Strona wykorzystuje pliki cookies, jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, zostaną one zapisane w pamięci twojej przeglądarki. W przypadku nie wyrażenia zgody nie jesteśmy w stanie zagwarantować pełnej funkcjonalności strony!

Nowy numer

hmp 89sm

Szukaj na stronie

HMP Poleca

pandemic m

„...ilu tylko się da” (Ragehammer)

           

Najpierw była okładka przedstawiająca krwawiącego niedźwiedzia mierzącego się z watahą ogarów na czerwono-siarczystym niebie. Następnie były charakterystyczne marszowe werble, które wraz z sekcją gitarową powoli przechodziły z melancholijnie brzmiących motywów do black/thrashu: tak się rozpoczyna album “Into Certain Death”, który niedawno został wydany przez Ragehammer za pośrednictwem Pagan Records. Przy owej okazji pozwoliłem sobie zadać parę pytań wokaliście zespołu, Heretikowi Hellstörmowi. Między innymi o najnowszy album: technikalia, liryki, jak i o to, w jaki sposób pojmuje black metal oraz co charakteryzuje byłą stolicę Polski.

                    

HMP: Cześć. Co zasadniczo sprawia, że muzyka Ragehammer jest, jaka jest? Oczywiście poza tytułowym wkurwem, sączącym się z głośników słuchaczy Waszej kapeli.

Heretik Hellstörm: Witaj. Hmmm... Dość ciekawie zadane pytanie na początek. Wydaje mi się, że to jest kombinacja czterech różnych sposobów odbierania muzyki i osobistych, nierzadko drastycznie różnych preferencji. Lubimy zarówno jedynkę Helloween, jak i dyskografię Bestial Warlust, Fields of the Nephilim, „Transilvanian Hunger” (Darkthrone – red.), Agent Steel w równym stopniu, co Nifelheim, więc wydaje mi się, że brak lęku przed łączeniem pewnych wpływów konstytuuje na dzień dzisiejszy to, co materializuje się jako Ragehammer.

Minęły już ponad cztery lata, od kiedy wydaliście za pośrednictwem Pagan Records Wasz debiut, "The Hammer Doctrine". Co możesz powiedzieć o tym albumie z perspektywy czasu?

Że to chyba nie najgorszy album. Jest parę mielizn i nie do końca przemyślanych rzeczy, jednak lubię myśleć, że jak na debiutancki pełnograj „The Hammer Doctrine” spełniło swoje zadanie i nie najgorzej broni się do dzisiaj. Gdybyśmy nagrywali ją teraz, to pewnie pewne rzeczy zrobiłbym inaczej, jednak jako migawka z czasów, kiedy ta płyta powstała, wydaje mi się, że jest taka, jaka być powinna.

Jedna kwestia, która mnie nurtuje od samego początku. Black metal jest pojęciem tematycznym odnoszącym się do liryk, a nie pojęciem aranżacyjnym. Czy tak mam to rozumieć? Bo tak to odbieram, kiedy słyszę np. "First Wave Black Metal", tak też interpretuję liczne pośrednie i bezpośrednie nawiązania do kapel takich jak Venom, Angel Witch oraz Running Wild (a także "Scarlet Slaughterer" Magnus i "Battle Cry" Omen, choć możliwie niezamierzenie).

Dobrze kombinujesz. Dla mnie black metal jest bardziej postawą, niż ścisłą szufladką gatunkową. „First Wave Black Metal” był właśnie próbą zwrócenia uwagi na nieco zapomnianą Pierwszą Falę i jej rozpiętość stylistyczną, gdzie było miejsce zarówno na liryczny Angel Witch, rubaszno-punkowy Venom, jak i mroczne Mercyful Fate i dość ekstremalnego, jak na swoje czasy Kata. Reszta to tylko krytyka degrengolady gatunku, który coraz bardziej zapędzał się w nijakość i przerost formy nad treścią, który zaowocował koszmarkami w typie Carach Angren. Horrendum straszliwe, jakby rzekł Makłowicz Robert. Z Omen bym się nie zapędzał, ale miejsce dla Szkarłatnego Rzeźnika Magnus owszem znalazło się w tym kawałku.

W ogóle co sądzisz o tym, że Running Wild poszedł w tematykę historyczno-marynistyczną, a nie został w tematyce satanistycznej?

