Strona wykorzystuje pliki cookies, jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, zostaną one zapisane w pamięci twojej przeglądarki. W przypadku nie wyrażenia zgody nie jesteśmy w stanie zagwarantować pełnej funkcjonalności strony!

Nowy numer

hmp 88sm

Szukaj na stronie

HMP Poleca

pandemic m

RETROSPECTIVE - Latent Avidity

 

(2019 Progressive Promotion)
Autor: Włodek Kucharek
 

retrospective-latentavidity s

Tracklist:
1. Intro
2. Still There
3. Loneliness
4. The Seed Has Been Sown
5. Stop for a While
6. In the Middle of the Forest
7. Programmed Fear
8. What Will Be Next?
                 
Lineup:
Jakub Roszak  (wokal)
Beata Łagoda  (instr. klawiszowe/ wokal)
Maciej Klimek  (gitara)
Łukasz Marszałek  (bas)
Robert Kusik  (perkusja)
                
Po roku 2000 na rockowej mapie Polski zaznaczono wiele miejsc, w których swoją działalność artystyczną rozpoczęły zespoły reprezentujące nurty stylistyczne szeroko rozumianego rocka, wśród nich ważne miejsce zajęły te, które w swojej biografii wpisały zainteresowanie rockiem progresywnym. Jak to jednak w życiu bywa niektóre z tych składów nie przetrwały próby czasu, pozostając typowymi organizmami jednopłytowymi, pomimo faktu, że debiutanckie wydawnictwa wyróżniały się dobrym poziomem i zwróciły uwagę nie tylko fanów tego rodzaju muzyki, lecz także mediów, zajmujących się między innymi promocją ciekawych zjawisk muzycznych. Nie czas i miejsce, żeby podejmować trud rzeczowej analizy i wyjaśnienia, dlaczego tak się stało. Przypomnę tylko, że wśród nadziei rockowych wykonawców rokujących swoimi fonograficznymi debiutami na lepszą przyszłość, znalazły się projekty firmowane nazwiskami renomowanych artystów, na przykład Peter Pan i Strawberry Fields, czy Satellite milczący od dziesięciu lat, wszystkie  stworzone z inicjatywy znakomitego muzyka, kompozytora, producenta Wojciecha Szadkowskiego. Spośród kilkudziesięciu rockowych formacji działających po roku 2000 gros z nich należało do bardzo młodych ekip, które z różnych powodów po debiucie nie utrzymały się na rynku, żeby tylko wspomnieć lubelski Acute Mind, Grendel, który w roku 2009 oficjalnie zawiesił działalność, Sandstone, który nie poradził sobie pomimo kontraktu z ProgRock Records, czy Openspace, który po dwóch albumach (ostatni „Elementary Loss” 2010) zniknął z pola widzenia. Mnie szczególnie zasmuciła wieść o upadku łódzkiej grupy Tale of Diffusion, która w roku 2009 wydała rewelacyjny, choć chyba mało rozpowszechniony  album „Adventures Of Mandorius (The Bird)”, dopracowany muzycznie, graficznie, technicznie do ostatniego detalu, z kapitalną muzyką, z mariażem wyrafinowanego progrocka, jazzu, art rocka. Gdyby nie przypadek, to wydawnictwo umknęłoby mojej uwadze, a muszę przyznać, że co jakiś czas wracam do tych kompozycji i niezależnie, czy słucham ich po raz piąty, dziesiąty, czy nasty, mam okazję delektować się podróżą w świat dźwięków różnistych. Naturalnie życie nie znosi próżni, dlatego niektórych zespołom udała się trudna sztuka przetrwania i współcześnie ich członkowie mogą śmiało powiedzieć, że ich fonograficzny dorobek sukcesywnie pęcznieje, bo tak można powiedzieć o dyskografii Disperse, Moonrise, Animation, albo Tides From Nebula. Do tego grona należy niewątpliwie  zaliczyć bohatera tego tekstu, autora i wykonawcę muzyki z płyty „Latent Avidity”, pochodzący z Leszna zespół Retrospective.
