Strona wykorzystuje pliki cookies, jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, zostaną one zapisane w pamięci twojej przeglądarki. W przypadku nie wyrażenia zgody nie jesteśmy w stanie zagwarantować pełnej funkcjonalności strony!

Nowy numer

hmp 89sm

Szukaj na stronie

HMP Poleca

pandemic m

MOUNTAIN - Crossroader - An Anthology 1970-1974

 

(2010 Esoteric Recordings)

Autor: Włodek Kucharek

mountain-crossroader-ananthology1970-1974

Tracklist:
CD1
1.Mississippi Queen
2.For Yasgur’s Farm
3.Never In My Life
4.Silver Paper
5.Theme From An Imaginary Western
6.Laird
7.Boys In The Band
8.Taunta (Sammy’s Tune)
9.Nantucket Sleighride (To Owen Coffin)
10.The Animal Trainer And The Toad
11.Don’t Look Around
12.You Can’t Get Away
13.Travellin’ In The Dark (To E.M.P.)
14.Flowers Of Evil
15.Crossroader
16.King’s Chorale
17.One Last Cold Kiss
18.Whole Lotta Shakin’ Goin’ On
19.Sister Justice
20.You Better Believe It
 
CD2
1.Dream Sequence: Guitar Solo/ Roll Over Beethoven/ Dreams Of Milk And Honey/ Variations/ Swan Theme
2.Long Red
3.Waiting To Take You Away
4.Crossroader
5.Blood Of The Sun
6.Nantucket Sleighride (To Owen Coffin)
 
Skład:
Leslie West (gitary/ bas/ wokal)
Felix Pappalardi (bas/ fortepian/ gitary/ instr. klawiszowe/ wokal)
Corky Laing (perkusja/ wokal)
Allan Schwartzberg (perkusja)
Bob Mann (organy/ gitary)
 
