Strona wykorzystuje pliki cookies, jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, zostaną one zapisane w pamięci twojej przeglądarki. W przypadku nie wyrażenia zgody nie jesteśmy w stanie zagwarantować pełnej funkcjonalności strony!

Nowy numer

hmp 89sm

Szukaj na stronie

HMP Poleca

pandemic m

„Do przodu, pod górę, pod prąd!” (Myopia)

– Bazą dla naszej twórczości był zawsze thrash metal, a cała reszta ewoluowała tworząc swojego rodzaju charakterystyczny i poniekąd rozpoznawalny dla nas styl – mówi perkusista Bogdan Kubica. Jego Myopia wydała właśnie „Transmyopic Interconnection” i ten album w całej rozciągłości potwierdza prawdziwość powyższych słów – to techniczny thrash w awangardowo-progresywnym sztafażu, rzecz z najwyższej półki i kosmiczny koncept nie tylko dla fanów zakręconej twórczości Voivod:

     
HMP: Jesteście wręcz podręcznikowym przykładem zespołu niezależnego: istniejecie bez mała 25 lat, wydaliście w tym czasie pięć płyt i to – nie licząc okazjonalnej współpracy z Selfmadegod – bez wsparcia żadnej wytwórni. Wygląda więc na to, że najzwyczajniej w świecie uwielbiacie grać i to dla was coś więcej niż zwykłe hobby?

Bogdan Kubica: No tak, ładnie i precyzyjnie to wyliczyłeś! Ćwierć wieku w podziemiu, jak jakieś morloki, ale po tylu latach można się przyzwyczaić do mroku i do tego, że jeśli chcesz, żeby twoja muzyka ujrzała światło dzienne, to musisz wszystko do końca doprowadzić sam zamiast czekać na zlitowanie jakiegoś wydawcy. Jest to faktycznie niecodzienne hobby, bo dość kosztowne, ale każdy w szarej codzienności powinien mieć jakąś odskocznię bez względu na czas i środki, i w naszym wypadku jest to mozolne wprowadzanie na rynek kolejnych naszych muzycznych i tekstowych pomysłów.

 „Simultaneous Simulations” ukazała się przed pięciu laty i już wtedy zapowiadaliście kolejny album, musicie więc mieć bardzo sprecyzowaną wizję kierunku w którym podążacie?

Jest to normalna w tego typu wypadkach procedura. Dopóki zespół istnieje, to po wydaniu jednej płyty, zawsze zapowiada następną i odgraża się, że ta kolejna będzie jeszcze lepsza. Nie wiadomo ile potrwa realizacja takiej obietnicy, ani jak to wszystko wyjdzie w rzeczywistości, ale takie nastawienie i podejście nakręca do działania. Do jednego natomiast muszę się przyznać, zawsze jeszcze przed wejściem do studia miałem sprecyzowane koncepcje tekstowe dotyczące już kolejnej płyty, czyli jeszcze w studiu nie zasiedliśmy do bieżącego nagrania, a ja już myślałem, jaką opowieść zaserwujemy za kolejne 3-4 lata, i myślałem wtedy, że dopóki są kolejne pomysły na nową historię, to musi powstać następne nagranie. Tym razem też tak było.

Wiele zespołów metalowych utożsamia rozwój ze stopniowym upraszczaniem swej muzyki, aby stawała się ona bardziej przyswajalna dla szerszych grup słuchaczy. U was wygląda to zupełnie inaczej, bo z każdą kolejną płytą sami podnosicie sobie poprzeczkę coraz wyżej, pisząc i nagrywając coraz trudniejsze, bardziej skomplikowane i wielowątkowe kompozycje?

