Strona wykorzystuje pliki cookies, jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, zostaną one zapisane w pamięci twojej przeglądarki. W przypadku nie wyrażenia zgody nie jesteśmy w stanie zagwarantować pełnej funkcjonalności strony!

Nowy numer

hmp 89sm

Szukaj na stronie

HMP Poleca

pandemic m

Prog In Park - Warszawa - 20.08.2017

Prog In Park - Park Sowińskiego - 20 sierpnia 2017

Kiedy na horyzoncie widać już zarys schyłku lata, dobrze jest mieć jakiegoś asa w rękawie.  Wpis w terminarzu, który wywołuje uśmiech na twarzy i sprawia, że coraz krótsze dni, są odliczane wyłącznie jako przestrzeń czasowa, oddzielająca nas od podróży. Taką właśnie wisienką na torcie wakacyjnych wojaży miał być dla mnie lot z Gdańska do Warszawy. To tu w amfiteatrze parku Sowińskiego odbył się mini festiwal o wiele mówiącej nazwie Prog In Park. Dokładniej mówiąc była to pierwsza edycja imprezy organizowanej przez prężnie działający na rodzimym rynku Knock Out Productions. Bez zbędnych ceregieli powiem, że moim zdaniem impreza wyjątkowo udana i już ostrze sobie pazurki na kolejną, przyszłoroczną edycję. Mimo zasnutego chmurami nieba i strug deszczu dostępna dla gości przestrzeń zapełniła się po brzegi fanami rocka progresywnego. Ale nie tylko, bo przewidywany set dotykał też dość mocno muzyki metalowej, a to głównie za sprawą headlinera jakim był Opeth. Miejsce, które zostało wybrane na spotkanie z muzyką idealnie pasowało do klimatu i przy okazji do pogody, ponieważ zarówno nad sceną jak i nad publicznością rozciągał się pokaźny dach, który chronił nas od ewentualnego przemoczenia. Całość zorganizowana z dbałością o szczegóły. Nie zabrakło strefy dla spragnionych posiłku, kawy czy piwka. Może lekka przesada z informacją, że będzie można nabyć piwa rzemieślnicze, bo wybór w tym temacie raczej kiepski, ale nie będę się czepiać. Następnym razem na pewno będzie lepiej ;)  Co ciekawe przez cały czas trwania festiwalu była możliwość spotkania się z członkami zespołów w celu zebrania podpisów na płytach czy zwykłego uściśnięcia ręki. Dużo przed ustalonymi godzinami spotkań zauważyć było można pokaźną kolejkę fanów wyczekujących na swój moment. Szczęśliwcy opuszczali strefę podpisów uśmiechnięci od ucha do ucha i wyraźnie gotowi na przyjęcie ze sceny kolejnej dawki muzyki.

Niedzielne spotkanie z rockiem progresywnym rozpoczął stołeczny zespół Lion Shepherd założony przez Kamila Haidarę i Mateusza Owczarka w 2014 r. Półgodzinny występ złożony był głównie z utworów z niedawno wydanej płyty zatytułowanej „Heat”. Zabrakło nieco charakterystycznych dla tego krążka dodatkowych instrumentów, lecz nie przeszkadzało to publiczności w kontemplowaniu oddanych im dźwięków. W powietrzu wyraźnie wyczuwalny nastrój wyczekiwania na to co miało nastąpić później.  Amfiteatr powoli wypełniał się po brzegi.

prog in park b

 

Jako kolejny na scenie pojawił się trójmiejski Blindead. Mroczne i zdecydowanie mocniejsze brzmienie zespołu wyraźnie odcinało się od pierwszej części koncertu. Depresyjna muzyka w swoisty sposób podkreślona przez ekspresję Havoca. Mając na względzie kilka wcześniejszych widzianych prze ze mnie koncertów grupy, śmiało mogę powiedzieć, że Mateusz Śmierzchalski jest sercem tej kapeli. Niestety nie jestem w pełni zadowolona z dźwięku, który nieco spłaszczony przysłaniał dość mocno głos. A była to świetna szansa, żeby zaprezentować rozwój wokalisty, wciąż nabierającego wprawy po objęciu tego zacnego stanowiska.

