Strona wykorzystuje pliki cookies, jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, zostaną one zapisane w pamięci twojej przeglądarki. W przypadku nie wyrażenia zgody nie jesteśmy w stanie zagwarantować pełnej funkcjonalności strony!

Nowy numer

hmp 89sm

Szukaj na stronie

HMP Poleca

pandemic m

„Latent Avidity”- retrospekcja i codzienność (Retrospective)

Retrospective  - „Latent Avidity”- retrospekcja i codzienność, czyli Jakuba Roszaka słów kilka o przeszłości, tu i teraz i przyszłości zespołu Retrospective

                   

Grupa Retrospective powstała w Lesznie przed 14 laty, a premierowy materiał „Latent Avidity” jest ich szóstą publikacją fonograficzną, licząc demo nagrane pod nazwą Hollow oraz EP-kę z roku 2007 „Spectrum of the Green Morning”, stanowiącą zapowiedź pierwszego pełnowymiarowego albumu studyjnego „Stolen Thoughts”, nagranego rok później. Od tego wydarzenia minęła ponad dekada, czas, w którym muzycy swoją konsekwencją, świadomością artystycznych celów i kreatywną działalnością „wywalczyli” miejsce w czołówce brzmieniowo wszechstronnych i  rozpoznawalnych zespołów, nie tylko w Polsce, ale także w kilku innych krajach europejskich, grając nowoczesny, szeroko rozumiany rock progresywny. Godnym podkreślenia jest fakt, że dla kwintetu Retrospective tworzenie i wykonywanie muzyki jest pasją, którą potrafią pogodzić z inną niż muzyka aktywnością zawodową oraz „rodzinną prywatnością”.

                         

Przygotowując się do wywiadu, po przesłuchaniu wszystkich czterech płyt studyjnych, które posiadam w swojej kolekcji, postanowiłem swoimi pytaniami sięgnąć do przeszłości grupy, nie zaniedbując także dnia dzisiejszego, stąd tytuł przedłożonego tekstu. Z tego miejsca, chciałbym bardzo podziękować „wywiadowanemu” czyli Jakubowi Roszakowi, wokaliście grupy „od zawsze”, który spoglądając na listę 34 pytań, odpowiedział na nie wyczerpująco, szczerze i cierpliwie, nie nakazując mi „spadać na drzewo”. Po takich „szczegółach” poznaje się profesjonalistów. Wielki szacun! A zatem zapraszam do lektury, która, taką mam nadzieję, przybliży wszystkim historię i prozę życia obecną pod szyldem Retrospective.

                    

HMP: Znam zawartość Waszych poprzednich wydawnictw płytowych, ale brakuje mi w dyskografii albumu „live”. To dosyć nietypowe dla zespołu działającego od ponad dziesięciu lat na scenie rockowej. Istnieją jakieś plany w tym zakresie?

Jakub Roszak: Oficjalnie takiego wydawnictwa brak. Mamy natomiast kilka utworów zarejestrowanych przy okazji naszych koncertów, czy to z rodzimego Leszna przy okazji premiery albumu „Re:Search”, czy też z występu w bydgoskim radiu PIK z roku 2012 albo festiwalu w Loreley 2018. Dodatkowo w 2016 zarejestrowaliśmy kilka utworów podczas live sesji w leszczyńskiej parowozowni. Oprócz nagrań ścieżek audio postanowiliśmy również uwiecznić obraz. Z tego materiału powstało video do utworu „Lunch”. Niektóre piosenki live trafiły na nasze promocyjne wydawnictwa, jak np. singiel promujący nasz najnowszy album „Latent Avidity”. Jednak zawsze była to forma dodatku, nigdy osobnego albumu. Na chwilę obecną nie snujemy planów nad pełnym albumem „Live”.

Zresztą szału z tymi występami koncertowymi to nie ma. To rezultat braku zaproszeń, czy braku czasu? Zapewne działalność muzyczna w ramach rockowego składu to nie jest Wasze podstawowe zajęcie w życiu? Chyba, że się mylę? W takim przypadku proszę o wyprowadzenie mnie z błędu.

Początki Retrospective to czas, w którym każdy z nas zaczynał, bądź był w trakcie studiów. Obowiązki, które na tamten czas mieliśmy były w zasadzie niczym w porównaniu do obecnego trybu życia. Jako młody zespół braliśmy w zasadzie każdą okazję do grania. Był czas, że potrafiliśmy zagrać około 30 koncertów rocznie. Nie jest to może zawrotna liczba, ale patrząc na rynek muzyki progresywnej w Polsce jest to już coś znaczącego. Nie interesowało nas czy na koncercie będzie 100 osób czy może 5. Ważne było granie. Z biegiem czasu staliśmy się bardziej wybredni. Nie tylko jeżeli chodzi o miejscowości, ale również warunki do grania. Należy bowiem pamiętać, że organizacja koncertów, ich promocja, dogrywanie szczegółów, finansowanie, w zasadzie wszystko – leżało od samego początku po stronie zespołu. Nigdy nie mieliśmy za sobą wytwórni, która organizowałaby nam koncerty, promowała nas w mediach, polecała na festiwale itp. Niemalże wszystko co do tej pory zagraliśmy to wynik działań członków zespołu i naszych przyjaciół. Oczywiście masz rację pisząc, że naszym podstawowym zajęciem nie jest muzyka. Każdy z nas na co dzień zajmuje się czymś zgoła odmiennym. Większość założyła rodziny. Mamy dzieci. Zatem czas, który poświęcaliśmy na muzykę sukcesywnie się kurczył. Dlatego chcąc zagrać koncert bierzemy pod uwagę już nie tylko naszą opinię, ale też opinię naszych bliskich.

