Assassin, Nuclear, Burden Of Grief - Warszawa - 5.11.2024
Assassin, Nuclear, Burden Of Grief - VooDoo, Warszawa - 5 listopada 2024
Zdążyłem! Za każdym razem wbiegam do VooDoo na ostatnim wdechu i jak już któraś z kapel zaczyna pokrzykiwać ze sceny. Ale i tym razem na szczęście udało się. No bo to wszystko te pieprzone korki… Tym razem wpadłem na Burden of Grief, które po szybkim rzucie okiem wydawało mi się kapelką kolesi co radośnie wydali pierwszą płytkę i pojechali w trasę wzięci przez starszych kolegów z Assassin. Jak się okazało, nie mogłem się bardziej pomylić. Oni mają na koncie osiem albumów studyjnych, a zaczęli grać jeszcze w latach 90… Ups! Żeby im od razu oddać, pierwszy raz widziałem na żywo będąc tak blisko sceny zespół grający gothenburgmelodic death metal. Na samym początku niemiecka ekipa brzmiała naprawdę potężnie i fajnie to wyglądało, ale Pan za konsoletą kręcił się i brąchał na swoim padzie czym spowodował w końcu, że melodie gdzieś zostały przykryte i przestało mieć to taką siłę rażenia. Szkoda. Kapela nie w moim do końca stylu, ale wstydu sobie też nie przyniosła, w dodatku dzierżąc niewdzięczną rolę otwieracza całego show. Ludzi trochę zaczęło się zbierać, co jak na wtorkowy wieczór nie jest czymś normalnym. Tłumu nie było, ale też mega wstydu zapewne też nie.
Kolejny band przyleciał aż z Chile i ciepał toporek thrash. Wiecie, takie brzmienie oraz rytm, które zostało stworzone na „Bonded By Blood” i od tamtej pory tylko trochę modyfikowane. Nuclear, bo o nich mowa, grał naprawdę fajnie. Czasami ich muzyka się trochę zmieniała i była bardziej mięsista, a jak zagrali cover Napalm Death, to chyba wszyscy zdębieli – tak dobrze im to wyszło. Część numerów śpiewana była po hiszpańsku, no i co ja tam Wam będę mówił… Hiszpański do thrash/death/black metalu pasuje jak cytryna do herbaty. Ja mogę cały wieczór tego słuchać. Ten akcent, brzmienie wypowiadanych słów - nawet jeśli typ tak naprawdę drze ryja o promocji w Dino – nieważne, wchodzi cudownie i cudownie się tego słucha. Pograli trochę; po setliście widziałem, że aż z dwanaście numerów. Ludzikom się podobało i ja jestem też trzy razy na tak. Jak wrócą do Polski, idę na nich połamać kark jeszcze raz. Dodam, że był to kolejny zespół, który miał na swoim koncie aż pięć wydanych pełnych albumów.
No i na koniec mamy gwiazdę, która – nie będę trzymał w napięciu – nie wzięła jeńców. Assassin znam najbardziej z okresu lat 80. i uważałem ich zawsze za filar stołu o nazwie teutonic thrash metal. Przyznam, zarzuciłem ostatni album „Bestia Immundis” przed wyjściem na koncert, ale oprócz stwierdzenia, że daje radę, więcej nie zanotowałem. Ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu, kapela ta przeszła jak widać zmianę w latach zerowych i gra zdecydowanie inaczej. Jedno słowo jak zaczęli ze sceny – ale napierdalają! Basior był wściekły, dudnił, niszczył, jaaa!!! Obsługujący go Joachim Kremer wygląda jak milsza wersja Harleya Flanagana, ale wariat z niego taki sam. Rzucał się, miotał, smyrgał tym basem – że nie pozabijał kolegów na scenie… A raz to nawet śpiewał dodatkowe wokale od dołu mikrofonu! Pięknie. Wokalista to prawdziwy lew, Ingo Bajonczak ma taki głos, że jest w stanie z nim zrobić wszystko i naprawdę robił wszystko. Z twarzy trochę przypominał mi Corpsegrindera, ale to co robił śpiewając, to było absolutne wariactwo, wysoko, nisko, głęboko, ryki, krzyki – co Pani wybiera? Ja chcę takiego wokalistę! Drugi gitarzysta był raczej spokojny (nie był to na pewno Frank Blackfire), perkusisty nie widziałem zza tego co robili pozostali muzycy, no ale wspaniale prezentował się też modus operandi tego składu, czyli jedyny oryginalny Jurgen Scholz z fryzurą na nauczyciela fizyki ze szkoły podstawowej. Też chcę takie włosy… Zespół zagrał przekrojowo, pomijając chyba tylko album „The Club”. Ale grali z taką mocą, kopem, że miałem wrażenie, że ten ponad stuletni budynek zrypie nam się zaraz na głowy. Całość spięła się niesamowicie, numery z lat 80. nie odbiegały klimatycznie od tych współczesnych i to co rzuciło mi się mocno w oczy, to to, że ich granie to już taki hardcore thrash. Ale spokojnie, łapcie wdechy, bez paranoi. Hardcore mam na myśli kapele takie jak Sheer Terror czy stary Pro-Pain. Czyli ciężar i agresja, a nie jakieś tam melodyjne rapowanki. Mi zwiało na nich już resztkę tych pseudowłosów z łba, które miałem. A jak grali stare numery jak „Baka”, „The Last Man”, „Assassin” czy „Fight” to metalowe oldschoole ryczały razem z Ingo każdy wers, piszcząc nawet solówki. Super widok, niezapomniane przeżycie. Ci co Was nie było, bo coś tam – wstyd. Ci co byli, myślę, że będą pamiętać ten koncert długo. Rzadko ma się kapelę z taką jakby nie było renomą na wyciągnięcie ręki i gra ona jeszcze bardziej energetycznie i żywiej niż młode szczurki. Ze sceny zeszli zlani potem i siorbiący zasłużoną Perłę. I tak to powinno wyglądać, to jest koncert metalowy! Młodzi uczcie się, jak mieć jaja. Assassin może nie gra już jak w latach 80., ale i tak rządzi. Dziękuję.
Bartłomiej Łękarski