Upraszczanie muzyki i wprowadzanie większej ilości melodii kojarzy mi się ze stwierdzeniem, że trzeba by nareszcie pomyśleć o spróbowaniu zarobienia jakiejś kasy, choć to przecież nie jest żadna gotowa recepta na sukces. Fajnie byłoby trochę zarobić, ale pod warunkiem, że ciągle robisz to, co sprawia największą frajdę. Nie mając więc szans na większe powodzenie, już wiele lat temu zdefiniowaliśmy swój rozwój w takim właśnie kierunku, żeby podnosić systematycznie poprzeczkę, i powiem ci: jest to docelowo przyjemne, choć czasami po drodze irytujące. Nieraz mieliśmy sytuację taką, że nie byliśmy w stanie przejść jakiegoś motywu, tysiąc prób i ciągle nie tak. Rzucałem czasami pałkami w kąt, jak dziecko, które nie dostało ciastka, ale jak już takie coś jednak zgraliśmy, to była to prawdziwa wisienka na torcie i smakowała jeszcze lepiej, i całe dla nas granie, to jest właśnie to: do przodu, pod górę, pod prąd.

Jednak w tej sytuacji o tzw. karierze możecie zapomnieć, bo nie dość, że nagrywacie muzykę trudną w odbiorze, to jeszcze są to albumy koncepcyjne – „Transmyopic Interconnection” nie jest tu wyjątkiem?

Wszystkie nasze płyty są koncepcyjne i jak na razie nie planujemy innej formuły. Koncepcyjność jest fajna, i niekoniecznie musi utrudniać odbiór całej płyty, pod warunkiem, że poza muzyką, słuchacz zainteresuje się tekstami i spróbuje zrozumieć, o co w całej opowieści chodzi. Tym razem Twór Myopia wychodzi ze swojej standardowej roli narratora naszych tekstów, i oprócz narracji zostaje także głównym bohaterem całej historii. W tekście „Myopia The Creature” przedstawiamy go, podając informacje, które były do tej pory dostępne dla super zainteresowanych tylko na naszej stronie. Zaraz potem Twór Myopia relacjonuje wybuchy na Słońcu, normalna rzecz, ale te są większe i o wiele bardziej intensywne, ogromne chmury atomów, jonów i elektronów wyrzucone ze Słońca zmierzają w stronę Ziemi, nasza atmosfera i osłona magnetyczna nie dają rady, burze magnetyczne wyłączają zasilanie, padają wszystkie systemy, dodatkowo dokonuje się, i tak już wcześniej trwające, odwrócenie ziemskich biegunów magnetycznych, stopniowo zanika ziemska atmosfera co sprawia, że z czasem promieniowanie kosmiczne bez problemu dociera do powierzchni naszej planety z siłą niewielkiego promieniowania nuklearnego, co powoli unicestwia życie na Ziemi. Tu wkracza Twór Myopia, zabiera cały ziemski materiał genetyczny ukryty na lodowej, północnej wyspie, w podziemnym schronie, transportuje go do znanego już z poprzednich opowieści bliźniaczego układu planetarnego Abneveroth na planetę Morth, która przypomina Ziemię sprzed kilku miliardów lat. Tam, znany nam  cykl życia będzie trwał dalej. Tak w skrócie wygląda obecny koncept, to tylko zarys, a szczegóły oczywiście na płycie lub na naszej stronie.
Taka tematyka była zawsze chętnie wykorzystywana przez metalowe kapele, jednak w waszym przypadku zawartość tej opowieści dodatkowo zdaje się podkreślać fakt, że warstwa tekstowa jest dla was równie ważna co muzyka?

Nie wiem, czy tematyka science-fiction jest aż tak często wykorzystywana w metalu, ale my staramy się połączyć więcej pasji w jednym, czyli właśnie specyficzną muzykę i sci-fi. Warstwa tekstowa zawsze była bardzo istotna, tworzy ona jeden spójny obraz z tłem muzycznym lub stanowi istotne tło dla muzyki, dla każdego coś innego stanowi większą wagę. Na długo przed założeniem zespołu zastanawiałem się o czym chciałbym pisać w tekstach mojego potencjalnego zespołu, o byle pierdach, ważnych sprawach, przemycić tam czyjąś poezję? Stanęło na czymś poważnym, z akcentem fantastyki naukowej, i tak jak rozmawialiśmy wcześniej, za każdym razem jest to mini opowieść, jakby nowela, krótkie opowiadanie, które, w miarę potrzeb zawsze może ewoluować, zostać rozwinięte, czy zyskać kontynuację. Możemy tak naprawdę wrócić do każdego pojedynczego tekstu, do każdej historii, tak jak wracamy do naszego układu planetarnego Abneveroth System, budując tam kolejne planety, światy i system planetarny sam w sobie. Takie podejście daje nieograniczone możliwości, więc zachęcamy do zapoznania się ze wszystkimi naszymi wizjami, być może znajdziecie coś dla siebie.