Przyszedłeś, kolokwialnie można powiedzieć „na gotowe”, bo zespół, najpierw jako Hollow, nieco później Retrospective, działał już prawie od roku. Na krótko opuściłeś zespół, jak podają oficjalne źródła z powodów prywatnych, by dosyć szybko zmienić decyzję. Co skłoniło Ciebie do ponownego podjęcia współpracy?

Nie skłamię, jeżeli napiszę, że mój rozbrat z zespołem był dla mnie jedną z lepszych rzeczy jakie mogły mi się przytrafić. Miałem czas przemyśleć, czy chcę śpiewać i w jaki sposób. Rozłąka wywołała tęsknotę i poczucie straty. Uświadomiła mi, że to był błąd, którego bardzo szybko pożałowałem. Gdy nadarzyła się okazja powrotu, nie miałem wątpliwości, że chcę być znowu członkiem Retrospective. Okres przerwy pozwolił mi wyzbyć się wszelkich blokad w mojej głowie. Przestałem myśleć o tym co piszą/mówią inni, zacząłem zwyczajnie realizować siebie. Mój głos, mimo braku ćwiczeń, nagle zyskał 100% więcej pewności i jakości. Miałem czas zdystansować się.

King Crimson, Dream Theater, Pink Floyd czy polski Riverside to oficjalnie wskazywane źródła inspiracji członków grupy. Dosyć duży rozstrzał stylistyczny i jedna wspólna cecha, te zespoły to absolutny światowy top. Jeżeli to również Twoje preferencje i mógłbyś z twórczości wymienionych rockowych legend „pożyczyć” niektóre elementy ich charakteru artystycznego, to co by to było?

Oczywiście znam i szanuję całą wspomnianą czwórkę, niemniej z tego grona tylko Pink Floyd i rodzimy Riverside wywarły na mnie wrażenie i co pewien czas wracam do ich płyt. Osobiście zakorzeniony byłem zawsze w muzyce grunge z Pearl Jam na czele. Zawsze wolałem surowsze brzmienie a i wokal dla mnie musiał mieć w sobie moc, dzikość i piach. Zresztą to chyba też słychać po moim sposobie śpiewania. Nie jestem wszak wokalistą typowo progresywnym.

Pełnisz funkcję wokalisty, jedną z newralgicznych pozycji prawie każdego zespołu rockowego. Zapewne masz jakieś wzorce, które dają Ci impuls, motywację do pracy?

Owszem mam kilku wokalistów, których darzę ogromną sympatią. Od dawien dawna uwielbiam Eddiego Veddera z Pearl Jam. Płyta „Ten” i dzikość z jaką występował na scenie w początkowym okresie zespołu była magnetyczna i wywarła na mnie bardzo duży wpływ. Katowałem ją godzinami. Bardzo lubię też i podziwiam możliwości wokalne Daniela Gildenlowa z Pain of Salvation. Plastyczność jego głosu jest wprost fantastyczna i godna pozazdroszczenia, podobnie jak operowe zaśpiewy Matthew Bellamiego z Muse.

Wydaje się, że każdy wokalista posiada indywidualną ekspresję, wyrażając nastrój czy emocje. W jaki sposób potrafisz przyciągnąć uwagę słuchaczy, interpretując swój tekst? Wetton i Lake u Crimsonów robili to świetnie, Jakszykowi we współczesnym wcieleniu Karmazynowych wychodzi to przeciętnie. Podobnie swoją wrażliwość wykazuje Mariusz Duda, a James LaBrie jest taki techniczny, zdystansowany, chłodny. Proszę o komentarz.

Niezaprzeczalną zaletą jest fakt pisania przez siebie samego tekstów – co bardzo ułatwia interpretację. Piszę o swoich spostrzeżeniach, doświadczeniach czy też poglądach, co równoznaczne jest z tym, że łatwiej przekazać utwór słuchaczom. W zasadzie sens naszej muzyki staram się przekazywać całym sobą, opisuję utwory nie tylko głosem, jego modulacją, ale przede wszystkim gestami i mimiką. Lubię muzyków, którzy na scenie „żyją” i sam pragnę wyrażać muzykę Retrospective w podobny sposób.

Był rok 2008, dokładnie 27 listopad, kiedy przyjechaliście z kameralnym koncertem do studia radia Pomorza i Kujaw, na zaproszenie Adama Droździka. Byłem wtedy wśród publiczności, a koncert był transmitowany w piątkowy wieczór „na żywo”. Pamiętasz jakieś szczegóły z tego wydarzenia? Byliście wtedy bardzo „spięci”, onieśmieleni. Czy tzw. trema przed występem publicznym to nieodłączny atrybut kariery muzyka? Jak sobie z tym radzisz, bo na scenie jesteś cały czas w centrum uwagi, „na świeczniku”?

Koncert pamiętam doskonale. Miałem wtedy czerwoną koszulę i dzwony. Fatalny design (śmiech). Podczas przerw popijałem herbatę z ogromnego białego kubka, z którego omal nie wylałem zawartości. Z racji tego, że mieliśmy mleko pod nosem i były to nasze początki spięcie dało się wyczuć u każdego z nas. Słaby kontakt z publiką i wiele innych pomniejszych rzeczy. Oczywiście nadal udziela się trema każdemu z nas w niektórych sytuacjach, ale sądzę, że jest ona bardziej mobilizująca do działania i nie blokuje już nas tak jak wcześniej. Wiesz, im więcej grasz tym pewniejszy na scenie się stajesz. Doświadczenia niestety nie jesteś w stanie kupić i przez wszystko należy przejść. Krok po kroku. I tak jak z początku źle reagowałem na opinie/oceny innych, tak po odejściu z zespołu i zdystansowaniu się – prawie w całości tego uczucia się wyzbyłem. Nie jest to sprawa łatwa, przyznaję, ale należy zwyczajnie pewnych rzeczy nie brać do siebie. Za dużo wokół osób, które wszystko wiedzą lepiej.