Obiektywnie oceniając to grupa ta, oficjalnie rok założenia 2005, funkcjonując początkowo pod nazwą Hollow, gdy podjęła pierwsze prace na demem w roku 2006, nie miała prawa istnieć ze względu na liczne zmiany personalne. Tworzenie debiutanckiego materiału w takich niestabilnych warunkach nie należy do zadań łatwych i inspirujących. Jednak determinacja „przewodników artystycznych” w osobach inicjatorów przedsięwzięcia perkusisty Roberta Kusika oraz gitarzysty Macieja Klimka pozwoliła pokonać trudności i zająć się tworzeniem koncepcji pierwszego albumu, który ujrzał światło dzienne pod tytułem „Stolen Thoughts” w roku 2008. Zanim to nastąpiło, rok wcześniej, sekstet zaznaczył pierwszy ślad fonograficzny w swoim życiorysie, mianowicie EP-kę „Spectrum of the Green Morning”, która spotkała się z życzliwym przyjęciem, zasłużenie promowana w radiowej Trójce, dotarła także do zagranicznych mediów wywołując uznanie jakością materiału muzycznego. Taka postawa zaowocowała pierwszymi zaproszeniami na rockowe festiwale, zarówno te polskie, jak również zagraniczne. Dużym wsparciem na starcie okazało się także podpisanie umowy wydawniczej z LynxMusic. Premierowy materiał zarejestrowany na longplayu „Stolen Thoughts” spełnił oczekiwania słuchaczy i wokół zespołu zrobił się życzliwy szum, dla muzyków czytelny sygnał, żeby kontynuować prace i zmierzyć się ze stereotypem albumu z  numerem dwa. I wtedy doszło nieoczekiwanie do wyhamowania dynamiki twórczej, a przeszkodą stała się ponownie rotacja w składzie. Szeregi grupy opuścił, na szczęście na krótko, ceniony wokalista Jakub Roszak, jednak rezultaty powrotu do kadrowej stabilizacji pojawiły się dopiero w roku 2012, gdy leszczyński team opublikował swoje dzieło zatytułowane „Lost In Perception”, już pod egidą cenionego w środowisku  progrockowym, niemieckiego labelu Progressive Promotion Records. Album okazał się przysłowiowym „strzałem w dziesiątkę” w kilku aspektach. Po pierwsze zwracał uwagę nietuzinkową szatą graficzną, po drugie zawierał doskonałe, świeżo brzmiące kompozycje, w których obok rockowej mocy swoje miejsce znalazły także fragmenty stonowane i łagodniejsze, po trzecie zespół potrafił także wyeksponować świetne pomysły melodyczne oraz powiązać rockową prostotę ze złożonością struktur progresywnych, a po czwarte udowodnił, że muzycy nie należą do grona li tylko sprawnych „czeladników”, lecz mają w genach to coś, co pozwala na kreowanie niebanalnych tematów kompozycyjnych. Wydaje mi się, a śledzę karierę zespołu od roku 2008, czyli od transmitowanego „na żywo” koncertu z udziałem publiczności w studio Radia Pomorza i Kujaw w Bydgoszczy dokładnie 2. listopada 2008 roku, że edycja „Lost in Perception” stanowiła przełom w karierze muzyków, dodała im pewności i doświadczenia, przyciągnęła ich uwagę faktem, że zaczynają mieć „swoich” słuchaczy, czyli sympatyków rocka, którym muzyczne „dywagacje” autorów stały się duchowo bliskie. Ale przyznać należy, że szóstka rockowych profesjonalistów nie rozpieszcza słuchaczy zanadto, gdyż ich studyjne wydawnictwa ukazują się w cyklu co 4-5 lat, chociaż każdy odbiorca i sympatyk zespołu zdążył się do takiej częstotliwości edycji bez trudu przyzwyczaić. Klasę wykonawców potwierdził kolejny album „Re:search” z roku 2017 i ten premierowy „Latent Avidity”, którego czas „narodzin” nadszedł we wrześniu 2019.
