Strona wykorzystuje pliki cookies, jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, zostaną one zapisane w pamięci twojej przeglądarki. W przypadku nie wyrażenia zgody nie jesteśmy w stanie zagwarantować pełnej funkcjonalności strony!

Nowy numer

hmp 89sm

Szukaj na stronie

HMP Poleca

pandemic m

TANGERINE DREAM - Alpha Centauri

 

(1971 Ohr; Remaster 2011 Esoteric Recordings/ Cherry Red Records)
Autor: Włodek Kucharek
tangerine dream alpha centauri m
Tracklist:
1.Sunrise In The Third System (4:20)
2.Fly And Collision Of Comas Sola (13:05)
3.Alpha Centauri (22:00)
 
Bonus Tracks:
4.Oszillator Planet Concert (live) (8:03)
5.Ultima Thule Part One (3:24)
6.Ultima Thule Part Two (4:24)
 
SKŁAD:
Edgar Froese (gitara/ organy/ bas/ ekspres do kawy)
Christopher Franke (perkusja/ flet/ cytra/ fortepian/ syntezator)
Steve Schroyder (organy/ głos/ echo)
 
GOŚCIE:
Udo Dennebourg (flet/ głos)
Roland Paulyck (syntezator)
 
Rok po “Elektronicznej medytacji” Edgara Froese ukazał się drugi album Tangerine Dream zatytułowany „Alpha Centauri”. Już sam tytuł sugeruje tematykę kosmiczną odnosząc się do gwiazdy Alfa w gwiazdozbiorze Centaura, trzeciej pod względem jasności, widocznej  na nocnym niebie. Także lider grupy określając tożsamość zawartości muzycznej płyty użył atrybutu „kosmicznej muzyki”. Zaryzykuję tezę, że od tego czasu Tangerine Dream rozpoczął konsekwentnie pracę nad tworzeniem albumów konceptualnych, z których większość zajmuje się jasno zdefiniowaną tematyką, „Zeit”, „Atem”, „Stratosfear”, „Le Parc”, „Underwater Sunlight” czy poświęcony twórczości literackiej Williama Blake’a „Tyger”. Wracając jednak do przedmiotu tej recenzji, zanim „udamy się” do wnętrza samej muzyki „Alpha Centauri”, należy koniecznie wspomnieć o dwóch aspektach. Punkt pierwszy ma wymiar personalny, gdyż nastąpiła całkowita wymiana składu grupy, nie tylko stabilnego trio, lecz także zaproszonych gości. Jedynym muzykiem, który pozostał był oczywiście lider Edgar Froese. Ta kwestia osobowa nabiera istotnego znaczenia, z konsekwencjami na przyszłość, ponieważ członkiem formacji na wiele lat (1970- 1988) został Christopher Franke, grający na kilku tak różnych  instrumentach jak perkusja, syntezatory, flet czy egzotyczna cytra (instrument szarpany, współczesna odmiana pochodzi z Niemiec i Austrii, posiada płaskie pudło rezonansowe często w kształcie trapezu, z licznymi strunami, od 12 do 50). Franke stał się bezwzględnie filarem muzycznym TD, który współdecydował o profilu twórczości w okresie edycji najsławniejszych pozycji dyskograficznych grupy. Punkt drugi odnosi się do stylu muzycznych wizji TD, jakże różnego od debiutu zarejestrowanego na winylowym krążku „Electronic Meditation”. Muzyka na longplayu „Alpha Centauri” nabrała niesamowitej przestrzeni, co udało zachować się autorom remasteringu Esoteric Recordings, a w jej charakterze dominują dwie zasadnicze cechy: coraz ściślejsza zależność od instrumentów klawiszowych i technologii elektronicznej, które generują coraz bogatsze, wielowarstwowe, złożone kolaże dźwięków, tworzące najczęściej intrygujące tło, funkcjonujące na takich samych prawach, jak tzw. pierwszy plan, na którym w strukturze albumu „Alpha Centauri” dominują dwa, pozornie tradycyjne instrumenty wykorzystywane w rocku, flet ( the guest- Udo Dennebourg i Chris Franke) i organy, z dosyć powolnymi partiami, odrobinę sakralnymi w swojej charakterystyce (Froese i Schroeder). Globalnie atmosfera całej muzyki posiada raczej mroczne, ciemne barwy, kolejne sekwencje „toczą” się powoli, bez zrywów, dosyć jednostajnie, często z każdą upływającą sekundą z narastającą intensywnością. Podobnie jak na płycie debiutanckiej w brzmieniu znalazło się kilkanaście zupełnie niestandardowych efektów, jak dosyć niekonwencjonalny muzycznie odgłos ekspresu do kawy (wymieniony w składzie instrumentarium!!!), stukot kostek lodu umieszczonych w jakimś