, a z drugiej „ Rise to Power” i tytułowy „Black Vengeance”, w których wyraźnie słychać inspiracje Gojirą czy Nile. Ponadto ciężkie motywy stopniowo budują napięcie jak to ma miejsce w „Davy’s Grip” czy „ I’am Your Pain”, którego główny riff budzi skojarzenia z piosenką „Robaki” autorstwa poznańskiej Luxtorpedy.
Na potrzeby promocji udostępniono trzy single - „Death’s Season”, „Rise to Power” oraz „Mutiny” będące najbardziej melodyjnymi fragmentami albumu. Duża w tym zasługa wokalisty Marcina Parandyka i perkusisty Marcina Zdeba, którzy zależnie od charakteru muzyki swe partie ułożyli w inny sposób.
Nic dziwnego, że gościa, którego można było do niedawna oglądać w jednym z programów kulinarnych cały czas ciągnie do garów, bo raz zaserwuje prawdziwą kanonadę blastów, by po chwili  pieścić uszy słuchacza smakowitymi, subtelnymi zagrywkami na talerzach.
Z kolei frontman grupy, mimo że przez większość materiału growluje i jedynie okazyjnie ukazuje swe łagodniejsze oblicze to może się pochwalić dobrą dykcją i każde wypowiadane przez niego słowo jest niezwykle czytelne, a momentami melodyjne. Jednakże najbardziej wyróżniającymi się momentami płyty są kompozycje o lżejszym charakterze czyli „Spilling Guts”, „Randy - Dandy - O” oraz „Hangman”.
Pierwsza z nich to melodyjny death metal z folkmetalowymi elementami. Z jednej strony mamy solówki hołdujące Arch Enemy, z drugiej motywy przewodnie kojarzące się z orientalnym Saratanem, w którym swego czasu grali obaj założyciele Vane. Natomiast gościnna obecność Ewy Pitury z Percivala Schuttenbacha tworzy mistyczną aurę.
„Randy - Dandy - O” to szanta, której pierwsze zarejestrowanie datuje się na 1913 rok i na „Black Vengeance” pełni rolę miniatury wplecionej, której tekst wpasowuje się w klimat historii. Pod względem klimatu to właśnie ta piosenka jest najbardziej piracka z całego zestawienia.
Z kolei „Hangman” jest kodą całego materiału i posiada bardzo spokojną strukturę. Kawałek rozpoczyna się od szumu wody, skrzeku mew, po czym wchodzą oszczędne akustyczne dźwięki przeplatane z ciężarem gitar elektrycznych. Całość dopełnia emocjonalna solówka, w której gitarzyści nie obładowali nas nadmiernymi popisami. Owa partia została naładowana sporym ładunkiem emocjonalnym i pojawia się dopiero w kulminacyjnym punkcie.
Słowo należy także powiedzieć o historii pirata Charlesa Vane’a - bazuje ona na prawdziwych wydarzeniach i co ciekawe autorzy tekstów zastosowali inwersję czasową. Oznacza to, że całą akcję poznajemy od końca, a mianowicie w momencie jak protagonista ma zaraz zawisnąć na szubienicy. Do tego momentu fabuła wraca dopiero przy okazji ostatniej pozycji na krążku. „Black Vengeance”
Na próżno tutaj szukać radosnych stron pirackiego życia, romansów czy rozlewającego się rumu.
Ten album ma tak naprawdę tylko jedną wadę - mimo iż „Black Vengeance” muzycznie stoi na bardzo wysokim, spójnym poziomie kompletnie nie czuć na tym krążku tego morskiego klimatu i bez sięgnięcia po książeczkę z tekstami (która jest stylizowana na dawne papirusy) nie da się odczuć, że jest to opowieść o wilkach morskich, a bez uważnego wsłuchania całość brzmi jak jedna, długa suita.
Debiut Vane to dobra propozycja dla wszystkich fanów korsarzy, którzy szukają w muzyce czegoś cięższego, ale i miłośnicy death metalu także znajdą tu coś dla siebie. Zastanawia mnie tylko o czym będzie opowiadać następna płyta? Losy Charlesa Vane’a zostały opowiedziane bez miejsca na kontynuacje, a w przypadku opowieści o innych piratach chyba trzeba będzie zmienić nazwę kapeli.
(5/6)
Grzegorz Cyga

rightslider_003.png rightslider_004.png rightslider_002.png rightslider_005.png rightslider_001.png

Goście

5037151
DzisiajDzisiaj1211
WczorajWczoraj3656
Ten tydzieńTen tydzień12574
Ten miesiącTen miesiąc40802
WszystkieWszystkie5037151
3.145.166.7