Nowe wydawnictwo obejmuje niespełna 50 minut muzyki, podzielone na osiem części, z tym że należy odnotować, że intro o tytule „Time” liczy sobie tylko 50 sekund, wprowadzając słuchaczy w klimat muzyki. Finałem albumu jest prawie 11- minutowy „What Will Be Next?”, highlight albumu, okazja, żeby dokonać podsumowania podróży przez świat dźwięków stworzony przez muzyków Retrospective, a jednocześnie po raz ostatni na płycie przedstawić biegłość indywidualnego i zespołowego grania, proponując liczne partie instrumentalne. Zresztą, osoby znające zawartość całej dyskografii bandu, wiedzą o tym doskonale, że na każdej poprzedniej płycie autorzy materiału muzycznego oferowali przynajmniej jedną rozbudowaną i wielowątkową kompozycję zbliżoną lub przekraczającą dwucyfrową granicę czasu (wyjątkiem jest tutaj „Re:search”, ale nie chodzi przecież o detale). Gdy po przesłuchaniu treści publikacji „Latent Avidity” podejmiemy próbę skonfrontowania materii muzycznej zarejestrowanej na tym dysku z jego poprzednikami fonograficznymi, to możemy dojść do wniosku, że pewne elementy muzyki granej aktualnie w składzie pięcioosobowym, nie uległy zasadniczym zmianom. Zanim jednak spróbuję je wymienić, uprzedzę, że takie stwierdzenie o braku istotnych, korygujących rzeczywistość muzyczną modyfikacji, nie ma nic wspólnego z krytyką poczynań Retrospective bądź „fochami” niezadowolonego fana. A na znak mojego uznania wobec wyboru kierunku, w którym zmierza zespół, dodam, że bardzo ucieszył mnie fakt, że formacja nie wyważa otwartych już drzwi, czyli nie sili się na  wymyślanie zarzewia rewolucyjnego ognia. Zachowanie autorów premierowych kompozycji wygląda jak stąpanie po kruchym lodzie, wykazując się przy tym znajomością „progresywnej” kultury rockowej, zwykłym ludzkim zdrowym rozsądkiem i wstrzemięźliwością w sięganiu po zdobycze innowacyjnych technik, ułatwiających kształtowanie brzmienia. Grupa kroczy raczej drogą sensownej, mądrej ewolucji, nie gubiąc przy tym cech swojej stylistycznej tożsamości i rozpoznawalności. Czyli nowością nie jest dbałość o taki elementarny składnik muzycznego krajobrazu jak melodie, stanowiące bardzo mocny punkt rockowego teatru firmowanego logo Retrospective.
Wyłączywszy intro z podtytułem „Time”, będące biletem wstępu do obszarów nastrojowości budowanej konsekwentnie na płycie, to w pozostałych siedmiu kompozycjach, tematy melodyczne „rzucają się w uszy” od pierwszych taktów, ujawniając bez zwłoki swoją przyjemną dla odbiorcy konstrukcję, pozwalającą na szybką akceptację ze strony słuchacza, jednak należy w tym miejscu zaakcentować, że są to melodie, pomimo że chwytliwe, to znacznie oddalone od komercyjnego banału, których siła nie polega na prymitywnym przebiegu rytmicznym. Muzycy odcinają się  w praktyce od schematycznego podziału budowy utworu na „zwrotka – refren”, co byłoby zresztą trudne, ponieważ utwory trzymają się parametrów czasowych w granicach od pięciu do ośmiu minut, wyjątkiem repertuaru jest finałowy rozdział „What Will Be Next?”, dobijający do 11 jedenastu minut. Natomiast struktura każdego innego songu składa się z prezentacji głównego wątku melodycznego na wstępie, po czym realizowane jest zadanie wypełniania wnętrza kompozycji partiami solowymi instrumentalistów, które, przedstawione w dosyć skondensowanej formie, wywołują swoją urodą emocjonalne ciary. Żeby się o tym przekonać, wystarczy „odpalić” jakikolwiek kawałek z tracklisty. Szczególnie godne polecenia jest solo gitarowe Macieja Klimka z części środkowej utworu „The Seed Has Been Sown”, chociaż obiektywnie należy stwierdzić, że ten wybór skażony jest nutką subiektywizmu, a inni odbiorcy „wyłowić” mogą z tego bogactwa udanych motywów melodycznych i partii solowych zupełnie inne fragmenty, odpowiadające ich preferencjom indywidualnym. Obok fraz gitarowych „ucho” cieszą duety wokalne Beata Łagoda- Jakub Roszak, na przykład te prowadzące