Strona wykorzystuje pliki cookies, jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, zostaną one zapisane w pamięci twojej przeglądarki. W przypadku nie wyrażenia zgody nie jesteśmy w stanie zagwarantować pełnej funkcjonalności strony!

Nowy numer

hmp 89sm

Szukaj na stronie

HMP Poleca

pandemic m

MYSTERY - Lies And Butterflies

 

(2018 Unicorn Digital)
Autor: Włodek Kucharek
 
mystery lies and butterflies s
Tracklist:
1.Looking for Something Else (16:54)
2. Come to Me (5:17)
3. How do you Feel? (4:53)
4. Something to Believe In (7:34)
5. Dare to Dream (6:54)
6. Where Dreams Come Alive (7:26)
7. Chrysalis (15:08)
            
Lineup:
Jean Pageau (wokal/ instr. klawiszowe/ flet)
Michel St-Père (gitary elektryczne i akustyczne/ instr. klawiszowe)
Sylvain Moineau (gitara elektryczna/ 12- strunowa gitara akustyczna)
Antoine Michaud (instr. klawiszowe)
François Fournier (bas/ syntezator Taurus/ instr. klawiszowe)
Jean-Sébastien Goyette (perkusja)
           
Kanadyjski sekstet Mystery cieszy się wśród polskich fanów rocka progresywnego zasłużenie dobrą marką, ugruntowaną dosyć krótkim, ale niezwykle żywiołowym występem na festiwalu w Inowrocławiu w roku 2017 oraz edycjami kolejnych albumów studyjnych, z których żaden, przynajmniej moim skromnym zdaniem, nie zszedł poniżej dosyć wysoko ustawionej poprzeczki poziomu artystycznego, a materiał zarejestrowany na trzecim chronologicznie  longplayu w dyskografii  „Beneath the Veil of Winter's Face” w roku 2007 to prawdziwe mistrzostwo. Tak ustawiony pułap wymagań spowodował zaostrzenie apetytu fanów na kolejne wartościowe produkcje i przyznać należy, że do tej pory grupa radzi sobie znakomicie ze spełnianiem tych oczekiwań, a śmiem twierdzić, że przez ostatnią dekadę nie zdarzył się przypadek wydania płyty studyjnej z logo Mystery, która wywołałaby niezadowolenie słuchaczy. Siłą muzyki Kanadyjczyków są przede wszystkim wspaniałe melodie, klarowne, bogate brzmienie, lekkość projektowania rozbudowanych form kompozycyjnych, doskonale dobrani wokaliści, wirtuozerskie umiejętności indywidualne instrumentalistów. Ta dosyć ogólnikowa próba analizy znajduje swoje potwierdzenie także na najnowszym wydawnictwie formacji z roku 2018 zatytułowanym „Lies And Butterflies”, na którym już pierwszy utwór repertuaru, „Looking For Something Else”, bardzo rozbudowana, blisko 17- minutowa opowieść, która zachwyca głównym motywem melodycznym, a finałowa, kilkuminutowa partia gitary elektrycznej, powoduje, że szczęka opada do samej podłogi. Zresztą nie wiem, czy to tylko zbieg okoliczności, czy świadome działanie autorów, ale album otwiera i zamyka, spinając go jak klamrą, suita, bo ten końcowy akord płyty o tytule „Chrysalis” przekracza piętnaście minut. Sympatycy formacji nie będą faktem obecności bardzo złożonych i wielowątkowych struktur zdziwieni, bo śledząc karierę grupy zdążyli się już do takiej strategii kompozycyjnej przyzwyczaić. Praktycznie każda pozycja fonograficzna zawiera dwucyfrowe długasy, niektóre albumy to także dzieła koncepcyjne, w których, jak to zwykle bywa, poszczególne rozdziały tworzą monolityczny organizm dźwiękowy i słuchanie tych utworów w separacji od innych niszczy misternie utkaną układankę. Stylistycznie, informacja dla miłośników klasyfikowania i wpychania muzyki do określonych szuflad, Mystery porusza się zasadniczo po terytorium melodyjnego rocka progresywnego, w muzyce sekstetu słychać szacunek do dokonań Złotej Ery czyli lat 70-tych i inspiracje klasyką proga, ale odnalezienie wpływów art rocka, rocka symfonicznego czy, choć zdarza się to  rzadko, występowanie akcentów progresywnego metalu, nikogo nie powinno zdziwić. Jedno jest natomiast pewnikiem, muzycy nie gnają po sieci w poszukiwaniu nowinek technicznych czy rozwiązań awangardowych, nie schlebiają stacjom radiowym, tworząc nagrania singlowe. Muzyka Mystery jest po prostu piękna i aż piękna, generalnie prosta w konstrukcji, bez gwałtownych skrętów, załamań rytmu, nieoczekiwanych zwrotów, w pewnym sensie przewidywalna, ale gdy dotrą do waszych uszu te wspaniałe motywy melodyczne, gdy udzielą się Wam te emocje i nastroje, to będziecie dosłownie „ugotowani”, uzależnieni, nadużywając przycisku „repeat”, bo wielu fragmentów nie da posłuchać raz i przejść nad nimi do porządku dziennego, one zaczynają żyć niezależnym bytem w umyśle, krążąc po orbicie percepcji, zmuszając do nucenia, podśpiewywania, nawet „po norwesku”, wzbudzając tak znajomy marsz tysięcy mrówek, wzruszając i czyniąc krajobrazy przed oczyma rajskimi. A jak ktoś myśli, że to takie bajanie i na mózg mi padło, to zmuście się do odrobiny wysiłku, żeby sprawdzić moją prawdomówność i poświęćcie tych siedemnaście minut czasu na randez vous z „Looking For Something Else”. Magia! Ale niesprawiedliwością byłoby, pisząc o walorach najnowszego albumu, wskazywanie li tylko na ten jeden utwór, bo każdy z siedmiu na dysku posiada swój autonomiczny charakter, poraża pięknem, wielobarwnym światem dźwięków, gustownymi aranżacjami, elegancją, selektywnością i czystością brzmienia, klimatycznymi zatokami spokoju   i muzycznymi manierami stuprocentowego gentlemana. A, powtarzam to jak mantrę, piękno wylewa się pełnymi garściami zza każdego „zakrętu”. Emocjonalne solo gitary Michela St-Père’a, o którym wyżej wspominałem, ponad trzy minuty strunowych delicji instrumentalnych, powoduje, że człowiek nie może się oderwać od głośnika, a nie technika, bo na tym się nie znam, lecz emocjonalność tego, co wyprawia ten gość budzi najwyższy szacunek. Chapeau bas! Za ileś tam linijek tekstu powrócę do meritum, czyli uwag na temat treści muzycznej publikacji „Lies And Butterflies”, ale w tym miejscu pozwolę sobie zamieścić kilka informacji biograficznych, wyjaśniających także tezę, że skład  Mystery ma niezwykłe szczęście do facetów przed mikrofonem, którzy swoją pracą wyznaczyli niejako dwa etapy w działalności grupy, a mowa o Benoit Davidzie i Jeanie Pageau.
             