Po tym, jak w roku 2007 nagraliście demo „Spectrum of the Green Morning”- dzisiaj blisko 35-minutowy materiał służy niektórym wykonawcom jako pełnowymiarowy album - upchnięto medialnie Retrospective w szufladzie z napisem „progmetal”. Problem w tym, że Wasz debiutancki materiał jest stylistycznie wielowymiarowy, wymyka się takiej prostej klasyfikacji. Jakbyś scharakteryzował adeptowi rocka kierunek Waszej twórczości?

W okresie debiutu, a więc początki Retro to zdecydowanie wpływ rocka progresywnego i chęć tworzenia takiej muzyki. Wraz z biegiem czasu postawiliśmy z premedytacją na prostsze formy, co wynikało z różnych względów. Niemniej dalej poruszmy się w rejonach bardziej rockowo progresywnych.

Po demo, czyli takim fonograficznym intro, przygotowaliście swoją pierwszą, pełnowymiarową płytę „Stolen Thoughts”. Można powiedzieć, że zaczęliście z wysokiego „C”, bo jest to tzw. koncept-album, czyli ścisła integracja muzyki i tekstu. To raczej nie jest łatwe i banalne zadanie?

Zdecydowanie nie jest to łatwa sprawa. Dla mnie tekst musi być nieodłącznym elementem muzyki, a muzyka ma oddawać nastrój warstwie lirycznej. Nie może być tak, że mam powiedzmy smutną muzykę, albo jakąś nutkę grozy w danym utworze, a śpiewam o czymś wesołym. Pisząc teksty najpierw wsłuchuję się w dany utwór, jaki ma klimat, o czym może traktować. „Stolen Thoughts” pod tym kątem był raczej płytą bardzo spójną. A więc łatwiej było opowiedzieć jedną historię, znaleźć jakiś wspólny mianownik dla wszystkich piosenek. Natomiast obecnie nasze utwory – patrząc na ich charakter – potrafią leżeć daleko od siebie, co znacznie utrudnia znalezienie wspólnego tematu. Do tego uważam, że ciężko jest wpaść na jakiś ciekawy, oryginalny temat, który może definiować całą płytę. Te, które obecnie pojawiają się w muzyce progresywnej są bardzo blisko siebie. Traktują o podobnych sprawach. A więc i nie są czymś oryginalnym. I w większości przypadków mam wrażenie, że na siłę dorabiana jest ideologia koncept albumu, byle tylko napisać, że dany zespół opowiada taką, a taką historię.

Czy ta poważna historia, traktująca o utracie dzieciństwa i przechodzeniu w dorosłe życie to literacka fikcja czy może opowieść z życia wzięta? Ta koncepcja, to był Twój pomysł, czy wykorzystałeś obcą sugestię stworzenia takiego koncepcyjnego projektu?

Pomysł był mojego autorstwa, a wynikał z kilku rzeczy. Pierwsza to na pewno nastrój stworzonej na płycie muzyki, a więc nostalgia i melancholia. Pozwoliły one poruszać się w klimatach raczej refleksyjno-depresyjnych aniżeli traktować o tematach lekkich i błahych.

Druga sprawa to okres życia w którym się znajdowaliśmy. Każdy z nas rozpoczął albo był w trakcie studiów. Zaczął uczyć się dorosłego życia na swój sposób. Wystartował proces konfrontacji wyobrażeń z rzeczywistością. Oprócz swoich doświadczeń miałem okazję podpatrywać, w jaki sposób moje otoczenie radzi sobie z byciem dorosłym, czego im brakuje, co boli, z czego są zadowoleni. I często okazywało się, że ta dorosłość, tak wielce pożądana okazywała się przychodzić do ludzi totalnie na nią nieprzygotowanych. Klosz, który ich otaczał został zdjęty. Ktoś nagle powiedział sprawdzam i na dotychczasową sielankę wylała się fala negatywnych emocji, informacji, doświadczeń. O ile zatem koncept jest fikcją, to został podparty przeżyciami osobistymi, naszymi bądź innych ludzi.

Jak to wygląda u Was „od kuchni”, najpierw powstają dźwięki a później słowa, czy może jest dokładnie na odwrót? Piszesz samodzielnie angielskie teksty? A dlaczego nie po polsku?

W zasadzie było tylko kilka przypadków, gdzie pierwszy powstał tekst a potem melodia. W przeważającej ilości muzyka powstała jako pierwsza. Jest ona wynikiem głównie naszego dżemowania na próbach. Jeżeli jakaś zagrywka, motyw lub zaśpiew przypadnie do gustu wszystkim, staramy się temat rozwinąć. Kiedy już zostanie stworzony szkielet takiego utworu, zaczynam zastanawiać się o czym dana piosenka może opowiadać, aby całość była ze sobą spójna. Po znalezieniu odpowiedniego tematu piszę tekst od razu w języku angielskim, a następnie przesyłam do weryfikacji pod kątem poprawności.

Wydaje mi się, że już pierwszy utwór debiutu „Defend Your Identity” pozwala dostrzec główne cechy Waszej tożsamości artystycznej, począwszy od Twojego głosu, który buduje trochę teatralny klimat, rozciągnięty od łagodności, pewnej melancholii na wstępie aż do granicy krzyku w części środkowej. Podobnie wygląda kwestia stricte instrumentalna, początkowo bardzo delikatnie narastając aż do ciętych riffów, którym blisko do progmetalowej konwencji. Czy lubicie, może to złe słowo, „manipulować” kontrastami?