pojemniku, głosy zwielokrotnione echem, czy „zimny trzask” uderzeń metalowymi pałeczkami. Jednak zawartość efektów specjalnych nie zakłóca treści stricte muzycznych, na tej linii panuje równowaga, natomiast nie wiem, czy to tylko moje wrażenie, ale w muzyce tkwi niesamowity potencjał magii, magnetyzmu, a jak już zaczniemy słuchać, to trudno się oderwać, czujemy się całkowicie zahipnotyzowani, gdy z absolutnej ciszy wyłaniają się początkowo nieśmiałe i mało wyraziste figury dźwiękowe, które w miarę upływu czasu konkretyzują się, nabierają coraz większej mocy, wypełniając gęsto przestrzeń. Ale strategia postępowania twórców jest podobna, z minimalizmu, zaznaczonego pojedynczymi dźwiękami, kompozycja przekształca się w coraz bogatsze dźwiękowe uniwersum, w którym pojawiają się także zupełnie intrygujące kontury melodyczne. Tak to wygląda już w inauguracyjnej kompozycji „Sunrise In The Third System”, która zwieńczona zostaje jednorodnym pasażem organowym.
Ale zanim przekażę Szanownym Czytelnikom HMP kilka detali związanych z interpretacją trzech studyjnych kompozycji wypełniających album „Alpha Centauri”, chciałbym ponownie podkreślić fakt, że muzyka na tej płycie to pierwszy przykład zastosowania syntezatorów w twórczości Tangerine Dream, instrumentu, który nieco później był wręcz przypisywany tej formacji i reprezentowanemu przez nią stylowi, którego stała się absolutnym pionierem i orędownikiem. Podobnie było z etykietką „muzyki kosmicznej”. Wytwórnia płytowa, z którą kojarzona była dyskografia grupy na progu kariery, Ohr, zbiła niezły kapitał marketingowy w promowaniu tego rodzaju muzyki. Rolf- Ulrich Kaiser był wręcz zachwycony używanym do opisu muzyki terminem „kosmiczny”, z czego uczynił znak rozpoznawczy sztuki muzycznej wydawanej pod egidą Ohr. Bardziej wstrzemięźliwy w swoich wypowiedziach o „muzyce kosmicznej” był autor marki Edgar Froese. On rozumiał ją w kategoriach czysto artystycznych, „wizjonerskich” i chcąc uspokoić dyskusje na ten temat przygotował wypowiedź dla niemieckiej prasy, która raz na zawsze rozwiązała tę kwestię:
„Określenie „kosmiczny” służy nam do zaktywizowania wyobraźni w celu wzmocnienia przestrzennej siły wyrazu dźwięku. Naszej inspiracje czerpiemy z Kosmosu. Chcemy spróbować przedstawić przy pomocy „muzyki kosmicznej” przebieg procesów odbywających na relatywnych peryferiach ludzkiej wyobraźni tak, żeby stały się one słyszalne”. Edgar Froese.
Muzyka Tangerine Dream zawsze posiadała potencjał tworzenia dźwiękowych ilustracji, czy to na ekranie rozciągniętym w tylnej części sceny w czasie koncertu, czy w potencjale wyobraźni słuchaczy. Być może fonograficzny debiut nie wyostrzył jeszcze kryteriów ich autonomicznego stylu, ale już na płycie „Alpha Centauri” brzmienie zespołu zmierzać zaczęło bardziej zdecydowanie w kierunku elektroniki utożsamianej z wykorzystaniem możliwości syntezatorów. Spektrum pozostałych dźwięków pozostało na swoim miejscu, czyli muzycy nie rezygnują z brzmienia tradycyjnego fortepianu czy organów, nie eliminują gitary elektrycznej, chociaż jej brzmienie bywa często przetwarzane, ciągle wprowadzają efekty specjalne będące rezultatem eksperymentowania. Nadal artyści preferują muzykę, do której dostęp zdobywa wyłącznie wzmożona koncentracja odbiorcy. Powierzchowne odsłuchiwanie prowadzi raczej do błędnego wniosku, że każdy utwór stanowi zbiór dosyć przypadkowych tonów, niekiedy przetworzonych, które jako całość nie tworzą monolitu. Wiem na własnym przykładzie, że dopiero albumy z drugiej połowy lat 70-tych stały się bardziej przyjazne przykładowo w kwestii melodyki czy uporządkowanego rytmu, chociaż może się mylę. Dla mnie takim pierwszym albumem, który zaakceptowałem w całości już po pierwszym spotkaniu, to koncertowy „Ricochet”. Późniejsze były coraz bardziej przystępne, bogatsze brzmieniowo, wprawdzie dosyć złożone strukturalnie, ale ułożone według „klucza” pomagającego w procesie identyfikacji. „Alpha Centauri” zawiera już takie fragmenty, na przykład otwierający album „Sunrise In The Third System”, ale nie posiadają one przewagi w globalnej strukturze longplaya, bo jego wiodącym tematem jest kompozycja tytułowa, pełna dziwacznych rozwiązań improwizowanych.