Pamiętam sytuację, kiedy po raz pierwszy zobaczyłem wasze logo. Pierwsze skojarzenie było automatyczne: Voivod! Mieliście wywiad bądź recenzję, w której ta nazwa nie padła?

Logo Voivoda cały czas ewoluowało, i jedynie na ich dwóch albumach (płyty druga i trzecia) można mieć pewne skojarzenia z naszym logiem, które od zawsze wygląda tak samo. Poza tym, w tych dwóch przypadkach ich logo kojarzyło mi się z jakimś technologicznym tworem, a u nas jest to kanciasty ale abstrakcyjny i asymetryczny szkic, czy raczej wzór z ukrytym w tle zapisem/przekazem na poziomej taśmie. I tutaj muszę przyznać, że ten odwieczny kropkowo-kreskowy kod zniknął na najnowszej płycie, więc może został całkowicie, póki co, rozszyfrowany i odczytany,  i to właśnie o tą historię od początku chodziło!? Czas pokaże. A czy nazwa Voivod kiedykolwiek nie padła w recenzji, czy wywiadzie, to nie pamiętam, ale z reguły jest. No i fajnie, ten zespół jest jednak o wiele bardziej rozpoznawalny od nas, i ta nazwa zawsze może kogoś przyciągnąć do naszej muzyki, tak na przykład dołączył do nas Robert Słonka, który szukał skojarzeń z Voivodem, a skończył jako nasz gitarzysta, więc wszystko jest możliwe.

W sumie sami jesteście sobie trochę winni, bo wymieniając kiedyś ten zespół, obok Death Angel, w podziękowaniach, niejako zasugerowaliście te porównania i wtedy zaczęło się na dobre: polski Voivod, polski Voivod?

Człowiek chciał być szczery i złożyć szczere podziękowania ówczesnym największym inspiracjom, a potencjalny recenzent musi mieć swoje zdanie i nie może się sugerować tym, co zostało napisane, bo przecież może nie mieć to żadnego związku. Ja jednak osobiście mocno się tym podjarałem te piętnaście lat temu, bo ile wtedy było w skali kraju takich porównań, chyba niezbyt wiele.

Nie jest to chyba jednak dla was żadną ujmą, tym bardziej, że ekipa Away'a to faktycznie jedni z pionierów nieszablonowego, zakręconego i wymykającego się z szufladek wielbicieli wszelkiej maści porównań, thrashu?

Nie może być mowy o żadnej ujmie jeśli wymieniłem Voivod wśród największych inspiracji na pierwszej płycie w 2002 roku i po tym jak dedykowaliśmy naszą drugą płytę zmarłemu Piggy’emu. Do roku 1996 zrobili rewolucję w muzyce metalowej, bo potem różnie z tym bywało, a jeszcze w latach 80. wyprzedzili wszystkich o lata świetlne swoimi wizjami muzyczno- tekstowymi.

Jak więc sami określacie to, co gracie? Techno thrash, awangardowy metal, a może jeszcze inaczej?

Jak zaczynaliśmy, to szumnie określiliśmy to psychodelicznym metalem i byliśmy z tego dumni. Jedni nam potakiwali i przyznawali rację, a inni się naśmiewali kojarząc psychodelię z rockiem lat 70. i mówili, że w tej muzyce nie ma za grosz psychodelii. Bazą dla naszej twórczości był zawsze thrash metal, a cała reszta ewoluowała tworząc swojego rodzaju charakterystyczny i poniekąd rozpoznawalny dla nas styl. Wśród recenzentów pojawiały się określenia w stylu awangarda, metal matematyczny, techniczny, asymetryczny, dysharmoniczny, kosmiczny itp. Mnie najbardziej spodobało się określenie anarchii w thrash metalu albo postmodernistyczny metal, ktoś się natrudził, żeby to wymyślić, ale my gramy swoje i nazewnictwem już teraz się nie przejmujemy.

