HOLY DEATH - Abraxas
(2022/1994 Old Temple)
Autor: Wojciech Chamryk
Do roku 1994 tytuł „Abraxas” kojarzył mi się jednoznacznie, czyli z drugim, genialnym albumem Carlosa Santany. Kiedy jednak któregoś dnia zauważyłem w „Melissie”, sklepie dla wrocławskich maniaków muzyki niezwykle ważnym, tak zatytułowaną kasetę, kupiłem ją od razu. Nie tylko dlatego, że znałem już wówczas debiutanckie demo Holy Death „Megido”, ale też z racji robiącej ogromne wrażenie szaty graficznej tego wydawnictwa, co w kraju, który ledwo co znormalizował kwestie praw autorskich, a o jakość edytorską, w większości wciąż jeszcze pirackich, kaset mało kto dbał, było czymś unikalnym. Podobnie było z muzyką, swoistą i bardzo swobodną co do formy oraz treści odpowiedzią krakowskiej grupy na grecki czy norweski black, co również było wtedy czymś niezwykle oryginalnym. Więcej, zespół początkowo zapowiadał nagranie aż 25 utworów, do czego koniec końców nie doszło, ale i tak „Abraxas” trwa blisko godzinę, mimo tego, że to „tylko” osiem kompozycji. Pewnie gdyby nie najlepsza jakość tego materiału, to mógłby on stać się debiutanckim albumem Holy Death, a tak został drugą demówką grupy Leszka Wojnicza-Sianożęckiego. Demówką jednak niezwykle ważną, bowiem nie dość, że to głównie dzięki niej debiutancki album Holy Death „Triumph Of Evil” wydała norweska Head Not Found, to rychło ta kaseta stała się materiałem kultowym. Stąd jej wcześniejsze wznowienia, ale dopiero teraz, dzięki Old Temple, ten przełomowy dla zespołu i rodzimego black metalu jako takiego, materiał został wznowiony jak należy, z oryginalną szatą graficzną. Muzyki też jest więcej. Na dysku pierwszym dostajemy osiem podstawowych numerów, równie mrocznych, złowieszczych i niepokojących jak blisko 30 lat temu. Ba, dopiero teraz można w pełni docenić nowatorskie podejście autorów tej płyty, kiedy ma się znacznie szerszy ogląd nie tylko blacku, ale też metalu jako takiego, tak wiele tu nieoczywistych patentów czy oryginalnych rozwiązań, zaczerpniętych z różnych odmian ciężkiego grania, folku, ambientu, a nawet muzyki klasycznej. Płyta bonusowa to z kolei 12 wersji roboczych-szkiców, również trwających niemal 60 minut. I tu zaskoczenie, bo to po pierwsze znacznie lepiej brzmiące, a do tego inne oblicze tego materiału: z wyraźniej zaznaczonymi melodiami, a chwilami iście progresywnym rozmachem. Dobrze więc się stało, że te alternatywne wersje instrumentalne zostały wydane, bo w żadnym razie nie jest to zbiór demówek, których po pierwszym odsłuchu nikt już nigdy nie włączy, ale według mnie wartościowy i warty uwagi materiał, mogący zainteresować nie tylko fanów Holy Death czy blacku.
(6/6)
Wojciech Chamryk
Wojciech Chamryk