Strona wykorzystuje pliki cookies, jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, zostaną one zapisane w pamięci twojej przeglądarki. W przypadku nie wyrażenia zgody nie jesteśmy w stanie zagwarantować pełnej funkcjonalności strony!

Nowy numer

hmp 89sm

Szukaj na stronie

HMP Poleca

pandemic m

VICTORIANS ARISTOCRATS’ SYMPHONY - Symfoniczna podróż do przeszłości

Grupa Victorians Aristocrats’ Symphony pochodzi z Bielska – Białej i niedawno zadebiutowała wydanym własnym sumptem albumem. „Revival” to symfoniczny metal, inspirowany także power i gothic metalem, z operowo śpiewającą wokalistką. Poza interesującą muzyką zespół postawił też na oryginalny image przeniesiony z epoki wiktoriańskiej oraz stworzył tajemniczą biografię z genezą powstania Victorians. Kulisy tej historii przybliżają nam: wokalistka Eydis, basista Vi oraz gitarzysta Utis.

HMP: Wasza rozbudowana nazwa Victorians Aristocrats’ Symphony sprawia czasem problemy zarówno słuchaczom jaki recenzentom, którzy jej drugi człon traktują jako tytuł płyty. Mam rozumieć, że skrócona nazwa Victorians jest tą obowiązującą na co dzień?

Vi: Uważamy, że tak długa nazwa pozwala oddać charakter zespołu, jego muzykę oraz stylistykę zarówno wizualną, jak i treściową. Nazwa z założenia miała być trochę “pretensjonalna” (śmiech)

Utis: Taaa, recenzentom umyka czasami ten drobny szczegół... Nie odczułem jednak, że robią to złośliwie. Jeżeli się mylę, to składam pełen patosu apel o wzajemny szacunek: Szanujmy się! Szanujmy Sztukę! Myślę, że tyle powinno wystarczyć. Wracając do pytania - tak, Victoriansami mienimy się na co dzień i tak samo zwracamy się do naszych fanów! Wszyscy jesteśmy Victoriansami, Victorianami, Victorianistami...

Victorians jest w pewnym sensie kontynuacją i zarazem rozwinięciem tego, co niektórzy z was grali w Noxiferis. Woleliście założyć nowy zespół niż pójść z poprzednim w kierunku, którego efekty mamy na “Revival”?

Eydis: To były odmienne założenia, muzyka, taki mroczny klimat. A Victorians to zupełnie inna para kaloszy. Brak tu progresywnego charakteru, brak takiej ilości “darkside”, więcej jest symfoniki i do tego kolorowe stroje (śmiech). Ogólnie rzecz ujmując, chcieliśmy zachować charakter tamtego zespołu nie zmieniając go, poza tym chłopcy planują rozwinąć w przyszłości także i projekt Noxiferis. Victorians od początku było czymś innym, czymś co zrodziło się z nas naturalnie i wymagało tylko nadania mu odpowiedniej nazwy (śmiech)

Skąd pomysł na tę wiktoriańską otoczkę wokół zespołu, kostiumy z epoki czy historię z pożarem w Royal Opera House? Uważacie, że sama muzyka to w dzisiejszych czasach zbyt mało, by przyciągnąć uwagę słuchacza?

Vi: Nasz styl ma przyciągnąć pewien typ słuchaczy. Nie gramy muzyki popularnej i nie musimy się mieścić w jej ramach. Tworzymy to, co wyobraźnia przyniesie nam do głowy. Z jednej strony muzyka jest esencją, a z drugiej zaledwie pretekstem do niesamowitej podróży jaką rozpoczęliśmy, i w którą staramy się wciągnąć kolejne osoby. Nie każdy zespół dba tak starannie o stronę wizualną swojej twórczości artystycznej, a my zdecydowanie chcemy reprezentować pewien pułap, który nadaje naszej twórczości zupełnie inny wymiar.

Utis: Ja jestem zakochany w narracji, a osadzenie postaci w jakimś kontekście fabularnym jest dla mnie arcyważne. Dlaczego? Bo przenosi się ciężar bycia kreowanym przez współczesność na kreatora rzeczywistości. To oczywiście zaledwie początek, ale już nie mogę się doczekać, kiedy te skrzydła zaczną się rozwijać! Tysiące kolorów narracji, muzyki, strojów, doświadczenia, przeżycia...

Ukrywacie się też pod pseudonimami, co akurat nie jest nowością, bo w Noxiferis było podobnie. Ta aura tajemniczości ma sprawiać, że to muzyka i artystyczna kreacja wysuwają się na plan pierwszy?

Vi: Świat muzyki to scena. Scena, na którą wkraczamy zarówno jako zwykli śmiertelnicy, jak również jako ponadczasowe archetypy osobowości. Każdy z nas ma do opowiedzenia swoją historię, zarówno tą realną jak i tą, której nie widać na pierwszy rzut oka. Nasze sceniczne wcielenia to niejako awatary naszych dusz!

Utis: Cudowne jest to, że w tym nieprzerwanym dążeniu do jakiegoś celu te osobowości ze sobą współistnieją i w pewnym momencie odkrywasz, że bardziej troszczysz się o swoją artystyczną kreację niż o osobę, której dane figurują na dowodzie osobistym... Na końcu tej drogi nasze realności się rozpłyną i zostaną tylko Victorians (śmiech)

Nie da się jednak nie zauważyć, że nie jesteście debiutantami, a w przypadku Eydis można chyba nawet uznać za pewnik, że jest klasycznie wykształconą śpiewaczką?