Początków aktywności zespołu Mystery poszukiwać należy w największej, terytorialnie, francuskojęzycznej, kanadyjskiej prowincji Quebec w roku 1986. Właśnie wtedy Michel St-Pere, nie muzyk, lecz inżynier dźwięku w „Studio Illusion” stał się architektem powstania formacji Century, ale zanim wystartowała okazało się, że we Francji działa już zespół o takiej nazwie, więc zgodnie ze zdrowym rozsądkiem nastąpiła zmiana i jako logo projektowanej, debiutanckiej płyty pojawić się miało miano Mystery. Jednak liczne zmiany personalne gwarantowały tylko brak stabilizacji, a koncepcje dokonania pierwszych  nagrań odpłynęły na dłuższy czas w siną dal. Wreszcie, prawie cztery lata po narodzinach idei stworzenia zespołu rockowego, skład w sile kwartetu zainaugurował swoją aktywność. Przypadek losowy, choroba bębniarza Stephane Perreault zahamowała tempo prac na kolejne cztery lata. Dopiero w roku 1994 opublikowano pierwszy premierowy materiał „Theatre of the Mind” z Garym Savoie przed mikrofonem. Wymieniam tylko jedno nazwisko ówczesnego składu, wokalisty, bo patrząc z perspektywy minionych lat, widać wyraźnie, że w przypadku Mystery stanowisko frontmana nabrało strategicznego wymiaru. Za moment wyjaśnię  tajemniczość w moich słowach. Lider wokalny współpracował z pozostałymi członkami składu do roku 1999, mówiąc „Goodbye” z powodu kontrowersji na polu artystycznym i stawiając kolegów przed następnym dylematem personalnym, skąd „wytrzasnąć” zastępcę. Ale na tym etapie kariery założycielowi grupy Michelowi St-Père dopisało szczęście. Na koncercie poświęconym twórczości ikony rocka, grupie Yes, występował tribute band Gaia (nieco później zmienił nazwę na Close To The Edge) z wokalistą Benoit Davidem, którego udało się skłonić do współpracy z Mystery. Z historycznego punktu widzenia powyższa decyzja urasta do wymiaru punktu przełomowego działalności Mystery, stąd często występujący podział w źródłach biograficznych grupy na tzw. erę Benoita Davida, piętnastoletni okres 1999- 2014, oraz czas dominacji aktualnego wokalisty, związanego z zespołem od 2014, Jeana Pageau. Ten pierwszy przyczynił się wydatnie do istotnego skoku rozwojowego, którym była niewątpliwie publikacja w roku 2007 kolejnego albumu studyjnego „Beneath The Veil Of Winter’s Face”, uznawanego przez spore grono sympatyków za najlepsze osiągnięcie kanadyjskiego bandu w dotychczasowej dyskografii. Zdziwienie budzi wprawdzie fakt, że od chwili zatrudnienia nowego frontmana do momentu wydania nowego longplaya studyjnego minęło tyle lat, ale jakość opublikowanego materiału muzycznego wynagrodziła wszystkim w dwójnasób długie oczekiwanie. Wkraczając w nowe millenium  Mystery pojawiał się epizodycznie na stronach mediów zajmujących się muzyką rockową, a to przy okazji pojedynczego utworu, znakomitej wersji kompozycji Floydów „Hey You” (2000), a nieco później za sprawą demo „Beneath The Veil Of Winter’s Face”, ale jeszcze wtedy nikomu, łącznie z autorami, nie przyszła do głowy myśl, że może to być zaczątek premierowego wydawnictwa. Do ówczesnej aktywności Mystery zaliczyć jeszcze możemy składankę „At The Dawn Of A New Millennium” i jeszcze jeden cover, tym razem utworu „Visions Of Paradise” (2006), kompozycji klasyków proga The Moody Blues. Dopiero 15 maja 2007 zaanonsowano premierowe nagrania wypełniające dysk zatytułowany „Beneath The Veil Of Winter’s Face”, album znakomity, który spotkał się z dużym zainteresowaniem na wszystkich kontynentach. Pozytywny rezonans po edycji albumu zadziałał paradoksalnie w dwóch kierunkach, na korzyść grupy, oraz wygenerował także nieoczekiwane kłopoty. Umiejętności wokalne, barwa głosu Benoit Davida zwróciły na niego uwagę wielkich progrockowego świata, grupy Yes, która borykała się w tamtym czasie z problemami związanymi z brakiem możliwości realizacji planów artystycznych ze względu na chorobę Jona Andersona, wykluczającą jego udział w trasie koncertowej. Pozostali członkowie Yes zachowali się, przynajmniej moim zdaniem, nie fair wobec swojego długoletniego frontmana i zaproponowali jego zastępstwo wokaliście Mystery. Ten postanowił zgodnie z dewizą „legendzie Yes się nie odmawia” i postanowił kontynuować swoją karierę na dwa fronty, formalnie pozostał w składzie Mystery, ale jak była tylko okazja, zasilał wokalnie grupę Yes. Postawę Benoit Davida opisały szczegółowo media, a fani rocka podzielili się na dwa opozycyjne obozy. Jedni uważali , że artysta dobrze zrobił wykorzystując sytuację, wkraczając wraz z muzykami Yes do innej ligi progrocka, inni mieli multum wątpliwości w kwestii delikatnie mówiąc postawy etycznej Benoita, który bezwzględnie wykorzystał kryzys zdrowotny starszego kolegi i „wykopał” go z elitarnego towarzystwa. Na różnych łamach pojawiły się nieskrywane animozje pomiędzy Stevem Howe i Chrisem Squire a Andersonem, prowadząc do rozłamu i w konsekwencji definitywnego odejścia wokalisty ze składu Yes. A w tym czasie Benoit David pozostawał w stanie zawieszenia, co nie przeszkodziło mu na udział w rejestracji jeszcze dwóch płyt studyjnych i jednego wydawnictwa koncertowego Mystery. Jednak, gdy przeszkody natury organizacyjnej zaczęły się piętrzyć, członkowie grupy solidarnie powiedzieli wokaliście „Stop!”. Po krótkich, intensywnych i owocnych poszukiwaniach nominację na nowego człowieka przed mikrofonem Mystery otrzymał Jean Pageau, na którym muzyka zespołu zrobiła duże wrażenie, gdy w roku 2013 przebywał wśród publiczności koncertu grupy Saga, gdzie Mystery wystąpił w roli suportu. A resztę historii już państwo znają.
         