            Nigdy nie należałem do grona „zatwardziałych” fanów Mountain, czyli takich, którzy za muzykę zespołu daliby się dosłownie „pokroić”. Chłonąłem rocka w czasach, gdy ten band stanowił wschodzącą gwiazdę hard rocka za Oceanem, natomiast na kontynencie europejskim postrzegany był jako drugoligowy team, który nie wytrzymywał konkurencji nawet z wówczas  rockowymi średniakami, przykładowo Uriah Heep, Budgie czy Free, choć w przypadku tej ostatniej kapeli dołączyć należy do terminu „rock” dodatkowy atrybut, „blues”, a ekstraklasie, czyli Deep Purple, Led Zeppelin albo Black Sabbath nie dorastał do pięt. I sądzę, że fani grup nazwanych przeze mnie „średniakami” nie mają powodu, aby czuć się urażonymi, bo takie wtedy były rynkowe realia. Chciałbym także jednoznacznie zadeklarować, że tak, jak kiedyś, także dzisiaj pozostałem wiernym fanem wymienionej wyżej trójki „drugoligowców” i uważam, że minione lata pozwoliły na weryfikację poziomu tych zespołów, postrzeganych aktualnie we wszelkiego rodzaju opracowaniach w kategorii gwiazd pierwszej wielkości. I słusznie! Wracając do Mountain, należy przypomnieć, że w latach 1970 - 1974 produkty amerykańskiej kultury rockowej z trudem przebijały się do świadomości Europejczyka z Zachodu, a co dopiero Polaka. Utrudniony dostęp do nagrań skutecznie ograniczał wiedzę rodzimych fanów o dokonaniach rockowych składów z USA. Gdyby nie radiowa promocja ich muzyki w „Trójce”, to nikt w naszym kraju w tamtych zgrzebnych czasach nie miałby bladego pojęcia o istnieniu takich tworów jak Mountain, Blue Öyster Cult czy Cactus. A ja zapamiętałem z radiowych audycji prezentowane nagrania koncertowe Mountain, ich energetyczny wymiar i rozimprowizowane partie instrumentalne, które studyjny „drobiazg” przeobrażały w wielominutowe monstrum, z kapitalnymi solówkami, ze szczególnym podkreśleniem gitar i Hammondów, także przekraczanie granic stylistycznych i wdrażanie wątków bluesowych i progrockowych. Sam nie mogłem uwierzyć, gdy z zakurzonego kartonu w piwnicy wytaszczyłem kilka niemarkowych  kaset firmy „ORWO” z byłej NRD, a na nich przegrane audycje z popisami „Live” Mountain. Dzięki pracy wydawnictwa Esoteric Recordings stare czasy niejako powróciły, bo wydana antologia „Crossroader” stanowi znakomitą kompilację wielu najlepszych songów Amerykanów, a na drugim kompakcie przywołano ducha pierwszej połowy lat 70-tych z estradowym szaleństwem Leslie Westa i jego kolegów. Po raz kolejny okazało się także, że dobra muza nigdy się nie zestarzeje, nawet po upływie kilku dekad pozostanie świadectwem wielkości artystycznej „emerytowanych” dzisiaj twórców rockowych. West liczy sobie 72 dwie wiosny i nadal pozostaje aktywny koncertowo. Także chwała dla labelu Esoteric za śmiały krok w kierunku popularyzacji archiwalnych nagrań i edycję „Crossroader - An Anthology 1970 - 1974”. Młode pokolenie słuchaczy otrzymuje niepowtarzalną szansę poznania atmosfery z epoki narodzin wielu odłamów rocka, oraz ewolucji stylistycznej muzyki rozrywkowej w ogóle. Zanim spróbuję przytoczyć kilka uwag w kontekście zawartości muzycznej „Antologii”, chciałbym poświęcić trochę miejsca w felietonie na wyjaśnienie genezy terminologii.
            Pojęcie „antologia” pochodzi z greki i składa się z dwóch członków, „anthos”- kwiat i „lego”- zbieram, czyli w dosłownym tłumaczeniu „zbiór kwiatów”. Współcześnie „antologię” w dziedzinie muzyki określa się jako cykl bądź kolekcję nagrań zawartych na płytach, będącą reprezentatywnym wyborem dzieł lub fragmentów jednego lub wielu autorów, dokonanym według określonych zasad. Najważniejszym czynnikiem w tym zakresie jest powiązanie komponentów antologii wspólną cechą, np. ten sam autor, gatunek. W przypadku Mountain kluczem do stworzenia antologii było kilka spełnionych warunków, po pierwsze zespół rockowy jako grupa wykonawców instrumentalno - wokalnych, działająca pod jedną nazwą, po drugie utwory wywodzące się z jednego nurtu muzycznego, czyli rocka, a zawężając to pojęcie do subgatunku, chodzi w tym miejscu o hard rock. Istnieje jeszcze trzeci czynnik, a jest nim czas, w którym zarejestrowano i wydano kompozycje na płytach długogrających. Zresztą w tej kwestii jestem w rozterce, gdyż znalazłem sporo informacji, wśród których pojawiają się graniczne daty zasięgu omawianej „Antologii” 1969 - 1974, natomiast z innych materiałów wynika okres 1970- 1974. Ale nie bądźmy drobiazgowi, bo akurat ten element tytułu nic nie zmienia w kwestii stricte muzycznej. Dodam jeszcze, że autorzy edycji, czyli przedstawiciele Esoteric Recordings stworzyli bardzo logiczny projekt fonograficzny, mianowicie „oddali” w ręce słuchaczy dwa dyski wypełnione po brzegi technicznej pojemności dźwiękami, z których ten pierwszy zawiera 20 nagrań wyłącznie studyjnych, natomiast płyta druga to wersje „live” sześciu numerów kompozycyjnych. Taki podział to w przypadku Mountain bardzo inteligentne posunięcie wydawnicze z kilku powodów. Przyczyna pierwsza wiąże się ze składem formacji, a konkretnie z jednym motorów napędowych Mountain na początku kariery, Felixem Pappalardim, filarem instrumentalnym, producenckim, wokalnym oraz „tekściarskim” (fatalne określenie) grupy, który współtworzył repertuar w okresach 1969 - 1972 i 1973 - 1974. Drugi argument odnosi się do wersji koncertowych i hard rockowego ognia w utworach Mountain. To, co panowie wyczyniali w trakcie występów przed publicznością przeszło do historii. I nie chodzi tutaj wyłącznie o energię przekazu, dynamikę, spontaniczność zachowań muzyków, ale przede wszystkim o ich wszechstronność i umiejętności improwizatorskie. Ta ostatnia cecha przyczyniła się do tego, że studyjne i koncertowe