Ostatnimi czasy zauważalne jest większe zainteresowanie taką muzyką, ale to raczej w świecie – w Polsce to była i nadal jest, totalna nisza, a takie dźwięki docierają do największych pasjonatów?

W pierwszej kolejności na pewno tak, fani i pasjonaci jakiejś niszowej muzyki i tak sobie spod ziemi wygrzebią to, co ich najbardziej interesuje bez względu na popularność zespołu. Trudno powiedzieć, czy w obecnych realiach jest gorzej TAK muzykować w naszym kraju niż gdzie indziej. Niby duży i bogatszy może więcej, ale gdzieś tam za oceanem też będą setki czy tysiące świetnych zespołów, które nigdy nie wypłyną lub nawet nie wydadzą debiutu. Zawsze potrzebne jest trochę szczęścia, ewentualnie kasy, żeby jakiś choćby mały kontrakt z małym nawet wydawcą podpisać. Jeśli się uda, wydawca chce produkt sprzedać, więc załatwia recki, wywiady, radio, tv, klipy, reklamy, trasy itp. Jeśli to załapie, to przybiera na skali i sile, jeśli nie, to umiera śmiercią naturalną. Autopromocja też wchodzi w grę, ale to tak naprawdę praca na pełny etat na który nie ma czasu w codziennym zabieganym życiu, i też trzeba raczej kogoś zatrudnić, żeby było to zrobione porządnie.

W sumie tak było i kiedyś, bo choćby takie Acrimony czy Rain za długo nie pograły... Może gdybyście koncertowali wyglądałoby to nieco lepiej, ale z racji tego, że każdy z was mieszka gdzie indziej, trudno znaleźć wam czas na próby, etc., a tłuc się ileś kilometrów, by zagrać dla garstki ludzi w niewielkim klubie czy salce domu kultury to też żadna frajda?

Koncerty na pewno w znacznym stopniu promują zespół, trzeba sporo grać na żywo, jeśli chce się zaistnieć, bez względu na ryzyko związane z niedoborem zainteresowanych. My niestety od dawna jesteśmy zespołem studyjnym, czyli wirtualnym. Różne miejsca zamieszkania i codzienna walka w pracy o przetrwanie sprawiały, że od lat nie było szans na regularne próby całego zespołu i nie było nawet mowy o ewentualnym podjęciu rękawicy z napisem trasa koncertowa; do czegoś takiego trzeba mieć dużo czasu i jakieś wolne zajęcie, które przynosi dochody. Nie chodzi tutaj też o granie dla garstki ludzi, bo zagranie dla małej rzeszy ludzi, ale fanów, to zawsze fajne przeżycie, ale ważne jest też niestety wyjście po takim wyjazdowym koncercie przynajmniej na zero, a to już nie jest takie łatwe. Marzyło mi się po wydaniu nowej płyty, bez względu na koszty, zagranie dosłownie kilku koncertów i nagranie ich, ale to z różnych powodów przerosło moich kolegów.

Czy ten brak koncertów nie zraża jednak czasem potencjalnych wydawców? Mamy przecież w kraju liczne zespoły grające znacznie ambitniej od metalowej średniej, ale wszystkie one regularnie występują na żywo, co jednak przekłada się na ich lepszą promocję i rozpoznawalność, szczególnie jeśli pojawiają się na festiwalach czy jako supporty przed zachodnimi gwiazdami?

Tak właśnie jest, to tak jak mówiliśmy wcześniej. Jeśli potencjalny wydawca widzi, że zespół nie pokazuje się na żywo, to po co w niego inwestować, skoro prawdopodobnie jedno z najbardziej promujących wydarzeń, czyli koncert, nie dojdzie być może do skutku. Taki wydawca zatrudni agencję promocyjną, ta załatwi różne miejsca do pokazania się, a my z powodów rodzinno-logistyczno-życiowo-pracowniczych powiemy, że nie dajemy rady, i kicha dla wszystkich, ale jak już też wspomniałem, na to trzeba mieć czas, a u nas tego akurat jak na lekarstwo z różnych przyczyn.

Czyli jest wam dobrze w tej niszy i zmienianie czegokolwiek na siłę nie wchodzi w grę, tym bardziej, że sami jesteście w stanie zadbać o wszystko, począwszy od muzyki, a na szacie graficznej płyty skończywszy – jak doszło do tego, że na „Transmyopic Interconnection” wykorzystaliście prace Anety Barglik?