Przejdźmy do materiału zarejestrowanego przez sekstet w studio na dysku „Lies And Butterflies”, ale zacznijmy od kwestii nie muzycznych, lecz obrazów szaty graficznej, zdobiącej okładkę, autorstwa Julie de Waroquier. Artystka  w prosty sposób oddała zamysł twórców muzyki, żeby artwork stał się sugestią blisko związaną z tematyką albumu, stanowiącą koncept. Obraz, balansując na granicy pomiędzy fotomontażem a fotograficznie realistycznym rysunkiem, przedstawia kobietę na przejściu dla pieszych, której twarz zasłaniają rozłożone na wietrze arkusze gazety, wyglądające jak tytułowe motyle. Jednocześnie, doskonale widoczne gazetowe strony wypełnione informacjami symbolizują drugą część tytułu, czyli kłamstwa. Tak może wyglądać interpretacja warstwy graficznej, zsynchronizowanej z treścią poszczególnych utworów, tworząc koncepcję jednolitego tematycznie albumu. Fakt ten, wśród przyjaciół muzyki Kanadyjczyków nie wywołuje nadmiernego zdziwienia, gdyż muzycy Mystery w realizacji muzycznych projektów zwanych koncept- albumami czują się jak przysłowiowe „ryby w wodzie”. Praktycznie każde z ich siedmiu studyjnych wydawnictw  koncentruje się na dosyć złożonym zakresie problemowym, prezentując różne punkty widzenia, oceny, sugestie, różne światopoglądy, różne ujęcia spraw dla współczesnych społeczeństw drażliwych, niejednoznacznych moralnie i etycznie, ale skutecznie uciekając od taniego moralizatorstwa. Baza tekstowa to integralny komponent muzyki, źródło generowania odpowiedniej atmosfery, budowania klimatu. Zaskoczenia nie budzi także podział na poszczególne utwory, rozdziały „powieści” pisanej dźwiękami, wzajemnie się przenikające, uzupełniające, których tytuły  to raczej punkty orientacyjne na mapie albumu, kolejne etapy koncepcyjnego rozwoju dzieła, ujętą w zamkniętą i zintegrowaną całość. Jej ramy tworzą w tym przypadku dwa najdłuższe utwory, w roli prologu występuje blisko 17- minutowy, zjawiskowy „Looking For Something Else”, a epilogiem, aktem finałowym jest równie złożony strukturalnie, ponad 15- minutowy „Chrysalis”. Obie suitowe kompozycje zawierają multum cech charakterystycznych dla gatunku określanego jako rock progresywny, zarówno ten w wydaniu retro, jak jego współczesne oblicze, od genialnych partii symfonicznych, przez  zadziorne, mocne, wręcz progmetalowe, pełne uczuć partie solowe rockowego instrumentarium, ze szczególnym wskazaniem na gitary, aż po fenomenalne motywy melodyczne, tak wyraziste i po prostu piękne, że prześladują nas o każdej porze dnia, usadawiając się na trwałe w zmysłach słuchaczy. Godna zaakcentowania jest również spójność kompozycji, w których nie zdarzają się dźwięki zbędne, brak typowych wypełniaczy, fragmentów „przegadanych”. Wszystkie wykreowane sekwencje przechodzą płynnie jedna w drugą, tworząc elegancki, dźwiękowy monolit o klarownym, selektywnym brzmieniu. Album „Lies And Butterflies” to dzieło pełne emocji, uczuć, całej palety nastrojów, o wyrazistej dramaturgii, doskonałych aranżacjach, gęstym, intensywnym brzmieniu, zrównoważonych proporcjach instrumentalnych, w których trzy baterie instrumentów klawiszowych w żaden sposób nie zaburzają roli gitar, basu czy bębnów. Ten konglomerat tworzy monumentalną ścianę dźwięków budowaną w epickim, podniosłym klimacie, w którym czas na swoje indywidualne „monologi” znajdują zróżnicowane partie gitar, także akustycznych, gitary basowej, która przykładowo w utworze „Where Dreams Come Alive” zachowuje się przez długi czas jak rasowy, jazzowy kontrabas, akompaniując rewelacyjnemu fortepianowi. Nie wolno zapominać także o roli fletu, którego partie prowadzi wokalista Jean Pageau, przypominając w tych fragmentach niektóre perełki z repertuaru grupy Camel.
        
