Strona wykorzystuje pliki cookies, jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, zostaną one zapisane w pamięci twojej przeglądarki. W przypadku nie wyrażenia zgody nie jesteśmy w stanie zagwarantować pełnej funkcjonalności strony!

Nowy numer

hmp 89sm

Szukaj na stronie

HMP Poleca

pandemic m

HEADSHOT - Synchronicity

 

(2011 Firefild)
Autor: Grzegorz Cyga
headshot-synchronicity m
Tracklist:
1. Fallen from Grace 03:11         
2. Hell Remains 04:56     
3. In Silence 02:34         
4. Intensify My Fear 06:20          
5. Synchronicity 10:08    
6. State of the Art 03:30             
7. Sanctuary 04:08         
8. Falling Off the Edge of the World 03:02            
9. Agony of Sickness 06:04         
10. Control Denied 05:39
   
Lineup:
Olaf Danneberg - Guitars
Henrik Osterloh - Guitars
Daniela Karrer - Vocals
Till Hartmann – Drums
             
W ostatnich latach Headshot był zespołem, który próbował połączyć ciężar thrashu z melodyjnością metalcore’u. Dużą w tym zasługę miał wokalista Andi Bruer, który wręcz jest stworzony do tej nowoczesnej formy co już pokazał na ostatnim krążku „As Above, So Below”. Po jego wydaniu Andi pożegnał się z zespołem, a trzeba wspomnieć, że był w nim od samego początku. Na kilka lat Headshot zamilkł, co mogłoby sugerować, że odejście długoletniego członka rozbiło kapelę. Jednak w 2011r. wracają z nowym materiałem. Już pierwszy utwór sugeruje, że wracamy do korzeni. Jest on brutalny, dynamiczny, a zarazem bardzo melodyjny, przez co cała konstrukcja trochę trąci mi Carcassem, w czym utwierdza mnie również styl nowego wokalu, ponieważ z podobną mocą co Bill Steer wypluwa z siebie słowa. Drugi numer przychodzi tak bardzo płynnie, że ma się wrażenie, iż jest to ciąg dalszy, lecz tak nie jest, bo „Hell Remains” jest wolniejszy, w pewnym sensie spokojniejszy. Po pierwszych dwóch dobrych propozycjach „In silence” rozczarowuje. Fakt, album jest oparty na dość oczywistym graniu, jednak ten kawałek nie serwuje nam nic nadzwyczajnego, jedynie solówka wyraźnie zaznacza swą obecność, cała reszta przelatuje koło ucha i po chwili zapominamy, co właśnie słuchaliśmy. Tym bardziej, że „Intensify My Fear” zaskakuje bardzo hardrockowym początkiem przypominającym Dire Straits i mi się osobiście to podoba, bo dostajemy w końcu jakąś różnorodność. Wprawdzie słychać znów elementy melodyjnego death metalu w refrenie i solówce, ale jednak całość jest dużo lżejsza i zdecydowanie zasługuje na uwagę. Zwłaszcza, że potem znów mamy do czynienia z solidnym łojeniem. Jeszcze tylko „Sanctuary” i „Agony of Sickness” się wyróżniają, bo pierwszy to mieszanka melodic deathu, doom i heavy metalu, a drugi tytuł zaczyna się orientalnym, nieco onirycznym wstępem, który przeradza się w powolny, kroczący motyw kojarzący się z Gojirą. W sześciu minutach zamknęli tyle smaczków, że nie sposób wszystko wymienić, musicie po prostu tego posłuchać. Na koniec świadomie zostawiłem sobie czwartą pozycję na liście, którą jest dziesięciominutowy „Synchronicity”. Tytułowa piosenka zaczyna się bardzo delikatnym wstępem na gitarach, którym wtóruje gitara basowa. Po chwili ten motyw jest przekształcony w ciężki, sabbathowy riff, który oczywiście po kilku taktach zostaje zmieniony na szybszy. W chorusie również mamy inną zagrywkę, naprawdę muzycy napakowali mnóstwo różnorodności. Do tego środek ma nieco symfoniczny wydźwięk, by potem przerodzić się w muzyczną walkę gitar z perkusją. Tak dużo kolorytu w utworze już dawno nie słyszałem, jedynie u gigantów takich jak Bathory czy Amorphis. Zaskoczeniem dla mnie jest też solówka, która jest grana sweep pickingiem, która jest bardzo chwytliwa i zarazem wpada w ucho, a wiadomo, że dziś tej techniki używa się raczej, aby się popisać, a tu jest ona świetnym dopełnieniem. „Synchronicity” wręcz zasługuję na to, by nazywać ją kompozycją, bo nie jest to krążenie wokół jednego pomysłu, lecz piękna muzyczna opowieść, do której będziecie wracać, jeśli nie do płyty, to do tego numeru z pewnością. Absolutnie nie czuć ciężaru dziesięciu minut, tego słucha się z niekłamaną przyjemnością i zapominamy kiedy ten czas nam przeleciał. Na osobny akapit również zasługuję wokal. Dużą niespodzianką jest to, że głos. który słyszymy na całym wydawnictwie należy do kobiety, lecz nie dlatego jest to zaskakujące. W metalu jest sporo kobiet, a zwłaszcza wykonujących tą death metalową odmianę, np. Angela Gossow, ale różnica polega na tym, że w barwie Danielli Karrer praktycznie nie znajdziemy jej kobiecej natury. Sam się o tym dowiedziałem dopiero, gdy zajrzałem w skład grupy. Owszem są momenty, kiedy słychać charakterystyczny kobiecy growl, nawiązujący do wspominanej byłej już wokalistki Arch Enemy, ale w większości przypadków ścieżki wokalne tak zaaranżowano, że skojarzenia same nasuwają nam mężczyznę. Podsumowując „Synchronicity” to udane wydawnictwo mimo kilku wypełniaczy. Przyjście wokalistki sprawiło, że Headshot wrócił na dobre tory, jednocześnie łącząc trochę elementów z ostatnich dokonań. Mam nadzieję, że nie każą nam czekać kolejnych czterech lat na tak dobry materiał.
(4/6)
Grzegorz Cyga

rightslider_004.png rightslider_002.png rightslider_005.png rightslider_001.png rightslider_003.png

Goście

5041817
DzisiajDzisiaj1490
WczorajWczoraj4387
Ten tydzieńTen tydzień17240
Ten miesiącTen miesiąc45468
WszystkieWszystkie5041817
3.138.125.2