Nie będę ukrywać, że kolejny band uważam za jeden z ciekawszych jakie dane mi było poznać w ostatnich latach. Islandzki Solstafir nie od wczoraj jest obecny w świecie muzycznym. Zespół został założony już w 1995 przez gitarzystę i wokalistę Aðalbjörna Tryggvasona, basistę Halldóra Einarssona i perkusistę Guðmundura Óli Pálmasona. Pierwsze lata zespołu to zasadniczo black metal, lecz dziś po tamtym graniu zostało tylko wspomnienie. W chwili obecnej Solstafir to głównie post rock i rock alternatywny. Nie byle jaki bo mglisty, surowy i głęboki niczym islandzkie fiordy. Dźwięk ku mojemu zadowoleniu uległ wyraźnej poprawie, co pozwoliło w pełni cieszyć się zróżnicowanym i świetnie wykonanym setem. Wokalista zachęcał publiczność do interakcji anegdotami. „Otta” i „Fjara” wywołały burzę oklasków. Na szczególną uwagę zasługuje moment przed utworem „Necrologue”, kiedy to lider wspomniał zmarłego przyjaciela i przestrzegł publiczność przed narastającą znieczulicą i brakiem empatii.  Moim faworytem tego występu był jednak moment, gdy wokalista śpiewając wszedł na barierkę i jak po równoważni, opierając się na rękach fanów przeszedł dwie długości ogrodzenia.

Kolejną gwiazdą tego wieczoru był warszawski Riverside z Mariuszem Dudą na czele. Zespół jak to gwiazda rozbłysł na scenie jasnym światłem i chociaż nieco spóźniony, wywołał niemałe zamieszanie wśród widowni. W tym roku miałam przyjemność uczestniczyć w kilku koncertach tej grupy i zdecydowanie mogę powiedzieć, że każdy z nich był zupełnie inny. Dotykał innej strefy mojej wrażliwości i pozostawił inne wspomnienie. Dzisiejszy set, mimo powodów dla których spotkaliśmy się wcześniej, podobał mi się najbardziej. Trochę jakby zespół Riverside po dłuższym poszukiwaniu odnalazł wyznaczoną specjalnie dla nich ścieżkę. Trochę jakby ból serca po stracie już nieco przycichł. Muzycy zagrali przekrojowy zestaw utworów złożony zarówno z nieco starszych kompozycji jak i nowszych. Zarówno specyfika klubu jak i aura sprawiły, że głos Mariusza dosłownie przeszywał słuchaczy na wskroś. Górne części amfiteatru narzekały trochę na dudniące brzmienie basu, ale osobiście wydaje mi się, że nie taki diabeł straszny jak go malują. Tak jak się spóźnili tak też i odrobinę przedłużyli swój występ. Scenę zespół opuścił żegnany gromkimi brawami.

opeth b

 

Dziś jednak dla większości zebranych najważniejszym punktem programu miał być szwedzki Opeth. Zespół, który od roku 1990 przeszedł tak ogromną metamorfozę, że gdyby w latach dziewięćdziesiątych ktoś przepowiadał przyszłość, na sto procent zostałby uznany za kompletnego świra. Opeth na szczęście nie odżegnuje się od lat, gdy ciężka muzyka metalowa była ich wizytówką. Wokalista otwarcie przyznaje ze sceny "We are a kind of prog band, we are also metal band". Dziś set składał się z nowszych, fantastycznie skomplikowanych, progresywnych kompozycji, ale też ze starszych utworów, które uświadomiły zebranym, że growl Mikaela wciąż brzmi potężnie. Wielokrotność zmian stylu śpiewania uświadamia niezmiennie, że możliwości wokalne tego pana są naprawdę niezwykłe. Zaczęli od „Sorceress” z ostatniej płyty o tym samym tytule i cały występ utrzymany już został na podobnym, bardzo wysokim poziomie.  Zarówno brzmienie jak i światła podkreślały rewelacyjnie kunszt i styl grupy. Nawet temperatura powietrza, która nagle spadła o kilka stopni, nie zniwelowała gorącej atmosfery tego spotkania. Wokalista podsycał ją dodatkowo opowieściami o swoich wcześniejszych wizytach w Polsce i konwersacją z publicznością. Nie do końca podobały mi się wszystkie teksty rzucane ze strony widowni, ale leader z kurtuazją i poczuciem humoru odpowiadał na zaczepki i wplatał w rozmowę zapowiedzi kolejnych utworów. Z całą pewnością stwierdzam, że zaproszenie Opeth na pierwszą odsłonę Prog in Park było doskonałą decyzją. Podobnie zresztą jak wybór wyszukanej grafiki zapowiadającej koncert, która bardzo ciekawie prezentowała się na koszulkach i plakatach. Z ciekawością oczekuję zapowiedzi dotyczących kolejnej odsłony.

Małgorzata "Margit" Bilicka

rightslider_005.png rightslider_004.png rightslider_002.png rightslider_001.png rightslider_003.png

Goście

5052942
DzisiajDzisiaj475
WczorajWczoraj3081
Ten tydzieńTen tydzień6421
Ten miesiącTen miesiąc56593
WszystkieWszystkie5052942
52.14.240.178