Strona wykorzystuje pliki cookies, jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, zostaną one zapisane w pamięci twojej przeglądarki. W przypadku nie wyrażenia zgody nie jesteśmy w stanie zagwarantować pełnej funkcjonalności strony!

Nowy numer

hmp 89sm

Szukaj na stronie

HMP Poleca

pandemic m

„Własne, muzyczne obrazy” (The Matter Of A)

The Matter Of A to projekt multiinstrumentalisty i wokalisty Artura Jankowskiego. Jego debiutancki album „Anomalous” zawiera sporo ciekawej, efektownie zaaranżowanej muzyki, czerpiącej z rocka progresywnego, elektronicznego, gotyckiego oraz momentami nawet jazzu. Lider i pomysłodawca projektu nie zamierza poprzestać tylko na tym wydawnictwie, zapowiadając już jego kontynuację:


HMP: Sprawa wydaje się być poważna, skoro kilka miesięcy temu postanowiłeś zacząć działać solo, a do tego nazwałeś swój nowy projekt The Matter Of A?

A: Tak naprawdę to od zawsze działałem solo i na tym się skupiałem. Moje uczestnictwo w składach zespołowych sprowadzało się tylko do jakiejś zabawy wraz ze znajomymi, kilku koncertów, demówek, mini albumów i tyle. Nic nigdy poważnego z tego nie wynikło. Natomiast swój wolny czas zawsze poświęcam na to co kocham, czyli tworzenie muzyki samemu w domowym zaciszu.

A to skrót od Artur, czy też to zbyt daleko posunięta interpretacja?

A: Tak, skrót ten pochodzi od imienia Artur (śmiech). Nie ma za tym ukrytych żadnych tajemniczych znaczeń, po prostu pierwsza litera imienia.

Jednoosobowe projekty to nic nowego już od końca lat 60. ubiegłego wieku, jednak nawet najwięksi ówcześni indywidualiści, jak choćby Mike Oldfield czy Vangelis, korzystali z pomocy sidemanów czy dodatkowych wokalistów. Tymczasem „Anomalous” to twoje w pełni solowe dzieło i domyślam się, że jest to konsekwencja w realizacji świadomego wyboru?

A: Tak, to moje w pełni solowe dzieło i taki zamiar był od samego początku. Nie szukałem do tych utworów innych ludzi do współpracy, nawet więcej, nie chciałem nikogo. Ta płyta, podobnie jak i cały projekt, to bardzo osobisty punkt w moim życiu, na swój sposób bardzo emocjonalny.

Współpraca z innymi ludźmi zawsze jest swego rodzaju kompromisem, nawet jeśli lider zespołu ma w pełni skrystalizowaną wizję całości nagrywanego materiału. Są też jednak niewątpliwe plusy większych składów, choćby możliwość skorzystania z pomocy jakiegoś wirtuoza gitary czy egzotycznego instrumentu – ta perspektywa też cię nie skusiła, wolałeś nagrać wszystko sam?

A: Ja to widzę troszkę inaczej. Tak naprawdę nigdy mi nie zależało na byciu częścią zespołu. Oczywiście uwielbiam jeździć w trasy, koncertować, przeżywać przygody. Ale komponowanie muzyki to dla mnie zdecydowanie coś więcej. To coś baaaardzo osobistego, to dla mnie terapia. Wszystkie złe emocje, dobre, mieszane - to wszystko można wydobyć za pomocą dźwięków, za pomocą układania tych muzycznych klocków. Nie jestem wirtuozem na żadnym polu, ani nawet dobrym wokalistą, ale pracuję nad tym. Raz jest lepiej, raz gorzej. Ale to są moje emocje i nie wyobrażam sobie, np. wokalisty w tym projekcie, który by śpiewał moje teksty, odgrywał moją osobę i udawał, że to znaczy dla niego tyle co dla mnie. Zawsze porównuję tworzenie muzyki do malarstwa, rysowania, dlatego że to moja druga pasja. I odpowiedz: czy w przypadku malarstwa potrzebujesz naprawdę czterech, pięciu ludzi aby namalowali piękny obraz przedstawiający coś głębokiego, zrodzonego w twoim umyśle? Moim zdaniem wyszedłby z tego chaos i kolaż każdej indywidualności. Podobnie odbieram tworzenie muzyki w tym projekcie. Nie wykluczam działalności koncertowej The Matter Of A  w przyszłości. Nie neguje współpracy z ludźmi w innych projektach które tworzę, ale akurat w tym przypadku to moje obrazy.