W tej niszy wcale nie jest nam tak dobrze, nie jesteśmy tu do końca z własnego wyboru i bardzo chcielibyśmy wystawić głowę ponad powierzchnię, pod warunkiem, że byłoby to na naszych wytycznych, a nie nakazanych uproszczonych schematach. A będąc tutaj, to tak, musimy o wszystko zadbać do samego końca, jeśli chcemy, żeby ktoś jeszcze to zobaczył i posłuchał. Co do Anety, to Robert „Flakon” Kocoń zadzwonił do mnie, że jest taka osoba, jakaś dalsza rodzina, ma fajne prace i można by je obejrzeć, bo niektóre mogłyby pasować do naszego klimatu. Jeśli by nam się spodobały, to Flakon zaczął by negocjować warunki ich udostępnienia. Przejrzeliśmy stronę Anety i faktycznie okazało się, że wiele prac by nam odpowiadało. Ustaliliśmy wspólną listę i basista negocjował. Aneta staje się coraz bardziej znana i popularna, więc kompletnie nie wiedzieliśmy na co się nastawić, czego się spodziewać. Aneta okazała się jednak być fajną, ciekawą osobą zaintrygowaną połączeniem jej prac z naszą muzyką i na szczęście kwota okazała się do przyjęcia i stwierdziliśmy, że stać nas na zestaw zdjęć kadrujących kilka z jej obrazów. Tak więc prawdziwa sztuka trafiła na naszą okładkę i wkładkę.

Podkreślmy, że są to tradycyjne, olejne obrazy, żadne komputerowe grafiki – można więc i w tych cyfrowych czasach nawiązać do przeszłości również w aspekcie oprawy graficznej płyty?

Jak się chce, to się da! Ja osobiście od zawsze chciałem mieć na płytach ręcznie robione szkice, rysunki, obrazy, i częściowo to się udawało, lepiej lub gorzej. Na demie „The Ultra Control” jest szkic zrobiony ołówkiem, wewnątrz i częściowo na okładce „Subconsciously Unconscious” też są ręcznie robione szkice, na „Simultaneous Simulations” gitarzysta Robert Słonka całą grafikę narysował ołówkiem, i tylko przy dwójce, „Enter Insectmasterplan” nie poszło tak, jak sobie wymarzyłem. Nasz ówczesny gitarzysta Kamil Smala, zrobił zestaw ogromnych rysunków na swoją pracę dyplomową, na jego wystawie-prezentacji zagraliśmy koncert, a wszystko było okraszone prologiem z etiudy filmowej, również pracy dyplomowej jego koleżanki. Po prostu idealne wydarzenie artystyczne! Prace Kamila były niesamowicie precyzyjne, mozolnie wykonane, robił je żelowymi cienkopisami, więc były unikatowe, bo z biegiem lat bledną, więc trzeba było robić zdjęcia, kadrować fragmenty, kolorować w programie graficznym. W ostatniej chwili przed wydaniem płyty (jak to prawdziwy artysta) Kamil zmienił zdanie i powiedział, że zrobi to nieco inaczej. Jak wyszło, widać na wkładce. Na szczęście kilka zdjęć tych prac mi ocalało i możecie je u nas na stronie w galerii zobaczyć pod tytułem tejże płyty. Tak więc, podsumowując ten punkt, można grać postmodernistyczny metal science-fiction niekoniecznie ubarwiony grafikami komputerowymi.

„Transmyopic Interconnection” jest w pewnym sensie wydawnictwem dla Myopia przełomowym, bo to pierwsza wasza płyta nagrana bez udziału Szymona Czecha – jego przedwczesna śmierć musiała być dla was ogromnym ciosem i to właśnie jemu dedykujecie to wydawnictwo?

