Strona wykorzystuje pliki cookies, jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, zostaną one zapisane w pamięci twojej przeglądarki. W przypadku nie wyrażenia zgody nie jesteśmy w stanie zagwarantować pełnej funkcjonalności strony!

Nowy numer

hmp 91sm

Szukaj na stronie

HMP Poleca

pandemic m

Sceptic, Deathyard, Sutener - Warszawa - 11.10.2024

„Blind Existence” Tour 2024 - Sceptic, Deathyard, Sutener - VooDoo, Warszawa - 11 października 2024

Nie przypuszczałem, że na naszej metalowej scenie znajdzie się taka kapela, w sensie tak szybko. Pamiętam jak mój hiszpański kumpel Dani opowiadał mi o Deathyard, że grają dobrze, że gra tam na basie ziomek Thiago, Brazylijczyk, że musze posłuchać, dobra bla bla… Potem o tej kapeli opowiadał mi szwagier, że świetna, że muszę posłuchać, znów jasne bla bla bla… Doszło w końcu do tego momentu jakoś przypadkiem, przesłuchałem ten ostatni album z córką i mnie zaczarowało. Co ciekawsze, żona przechodziła obok nas i tylko mruknęła słysząc tą muzykę: „Niezłe”. Dla mojej żony określenie, że metal jest niezły to jak dostanie Oscara czy tam innej nagrody Nobla – serio! No więc na pierwszy strzał poszedł ostatni album „No Longer in Pain”, potem przesłuchałem pierwszy czyli „Creation of the Universe”. Potem się dowiedziałem, że Sceptic gra trasę i w Warszawie będzie grał z Deathyard – no jak mogłem na to nie iść?

Szybko zameldowałem się w klubie VooDoo, który mieści się w niesamowitym miejscu, a mianowicie w pozostałościach po zabudowaniach dawnej Fabryki Towarzystwa Akcyjnego Przemysłowych Zakładów Mechanicznych „Lilpop, Rau i Löwenstein”. Jest klimat, wierzcie mi.

Jako pierwszy zespół zagrał kompletnie mi nie znany Sutener, grający jak twierdzi drink’n’roll. Mieszanka Corruption z końcowego okresu z „Amazing Atomic Activity” Acid Drinkers, tak bym opisał tą muzykę. Dali również cover Sepultury „Troops of Doom”, który też pasował do ich ogólnego wizerunku. Przyznam, że przyzwoite granie, nie do końca je czuję, ale na pewno bym się nie czepiał, po prostu nie moje klimaty.

Po nich sala jeszcze szybciej się dopełniła, choć na ilość publiczności i tak nie można było narzekać. Co ciekawe w połowie była ona zapełniona chłopakami i dziewczynami z południowej Ameryki oraz Hiszpanami. To fajne, że oni są tacy wierni i wspierają swoich na scenie. Deathyard zaczął swój show i już w sekundę kupił wszystkich, którzy jeszcze mieli jakiekolwiek wątpliwości co do tego jak świetny jest to zespół. Brzmienie było klarowne, czyste (wręcz miękkie), ale z posmakiem tego dudnienia, które tak mi się podoba na płytach tej kapeli. To co Thiago wyczynia na tym bez progowym basie to ja dziękuję, nie przyznaję się, że w ogóle gram na tej gitarze… Ciął tymi paluchami równo jak jakiś Steve DiGiorgio. Końcówkę koncertu grał już bez jednej struny, bo ją wziął i urwał. Kapela grała jak u siebie i dla siebie. Świetny kontakt z publicznością, ogólnie sympatyczne wrażenie, zero zadufania. Publika nie była niewdzięczna i dopingowała kapelę solidnie, czy to młodziutkiego perkusistę, który też nie ma się czego wstydzić, czy kolejnego młodego, a już utalentowanego, świeżo zatrudnionego gitarzystę. Sam szef kapeli, Chris Hofler, no to jest inna bajka. Ja się przyznam szczerze, że nie kleiłem, że on w Popiór śpiewa, wiem wstyd. Ale może dzięki temu na jego zespół zupełnie inaczej patrzę; nie przez pryzmat jakichkolwiek połączeń z Ś.P. Romanem Kostrzewskim i jego dokonaniami. Zespół zagrał prawie całe obydwa krążki, które wspaniale ze sobą gadają i miałem wrażenie spójności materiału. Nic tam się nie urywało między tymi kompozycjami, a dodam, że dzielą je jednak cztery lata odstępu, w dodatku pierwszy album Chris nagrał całkowicie sam. Darli się wszyscy o bis, więc wzięli i zagrali, choć czas ich już gonił. Zeszli ze sceny uśmiechnięci i mieli ku temu solidne podstawy. Nawet mój mały siostrzeniec, niecały czterolatek, pokrzykiwał po swojemu Deathyard – taki fanboy nam rośnie!

No a potem? A potem trochę jak w przypadku sytuacji z moim oglądanym dzień wcześniej gigiem Kampfar - nikt po Deathyard nie powinien już wchodzić na scenę… Oczywiście, że Sceptic grał extra, jakby mogło być inaczej przy takiej kapeli składającej się w dodatku z takich kolesi, ale klimat ze sceny zszedł z Deathyard… Sceptic zagrał całą płytkę „Blind Existence”, bo to jej 25-lecie wydania. Grali numery których nigdy wcześniej na żywo nie pokazywali, oczywiście przeplatali to z innymi płytami. Okazało się, że pod sceną stoi pierwszy wokalista kapeli, Arek Stawiarski, który pokrzykiwał na Demo 95. Więc było też trochę uczuciowo. Technika, rzeź, perfekcyjne wykonanie, ale co z tego…

Jestem ciekawy, czy Deathyard utrzyma ten poziom klimatu dalej na trwającej trasie. Choć w sumie nie wiem po cholerę zadaje to pytanie – widziałem ich na żywo i jeszcze kolejny dzień chodziłem pod wrażeniem. Z czystym sumieniem Wam polecam. Jak macie możliwość ruszcie się na trasę tych kapel, nie będziecie żałować zobaczenia żadnej z nich!

Bartłomiej Łękarski

rightslider_004.png rightslider_002.png rightslider_005.png rightslider_001.png rightslider_003.png

Goście

5527737
DzisiajDzisiaj277
WczorajWczoraj5040
Ten tydzieńTen tydzień8437
Ten miesiącTen miesiąc13418
WszystkieWszystkie5527737
18.97.9.174