Wydaje się, że o to chyba w muzyce chodzi by wprowadzać w nastrój, zaskakiwać, poniekąd hipnotyzować. Jako zespół staramy się, by każdy utwór posiadał w sobie coś co przyciągnie słuchacza. Czasami będzie to właśnie nagła zmiana nastroju, innym razem jakaś wyszukana solówka. Oczywiście najlepszą okazją ku temu są koncerty, podczas których można też wejść w interakcję ze słuchaczami, albo przekazać całym sobą interpretację danego utworu.

Na każdej płycie Retrospective słychać dbałość o melodie. Przykładów można znaleźć multum. Macie w Waszym gronie jakiegoś głównego „machera”, któremu wyjątkowo łatwo przychodzą do głowy pomysły na motywy melodyki, czy jest to praca zespołowa? Ostatnio czytałem książkę- biografię Riverside i Mariusz Duda wspomina w niej o swoich sposobach rejestrowania zaczątków melodii, np. dyktafon. Wy także gromadzicie, archiwizujecie niewykorzystane tematy melodyczne, także riffy, czy koncepcje dotyczące tekstów?

Nie ma jednej osoby, która przychodzi z gotowym materiałem, jakąś melodią. Właściwie od zawsze była to wypadkowa wspólnego dżemowania. Czasami rejestrowaliśmy całe próby, innym razem tylko to co uznaliśmy za warte uwagi. Osobiście często używam dyktafonu do rejestracji wokaliz i to w zasadzie wszędzie – sala prób, auto, w wannie ,w łóżku. Wszędzie gdzie coś przyjdzie mi do głowy. Choć należy przyznać, że bardzo dużo rzeczy tak naprawdę finalnie odpada, ale zdarzają się i takie, do których potrzeba dojrzeć. Z pewnością jednak rejestracja nawet dwóch ciekawych taktów, jest obecnie na wagę złota i może przynieść nam korzyści w późniejszym etapie prac nad materiałem.

Czy lubisz śpiewać kawałki balladowe, wymagające zupełnie innej emocjonalności (na debiutanckim longplayu śliczne „Stupid Joke” i „Yesterday's Dream”)? Wielu słuchaczom wydaje się, że ballada to najczęściej banalna, melodyjna piosenka, a przecież w historii rocka istnieją przykłady ballad, których treść jest poważnym manifestem politycznym (Joan Baez Bob Dylan). Twoim priorytetem w balladzie jest waga tekstu czy nośna melodia?

Tworzenie i wykonywania spokojnych piosenek – ballad – jest w moim odczuciu znacznie trudniejsze aniżeli pomysły na te skoczniejsze i ostrzejsze numery. To w balladach najczęściej słychać np. słabą dyspozycję wokalną, wszelkie fałsze, również te instrumentalne. Mniejsza ściana dźwięków wyostrza słuch odbiorcy. Nie można czegoś „zakryć” krzykiem, siłą, tudzież ostrym riffem, hałasem. Wydaje się, że samo wykonywanie ballad jest czymś, co w większym stopniu wpływa na emocje słuchaczy, więc ich wykonywanie jest bardzo istotne. Można wejść na scenę i zagrać bardzo ostry set z myślą o srogim „złojeniu” publiki, ale to właśnie te spokojne kawałki jednoczą zespół z odbiorcą. Dodatkowo spokojniejsze utwory w większości pozwalają słuchaczowi skupić się na warstwie lirycznej piosenki, a więc i ten element nie powinien być obojętny. Dokładając do tego interpretację sceniczną można stworzyć naprawdę fajną rzecz na scenie. Nie wybrałbym zatem co powinno być priorytetem w balladzie. Będzie to mix dobrego tekstu, ciekawej melodii oraz emocji.

HMP: Gdybym miał wskazać mój ulubiony utwór z płyty „Stolen Thoughts” to byłby „It's Time To Grow Up”, formalnie złożony i rozbudowany (blisko 10 minut), o zmiennej dynamice, tempa, wszechstronny i wokalnie i instrumentalnie. Czy tworzenie takich „zakręconych” kompozycji to wyzwanie dla twórcy, czy efekt logicznego powiązania różnych idei twórczych?

Kiedy tworzymy jakiś utwór nie planujemy, że ten konkretny będzie taki a taki długi. Po pewnym czasie czujemy, czy coś danej kompozycji brakuje i powinniśmy pójść za ciosem i go rozwinąć, czy wręcz przeciwnie – skracamy. Na pewno dłuższe formy instrumentalne powodują, że większą gimnastykę muszę włożyć w linie wokalne oraz tekst, aby zróżnicować utwór. I zawsze takie „dryblasy” lądują na samym końcu mojej listy do zrobienia. Głównie ze względu na znalezienie pasującej tematyki, o której można przez długi czas śpiewać nieraz w różnych odsłonach wokalnych.

Przed rokiem wydawnictwo „Stolen Thoughts” ukazało się w wersji zremasterowanej, pod egidą Progressive Promotion Records. Dlaczego wielu wykonawców po latach decyduje się na techniczne odnowienie materiału i wydanie z pewnymi, niekiedy kosmetycznymi poprawkami? Istniała aż tak wielka konieczność technicznej ingerencji w tamten materiał?

Powodem, dlaczego wydaliśmy remaster „Stolen Thoughts” było zapotrzebowanie na tą płytę. Fizycznie nośnik nie był dostępny od dobrych paru lat, gdyż skończył się nam nakład u dotychczasowego wydawcy. Nie będąc z nikim związanym umowami postanowiliśmy włączyć „Stolen Thoughts” do pozostałych wydawnictw w firmie Progressive Promotion Records. Była to też 10 rocznica płyty, a więc idealny moment na wznowienie albumu. Nie chcieliśmy jednak by było to typowe „kopiuj wklej”. Chcieliśmy dodać coś nowego od siebie, pokazać, że przez te 10 lat zespół się zmienił: brzmi inaczej, wygląda inaczej, zachowuje się inaczej. Owszem, po latach jesteśmy też świadomi niedociągnięć w miksach pierwotnej wersji płyty, więc i to postanowiliśmy możliwie wyeliminować. Myślę, że inne zespoły kierują się podobnymi pobudkami.