wersje tych samych wykonań dzieliła istna przepaść. Sześć pozycji repertuarowych w programie płyty numer dwa, nie oznacza wcale, że to jakieś marne odrzuty lub marginalne bonusy. Przeciwnie! Każdy z nich to rasowy koncertowy killer, który potrafił ożywić każdą halę i stadion. Akapit pierwszy „Dream Sequence” trwa, bagatela prawie 25 minut, a finałowy „Nantucket Sleighride”, niespełna 32 minuty. Czego tam nie ma! Granie smykiem (żadna innowacja w tamtych czasach, ale żeby to potrafić z sensem wykonać należało być technicznie przygotowanym)  po gitarowych strunach, szaleńczy rock’n’roll „Roll Over Beethoven”, kosmiczne tempo z karkołomnymi figurami rytmicznymi, kapitalne melodie, surowy, naturalny wokal, kaskady uderzeń perkusyjnych, pulsujący mocą bas i schowane organy, „ciągnące” linię melodyczną. Niezwykle intensywne, selektywne brzmienie i niekończące się solowe partie gitary czyli Leslie West w swoim żywiole. Wymienność ról bas - gitara prowadząca po 13 minucie wzorcowa. Jeden wątek melodyczny jako pole do gitarowego pojedynku, gwałtowne przejścia i ciągłe podkręcanie tempa. Nawiasem mówiąc niezłą kondycją fizyczną należy dysponować, żeby w taką prędkością „śmigać” po strunach i progach i cały czas utrzymywać wysoki poziom dynamiki i wymyślać nowe riffy, nie pozwalając się słuchaczom znudzić. Być może niektórzy Czytelnicy mnie za te słowa powieszą, ale styl przypomina wyborne „Made In Japan” Deep Purple, a w czasie „pączkujących” jak drożdże solówek odbiorca ma szansę podziwiać kunszt wykonawczy wszystkich artystów na scenie. Ale wracając do chronologii, krótko na temat zawartości pierwszego dysku. Niesamowicie przekrojowy materiał, praktycznie same znaczące dla twórczości studyjnej Mountain utwory, chociaż fani mogą kręcić nosem, utyskując, że nie ma tego, czy owego. Ale generalnie zestawienie ułożono rozumnie, dlatego program posiada bardzo urozmaicony charakter, od mocarnych, ostrych gitarowych kawałków obecnych w zdecydowanej większości, przez takie bardziej stonowane, uspokojone o typie balladowym, wspaniałe pieśni jak „For Yasgur’s Farm” czy kapitalny, lekko bluesujący „Theme From An Imaginary Western” z genialną gitarą i organami, przez wręcz intymne w nastroju jak „Laird”. Niektóre piosenki szykują niespodzianki, ponieważ rozwijają się przepięknie od delikatnych fraz po sekwencje nabierające wraz z upływem sekund niesamowitego poweru jak Boys In The Band”, gdzie dodatkowo w połowie utworu spotykamy gwałtowne cięcie, po którym dyrygencką „batutę” na krótko przejmuje kameralny fortepian. Podziwiam Hammondy, które w wielu fragmentach przez super intensywne brzmienie zagęszczają przestrzeń na maksa. A w tym bogatym towarzystwie musimy dodatkowo wyróżnić spektakularne miniatury, śliczną fortepianową „Taunta (Sammy’s Tune”), trwającą równo minutę, czy cztery sekundę dłuższą, wspaniałą melodycznie „drobinę”, gitarowo- klawiszową „King’s Chorale” o nieco podniosłym klimacie. A na liście znajduje się jeszcze motoryczny, z akcentami bluesowymi „You Belter Believe It”, z krzyczącym wokalem i nakręcającym spiralę emocji „wysoce kalorycznym” riffem, który „umarłego” obudzi z wiecznego snu. Taka konfiguracja nagrań studyjnych pozwala słuchaczom zarówno na głębszy oddech w chwilach spowolnień, jak też podbija wydatnie puls przy odbiorze rockowych i rock’n’rollowych fighterów, „częstujących” salwami dźwięków na lewo i prawo. Tak skonstruowana kolekcja nagrań zadaje także kłam teorii, że Mountain utożsamiany jest ze stylem „równo, prosto i głośno”. Oczywiście bywa też tak, ale wydawnictwo pozwala docenić również uniwersalność wykonawców, których znakiem firmowym były także urokliwe songi, które można sklasyfikować w kategorii „rockowe ballady”. Tych momentów wyciszenia na próżno szukać w czasie koncertu, ale Mountain słynął z żywiołowości do granic skrajnego wyczerpania muzyków. Za to osoby pragnące partii solowych każdego artysty z występujących na scenie, będą w pełni usatysfakcjonowani, ponieważ tych popisów notujemy w bród. Naturalną koleją rzeczy prym wiedzie gitara Leslie Westa, który wykorzystuje ją także do brzmieniowych eksperymentów („Nantucket Sleighride”), ale także pozostali instrumentaliści mają swoje „pięć minut”, żeby zaprezentować pełnię możliwości. Te dwa długaśne fragmenty, łącznie, bez trzech minut to godzina (!!!), przypominają efektywne jam session, w którym impulsem jest temat główny kompozycji studyjnej rozwijany następnie według własnych upodobań. Rezultat jest znakomity.
            Wydawnictwo „Crossroader- An Anthology 1970- 1974” w bardzo udany sposób łączy najlepsze składniki pracy studyjnej i koncertowej hard rockowej, amerykańskiej formacji Mountain. Legenda festiwalu Woodstock stała się dla Mountain świetną reklamą. Dwupłytowa edycja Esoteric Recordings całkowicie potwierdza zalety bandu w kreowaniu widowiska „na żywo”, a także wyraźnie pokazuje, że w studio nagraniowym Mountain nie tracił nic ze swoich przymiotów. Muzycy zespołu prezentują szeroką paletę indywidualnych umiejętności, które znalazły swoje odbicie na obu dyskach, tym z „topowym” programem studyjnym i spektaklem zagranym przed liczną publicznością. Niebanalne melodie, zaangażowanie, pasja, bezpretensjonalność i szczerość muzycznych wypowiedzi. Świetny dokument, doskonale przygotowany pod względem technicznym, a mam tutaj na myśli jakość parametrów brzmienia. Nic tylko słuchać!
Ocena 5/ 6
Włodek Kucharek
rightslider_001.png rightslider_004.png rightslider_002.png rightslider_005.png rightslider_003.png

Goście

5055085
DzisiajDzisiaj2618
WczorajWczoraj3081
Ten tydzieńTen tydzień8564
Ten miesiącTen miesiąc58736
WszystkieWszystkie5055085
3.144.250.169