Stylistycznie Mystery nie proponuje karkołomnych połączeń, raczej odnosi się do ukształtowanego już przez lata profilu, podążając wytyczonymi ścieżkami nowoczesnego proga, zahaczając o bliski mu art rock, nawiązując delikatnie do konwencji jazzowych. Pewną nowością mogą być „odzywające” się czasami partie instrumentalne, powodujące radosne podskoki decybeli, a kojarzące się z nieco mocniejszymi odmianami stylistycznymi, z hard rockiem na czele, oraz zbliżającymi się wykonawczo nawet do skojarzeń z progresywnym metalem. Na poprzednich płytach grupy występowały wymienione akcenty instrumentalne w rolach epizodycznych, tutaj trudno ich nie zauważyć. Od samego początku, czyli od pierwszych nutek „Looking For Something Else” czujemy instynktownie, że czeka na nas wspaniała podróż przez meandry świata kłamstw. I na tym polega paradoks, z jednej strony piękno muzycznych pasaży, śliczne melodie, z drugiej zaś mroczna tematyka, o której każdy z nas najchętniej zapomniałby, ale się nie da, bo „Lies” towarzyszą nam przez całe życie, od tych drobnych, dziecięcych, po ogromniaste, wręcz cywilizacyjne, powodujące chaos, siejące nienawiść, dzielące ludzi. Kłamstwa generują także wielkie emocje, a te mają charakter globalny, bez podziału na kraje, rasy ludzkie. A sekstet Mystery to mistrzowie wyrażania dźwiękami różnych stanów emocjonalnych, czego dobitnie dowodzą na najnowszym longplayu.
               