Zapewne znasz określenie zwane „syndromem drugiej płyty”. Wiele kapel nie potrafiło sobie z nim poradzić, czyli albo nie dotrwało do drugiej płyty, albo wydało tak beznadziejny album, że wypadało o nim tylko milczeć. W przypadku Retrospective też mogło skończyć się niewesoło. Brak wydawcy, zakłócenia personalne, cztery lata przerwy. Ale na szczęście przetrwaliście. Przypominasz sobie ten okres do wydania drugiej płyty „Lost in Perception”? Co nie „zagrało”, że zespół znalazł się na krawędzi upadku? Czy tak tragicznie wyglądała sytuacja w rzeczywistości, czy takie stwierdzenie jest może, mówiąc kolokwialnie „naciągane”?

O tych czterech latach pomiędzy debiutem a drugą płytą można powiedzieć, że tworzenie i zbieranie materiału na „Lost in Perception” było dla wszystkich w zespole katorgą. Wiedzieliśmy, że musimy jak najwięcej grać by się promować, co zabierało nam czas na nowy materiał. Sami chcieliśmy by kolejna płyta była inna niż poprzedniczka. A więc chcieliśmy trochę odejść od dotychczasowego grania. Szukaliśmy natchnienia.

Do tego życie prywatne każdego z nas kwitło. Zmiany miejsc zamieszkania, śluby, dzieci, praca, zwyczajnie pochłaniały sporo czasu. Próby zamiast odskocznią od codzienności, stawały się coraz częściej przykrym obowiązkiem. Atmosfera gęstniała, przez co i kreatywność nie była na odpowiednim poziomie. To wszystko spowodowało takie a nie inne zawirowania. Jednak jak mówi powiedzenie, co nie zabije to wzmocni, i tak chyba można powiedzieć jest z nami.

Wierzysz w ogóle w sprawdzalność „syndromu drugiej płyty”? Czy to rodzaj presji ze strony środowiska przed edycją albumu z sygnaturą „2”?

Nie przywiązuje do tego jakoś szczególnej wagi. W stosunku do każdej płyty poza debiutem są i będą oczekiwania. Należy jednak pamiętać, że z każdym rokiem wspólnego grania zespoły ewoluują, i tak samo ewoluuje materiał na kolejnych płytach. I nierzadko zdarza się, że nowa płyta przypada do gustu całkowicie innej grupie odbiorców niż poprzedniczka. Ważne by muzycy pozostali w zgodzie ze sobą samym i grali to co czują. Wtedy pozostaną autentyczni.

W trudnych chwilach „przygarnął” Was ceniony, niemiecki label Progressive Promotion Records. Jak Wam się układa współpraca, bo przecież ostatni album też został wydany pod tym samym adresem? Czy wsłuchujecie się w sugestie ze strony wydawcy dotyczące stylistycznej zawartości muzycznej płyty, czy macie totalnie wolną rękę w kształtowaniu repertuaru?

Współpraca z Progressive Promotion Records sprowadza się głównie do wydania i dystrybucji naszej twórczości, co w gruncie rzeczy chcieliśmy uzyskać i z czego jesteśmy zadowoleni. Mamy pełną swobodę we wszystkim co chcemy robić, od tworzenia poprzez koncerty. Wszystkie przedsięwzięcia zespołu są wynikiem naszych wewnętrznych ustaleń.

„Lost In Perception” to według wielu opinii znaczący, pozytywny krok w rozwoju grupy, w wielu aspektach, dojrzałości artystycznej, jakości aranżacji, indywidualnych umiejętności wokalno- instrumentalnych. Zwraca uwagę także intrygujący artwork. Jak sądzisz, zasłużyliście na tak ciepłe oceny? Dlaczego?

Już pomijając poszczególne utwory na płycie - po tak dużej przerwie daliśmy znać światu – hej żyjemy! Patrzcie mamy się dobrze i do tego gramy teraz w taki sposób. Zrobiliśmy krok milowy pod kątem produkcji płyty. Po raz pierwszy główne wokale zostały wsparte śpiewem Beaty, co nadal w Polsce jest zjawiskiem dosyć rzadkim w rocku progresywnym. Zdobyliśmy fenomenalną (moja ulubiona) okładkę. Płyta brzmiała świeżo, i chyba wyróżniała się na tle innych produkcji z tego okresu w Polsce. To wszystko wydaje się, miało podstawy do tego by album ocenić dobrze/bardzo dobrze.

Zniknął z wielu recenzji „Lost In Perception” jeszcze jeden, być może błahy czynnik, porównania. A to Retrospective w utworze „A” zagrał jak X, a we fragmencie „B”, jak „Y”. Wkurzają Cię takie wypowiedzi, w których Wasze, autonomiczne pomysły i rozwiązania zestawiane są z innymi, może bardziej medialnymi, znanymi wykonawcami?

Zgadza się. To album, na którym pojawiło się coś, co pielęgnowane jest do dzisiaj przez zespół, a więc nasz unikalny styl. Uważam, że udało się nam wypracować coś, co nie pozwala zaszufladkować nas do jednej konkretnej kategorii, porównać do jakiegoś zespołu. Mnie osobiście sam fakt porównań nie denerwuje. Jest to rzecz normalna. Ludzie potrzebują punktu odniesienia aby wyrazić swoją opinię. Nawet teraz, jeżeli polecasz komuś zespół, starasz się nakierować słuchacza na jakieś tory, zbudować wyobrażenie.