Przy obecnym sprzęcie i oprogramowaniu wystarczy mieć tylko trochę pojęcia na temat jego obsługi i płytę można nagrać nawet w domu, bez jakichś wielkich nakładów finansowych i „Anomalous” jest tego potwierdzeniem?
A: Tak, jest to potwierdzenie, że jeśli się naprawdę czegoś chce, to jest to do wykonania. Bardzo mnie cieszy obecny postęp technologii w tworzeniu muzyki. Spójrz ile niesamowitych albumów jest wypuszczanych każdego miesiąca. A przecież o to w tym chodzi, o muzykę. Sam przez okres ok. ośmiu lat kompletowałem swoje studio domowe, wszystko robiłem metodą prób i błędów. Niektóre albumy, nagrania, które robiłem, są po prostu z dzisiejszej perspektywy asłuchalne, jeśli chodzi o kompozycje, miks, mastering. Ale ta droga pozwalała i pozwala mi w dalszym ciągu eksperymentować z dźwiękiem i uczyć się nowych rozwiązań. Jestem we wszystkim samoukiem, ale tak naprawdę każdy z nas dzisiaj jeśli chce, to ma dostęp do ogromnych ilości informacji w internecie, w podręcznikach i może uczyć się samemu. Sam mam w domu około 30 podręczników związanych z teorią muzyki i inżynierią dźwięku. Wystarczy po prostu chcieć i przede wszystkim lubić to. A cały proces nagrywania w domu na własnych warunkach? Dla mnie to jest zajebiste, bo uważam, że studia przesadzają ze swoimi cenami, zdecydowanie. Jak może być stać przeciętnego Kowalskiego, który ma fajne pomysły muzyczne w głowie, umie je zagrać, ale żyje w naszym kraju, gdzie muzycy biorą kredyty na to, aby jechać w trasę, kupić gitarę, naciągi. Jak Kowalski ma zapłacić za porządne nagranie swoich pomysłów w studiu? No nijak. Dlatego wiele zespołów dziś żałośnie kombinuje aby zebrać kasę poprzez różne akcje itp. Zadłużają się niewyobrażalnie, przez co z czasem pojawiają się problemy, konflikty w składach i to prowadzi do końca. A przecież jest to wszystko możliwe do wykonania samemu, można się wspomóc studiem lub znajomym inżynierem w końcowym procesie i tyle. Oczywiście to wymaga pracy, cierpliwości, przy okazji kilku zjebanych nagrań, które nauczą cię co poprawić, ale moim zdaniem warto być niezależnym w tym przypadku. Bo chodzi nam o muzykę, a nie o nazwisko producenta.

Sądząc z tego, że The Matter Of A  istnieje od niedawna, a już latem finalizowaliście sesję nagraniową, to musiał to być dość intensywny proces twórczy?

A: Cały album, podobnie jak i demówki na pozostałe części projektu, powstały w międzyczasie, kiedy tworzyliśmy z moim przyjacielem Dawidem drugi album naszego wspólnego projektu Misanthropic Rage. Album, który ukaże się na początku 2018 roku niedługo po premierze „Anomalous”, to album bardzo intensywny, chory, ekstremalny. Potrzebowałem, szczerze mówiąc, takiego wyciszenia i nocami, po sesjach Misanthropic Rage, tworzyłem właśnie tego typu kompozycje, pełne melodii, przestrzeni. Czy był to intensywny proces? Uważam, że tak, ponieważ podczas tych sesji powstało mnóstwo materiału nawet na przyszłe wydawnictwa.

Niektóre z partii wokalnych, np. w „My Vibe Today” brzmią bardzo emocjonalnie, a do tego tak, jakby były nagrywane za jednym podejściem, totalnie na żywo?

A: Tak dokładnie było. Rozbudowany refren to jedno podejście, stąd te słyszalne niechlujności, oddechy pomiędzy wersami. Uznałem, że po prostu ta niedoskonałość świetnie obrazuje te emocje które miałem do przekazania. Ogólnie starałem się, aby wokale były bardzo zróżnicowane i pełne tej wrażliwej natury. Jak już wspomniałem wyżej, nie czuję się wokalistą, pracuję nad tym. Zdaję sobie sprawę, że ten mój głos jest dziwny (śmiech).  95% komponowania linii melodycznych wokalu to improwizacja. Ale cóż...  ma to też swój urok.

Przy tak osobistych, a do tego momentami dość mrocznych tekstach pewnie nie wyobrażałeś sobie sytuacji, że kleisz poszczególne zwrotki czy refreny z pojedynczych słów czy wersów, te emocje w głosie musiały podkreślać to, o czym śpiewasz?

