Strona wykorzystuje pliki cookies, jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, zostaną one zapisane w pamięci twojej przeglądarki. W przypadku nie wyrażenia zgody nie jesteśmy w stanie zagwarantować pełnej funkcjonalności strony!

Nowy numer

hmp 88sm

Szukaj na stronie

HMP Poleca

pandemic m

Summer Dying Loud XI - Aleksandrów Łódzki - 6-8.09.2019

Summer Dying Loud XI - Aleksandrów Łódzki - 6-8 września 2019

Wrzesień to okres podsumowania muzycznego lata i odpoczynku od festiwali celem przygotowania się na klubowe koncerty. W Aleksandrowie Łódzkim jest jednak inaczej, pod wodzą niestrudzonego Tomasza Barszcza w tym roku odbyła się 11 już edycja Summer Dying Loud. Tym razem poszerzona o dodatkowy dzień.

                          

Jak zawsze skład festiwalu był bardzo różnorodny i tak na pierwszy ogień na scenę z siłą czołgu wjechała załogo Tankograd. Doom metal połączony ze stylistyką czołgów i ubiorem militarnym członków zespołu, robiło piorunujące wrażenie. Ciekaw jestem, co przyniosą dalsze osiągnięcia zespołu. Następni na scenie byli Hause of Death złożone z finalisty Voice of Poland i Titusa znanego z Acid Drinkers. Zespół zaprezentował głównie covery. Mnie osobiście to totalnie nie porwało. Za to Entropia zagrał genialny koncert, w którym skupili się na ostatnim albumie. Ta płyta na żywo robi genialne wrażenie i mega się cieszyłem, że zagrali dłużej niż na tegorocznym Offie. Materia to nie moja bajka więc ominąłem ich koncert. Za to Onslaught na żywo to jest totalna petarda i starsi panowie udowodnili, że thrash jeszcze nie jest martwym gatunkiem. Przekrojowa setlista, w której postawili głównie na hity, była totalnie strzałem w dziesiątkę. Udało im się rozkręcić pod sceną niezły młyn. Czekam na ich klubowy koncert z taką setlistą. Aborted w Polsce jest kochane i oni kochają Polskę. Było to widać w zaangażowaniu zespołu i reakcjach publiki. Jak dla mnie był to o wiele lepszy koncert niż ich klubowa sztuka u boku Kreatora kilka lat wcześniej. Wreszcie moje pierwsze oczekiwanie tego festiwalu, czyli Paradise Lost. Nigdy nie widziałem tej grupy na żywo i bardzo się jarałem możliwością nadrobienia straty, a co może być lepsze niż set z okazji 30 lecia istnienia zespołu. Jedyne co mogę powiedzieć o tym koncercie to, że byłem totalnie nim oczarowany. Mimo braku kilku utworów, które uważam za najlepsze w dokonaniu zespołu i tak warto było ich zobaczyć. Mam nadzieje, że wrócą do nas szybko i może kiedyś zagrają cały set złożony ze swoich elektronicznych dokonań. Zresztą w Polsce mają oddane grono fanów i nie ma co się dziwić. Na zakończenie wystąpił Blindead na ostatnim swoim koncercie, gdzie gościnnie za mikrofonem pojawił się Nihil i zagrali całą Niewiosnę. Ich koncert z tym materiałem był jak dobra wycieczka na kwasie. Był to chyba jedyny koncert, który tak genialnie wykorzystał monitory na scenie oraz dodatkowe podwyższenia. Mam nadzieję, że panowie kiedyś jeszcze postanowią połączyć siły i zagrać koncerty z tym materiałem, a może nawet jakąś kolejną płytę.

                       