Nikt takiego scenariusza by nie wymyślił i nie napisał. Mieliśmy plany na kolejne spotkanie, kolejne nagranie, nie na Warmii, tylko u nas, w górach. Szymon cieszył się z tego, mówił, że technologia tak postępuje, że zabierze walizkę i to wystarczy za cały sprzęt, że to będzie coś innego, przyjedzie, wypocznie trochę przy okazji. Walczył dzielnie, nie powiedziałbyś, że był chory. Tamtego roku, kiedy odszedł, dzwonił do mnie w maju, byłem na Węgrzech, a on przez telefon cieszył się jak dziecko, że są pierwsze recenzje „Simultaneous Simulations” i są zarąbiste. Potem rozmawialiśmy jeszcze w czerwcu o kolejnych recenzjach i wiadomych planach…Zawiesiliśmy się potem jako zespół w próżni, nie pamiętam na jak długo, ale na dość długo, bo najnowsza nasza płyta ukazała się po dopiero pięciu latach.

Nigdy nie przesadzaliście z długością swych płyt, ale najnowsza jest wśród nich zdecydowanie najkrótsza, bo trwa niespełna pół godziny – uznaliście, że nie ma co przesadzać i tak intensywny, trudny w odbiorze materiał nie powinien być godzinnym kolosem?

Naszą najdłuższą produkcją była pierwsza płyta i trwała aż około 42 minuty, a potem już było zawsze nieco krócej. Trzymamy się póki co jednego schematu, czyli 8 utworów i do tego ewentualnie prolog/epilog czy intro/outro i wydaje nam się, że to jest taki rozmiar właściwy, do tego nie planujemy, że kolejny utwór ma mieć pięć minut, to wychodzi samo z siebie, grasz i w pewnym momencie stwierdzasz, że to już jest to, że wystarczy, i robisz to bez spoglądania na zegarek. Mnie osobiście, zanim jeszcze cokolwiek w życiu nagraliśmy, w tym sensie zainspirował Atheist, ich płyty oscylowały w okolicy 30 minut, a działo się tyle, że mózg tego nie ogarniał. Bardzo mi się to podobało i ciągle podoba, są w tej formie absolutnie niedoścignieni. Mając wspaniałe wzorce, my też wychodzimy z założenia, że powinno dziać się dużo i gęsto na stosunkowo niewielkiej przestrzeni, i lepiej pozostawić raczej niedosyt, niż znużyć kogoś godzinnym, na siłę przeciągniętym materiałem, i powiem ci, że tendencja u mnie jest taka, że wciąż szukam jeszcze krótszej formy, mam już jeden kolejny utwór na bębnach, który jest już zamknięty, i trwa jakieś dwie i pół minuty.

Swoją drogą to niby tylko 29 minut muzyki, ale jakby trochę pokombinować, to z tych riffów i patentów spokojnie można by stworzyć materiał na dwie, albo i nawet trzy płyty – czyżbyście w ten sposób rekompensowali tym najbardziej wnikliwym słuchaczom ten niezbyt długi czas trwania krążka?

Wielokrotnie już takie coś słyszeliśmy, i faktycznie tak jest. Świadczy o tym fakt, że czasami krótki, 30 sekundowy fragment możemy składać tygodniami, albo, jakkolwiek to nie zabrzmi, miesiącami. Powiedział mi to również kiedyś Jarek Tatarek z Astharoth, w który to zespół zapatrzony byłem bezgranicznie, i gdyby powiedział mi to za czasów ich świetności, to zawał murowany, a tak sprawił nam miły komplement, mówiąc właśnie, że z jednej płyty można by wykrzesać trzy, ale on sam był już w trakcie średniej jakości muzykowania. Ja sam uwielbiam bardzo intensywne płyty, słuchasz po wielokroć, i zawsze jest coś nowego, prawie zawsze coś zaskakuje. My nie wydajemy płyt zbyt często, więc intensywność każdej z nich może zainteresowanym faktycznie umilać czas oczekiwania na następny krążek. Jest więc to produkt wielokrotnego użytku i wierzę, że będziemy w stanie dalej takie produkty, z długą datą przydatności produkować i że nie będą potrzebne żadne konserwanty, żeby produkt się obronił.

Wojciech Chamryk

rightslider_004.png rightslider_002.png rightslider_005.png rightslider_001.png rightslider_003.png

Goście

5040353
DzisiajDzisiaj26
WczorajWczoraj4387
Ten tydzieńTen tydzień15776
Ten miesiącTen miesiąc44004
WszystkieWszystkie5040353
18.221.146.223