Beast in Black, Firewind - Kraków - 14.03.2023
Beast in Black, Firewind - Klub Studio, Kraków - 14 marca 2023
Fiński Beast in Black to zespół, którego zawsze będę bronił. Potrafię zrozumieć, że dla kogoś ich muzyka oraz cała towarzysząca jej otoczka może być niestrawna, jednak nawet najwięksi hejterzy nie mogą odmówić im jednego. Mianowicie faktu, że zespół ten ma na siebie naprawdę oryginalny pomysł. Bo jak inaczej nazwać łączenie melodyjnego power metalu z elementami disco czy eurodance w klimacie rodem z lat dziewięćdziesiątych. Przecież mogli być kolejną nudną, niewiele wnoszącą do muzyki kopią Judas Priest czy innego klasycznego bandu. Na szczęście wybrali inną drogę, za co im chwała. Z tego też powodu, mimo że w położonym całkiem niedaleko krakowskim klubie Kwadrat tego wieczoru na scenie produkowali się chłopaki z Destroyer 666, wybór dla mnie był oczywisty.
Rozgrzewkę zapewnił dowodzony przez nieodżałowanego Gusa G zespół Firewind. Fakt ten może oczywiście budzić pewne wątpliwości, czy w ogóle wypada, by kapela tej rangi odgrywała rolę supp… ekhm… „gościa specjalnego” przed zespołem mającym znacznie krótszy staż sceniczny. Czy Firewind porwał publiczność Beast in Black? Nie do końca. Owszem, kilku osobników ewidentnie zatraciło się w muzyce płynącej z kolumn, większość jednak zachowywała zupełną obojętność. Nie ma się co dziwić, gdyż na pytanie Herbie’go Langhansa brzmiące „kto wcześniej słyszał Firewind?” reakcją była niewielka ilość rąk wzniesionych w górę. Tego wieczora rola Firewind była, jaka była. W ciągu tych czterdziestu pięciu minut chłopaki zdążyli zaprezentować kilka swoich szlagierów. Znalazło się również miejsce dla niepublikowanego jeszcze wówczas numeru „Destiny is Calling” oraz „Maniac” pochodzącego z repertuaru Michaela Sombello, który chyba najbardziej rozruszał ludzi zgromadzonych pod sceną. Te trzy kwadranse upłynęły mi bardzo szybko. Nie mniej jednak bardzo chętnie wybiorę sioę na koncert, na którym Firewind będzie pełnił funkcję headlinera.
Krakowski występ Beast in Black nie był pierwszym koncertem tej kapeli, w jakim brałem udział. Miałem okazję widzieć ich w grudniu zeszłego roku w Gliwicach, gdy byli supportem (czy tam „gościem specjalnym”) dla Nightwish. Tamten show wzbudził we mnie pewne wątpliwości, Odniosłem wrażenie (w którym nie byłem odosobniony), że zespół korzystał z playbacku w nieco szerszym zakresie, niż robią to zazwyczaj. Cóż, jak wszyscy wiedzą, występowanie przed cudzą publicznością rządzi się swoimi prawami. Tym bardziej byłem ciekawy, jak Anton, Yannis i kumple wypadną przed swoimi własnymi fanami.
Beast in Black na chwilę obecną ma na koncie trzy albumy studyjne („Berserk”, „From Hell with Love” oraz „Dark Connection”). Fakt ten zdecydowanie ułatwia ułożenie spójnej playlisty. Taką też możemy usłyszeć podczas całej trasy „Dark Connection Tour 2023”. Już po pierwszym numerze („Blade Runner”) Yannis krzyknął, czy jesteśmy gotowi na prawdziwy heavy metal. Oczywiście ciężko nie wyczuć w tym sporej dawki ironii. Z drugiej jednak strony w repertuarze tego bandu mocnych heavy metalowych numerów nie brakuje. Spójrzmy na przykład na „Cry Out for a Hero” (taki Iron Savior mógłby im tego kawałka pozazdrościć), „The Fifth Angel”, czy ich hymn „Beast in Black”. W krakowskim klubie Studio mogliśmy usłyszeć również liczne, nieco łagodniejsze hity, które są znakiem firmowym tej fińskiej ekipy. Entuzjazm wzbudziły przede wszystkim bardzo przebojowy „Unlimited Sin”, przepiękny liryczny „Oceandeep” (ozdobiony łuną świateł telefonów komórkowych i… dwóch zapalniczek) oraz oczywiście pierwszy przebój tej kapeli, czyli „Blind and Frozen”. Finowie mają jeszcze jeden znak firmowy, po którym zresztą wspomniałem. Chodzi o połączenie power metalu z ewidentnie dyskotekowymi motywami. Nie mogło oczywiście zabraknąć „Crazy, Mad, Insane” (w czasie którego na scenę wparował śmieszny osobnik z zabawkowym keyboardem), oraz najbardziej eurodance’owy utwór w dorobku grupy, czyli „One Night in Tokyo”. Zabrakło mi tylko kawałka „Bella Donna”, który jest najlepszym numerem na ich ostatnim albumie. Tylko tego mi brakowało do pełni szczęścia.
Wielkie brawa należą się Yannisowi Papadopoulosowi. Facet dysponuje naprawdę szeroką skalą (która nic nie traci podczas koncertów na żywo). Potrafi on też bardzo umiejętnie wykorzystać cały wachlarz barw, którym obdarzyła go natura. Ponadto jest świetnym szołmenem mającym przeogromny dystans do siebie. Niech świadczy o tym fakt, że gdy na scenie wylądowała rzucona z publiczności bielizna, stwierdził on, że przyda mu się ona do okrycia jego łysej głowy. W tym niekonwencjonalnym nakryciu dokończył występ. Bardzo udany zresztą.
Bartek Kuczak