Pierwsze sekundy „Looking For Something Else” przenoszą nas w atmosferę koncertu, doskonale słyszalny entuzjazm publiczności, tworząc wrażenie, że na dysku zapisano w formacie cyfrowym występ zespołu. Ten wstęp wywołuje na krótko dezorientację, a jakiś wewnętrzny, nabuzowany emocjami głos wrzeszczy, hej, jak to, przecież płytę anonsowano jak efekt pracy w studio. Niepokój nie trwa jednak długo, bo ten spontaniczny gwar publiczności  zostaje zresetowany ustępując miejsca delikatnym, słyszalnym z daleka, akordom gitarowym, do której dołącza kilkoma uderzeniami w klawiaturę, skromny, minimalistyczny fortepian, z docierającymi z tła samplami, odgłosami miasta, krokami. Dopiero po minucie fortepian i gitara zaczynają nieśmiało „rysować” kontur melodyczny utworu, a brzmienie eksploduje po kolejnych kilkudziesięciu sekundach, po zdecydowanym wejściu sekcji rytmicznej. Kompozycja nabiera coraz większej dynamiki, krystalizuje się główny temat melodyczny, który dosłownie „zabija” swoją urodą, a autorzy zapewne doskonale wiedzą jaki potencjał drzemie w głównym wątku melodycznym, bo prowadzą go do końca tej pięknej opowieści. Są w niej miejsca prześliczne i delikatne, jak po punkcie 3:30, gdy przestrzeń wypełniają flet, akustyka gitary, subtelny fortepian i wokal, recytujący:
          
Caught in the whirlwind of time
Watching the night sky
Searching for something
Sowing new dreams in our mind
      