Także na drugim longplayu poszukujecie różnorodności, kontrastów, zmienia się barwa brzmienia, także wokalnie poszerzasz spektrum ekspresji, sterując nastrojami, a to wzbudza z kolei zainteresowanie słuchacza. Czy układając program płyty, kolejność na trackliście, bierzecie pod uwagę taki czynnik, jak ucieczka od jednostajności, monotonii?

Staramy się aby płyta nie nudziła słuchacza i była spójna w odsłuchu. Powinna dodatkowo zaintrygować, pozostawić po sobie emocje, przemyślenia. Stąd najpierw staramy się ustawiać utwory wg naszych wewnętrznych rankingów, by następnie metodą dialogu wyłonić ostateczną kolejność na płycie.

”Lost In Perception” oferuje zarówno formy prostsze, nawet piosenkowe, jak „Our Story Is Beginning Now” czy „Ocean Of A Little Thoughts”, dla mnie przykłady inteligentnych, rasowo rockowo brzmiących.... przebojów. Czy na słowo przebój, w przypadku ambitnego rocka, granego przez Retrospective, reagujesz alergicznie, czy jesteś otwarty na takie propozycje?

Absolutnie nie przeszkadza mi takie sformułowanie. Retrospective nie trzyma się ram ściśle progresywnych. Nie tworzymy matematycznych kawałków a i chętniej sięgamy po prostsze formy przekazu. Dlatego naturalną koleją rzeczy jest, że w naszej twórczości pojawią się piosenki o lżejszym, często przebojowym charakterze. Co z zresztą uważam, że jest dla każdego zespołu dobre.

Ale obok tych krótszych songów, znajdziemy na płycie tak epickie dzieło jak zamykający album utwór, ponad 10-minutowy „Swallow The Green Tones”, monumentalny, wręcz genialny finał albumu, który rusza ospale, ale w dalszej części przemierza przestrzeń dźwięków dosłownie jak gitarowo- perkusyjny walec, także Ty eksploatujesz głos bez oszczędzania się. Czy mógłbyś się podzielić kilkoma informacjami na temat procesu tworzenia tej kompozycji?

Warstwa instrumentalna do utworu powstawała przez dobry rok. Ciekawy wg nas motyw gonił motyw. Okazało się, że ich klimat jest dosyć podobny a więc rozpoczęliśmy pracę nad ich scalaniem. W życiu jednak nie przypuszczaliśmy, że wyjdzie ze tego 10 min materiału.

Warstwa liryczna powstała na samym końcu. Pamiętam, że w celu pisania chodziłem na jedno ze sztucznie usypanych wzgórz we Wrocławiu, gdzie dosłownie bliżej nieba i słońca, odcięty od ludzi mogłem na spokojnie pisać. Za cel obrałem tematykę konsumpcjonizmu i rolę człowieka w tym wszystkim. Chciałem przedstawić ludzi jako dzieło boże, które w pewnym momencie w pogoni za szczęściem zbłądziło. Symboliczny zielony kolor, który ma utożsamiać dobro, zaczyna tak naprawdę być błędnie interpretowany. To co ma dawać nam poczucie bycia lepszym jest naprawdę chwilowe i ulotne. Wszędobylska nagonka, agresywny marketing uskutecznia wyparcie istotnych wartości z ludzkiego życia. Zadawalamy się coraz większą ilością substytutów realnego życia, nie dostrzegając tego co tak naprawdę się liczy.

Utwór podzieliliśmy na dwie części, zarówno instrumentalnie jak i lirycznie. Ta spokojniejsza ma sprawiać pozory, że wszystko jest w porządku i człowiek może trwać w obecnym stanie, nie robiąc nic, przyjmując wszystko za pewnik, jednocześnie marząc o lepszym jutrze. Druga część utworu to odkrycie kart, i uświadomienie, że wcale tak zielono nie jest, że w pogoni za lepszym jutrem zaczynamy dosłownie pożerać własnych siebie Dodatkowym smaczkiem było dorobienie do utworu intra, które stało się ukłonem w stronę grupy Pink Floyd z naszej strony. Zresztą nie bez przyczyny padło na ten akurat numer.

W „Swallow The Green Tones” występujesz w duecie, na dwa głosy z Beatą Łagodą. Partie wokalne tego utworu od samego początku „rozpisane” zostały na dwa głosy? Jaki był cel wprowadzenia takiego rozłożenia akcentów wokalnych? Czy jako frontman wolisz sam ponosić odpowiedzialność za partie śpiewane, czy nie sprawia to żadnej różnicy?

Wiedzieliśmy, że głos Beaty ma pojawić się na „Lost In Perception”. Natomiast wchodząc do studia, nie było na tej liście „Swallow The Green Tones”. Jednak w trakcie nagrań stwierdziliśmy, że głos Beaty w pewnych fragmentach pasuje lepiej i doda utworowi kolorytu. Jeżeli zatem materiał ma na tym skorzystać to nie robi mi różnicy, kto to będzie śpiewać. Ważne aby efekt końcowy był odpowiedni.

”Jakub Roszak jeszcze nigdy nie brzmiał tak dobrze jak na tej płycie. Potrafi łagodnie i niepostrzeżenie przejść od szeptu, poprzez melorecytację, po krzyk graniczący z growlem”, taki cytat znalazłem w jednej z recenzji płyty „Re:search”. Mogę prosić o komentarz do tej opinii?

Decydując się na nagranie albumu „Re:search” postanowiliśmy postawić duży nacisk na wokale. Chciałem osiągnąć lepszy efekt aniżeli na poprzedniczce. Samych ścieżek wokalnych zostało nagranych w sumie więcej niż na poprzednich dwóch wydawnictwach (co ciekawe na najnowszej płycie „Latent Avidity” poszliśmy w tej kwestii jeszcze krok do przodu - śmiech).