Vi: Każdy z nas ma swoją mniejszą czy większą historię muzyczną, a Eydis faktycznie jest kształconą śpiewaczką operową. Pewne jest, że gdyby nie rozpoczęła studiów wokalnych nie udzielalibyśmy teraz tego wywiadu (śmiech)

Partie wokalne na “Revival” są bardzo urozmaicone, od typowo operowych do subtelnych, nieco niższych, aż do dość ostrego, momentami nawet agresywnego śpiewu. To, jak rozumiem, celowy zabieg by uniknąć monotonnej warstwy wokalnej we wszystkich utworach?

Vi: Dokładnie. Pierwsze kompozycje były całkowicie operowe, ale szybko przekonaliśmy się o tym, że ten styl nie jest w stanie oddać wszystkich emocji, jakimi chcemy podzielić się ze słuchaczami. Finalny charakter wokali udało się uzyskać w studiu za sprawą naszego producenta Mariusza Piętki, który pomógł Eydis rozwinąć skrzydła sięgając niejako do korzeni niekształconego śpiewu (śmiech)

Utis: „Chcesz wydobyć z siebie mięsiste, soczyste emocje? Zapomnij wszystko czego się nauczyłaś”(śmiech). Każdy wokalista wie, że to trudna sprawa, bo z głosem nie jest tak, jak z pękniętą struną w gitarze, którą sobie wymienisz w dwie minuty. Wszystko sprowadza się do myśli: znajdź swój własny styl i nie próbuj udawać kogoś kim nie jesteś. Na szczęście Eydis zawsze była wiedźmowata w tej swojej operowej otoczce, więc poradziła sobie doskonale!

Co sprawiło, że nie zdecydowaliście się umieścić na płycie historii owego pożaru czy członków loży masońskiej, którzy w nim zginęli? Uznaliście, że jak na jedną płytę byłoby to zbyt dużo dla przeciętnego słuchacza, który mógłby nie poradzić sobie z tak rozbudowanym konceptem?

Vi: Niestety powód jest dużo bardziej prozaiczny...zadecydowały względy finansowe. Szarpnęliśmy się na taką, a nie inną książeczkę (śmiech)

Utis: Słuchacze są bardzo różni, zdążyliśmy się już o tym przekonać. Dla kogoś tekst wcale nie jest istotny, inny zaczyna „słuchanie” płyty od lektury tekstów. Jeżeli jakiś słuchacz chce wejść głębiej w Victorians to robi to z jakiegoś powodu i poradzi sobie doskonale… Po Castle Party na pewno będzie trzeba zrobić dodruk płytek, bo zostało raptem kilkanaście kopii, może uda się coś dołożyć (śmiech)

Muzycznie z kolei mamy na „Revival” symfoniczny metal z elementami power i gothic metalu. To wypadkowa waszych muzycznych fascynacji?

Vi: To zarówno ta wypadkowa, jak i również chęć zmierzenia się z tak bliską nam konwencją muzyczną. Na kolejnej płycie zamierzamy stanąć oko w oko z kolejnymi konwencjami.

Utis: To po części jest też jak z nauką chodzenia, czy jazdą na rowerze - zdobywasz pewne kompetencje, które pomagają ci wykonać pierwszy krok... Robiąc „Revival” uczyliśmy się właśnie jak zrobić ten pierwszy krok, więc patrzyliśmy na starszych kolegów, jak oni go zrobili - musieliśmy się rozprawić z pewną tradycją, żeby poznać jej składniki. Teraz, skoro umiemy już chodzić, możemy iść gdzie nam się podoba, upłynie znowu trochę czasu i zaczniemy biegać...  

Coraz częściej koncertujecie, jak więc radzicie sobie z wykonywaniem na żywo tych symfonicznych partii, nie mając w składzie klawiszowca?

Vi: Na chwilę obecną MrNice zapewnia nam te dźwięki posługując się magicznym pudełkiem umieszczonym za swoim zestawem perkusyjnym (śmiech). Jesteśmy w trakcie poszukiwania odpowiedniego klawiszowca.

Utis: To „bycie w trakcie” trwa już kilka lat... Masarka, a myślałem, że najtrudniej znaleźć porządnego perkusistę!

Nie są to tylko pojedyncze koncerty klubowe, bo zagracie w tym roku chociażby na Castle Party czy Metal Female Voices Fest w Belgii – wygląda na to, że wasza kariera nabiera coraz większego rozmachu?

Vi: Nasza muzyka ma większe „wzięcie” poza granicami Polski. Jest to zarówno wyróżnienie jak i utrudnienie ponieważ wiąże się to z dłuższymi podróżami. Pochlebiają nam zaprosiny na międzynarodowe i zagraniczne festiwale i mamy nadzieję, że będzie ich więcej.

Utis: Pamiętam jak rok temu rozmawialiśmy o tych festiwalach, jako o marzeniach na przyszłość... a tu nagle BAM!!! W jednym roku zaliczymy oba. Mam nadzieję, że to nie ostatni raz kiedy na nich występujemy (śmiech)

Czy wobec tego kolejną płytę, którą już przygotowujecie, wydacie również sami czy też nie wykluczacie możliwości podpisania kontraktu jeśli pojawi się odpowiednia oferta?

Vi: Odpowiednia oferta z pewnością pomogła by nam z dotarciem do tych fanów, którzy nas jeszcze nie odkryli. Na razie robimy swoje i cieszymy się pełną swobodą w podejmowaniu decyzji o tym co, kiedy i jak robimy (śmiech). Dzięki za wywiad! Pozdrowienia dla Heavy Metal Pages!

Wojciech Chamryk

rightslider_002.png rightslider_004.png rightslider_005.png rightslider_001.png rightslider_003.png

Goście

5053534
DzisiajDzisiaj1067
WczorajWczoraj3081
Ten tydzieńTen tydzień7013
Ten miesiącTen miesiąc57185
WszystkieWszystkie5053534
3.17.184.90