A: Wokale i teksty to improwizacje, zawsze mam ten system pracy, że improwizuję pewne słowa, które potem ukazują całość. Czasami mnie też to zaskakuje, jak osobiste są to przemyślenia, ale przez to jest to bardzo naturalne. Ten właśnie „vibe” który mamy każdego dnia spowodowany różnymi czynnikami: praca, dom, film, książka, sen, to wszystko w jakiś sposób oddziałuje zawsze na muzykę. Ten sposób improwizacji pozwala to bardzo łatwo wydobyć.

Chyba nie przepadasz za tzw. dziennikarzami muzycznymi, bo zawartość „Anomalous” trudno przyporządkować do określonej stylistyki czy szufladki (śmiech). Najwięcej tu w sumie rocka gotyckiego i mrocznej, momentami podszytej industrialem, elektroniki, ale nie unikasz też nawiązań do rozwiązań charakterystycznych dla rocka progresywnego czy tzw. elektronicznego lat 70. i 80.?

A: Czy nie przepadam? Może nie tak. Raczej jest mi to obojętne do jakiej szufladki dziennikarze to wrzucą. Ja sam ostatnio mam problemy z określaniem gatunku muzyki, ponieważ mnie to nie interesuje. Muzyka to muzyka. Uważam, że każdy kto wkłada w to serce i cząstkę siebie zasługuje na szacunek i nie powinno być to recenzowane ani oceniane. Dziś niestety, zwłaszcza dla młodych ludzi, muzyka to po prostu kolejna bzdura na Youtube czy innym portalu, wyrażają się krytycznie na temat wielu artystów okazując im brak szacunku. Co nie ukrywam dla wielu słabych emocjonalnie artystów jest bolesne i prowadzi do uśmiercenia pasji. A muzyka to emocje, nie ma złej. Jeśli jest dla ciebie zła, to posłuchaj innej. Jest dziś tak wiele wybitnych płyt. Ja unikam przyporządkowania od początku całej tej zabawy. Dlaczego? Ponieważ nie chcę być ofiarą jednego stylu muzycznego. Każdy odłam muzyki ma wiele interesujących pierwiastków, które po prostu mnie inspirują. Jadąc do pracy potrafię posłuchać Cannibal Corpse, a zaraz potem Milesa Davisa. Nie widzę w tym nic złego. Wręcz przeciwnie, to inspiruje, gdyby nie to zróżnicowanie, to dawno bym odłożył gitarę...

Skoro wspomniałeś Milesa: są tu też utwory jeszcze mniej oczywiste, bo „When Possibilities Are Exhausted” po pewnych zmianach aranżacyjnych, wprowadzeniu żywych dęciaków, etc., byłyby chyba dość bliski nawet jazzowej stylistyce?

A: Tak też ten utwór prezentował się w wersji demo. Całość była skomponowana i nagrana na akustyku, ale cały czas coś mi nie leżało w wokalach na tle tych akordów zwiększonych i gęstych, jak to w muzyce jazzowej. Syntezator rozwiązał sprawę. To bardzo przestrzenny utwór, który do tej pory bardzo lubię. Ten sposób komponowania na pewno będzie kontynuowany.

Nie lubisz więc żadnych ograniczeń, muzyka to coś więcej niż oklepane schematy i zasklepienie się w eksploatowanej do znudzenia formule?

A: Zdecydowanie. Tworzenie muzyki to kreatywność. Coś, czym człowiek może się pochwalić. A ludzkość nie ma według mnie w sobie zbyt dużo pozytywów. Jeśli uważasz, że wystarczy schemat, magia studia i masz płytę, to lepiej wyjeb swój instrument przez okno. Muzyka to magia. Zawsze pytają mnie: „Czemu sam?”, bo kiedy zamykam te drzwi od swojego studia, odcinam się od pojebanej rzeczywistości i wchodzę w swój świat, bez zasad, ograniczeń. Wyobraźnia jest tu kluczowym pojęciem. Nawet na najtańszym sprzęcie można stworzyć coś, co sprawi ci przyjemność w późniejszym odsłuchaniu, coś co jest cząstką ciebie. Nie wiem, może jestem dziwny, ale muzyka towarzysząca mi przez całe życie to nie tylko zbiór dźwięków, to moje życie. I w ten sposób chcę to kontynuować. Z wyobraźnią, bez formuł i schematów.

Samodzielność samodzielnością, ale już miks i mastering płyty oddałeś w ręce nie lada fachowców, Roberta i Magdy Srzednickich ze studia Serakos?

A: Bo im ufam i ich uwielbiam. Wszystkie instrumenty zostały nagrane w moim studiu, miks także został wykonany przeze mnie. Natomiast do Serakosa zawiozłem stemy do masteringu, co oczywiście pozwoliło Magdzie i Robertowi na wykonanie z nich tak jakby drugiego miksu, a następnie masteringu. Ta para to po prostu profesjonalizm i co najważniejsze baaardzo mili ludzie, którzy rozumieją twoją wizję tego wszystkiego. Nasza współpraca trwa już jakiś czas i na pewno będzie kontynuowana, ponieważ bez dwóch zdań to jedyne osoby którym mogę powierzyć końcowy proces albumów The Matter Of A.