Wydaje mi się, że to w sumie nic złego, bo poskutkowało to kilkoma absolutnie wspaniałymi albumami. Właściwie do „The Rivalry” włącznie, uwielbiam ten zespół bardzo mocno, jednak to dwie pierwsze płyty, gdzie jeszcze byli Czarnymi Demonami, a nie Lwami Morza są dla mnie najistotniejsze. Jednak nie wyobrażam sobie świata bez „Blazon Stone”, czy „Pile of Skulls”. Ciekawym jednak, co by było, gdyby Kapitan Rolf pozostał wierny Diabłu i czy w dzisiejszych czasach nie odżegnywałby się od dziedzictwa black metalu, jak to dumnie głosił w „Prisoners of Our Time”.

Jaka Twoim zdaniem jest cecha, która różni Wasz debiut od najnowszego "Into Certain Death"?

Jeśli jest jakaś, to chyba pewna wyczuwalna większa dojrzałość kompozycyjna. Numery są bardziej zwarte, bardziej w punkt i bez nadmiernych wycieczek w ślepe zaułki. Brzmienie płyty też jest jakby pełniejsze i bardziej wyważone względem jedynki. Poza tym mam wrażenie, że mimo programowej agresji, ogólny wydźwięk „Into Certain Death” jest jednak nieco chłodniejszy, więcej w niej pogardy, niż ślepej furii. Mogę jednak mówić tylko z perspektywy swojej, jako twórcy. Ostatnie słowo jeśli idzie o interpretacje i tak zawsze będzie należeć do słuchacza, a ja nie lubię narzucać interpretacji naszej muzyki.

Jak przebiegał proces tworzenia i nagrań na ten album? Gdzie, jak, kiedy oraz z kim?

Cóż, jak zwykle u nas, nie spieszyliśmy się i komponowaliśmy materiał w spokoju, między koncertami, dając niektórym kawałkom dojrzeć, po czym po koncercie na F.O.A.D. Fest 2018 w Krakowie zawiesiliśmy działalność koncertową, żeby przez cały 2019 r. skupić się na komponowaniu i dopieszczaniu materiału. Praca nad komponowaniem to rzecz diametralnie różna od ogrywania setu na koncerty, więc woleliśmy się nie wybijać z rytmu twórczego, tylko upewnić się, że tego, co zamierzamy nagrać, jesteśmy pewni na 101%. Kiedy uznaliśmy, że to już i wszystkie kawałki „siedzą” jak powinny, dogadaliśmy termin z M. i zaszyliśmy się na szereg sesji w No Solace Studio. Z Mikołajem współpraca jest nie tylko kawałkiem uczciwej, ciężkiej roboty, ale i dużą przyjemnością, więc rejestracja i miksy przebiegały bardzo sprawnie, bo obie strony wiedziały, jak ma wyglądać efekt końcowy i po prostu podążały we wspólnym kierunku. W międzyczasie dogadaliśmy szczegóły kwestii wydawniczych z Pagan Records, jednak tutaj plany nieco pokrzyżowała pandemia Covid-19. Album pierwotnie miał się ukazać w okolicach kwietnia, jednak niepewna sytuacja rynku zmusiła nas wraz z Tomkiem do przemyślenia sprawy i przesunięcia premiery na wrzesień. Nie żałuję tej decyzji jednak z obecnej perspektywy, ponieważ był czas spokojnie przemyśleć plan promocji i opracować scenariusze na każdą ewentualność. Płyta szczęśliwie ukazała się 18 września 2020 i mam nadzieję, że jednak warto było czekać.

"We Are the Hammer" jest w pewnym sensie także odpowiedzią skierowaną w stronę niedowiarków, którzy nie uwierzyli w Wasz sukces?

Raczej próbą określenia, gdzie Ragehammer jest w roku 2020. Istniejemy już niemal dekadę, to niewiele, ale dla nas to 1/3 życia, jakby nie patrzeć. Mamy za sobą dwa nieźle przyjęte materiały, sporo konkretnych koncertów, mamy swoich fanów i właśnie wracamy z drugim pełnym albumem, na którym konsekwentnie trzymamy się tego, co założyliśmy sobie na początku grania w tym zespole. To chyba nie najgorzej, jak na sezonową ciekawostkę, której los wróżono nam za każdym razem, kiedy ukazywał się jakiś nasz materiał, czy kiedy ruszaliśmy w trasę. To jest też takie nasze fuck off do wszystkich Wujków Dobra Rada, którzy jak zwykle świetnie wiedzą co i jak powinniśmy grać. Nie. To jest nasza muzyka, nasze zasady, jak Ci się nie podoba marynarzu, tam jest szalupa, wiesz co robić. I mam wrażenie, że nie jest to nadal nasze ostatnie słowo...