piosenkę „Stop for a While”, kameralnie, wręcz intymnie, bez epatowania siłą głosu, cudownie melodyjnie, tak, że odbiorca dosłownie wstrzymuje oddech, żeby nie uronić choćby cząstki nutki. Nie jestem ekspertem od oceny jakości sztuki wokalnej, nie potrafię rozpoznać, czy mamy do czynienia z głosem szkolonym i „technicznym”, czy może samorodnym talentem, któremu czasami zdarzają się wokalne wpadki, ale potrafię jasno określić, czy styl operowania głosem, wpływanie na tworzenie odpowiedniej atmosfery w przekazie warstwy tekstowej, kreowanie nastrojowości, trafiają w moje upodobania, czy się z nimi rozmijają. W przypadku Retrospective opcja wokalna, zarówno Jakuba Roszaka solo, jak też w duecie z Beatą Łagodą, jest zgodna z moimi oczekiwaniami. A kwestie wokalne w stylistycznym spektrum całego zespołu, dzięki odważnemu dodaniu pierwiastka „żeńskiego”, uległy znaczącym i zauważalnym modyfikacjom. I to na plus. Naturalnie damsko- męskie rockowe śpiewanie to nie nowe zjawisko, ale różnie z tym często bywa ze względu na jakość efektu całościowego, gdyż nie zawsze daje się zsynchronizować barwy głosu frontmana i jego partnerki przed mikrofonem. W przypadku Retrospective ten komponent brzmienia zadziałał wybornie, a śpiewająca para łatwo znalazła porozumienie, uzupełniając się wyśmienicie, a słuchanie ich popisów to prawdziwa uczta dla uszu. Od zawsze mnie zastanawiało, jak dwa ludzkie głosy, jeden należący do kobiety, drugi rockowo męski, potrafią znaleźć kompromis w postaci takiej surowo- łagodnej tonacji, równoważąc tym samym nawet najbardziej masywne i rockowo potężne możliwości instrumentalne. Wynik wydaje się być wręcz olśniewający. Nowością na premierowym longplayu nie są także błyskotliwe riffy gitarowe autorstwa Macieja Klimka. U takiego amatora jak ja w czasie słuchania rodzi się wrażenie, że wyczucie w „paluchach” tego faceta pozwala jemu na dokonywanie właściwych wyborów natężenia siły riffów, na płynne przechodzenie ze strefy dynamicznego i żywiołowego hard rocka do romantycznych partii progrockowych, których pionierami są tacy współcześni mistrzowie „wzbudzania” elektrycznych strun jak Steve Rothery z Marillion, czy Mike Holmes z IQ, albo maestro Steve Hackett. Maciej Klimek preferuje według mojej opinii raczej lekkość, łagodność  i emocjonalność swoich partii, chociaż w niewielu przypadkach dostarcza także dowodów, że jak istnieje taka potrzeba, to potrafi „przyłożyć do pieca”, porzucając wizerunek art rockowego ekspresjonisty, charakteryzującego się emocjonalną wyrazistością. Mam przypuszczenie, że Klimek nie należy do typów błyskotliwego technika i warsztatowca, lecz gitarzysty, u którego gitarowe struny nader często grają uczuciami. Stąd wynika ich ciepły, przyjazny image, pewna nieprzewidywalność, „malarskość” i niewykalkulowana chęć ucieczki od utartych schematów i ustalonego porządku. Osobiście nie toleruję gitarzystów, którzy są technicznymi wirtuozami, ale z ich partii emanuje chłód i „szwajcarska” precyzja akordów. Oczywiście nie chcę sugerować, że przykładowo John Petrucci z Dream Theater jest gitarowym cyborgiem, „inżynierem” karkołomnych riffów, a Klimek instrumentalnym lekkoduchem, ignorującym parametry gitarowego grania, ale wolę pełne wrażliwości brzmienie tego drugiego, od „krainy lody” herosa Teatru Marzeń. I na tym stwierdzeniu chciałbym zamknąć dywagacje na ten temat, przechodząc do kolejnego zagadnienia, czyli stabilnie punktującej sekcji rytmicznej Retrospective. Perkusista Robert Kusik demonstruje postawę wręcz stoicką. Nie znam „Gościa” osobiście, ale słuch mam przyzwoity, rejestrując coś, co nazwałbym spokojem wewnętrznym, opanowaniem bębniarza, który nie wpada zapamiętale w trans, rozdając perkusyjne beaty na lewo i prawo i szturmując przestrzeń tak, jakby chciał ją rozwalić na kawałki. Przeciwnie, gra ze świadomością roli, jaką wyznaczono w rockowym bandzie instrumentom perkusyjnym, podkreślając rolę precyzji, efektywności i rozumności w dozowaniu uderzeń, które kształtują zakres rytmu, a nie demolują przestrzeni brzmienia. Dlatego „machina” rytmiczna działa bez zarzutu, a Klimek nie próbuje „chwalić się” ile mocy może wygenerować zestaw bębnów, podporządkowując się zespołowości i idealnie układając sobie linię współpracy z gitarą basową, obsługiwaną przez Łukasza Marszałka, ponieważ oboje rozumieją doskonale, że od nich zależy nakreślenie kręgosłupa rytmicznego kompozycji. Gdy przesadzą z dynamiką, ten kręgosłup trzaśnie jak zapałka i utworem zacznie rządzić chaos, co nie doprowadzi do niczego dobrego. Jednym słowem lineup Retrospective to rezultat porozumienia, pewnych kompromisów. Naturalnie tak się dzieje w wielu rockowych składach, ale nie we wszystkich udaje się osiągnąć taką równowagę. Tak „skrojony”, nowoczesny „garnitur” wokalno- instrumentalny zespołu wygląda dostojnie, zachowuje pewne składniki rockowej klasyki, nie rezygnując z innowacyjnych idei, jednak serwowanych „z głową”, nie „na pałę” czyli bez wyczucia i muzycznego rozsądku. Takie zachowanie pozwala na swobodną interpretację nawet najbardziej karkołomnie skomponowanych utworów, na trafne rozwiązania brzmieniowe, rytmiczne i melodyczne, które każdy słuchacz może bez wysiłku spotkać zarówno w kawałkach formalnie prostszych, jak „Still There”, „Stop for a While” czy „Programmed Fear”, jak również w tych wielowymiarowych, o zmiennej konfiguracji dźwiękowych sekwencji, anonsując przy tym takie punkty programu albumu jak „The Seed Has Been Sown”, „What Will Be Next?” czy „In the Middle of the Forest”. A „Loneliness” i wymieniony już z  tytułu „Stop for a While” nazwałbym piosenkami, a w tym drugim przypadku zaryzykowałbym sugestię mówiącą o balladowości. Jednak pisząc o akapitach prostszych, należy mieć w pamięci, że Retrospective nie uczestniczy w komercyjnym wyścigu o przebój tygodnia, więc te bardziej przystępne kawałki odnoszą się bardziej do „słuchaczowskiej” percepcji, aniżeli do stopnia łatwości wykonania. A wyżej wymienione już kompozycje dłuższe rozwijają się powoli, leniwie, gęstość faktury brzmienia staje się z czasem bardziej intensywna, docierając w pewnym momencie do punktu kulminacyjnego, po którym utwór zmierza do finałowego rozstrzygnięcia, budując napięcie z wszczepioną dawką dramatyzmu. Taka strategia pozwala na unikanie jednostajności, wpadanie w tony monotonii, czyniąc muzykę urozmaiconą, z nieszablonowymi zwrotami muzycznej akcji. Ten czynnik przyciąga uwagę słuchacza również przy kolejnych przesłuchaniach, nie czyniąc z muzyki króla jednego sezonu.
Z satysfakcją słucha się albumu Retrospective „Latent Avidity” w całości, niejako jednym „haustem” , ponieważ rozumnie ułożona kolejność utworów zmusza do powrotu na ścieżki tej muzyki, która w miarę  upływu czasu i jej poznawania po prostu szlachetnieje. A kto potrafi się oprzeć wytrawnemu „trunkowi”?
(5/6)
Włodek Kucharek

rightslider_002.png rightslider_004.png rightslider_005.png rightslider_001.png rightslider_003.png

Goście

4991983
DzisiajDzisiaj3022
WczorajWczoraj3581
Ten tydzieńTen tydzień14617
Ten miesiącTen miesiąc74816
WszystkieWszystkie4991983
18.206.76.45