Po udanym pierwszym dniu i cholernie zimnej nocy nadszedł czas na dzień drugi. Rozpocząłem go od spotkania z indianiskim stonerem w wykonaniu Red Scalpu. Jak każdy ich koncert, który widziałem do tej pory wypadł solidnie, lecz niestety dużo mu brakowało do genialnego koncertu, jaki zagrali w tym roku na polu namiotowym na Red Smoke Festiwal. Chłopaki podzielili się z nami materiałem, który ma się pojawić na ich najnowszym albumie, którego premiera jeszcze w tym roku. Stoner w Polsce ma się bardzo dobrze i zaraz po czerwonychtwarzach na scenie pojawił się Major Kong zapraszając publikę na swoją transową instrumentalną podróż. Niestety jakoś koncerty Major Konga nie wchodzą mi na żywo tak jak ich albumy, mimo wszystko uważam ten koncert za bardzo dobry. Teraz zmiana klimatu o 180 stopni i na scenę wchodzi Voidhunger, mieszanka black/death/thrashu. Już w pierwszym utworze padło nagłośnienie od natężenia brutalnego dźwięku. Na szczęście awaria została szybko naprawiona i maszyna do zabijania mogła dokończyć swoje dzieło zniszczenia. Jeśli ktoś jeszcze miał energię po dawce takiego wpierdolu to na scenie zameldował się Łódźki Imperator. Reaktywowany za sprawą pierwszej edycji zimowego festiwalu Nergala. Zespół ma w swoim dorobku tylko jeden album więc nie było zaskoczeń jeśli chodzi o materiał na koncercie i muszę przyznać, że dawno się tak nie bawiłem na death metalowym zespole. Mam nadzieje, że ta reaktywacja nie będzie tymczasowa i zespół wrócił na dobre grać koncerty i nagrywać nowe płyty. No i nastał dla mnie jeden z najważniejszych momentów festiwalu otóż panie i panowie na scenie melduje się Lucifer. Jestem fanem ich dokonani od pierwszego albumu, a koncert zagrali przepiękny. Johanna umie czarować na scenie jak mało kto, a Nick gra z taką łatwością jak by wcale nie miał długiej przerwy od gry na perkusji. Zespół skupił się gównie na drugiej swojej płycie lecz nie zabrakło też klasyków z pierwszej płyty. Przez cały koncert czułem się jak dziecko, które cofnęło się w czasie do lat 60-70. Na piękną dokładkę dostaliśmy utwór zapowiadający nowy album i już wiem, że warto będzie na niego czekać. Oby wrócili do nas szybko i to na klubową sztukę. Mało jest zespołów, które umieją poruszać się z taką gracją na granicy kiczu jak Tribulation. W porównaniu do swoich krajanów z Ghost oni nie przekroczyli jeszcze tej magicznej granicy. Ich koncerty to istna uczta dla uszu i niebywałe doświadczenie wizualne. Kadzidła i specyficzne makijaże oraz stroje rodem ze starych horrorów. Do tego wszystkiego specyficzny taniec ich gitarzysty odzianego w czarny welon dopełniał ten teatr groteskowej grozy. Nie ma co ukrywać, że Tribulation muzycznie, jak i scenicznie tworzy całość, którą albo się kocha, albo nienawidzi. Dla mnie osobiście to jeden z najlepszych zespołów ostatnich lat jeśli chodzi o scenę metalową a ich koncerty to zawsze miazga. Nie ma co ukrywać, że za równo dla organizatorów jak i dla publiki największą gwiazdą festiwalu była ekipa dowodzona przez niestrudzonego Toma Warriora. Triptykon, bo o nich mowa przybywa do polski regularnie co zawsze cieszy moje czarne serduszko. Tym razem było wyjątkowo, bo to był jeden z ich nielicznych koncertów w tym roku, więc okazja niebywała. Sam koncert okazał się transową magią w najczystszej postaci. Jedyne, do czego można się przyczepić to to, że mogliby grać więcej swojego genialnego materiału a mniej coverów Celtic Frost. Na plus tego koncertu należy jeszcze wpisać genialne nagłośnienie i bas, który po prostu wgniatał w ziemię. Całość doprawiona była genialną grą świateł. Zostaje mi nadzieja, że po wydaniu nowego albumu szwajcarska ekipa szybko wróci do Polski na jakiś klubowy koncert. UGH.

                        

Dzień trzeci był dla mnie koszmarem, po najzimniejszej deszczowej nocy festiwalu spędzonej pod namiotem. Zacząłem go od nowego tworu Szweckiej sceny death metalowej zespołu LIK. I muszę przyznać, że dawno nie słyszałem tak dobrego grania w stylu starej szkoły. Zespół zgromadził pod sceną spore grono fanów w koszulkach z ich logiem, którzy rozkręcili porządny mosh pit. Zresztą nie zostało to nie zauważone przez samą kapelę, która od razu po koncercie postanowiła zejść do fanów rozdawać autografy, robić zdjęcia i pogadać. Mnie zostaje zapoznać się lepiej z ich studyjną twórczością bo warto. Następny był nasz rodzimy doomowy Belzebong, którego miałem okazje zobaczyć po dłuższej przerwie. I był to naprawdę bardzo dobry koncert. Ciężkie i powolne riffy po prostu wgniatały w ziemię i nie pozwoliły praktycznie oderwać się ani na chwilę od koncertu. Tak jak większość publiki stałem po prostu zahipnotyzowany ich grą i nie dziwie się czemu są takim fenomenem na światowej scenie muzycznej. Całość ich koncertu dopełniały psychodeliczno-horrorowe wizualizacje na ekranach. Czekam niecierpliwe na kolejne koncerty. Holenderski Gold jest objawieniem sceny muzycznej ostatnich lat i kapelą, która regularnie u nas koncertuje. Nie ukrywam widziałem tą ekipę pierwszy raz i zrobiła na mnie pozytywne wrażenie. Po raz kolejny transowy koncert z czarującą wokalistką, która swoimi ruchami na scenie wyglądała jak by rzucała na nas zaklęcia. Do tego wszystkiego poważna i przygnębiająca tematyka utworów. Ktoś ich nazwał black metalem z ludzką twarzą i nie wiem, czemu ale bardzo podoba mi się to określenie. Niestety z powodu fatalnego samopoczucia, po tej nocy musiałem zwinąć się do domu opuszczając dwa ostatnie koncerty. Z relacji znajomych wiem, że Mustasch wypadł dość przeciętnie, za to Bloodbath rozpierdolił totalnie. Chuj mi w dupę, że nie zostałem. Mam nadzieje, że będzie jeszcze okazja zobaczyć obie te ekipy w niedalekiej przyszłości.

                                  

Podsumowując, Summer Dying Laud 2019 uznaję, za jak najbardziej udaną edycję i już nie mogę doczekać się kolejnej. Niech ten festiwal się rozrasta, bo jeśli chodzi o typowo metalowe festiwale w Polsce jest to najlepszy do tej pory. I niech tak pozostanie i oby coraz więcej ludzi się o tym przekonało i przyjeżdżało we wrześniu do Aleksandrowa Łódzkiego pożegnać głośno lato.

Kacper Hawryluk

rightslider_003.png rightslider_004.png rightslider_002.png rightslider_005.png rightslider_001.png

Goście

4986599
DzisiajDzisiaj1219
WczorajWczoraj2630
Ten tydzieńTen tydzień9233
Ten miesiącTen miesiąc69432
WszystkieWszystkie4986599
52.91.0.68