Płyta „Re:search” stała się również pierwszym albumem, w którym udział przy produkcji miał Przemysław Nowak, z którego doświadczenia mogliśmy skorzystać i korzystamy w zasadzie do dnia dzisiejszego. Uważam również, że również doświadczenie, które nabyliśmy zrobiło swoje i w łatwiejszy sposób przychodzi układanie ciekawych aranży.

Siłą napędową muzyki Retrospective wydają się być świetnie się uzupełniające dwie gitary. Maciej Klimek i Alan Szczepaniak decydują między sobą, która z nich przejmuje rolę prowadzącej, a która występuje jako rytmiczna?

Od samego początku współpraca między gitarzystami wyglądała w ten sposób, że jeden był bardziej gitarą prowadzącą – Alan, a drugi rytmiczną - Maciej. Oczywiście nie oznaczało to, że nie będzie miejsca na solówki Alana, bo chłopaki w świetny sposób potrafili siebie uzupełniać. Obecnie po odejściu Alana całość gitar to w zasadzie dzieło Maćka i jak można posłuchać na „Latent Avidity”, w ogóle nie robi mu różnicy czy zagrać rytmicznie czy też solo (śmiech).

W niektórych fragmentach piękne, takie malarskie albo ilustracyjne brzmienie modelują instrumenty klawiszowe, niekiedy wspierając sekcję rytmiczną, innym razem kreując łagodne pasaże tworzące tło. Czy współbrzmienie Twojego głosu z klawiszami to jest kwestia kompromisu czy wychodzi niejako naturalnie?

Zdaje się, że jest w tym trochę i kompromisu i też naturalna kolej rzeczy. Staramy się aby wokal nie przytłaczał warstwy instrumentalnej, pozostawiając odrobinę oddechu w utworze. Zdarzało się, że celowo wydłużaliśmy jakiś fragment, który pozostawiony bez wokalu stanowił piękne wprowadzanie. Zresztą klawisze stanowią doskonałe uzupełnienie każdej piosenki i głosu. To one niejako potrafią zbudować klimat utworu, więc warto z nich korzystać w jak największym stopniu. Oczywiście tutaj również musi być odpowiednie wyważenie z innymi instrumentami z gitarą na czele.

Krótko przed publikacją „Latent Avidity” szeregi Retrospective opuścił Alan Szczepaniak, w wyniku czego znacząco obniżył się potencjał gitarowy i instrumentalny zespołu. Czy ma to wpływ na brzmienie Retrospective? Wiem, że w warunkach koncertowych korzystacie z usług innego gitarzysty?

Należy tutaj sprostować informacje. Alan zdecydował się opuść szeregi zespołu ponad rok temu, bo niespełna dwa miesiąca po naszym koncercie w Lorelay. Nie brał w zasadzie udziału w tworzeniu nowego materiału. Wszystko co można usłyszeć na „Latent Avidity” to dzieło naszej piątki w połączeniu z siłami producenckimi – Przemka Nowaka. Biorąc zatem pod uwagę, że album wydaliśmy 2,5 roku po premierze „Re:search”, jest to nasz najszybciej nagrany album, na który dodatkowo poświęciliśmy najwięcej czasu podczas nagrań. Mylne w takim wypadku wydaje się założenie o obniżonym potencjale zespołu. Nad partiami gitarowymi opiekę trzymał Maciej. Mógł od początku do końca zaplanować ich całokształt. Nie pozostał przy jednej gitarze, ale nagrywał tak jak robiliśmy to do tej pory – po kilka różnych ścieżek. I w moim odczucia zrobił kapitalną robotę. Z racji tego, że pozostaliśmy wierni dotychczasowemu rozwiązaniu, partie gitarowe wspierane są przez naszego znajomego Darka Kazimierczaka. Jest to o tyle dobre rozwiązanie, że możemy bez problemu również grać podczas koncertów stare kawałki.

Jeżeli można stopniować wyraz „melodyjny” według wzoru „melodyjny/ bardziej melodyjny/ zajeb.....cie melodyjny” to Wasza premierowa płyta spełnia kryteria stopnia najwyższego. Czym jeszcze różni się najnowszy longplay od poprzednich?

Kiedyś ktoś powiedział, że do melodyjnych piosenek trzeba dojrzeć. Sam nie wiem, czy wynika to z nabranego doświadczenia, czy może chęci spróbowania czegoś nowego albo przejedzenia się dotychczasową formą. Pewnie po trochę wszystkiego. Natomiast faktem jest, że chętniej poświęcamy skomplikowane aranże na rzecz tych bardziej melodyjnych. Plusem tego niewątpliwie jest ich zapamiętywalność. „Latent Avidity” to również album bogaty w wielogłosy, harmonie i wokalizy. Ilość ścieżek wokalnych, które zostały zarejestrowane jest naprawdę ogromna. Oczywiście bezpośrednio przekłada się to na komfort słuchania i ma wpływ na melodyjność płyty. Nie tylko zresztą wokale były rejestrowane w tak pieczołowity sposób. Każdy instrument zwiększył swój standardowy czas nagrań o dobre 100%. Szukanie odpowiednich brzmień, instrumentów, aranży. Jedna wielka walka z detalami. Dodatkowo na płycie można usłyszeć fenomenalną produkcję Przemka Nowaka. To wszystko pozwoliło uzyskać rewelacyjne brzmienie i selektywność nagrań.