Jakie państwo, które istnieje w obecnych czasach, było najbardziej brutalne (wobec wrogów i swoich obywateli) w historii ludzkości? Czy mieliście na uwadze też jakieś inne państwo niż Trzecia Rzesza, do której pośrednie nawiązania można zauważyć w części Waszych tekstów?

Ja wiem, czy my tak bardzo do hitlerowskich Niemiec nawiązujemy? Owszem, pewne aspekty estetyczne są podane w takiej formie, w jakiej są, ale to raczej idzie o metaforę totalitaryzmu jako takiego, w ujęciu XX-wiecznym. Wracając jednak do pytania, wystarczy popatrzeć na dzisiejszą Turcję, to jak traktuje Kurdów i Ormian, w ogóle cały kocioł na Wschodzie, dzisiejsza Rosja też mimo wszystko nie jest kwiatem demokratycznych cnót, w USA podziały społeczne są tak głębokie w tym momencie, że na włosku wisi wojna domowa, a dodajmy, że idzie o kraj, gdzie tradycjami jest baseball, hamburger i masakra w szkole. Żyjemy na kupie gówna i żeby szukać brutalności i niehumanitarnego podejścia do tzw. obywatela nie trzeba udawać się w romantyzowaną przeszłość. Przecież raptem w tym tygodniu policja z podjudzenia partii rządzącej pałowała i traktowała gazem protestujące kobiety. Wydaje mi się, że jeśli tendencja się utrzyma, też możemy mieć tutaj ciekawie.

W sumie, jak duży wpływ na Wasz (przyjmijmy tutaj aranżacyjną definicję) black metal miała Druga Wojna Światowa? Czy przeceniamy ten konflikt w kontekście tej muzyki?

Druga, pierwsza, zasadniczo każda forma zorganizowanej militarnej przemocy miała tutaj jakiś wpływ. Druga jednak historycznie była najbliżej współczesności i jako taka stanowi najbardziej dobitny podajnik refleksji na temat przemocy, jako czynnika kulturowego. Także odpowiedź na Twoje pytanie znajduje się gdzieś pośrodku. Natomiast daleki byłbym od interpretacji naszej muzyki wyłącznie przez pryzmat tego konfliktu.

Czy zgodziłbyś się ze stwierdzeniem, że jednak czasy przed XX wiekiem mogły być bardziej brutalne i ekstremalne niż się przyjmuje, aczkolwiek być może w mniejszym stopniu opisane, ze względu na niższy postęp technologiczny?

Oczywiście, że bym się zgodził. W takim średniowieczu zwykłe życie codzienne to była walka z prawdziwego zdarzenia i średnia długość życia (o ile przeżyłeś własny poród) rzadko dociągała do czterdziestki. Postęp technologiczny i cywilizacyjny sprawił, że dzisiaj żyjemy z wszelkimi wygodami za relatywnie niedużą cenę. Natomiast XX wiek miał swoje odcienie ekstremy, nieznane wcześniej w historii, jak chociażby Holodomor, czy przemysłowa niemal machina śmierci w obozach koncentracyjnych. Ludzkość od swego zarania bardzo dużo uwagi poświęca rzeczom, o których całe pokolenia później mówi się ze zgrozą. Ciekawe, czy kiedy dojdziemy w końcu do ściany w postaci nuklearnej zagłady, potencjalne niedobitki będą w stanie to przebić?

Skoro o tym zagadnieniu mowa, to nawiązując do waszego innego utworu, "616 Terror Korps". Czy zgadzasz się z teorią, że to tak naprawdę 616 jest prawdziwą liczbą szatana? W sensie jak bardzo prawdopodobne jest, że to tak naprawdę był błąd przy kopiowaniu?

Wydaje mi się to co najmniej prawdopodobne. Tradycja zna wiele takich przypadków, jak np. kwestia tego, czy rajskim drzewem poznania była jabłoń (malus domestica), czy szło o rozróżnienie dobra od zła (malum). Biorąc jednak pod uwagę od jak substancjalnych błędów tłumaczeniowo-merytorycznych roi się w znanych przekładach pism źródłowych, jak również kabalistyczną numerologię, tutaj ciągle może iść o coś zupełnie innego, niż po prostu „cyferki do oznaczania Diabła”. Myśmy jednak zdecydowali się na tradycyjne ujęcie tematu po metalowemu, zawierzając jednocześnie Papirusowi 115, jako że nawet w biblijnej stylistyce cenimy oldskul (śmiech).

