Strona wykorzystuje pliki cookies, jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, zostaną one zapisane w pamięci twojej przeglądarki. W przypadku nie wyrażenia zgody nie jesteśmy w stanie zagwarantować pełnej funkcjonalności strony!

Nowy numer

hmp 89sm

Szukaj na stronie

HMP Poleca

pandemic m

Majesty, Battle Beast - Wrocław - 5.03.2017

MAJESTY, Battle Beast - Klub Firlej - 5 marca 2017

Jako dziecko większość szkolnych wypracowań kończyłam nieporadnym zdaniem „wycieczkę mogę zaliczyć do udanych”. Po występie lubianych przeze mnie zespołów nie mam sumienia podobnie zakończyć tej relacji. Im bardziej emocjonalny ma się stosunek do zespołu, tym więcej się od niego oczekuje. 5 marca padłam ofiarą własnych oczekiwań.

Battle Beast poznałam sześć lat temu, przy okazji wydania ich debiutanckiej płyty „Steel”. Płyty, która była prosta, skoczna, chwytliwa, ale efektownie łączyła konwencję grania w stylu Accept z przebojowością popowych kawałków z lat 80. Mimo żartobliwej konwencji, w muzyce Finów słychać było gitary, a całość spinała swoim potężnym jak dzwon Zygmunta wokalem pani Nitte Valo. Zaraz po wydaniu płyty, panią Valo, zastąpiła ją inna wokalistka z głosem jak dzwon Zygmunta – Noora Louhimo, z którą zespół wydał nieco podobną do poprzedniej, płytę „Battle Beast”. Niestety zaraz potem grupa postanowiła pociągnąć krotochwilny temat lat 80. i promowała trzeci album singlem imitującym doskonale disco lat 80. „Touch in the Night”. Okazało się, że temat chwycił i kolejny krążek zapowiadały już same „disco” utwory. Gwoździem do trumny dla heavymetalowego oblicza Battle Beast było odejście gitarzysty-tekściarza Antona Kabanena . W międzyczasie widziałam kilka koncertów Battle Beast. „Touch in the Night” było na nich ciekawostką, żartem. Zagryzałam zęby i czekałam na „Enter the Metal World”. Występ we wrocławskim Firleju okazał się w pełni podporządkowany pod konwencję zabawy z latami 80. Osoby, które poznały Battle Beast na tym etapie na pewno były zachwycone świetną zabawą. Mnie niestety doskwierał brak tego, za co polubiłam Finów. Za subtelne igranie ze stylistyką, pozostawiając pole do popisu dla heavy metalu. To, co usłyszałam we Wrocławiu, na pewno nie było „subtelnym igraniem ze stylistyką”. To ponad godzinna dawka utworów z nowszych płyt ociekających klawiszami, opartych na rytmicznej, prościutkiej sekcji, ze schowanymi (chyba celowo) w brzmieniu gitarami. Wszystko po to, by wpisać się w styl, który Battle Beast wyłuskał ze swoich początków i rozwinął w rozbuchanej wersji. Na pewno plusem występu był fakt, że zespół łapał świetny kontakt z publiką, która znakomicie bawiła się wczuwając w konwencję. Bardzo jasnym punktem jest też oczywiście sama Noora, która swoim przepotężnym głosem i dynamiczną prezencją na scenie ciągnie ten zespół jak żaden z muzyków. Plusem była też mała przerwa z „dostawą prądu”. Plusem, bo w ramach oczekiwania na naprawienie błędu zespół zagrał akustycznie cover W.A.S.P. „Wild Child”, który z wokalami Noory wypadł bardzo błyskotliwie. Jakim był minusem, przekonałam się post factum, kiedy zobaczyłam set listy z trasy – z koncertu wypadł tak oczekiwany „Enter the Metal World”. Niemniej jednak, prawdopodobnie nikt poza nami, na trasie nie miał okazji posłuchać coveru W.A.S.P.

Majesty po raz pierwszy widziałam w 2004 roku, kiedy zespół był suportem dla U.D.O.. Pamiętam wspaniałe, nieco naiwne hymny ku czci heavy metalu, które cudnie pasowały do pasji jaką emanował wtedy założyciel grupy Tarek Maghary. Majesty nigdy nie był zespołem sięgającym wyżyn kompozytorskich, ale swoją wiarygodnością chwytał za niejedno serce.  Mimo, że zespół przechodził burzliwe losy ze zmianą nazwy i nawet stylu („Hellforces”), ostatnimi laty powrócił w zmienionym (odmłodzonym) składzie i płytami nawiązującymi do pierwszych wydawnictw. Składając sobie ten obraz Majesty w logiczną całość oczekiwałam podobnego nastroju, co kilkanaście lat temu. Niestety znów padłam ofiarą moich oczekiwań. Zespół zagrał aż siedem kawałków z nowej płyty. Siedem na dziesięć. Te trzy inne kawałki to „Metal Law” z płyty „Hellforces”, „Thunder Rider” z płyty o tym samym tytule (z 2013 roku) i tylko jeden staroć – „Hail to Majesty” z debiutu. Zaletą Majesty są ich pierwsze, nieco prymitywne, szczere płyty i właśnie dawki tego, co wg mnie najlepsze w Majesty oczekiwałam. Zespół, zresztą logicznie, postanowił promować najnowsze wydawnictwo. Mi po prostu te proste utwory w wersji AD 2017 nie brzmią tak naturalnie, jak te sprzed kilkunastu lat. Publika znająca niemal wszystkie nowe kawałki (fantastyczny znak czasów, a przecież części ludzi na Majesty przyszła tylko „przy okazji”) bawiła się bardzo dobrze. Na mój „grymas konesera” zapracowałam sobie sama ;) Organizacyjnie, koncert we wrocławskim Fireju sprawdził się bardzo dobrze. To dobre miejsce dla średniej wielkości  publiki, na tego rodzaju, nie za duże koncerty.

Katarzyna „Strati” Mikosz 

rightslider_004.png rightslider_002.png rightslider_005.png rightslider_001.png rightslider_003.png

Goście

5040292
DzisiajDzisiaj4352
WczorajWczoraj3656
Ten tydzieńTen tydzień15715
Ten miesiącTen miesiąc43943
WszystkieWszystkie5040292
18.119.107.161