Są także fragmenty kumulacji rockowej mocy, w części środkowej, znajduje się przestrzeń na kapitalną, długą partię solową  gitary (około siódmej minuty), na rozbudowany akapit instrumentalny, a przez cały ten czas „prześladuje” nas genialna melodyka, a to co nadchodzi po 11- minucie powala swoim pięknem, można słuchać i słuchać i ciągle mało. Każdy nieprzekonany moimi zapewnieniami o muzycznej klasie materiału na płycie wystarczy, że posłucha otwarcia, żeby zostać „kupionym”, żeby wpaść w niemy zachwyt, bo ja nie mogę się od tego utworu uwolnić, katuję go słuchając codziennie i podziwiam elegancję i perfekcję kilkuminutowej partii gitarowej i nucę genialną melodię. Śmiem podejrzewać, że sami twórcy mają świadomość jaki potencjał posiada ta kompozycja i jak wielką siłę nośną jej melodia, gdyż przez te kilkanaście minut eksploatują na maksa ten chwytliwy motyw, zarówno wokalnie, jak też gitarowo. Ale nie jest to w żadnym razie krytyka, ponieważ ten zachwycający motyw mógłby być powtarzany w różnych konfiguracjach instrumentalnych do „końca świata i jeden dzień” i nie znudziłby się nikomu. Po takim wejściu poprzeczkę wymagań ustawiono hej tam pod Rysami, więc zagadką jest, co zrobić, żeby nie zaliczyć twardego lądowania. Ekipa Mystery radzi sobie z tym dylematem wzorcowo, odpalając kolejne błyskotliwe fajerwerki dźwiękowe, z kolejnym utworem, „Come To Me” na czele. Początek wydaje się być półakustyczną balladą, ale po minucie wszystko się zmienia, skokowo przybywa dynamiki, stery przejmują brzmienia elektryczne, a instrumentalnym „kapitanem” pozostaje gitara elektryczna, która riffuje hard rockowo aż miło, chociaż te masywne tony nie byłyby możliwe bez znaczącego wsparcia basu i perkusji, która wywija połamane podziały rytmiczne. Utwór wyróżnia się także pulsującą, szczególnie w refrenie, energią oraz łatwo wpadającym w ucho, przebojowym pomysłem melodycznym. Najkrótszy na płycie „How Do You Feel?” utrzymany jest w konwencji melodyjnej, bardzo spokojnej piosenki, z bogatymi orkiestracjami w tle, oraz smakowitą partią solową na elektryczne struny (około 1:30), powtórzoną w dalszej części. Nastrój ulega zmianie na bardziej… romantyczny, tempo przez cały czas ustabilizowane na jednolitym poziomie, mnóstwo pasaży symfonicznych, brak gwałtownych zmian tempa, czy zwrotów. „Something To Believe In” przynosi kolejną melodię, którą można pokochać od pierwszej sekundy, eleganckie partie gitar, wspaniałe harmonie wokalne, chwilami partie wielogłosowe, sielska atmosfera i nagle sekundy przed trzecią minutą cięcie, akompaniament przejmuje niespokojny fortepian, dołącza gitara, inaugurując następną, kapitalną linię melodyczną, a po włączeniu się fletu skojarzenia płyną w kierunku mistrzowskich akcentów instrumentalnych z udziałem Wielbłąda. Wirtuozerska część druga utworu ma charakter instrumentalny, prezentując znakomite duety, między innymi fortepian w wydaniu klasycznym i pięknie brzmiącą „marillionowską” gitarę. Gdzieś około szóstej minuty zespół wykonuje kolejną woltę, pozostawiając na scenie akordy fortepianu i delikatny głos Jeana Pageau. Mogę się naturalnie mylić, ale w mojej łepetynie rodzi się kolejna inspiracja, tym razem wokalna, której źródeł doszukiwałbym się w niektórych piosenkach Sir Paula McCartneya. Może to tylko beatlesowskie złudzenie? Ale abstrahując od takich czy innych asocjacji pewnikiem jest, że „Something To Believe In” to rewelacyjny utwór, pełen fajerwerków brzmieniowych, umiejętności indywidualnych muzyków i specyficznej charyzmy, która wywiera wpływ swoją lekkością muzycznej struktury i swobodą jej prezentacji na klimat całego albumu. Podobną łagodność i subtelności wyczuwamy także w kolejnym rozdziale programu albumu zatytułowanym „Dare To Dream”, pioruńsko melodyjnym kawałku, popisie wokalnym Jeana Pageau, który wjeżdża głosem na niezłe górki. W środku chwytające za serce występy solowe syntezatorów i gitary, umiarkowane tempo, partie wielogłosowe i cały cykl spowolnień i przespieszeń. Ten utwór płynnie przechodzi w następny o tytule „Where Dreams Come Alive”. Początkowo wydaje się, że uraczeni zostaniemy stylowym neoprogiem, czego zwiastunem jest emocjonalny monolog gitary, jednakże po 30 sekundach następuje  kolejny zaskakujący zwrot w stronę jazzu, bo w takich kategoriach odczytać należy chyba partię duetu fortepian- gitara basowa, może nawet funky. To, być może błędne wrażenie rozmywa się w momencie pojawienia się wokalu. Dochodzi do konfrontacji uporządkowanej partii wokalnej i stanowiącej drugi plan, strasznie pokręconej warstwy instrumentalnej. Wykonawcy nic sobie nie robią z sugestii, że takie zestawienie musi wywołać dysonans, jednak w tym utworze tak nie jest, struktura całości nie zostaje zaburzona, wszystko funkcjonuje perfekcyjnie. Z tego pozornego chaosu, krótko przed drugą minutą wyłania się przepiękny motyw, wzmocniony instrumentalnie dialogiem elektrycznych strun i organów. Konfiguracja sekwencji dźwięków podlega ustawicznej transformacji, zachwycając precyzją wymienności ról instrumentalistów, gdy swoje „trzy grosze” wrzucają flet, gitara, syntezator. Ostatnim aktem albumu jest suita „Chrysalis”, w której powraca delikatnie zaakcentowany motyw melodyczny z prologu, klimat zmienia się na epicki, podniosły, utwór przeżywa liczne zwroty muzycznej akcji, brzmienie ewoluuje od półakustycznego do granicy progmetalowego, choć przez pierwsze pięć minut wydaje się, że pozostaniemy w krainie dźwięków łagodnych, subtelnych. Okazuje się, że to tylko miraże, bo około 5:30 parametry dynamiki zwariowały, gitary podjęły riff miażdżący, jednostajny, ekspozycja rockowej mocy. Gdzieś ulotniła się łagodność, brzmienie stało się szorstkie, a „Chrysalis” przeistoczył się w rockowy hymn. Znakomite zwieńczenie albumu, przedstawiające nieco inne oblicze Mystery. Zwraca uwagę dbałość o jakość melodii, utrzymywaną na niezmiennie wysokim poziomie.
         