Asystowałeś im przy tym procesie, czy też konsultowali z tobą poszczególne etapy prac, aż do osiągnięcia satysfakcjonującego was wszystkich efektu?

A: Wszystko było konsultowane, omawiane. Cztery dni wystarczyło im na to. Pełna współpraca i pełen profesjonalizm z ich strony. Jeszcze raz im dziękuję!

Wyznaczyłeś sobie jakiś deadline, czy też pracowałeś na spokojnie, a kiedy okazało się, że pomysłów ci nie brakuje, a nagrania poszły szybko, nie było się już na co oglądać, tylko myśleć o wydaniu płyty?
A: Nigdy nie działam według deadlinów. Wszystkie pomysły przychodzą bardzo spontanicznie, czasami nawet w środku nocy. Co do wydania albumu, to nie nagrywałem z myślą o jakiejś premierze. Gdy nagrałem i wykonałem pierwotny miks i mastering, bodajże w połowie lipca, to wysłałem album do kilku bliskich mi osób, tak po prostu. Cały projekt i utwory są przygotowane na trzy płyty, trzy części, które nagrałem dla własnej przyjemności, dla siebie. Jedną z osób które otrzymały mojego maila z nagraniami był Greg, dobry znajomy, szef wytwórni Godz Ov War. Nie wysłałem mu dlatego, aby to wydał bo po prostu nawet mi to na myśl nie przyszło, biorąc pod uwagę ekstremalny charakter katalogu jego wytwórni. Wysłałem dlatego, aby się zapoznał nad czym teraz pracuję. Jego reakcja była dla mnie zaskakująca. Materiał bardzo mu się spodobał i oznajmił, że coś wymyśli, aby to wyszło na świat.

Firmuje ją Schizomous Records, jak domyślam się firma założona specjalnie z myślą o wydaniu „Anomalous”?
A: Tak, to właśnie inwencja Grega. Postanowił założyć sub label, aby wypuścić ten materiał. Z tego co wiem to Greg już od jakiegoś czasu myślał o tym i nie zamierza poprzestać tylko na The Matter Of A. Jest mi niesamowicie miło, że mój album będzie numerkiem 1 w katalogu, to wielki zaszczyt, bo wiem, że Greg zrobi z tego świetny, otwarty na wszystko, dojrzały label. I oczywiście zawsze może liczyć na moją pomoc w tym.

Uznałeś więc, że nie ma co zawracać sobie głowy szukaniem wydawcy dla tego materiału, mimo tego, że taka nieoczywista, progresywna muzyka cieszy się pewnym zainteresowaniem słuchaczy, szczególnie za Zachodzie?
A: Jak wspomniałem, nie miałem żadnego parcia. To materiał zrobiony jak wiele innych moich płyt dla własnej przyjemności. Kiedy Greg oświadczył, że wyda ten album, to czego mógłbym chcieć więcej. Mogę mu w tym zaufać i wiem, że ja też będę miał coś do powiedzenia przy tym, a nie jak to w większych labelach bywa, że oddajesz materiał i nie wiesz do końca co z tego będzie i gdzie będzie. A bycie dodatkowo jeszcze numerkiem 1 w nowym poważnym labelu? No stary, po co ci Zachód. (śmiech)

W sumie wszystko jeszcze przed tobą, tym bardziej, że w chwili gdy rozmawiamy jesteś jeszcze przed oficjalną premierą albumu. A co potem: intensywna promocja, może ewentualne koncerty, czy też The Matter Of A  pozostanie wyłącznie projektem studyjnym?

A: Nie planuję koncertów z The Matter Of A, ale też nie wykluczam takiej możliwości. Kto wie, co przyszłość przyniesie. Wraz z Gregiem i Schizomous Records będziemy starali się zadbać o promocję płyty. Znajdzie się ona w sklepach w Polsce od 12 stycznia, natomiast można ją także już zamawiać drogą internetową w preorderze poprzez stronę Sonic Records, która pomaga nam w dystrybucji krążka.

Wojciech Chamryk

rightslider_004.png rightslider_002.png rightslider_005.png rightslider_001.png rightslider_003.png

Goście

5053244
DzisiajDzisiaj777
WczorajWczoraj3081
Ten tydzieńTen tydzień6723
Ten miesiącTen miesiąc56895
WszystkieWszystkie5053244
3.149.229.253