 „Sunrise In The Third System” rozpoczyna się od delikatnej gitary, której akompaniują „mruczące” organy, które z biegiem czasu nabierają coraz większej mocy i intensywności. Faktura całości przesiąknięta elektronicznymi pętlami dźwięków syntezatorów, bo niektóre z motywów zachowują się jak morski cykl pływów, przypływ i odpływ. Te syntezatory, do tej pory marginalizowane całkowicie, na tej płycie kandydują do pierwszoplanowych ról. A gdy organy w swojej jednostajnej partii docierają do punktu kulminacyjnego, utwór zostaje dosyć gwałtownie zakończony. Akt drugi to chyba pierwszy tak przyjazny, momentami „ładny” kawałek muzyki elektronicznej. Urozmaicony „Fly And Collision Of Comas Sola” wyróżnia się fragmentem początkowym, który przy odrobinie ryzyka nazwać można prologiem, składającym się z luźno ze sobą powiązanych, swobodnie kształtowanych dźwięków elektroniki. Dopiero nieco później dołącza do nich partia organów, skonstruowana podobnie jak w utworze pierwszym, czyli dosyć leniwe, miękkie, kolażowe frazy Hammondów, które stają się coraz intensywniejsze, mocarne, tworząc gęste tło dla wyeksponowania subtelnych akordów gitary, wysuniętych na pierwszy plan. Ten spokój burzy w agresywny sposób wejście fletu, zachowującego się jak furiat, którego hektyczne, nerwowe, szarpane dźwięki zmieniają klimat kompozycji na mroczną, z niepokojącymi odcieniami, poczuciem niebezpieczeństwa czy zagrożenia. Taka nastrojowość zwiastuje przełom, którego wyznacznikiem jest perkusja, której  orgia beatów, prowadzi do kompletnego zachwiania równowagi, prowokując także organy do demonstracji swojej potęgi. To utwór znakomity, o dosyć swobodnie ukształtowanej strukturze, ale z wyraźną myślą przewodnią i klarownym podziałem dramaturgii. Nominalnie stronę „B” winyla zajmowała ponad 20- minutowa suita tytułowa, której wielowymiarowość w przypadku twórczości Tangerine Dream nie stanowiła nadzwyczajnego zdarzenia. Tak długie muzyczne wypowiedzi  to raczej pewien rodzaj normalności w dorobku niemieckiego zespołu, który pozwalał muzykom w nieskrępowany sposób na „rozwinięcie skrzydeł” swojej kreatywności.  „Kosmiczna” suita ze swobodnie zaprojektowaną strukturą, arytmiczna, w której trudno wskazać centrum tonalne, przesiąknięta elektroniką, z ustawicznie przetwarzanymi dźwiękami, których zestawienia tworzą rozmyte, rozproszone plamy, o nieostrych konturach. Te improwizowane fragmenty dominują przez prawie dziesięć minut, dopiero po tym czasie zepchnięte zostają do roli tła, a na froncie swój długi, „poszarpany” dialog prowadzi flet. Jak do tego dodamy pasaże wokalne w stylu mnisich zaśpiewów oraz organy, które brzmią jak akompaniament inscenizacji jakiegoś misterium to niektórym słuchaczom „wysiądą” zapewne nerwy! W finale głos obwieszcza tekst: „Duch miłości wypełnia Kosmos. To On łączy Wszechświat. Zna każdy dźwięk. Duch powstaje, jego wrogowie oddalili się ( w oryginale „rozpierzchli się”), a ci, którzy Go nienawidzą, uciekają sprzed jego oblicza”. Doprawdy tygiel dźwięków ignorujących wszelkie normy kompozycji, którego odbiór wymaga sporo dobrej woli. Nie chcę tutaj pozować na pseudo eksperta z „muchami w nosie” i udawać, że rozumiem całkowicie koncepcję Edgara Froese i jego kolegów, ale jedno jest pewne, Tangerine Dream na swoim drugim albumie opuszcza powoli terytorium kraut rocka, do którego przypisywano twórczość z płyty debiutanckiej, a wkracza na ścieżkę wytyczoną elektronicznym soundem, która w następnych latach podlegała permanentnej ewolucji, przeobrażeniom, także tym technologicznym, związanym z rozwojem nowych „urządzeń” instrumentalnych. Uczciwie przyznam, że