Po wysłuchaniu, wielokrotnym, albumu Mystery, mam uzasadnione powody, żeby sądzić, że znajdzie się spore grono sympatyków twórczości tego zespołu, które wygłosi opinię, że album „Lies And Butterflies” jest najlepszym osiągnięciem  artystycznym kanadyjskich prog rockmanów. Nie mam zamiaru polemizować z taką opinią, natomiast jestem skłonny przychylić się do zdania, że najnowsza pozycja w dyskografii grupy spełnia wyśrubowane kryteria dzieła rocka progresywnego wysokiej jakości. Oceniając kilka elementów tego wydawnictwa łatwo wychwycić niesamowite tematy melodyczne, biegłość instrumentalną czy wokalną wykonawców, wiele wyrazistych partii solowych, bogactwo rozwiązań rytmicznych, wspaniałe koncepcje aranżacyjne i mistrzostwo wykonania. Moja ocena nie ma nic wspólnego z obiektywizmem, ponieważ od początku poznania z twórczością Mystery stałem się uzależniony od ich progrockowych wizji, ale uważam, że premierowa publikacja fonograficzna „Lies And Butterflies” spełnia kryteria wydawnictw, o których nie zapomina się zaraz po ich edycji.
(5/ 6)
Włodek Kucharek

rightslider_004.png rightslider_002.png rightslider_005.png rightslider_001.png rightslider_003.png

Goście

5048913
DzisiajDzisiaj752
WczorajWczoraj1640
Ten tydzieńTen tydzień2392
Ten miesiącTen miesiąc52564
WszystkieWszystkie5048913
18.216.32.116