Wiem, że nie lubicie używać w stosunku do Waszej muzyki pojęcia „rock progresywny”, ale jak uniknąć tego określenia, jeżeli materiał rozpoczyna intro, finałem jest wieloczęściowy utwór ze zmieniającymi się schematami rytmicznymi i harmonicznymi, bardzo bogate brzmienie i wirtuozeria wykonania?

Tutaj bardziej chodzi nie o unikanie co bardziej pokazanie się też w innym świecie muzycznym. Muzyka nie lubi sztywnych podziałów. Gatunki mieszają się wzajemnie, pożyczają coś od siebie, eksperymentują. Jako zespół nie chcemy zamykać się stricte na muzykę progresywną uważając, że typowym progresywnym zespołem też nie jesteśmy. Wypracowaliśmy swój własny styl, który mamy zamiar pielęgnować i promować. Jeżeli ktoś chce nas zaliczać do muzyki progresywnej ma do tego prawo. Do muzyki alternatywnej? Proszę bardzo. Hard rock, metal itp.? Nie mamy nic przeciwko. Chcemy pokazywać nasz pomysł muzyczny.

Czy tworząc takie utwory jak „The Seed Has Been Sown” czy dwucyfrowy „What Will Be Next?”, a mógłbym podać jeszcze inne przykłady z tracklisty „Latent Avidity”, zastanawiacie się dla jakiego kręgu odbiorców przeznaczona jest Wasza muzyka? Bo przecież jej adresatem na pewno nie będą odbiorcy radiowej konfekcji chińskiej?

Nie zamykamy się na jeden typ odbiorców. Oczywiście wiemy jakie panują realia, jak trudno przebić się jest do świadomości słuchaczy. Niemniej nie chcemy robić czegoś pod publikę. Interesuje nas przede wszystkim nagranie czegoś, co w pierwszej kolejności spodoba się nam. To my jesteśmy pierwszym słuchaczem, krytykiem, fanem naszej muzyki. Chcemy by była ona autentyczna, i reprezentowała nasze obecne nastroje i gusta.

Prawdziwym opus magnum płyty jest prawie tradycyjnie umieszczony na końcu, wielowątkowy „What Will Be Next?”. Nie wiem, może mam błędne mniemanie, ale uważam, że grupa muzyków, która potrafi wykreować takiego long tracka ma bardzo bogatą wyobraźnię, ma dużo muzycznie do powiedzenia, bo to przecież, jak to mówi mój serdeczny kolega Adaś Droździk z radia PiK, „rock podniesiony do rangi sztuki?

Osobiście jestem bardzo zadowolony z tego numeru, pod kątem instrumentów, produkcji ale przede wszystkim wokaliz. Bardzo chciałem zaśpiewać go dokładnie w taki a nie inny sposób. Pomysł na niego miałem bardzo wcześnie, zresztą wbrew pozorom stosunkowo szybko wykreowany został główny zarys utworu, dzięki czemu mogliśmy skupić się na detalach. Można powiedzieć, że jest to najbardziej „progresywny” utwór na płycie. Jest nastrojowo, jest patetycznie, melancholijnie, ale też i bluesowo, rockowo i momentami psychodelicznie. Tematyka utworu dopiero trzeci, może czwarty raz w dziejach Retro dotyka natury politycznej. I o ile z reguł stronimy od polityki w muzyce, o tyle nie zawsze jest to możliwe. W tym wypadku uparłem się by taki temat poruszyć, do tego świetnie pasowała mi stworzona muzyka. Naprawdę można w przepiękny sposób odegrać spektakl na scenie (śmiech).

Awangardą albumu są single z rejestracją „Still There”, „Programmed Fear” oraz „The Seed Has Been Sown”. Czy tzw. małe płytki dają właściwy i całościowy obraz charakteru całego albumu? Jesteś przekonany, że to potrzebna strategia wydawnicza?

Na pewno przy okazji wydania takich mini albumów można uzyskać szum medialny. A nie ma co ukrywać, chodzi o to, by się o zespole mówiło dużo. Najlepiej oczywiście dobrze (śmiech). Tylko w ten sposób można przebić się do świadomości słuchaczy. Single mają zaciekawić, rozbudzić apetyt będą jednocześnie przystawką do dania głównego. I nie wydaje mi się, że w przyszłości ich wydawanie zostanie zaniechane.

Znam rozpiskę najbliższych Waszych koncertów, można powiedzieć „na bogato”. Oba supporty wynikają z zobowiązań Progressive Promotion Records? Lubisz wersje coverów przedstawione przez Melanie Mau i Martina Schnella?

Nie mamy żadnych zobowiązań wobec Progressive Promotion Records. To w zasadzie inicjatywa naszego perkusisty Roberta, by jako kapele z jednej stajni ruszyć we wspólną trasę po Polsce. Prawda jest też taka, że przed ogłoszeniem trasy nie wiedziałem w zasadzie nic o Melani i Martinie i ich twórczości. Na szczęście mogłem posłuchać ich na żywo i jestem pod ogromnym wrażeniem lekkości z jaką odtwarzają poszczególne utwory, sposobie śpiewania Melani jak i gitarowych popisach Martina. Do tego to naprawdę bardzo serdeczni i skromni ludzie.

Bardzo dziękuję za możliwość rozmowy, która przybliży, mam taką nadzieję, Czytelnikom HMP twórczość Retrospective. Sorry, że nazbierało się tyle pytań, a i tak musiałem się ograniczać. Życzę sukcesów, zarówno tych rockowych, jak też na gruncie prywatnym.

Powodzenia

Włodek Kucharek

rightslider_002.png rightslider_004.png rightslider_005.png rightslider_001.png rightslider_003.png

Goście

5052912
DzisiajDzisiaj445
WczorajWczoraj3081
Ten tydzieńTen tydzień6391
Ten miesiącTen miesiąc56563
WszystkieWszystkie5052912
3.15.221.67