bywają takie chwile przy słuchaniu „Alpha Centauri”, że nachodzą mnie myśli od odrzuceniu dzieła Niemców. Ale przy następnej mozaice dźwięków rozlanej w przestrzeni, dostrzegam w tych utworach siłę przyciągania, być może Duch Miłości z Kosmosu woła, żeby nie decydować się na pochopną manifestację woli. Targa mną jeszcze inne odczucie, mianowicie zmęczenie, raz intensywnością przekazu, drugi raz brakiem punktów orientacyjnych, choćby skrawka tematu melodycznego, albo drogowskazu rytmicznego. To nie jest muzyka, do której się powraca szybko, by nasycić się jej pięknem, to raczej taki magnes działający na odległość, który jak już porwie słuchacza w swoje „szpony” to nie puści, ciągle intryguje swoją nieprzewidywalnością. Bo tych konfiguracji dźwięków nie można się nauczyć, nie można ich oswoić w naszym umyśle, one zawsze gdy słuchacie „Alpha Centauri” czymś Was zaskoczą, bo odkrycie wszystkich niuansów tych wielopłaszczyznowych muzycznych dywagacji wydaje się niemożliwością. Ten album to także próg w twórczości grupy Tangerine Dream do panowania przez wiele lat elektroniki, a analizując kompleksowo ich kolejne publikacje fonograficznie widać jak na dłoni, jak zmieniały się ich formy wypowiedzi, związane z innym stanem emocji artystów, upływających czasem, innymi źródłami inspiracji.
Wydawnictwo Esoteric Recordings zadbało także o nagrania bonusowe, rzadkie i trudno osiągalne. „Oszillator Planet Concert” to utwór zarejestrowany w czasie występu w Austrii, kompletny odlot w kwestii space elektronicznego rocka, awangarda i totalny eksperyment, skupiający dziwaczne, często przetworzone, świadomie „brzydkie” dźwięki, rozproszone –mam wrażenie- bez stosowania jakiegoś przejrzystego kryterium. Natomiast singiel z częścią 1 i 2 tematu „Ultima Thule” to zupełnie inna bajka, kapitalny fragment, którego bazę buduje  brzmienie organów i mellotronu, ważną rolę odgrywa gitara, utwory posiadają rozpoznawalną linię melodyczną. Part I charakteryzuje się wyjątkową jak na Tangerine Dream dynamiką, wręcz furią, bogactwem brzmienia i wszechstronnością instrumentalną. W opozycji znajduje się Part 2, która rozwija się bardzo powoli, ale z czasem nabiera rozpędu, z dyktującą tempo perkusją i prowadzącymi główny motyw melodyczny klawiszami. Może to herezja, co napiszę, ale partie instrumentów klawiszowych zaprezentowane na obu stronach „małej płyty” (szczególnie Part 1) kojarzą się szczątkowo z pasażami mellotronu z  debiutu King Crimson, ale może to całkowicie błędna interpretacja.
Doszedłem na zakończenie do punktu spornego, czyli oceny. To tak specyficzny gatunek sztuki muzycznej, że wywołuje skrajne reakcje, nic pośrodku. Wcale się zdziwię, jeżeli słuchacze, którzy dotrą do tych dźwięków „Alpha Centauri” po raz pierwszy, popukają się sugestywnie w czoło, czytając poniżej ocenę niżej podpisanego. Ale zachowania ekstremalne odbiorców muzyki Tangerine Dream, są niejako wpisane w jej naturę. Dlatego nie należy się zrażać, a obserwując wraz z edycją kolejnych płyt wyraźną tendencję do większej przystępności muzycznej kompozycji TD docenić należy nowatorskie podejście w zakresie tej artystycznej materii. I jak mantrę przytaczać będę uwagę, pamiętajcie Państwo, że „Alpha Centauri” powstawała w kompletnie innej rzeczywistości technologicznej, w innym wymiarze muzycznym, po wybuchu istnej „bomby” stylistycznej, gdy zespoły wykonujące rock, rodziły się jak grzyby po deszczu, a rozmaitość stylów muzycznych, przez nie prezentowanych wywołuje do dnia dzisiejszego prawdziwy zawrót głowy. Ta muzyka w swoim akcie „urodzenia” ma zapisaną datę 1971 rok, 45 lat temu, niedługo blisko pół wieku!!!
Ocena 5/ 6
Włodek Kucharek

rightslider_005.png rightslider_004.png rightslider_002.png rightslider_001.png rightslider_003.png

Goście

5052828
DzisiajDzisiaj361
WczorajWczoraj3081
Ten tydzieńTen tydzień6307
Ten miesiącTen miesiąc56479
WszystkieWszystkie5052828
3.135.217.228