W tym samym utworze także w tekście wspomnieliście o roku 1993, mówiąc, że musicie przywrócić coś, co jest utracone. Mniemam, że tutaj chodzi m.in. o podział państwa przez religię, który został zaburzony konkordatem zawartym w kwietniu, czy mam tu rację?

Z mojej osobistej perspektywy 1993 to był ważny rok. Wspomniany konkordat i przekształcenie Polski w wycieraczkę Watykanu, śmierć Euronymousa, zleszczenie się death metalu, w mikroskali Polski posttransformacyjnej chaos na pełnej i wkroczenie w czas bylejakości... Jest wiele czynników, przez które osobiście uważam, że 1993 był rokiem, po którym już było tylko gorzej. Sam wtedy byłem szczochem, jednak mam swoje prawo do refleksji z perspektywy czasu i uważam, że był to ze wszech miar rok graniczny i chujowy na dodatek.

Pozwolę sobie jeszcze wejść na grunt stricte wizualny. Co sądzisz o tym tekstowym wideo, które sprawiło Wam do tego utworu Pagan Records?

Sądzę, że wyszło bardzo dobrze, bo odpowiadałem za zarys konceptualny i dogadywałem wszystko z Heavision, które odpowiada za realizację tego obrazka. Uważam, że złapało zasadniczego ducha kawałka i sprawiło, że parę osób poczuło się nieswojo.

Czy myśleliście o innym tytule dla "Dragon City" np. "Krak’s City"? W ogóle, co w ostatnich latach w Krakowie jest najbardziej charakterystyczną cechą tego miasta Twoim zdaniem? Maczety, dwu-klubowy podział piłkarski czy ironiczny smog buchający z trzewi?

Nie myśleliśmy o innym tytule. Smok jest symbolem Krakowa tak bardzo, jak precle, maczety i tani mefedron, więc w wymiarze symbolicznym jak znalazł. Co do cechy, która jest najbardziej charakterystyczna dla życia tutaj w ostatnich czasach, wymieniłbym na pierwszym miejscu beznadzieję. Kolejne kluby są zamykane, w centrum już właściwie nie ma gdzie grać koncertów, jeśli tylko coś zaczyna kulturalnie być ciekawe, natychmiast przychodzą cwaniaczki z ratusza, popatrzą, wycenią i pójdą sprzedać pod deweloperkę. Życie kulturalne w tym mieście zdycha, jak dziad na raka odbytu. Nawet kwestia piłki nożnej nie ma się najlepiej, chociażby burdel w Wiśle, czy brak spójnej wizji na siebie Cracovii. Dobrze, że chociaż scena ma się tutaj zupełnie nieźle ostatnimi czasy, czego dowodzą ostatnie rzeczy Mgły, Medico Peste, Terrordome, Rites of Daath, Over the Voids czy Owls, Woods, Graves.

Jak duży wpływ ma na Was kultura hinduska, manifestowana, chociażby w tekście "Omega Red", za pośrednictwem między innymi pojęć Kali-Yuga i Byk Dharmy?

Powiedziałbym, że raczej żaden, zważywszy, że odwołałem się do niej w dwóch linijkach na trzy pozycje w dyskografii, ale nie byłaby to do końca prawda, bo jednak się tam pojawiła. Zasadniczo staram się korzystać z szerokiego spektrum wpływów, od mitologii i symboliki różnorakiej, przez medycynę i naukę, historię czy inne teksty kultury. Co tylko akurat jest w stanie pomóc mi przekazać w danym momencie myśl.

Najbardziej nieoczywista inspiracja liryczna, jaką zawarliście na swoich albumach?

Wydaje mi się, że dzisiaj wskazałbym mieszankę kortyzolu, testosteronu i adrenaliny, jaka wydziela się w momencie wzmożonej presji i strachu, która została główną osią tematyczną „Fear Toxin” z „Into Certain Death”.

Czy planujecie ustanowić stosunkowo oczywisty trend jednego polskiego utworu w Waszej dyskografii?

Niczego nie planujemy. Robimy i patrzymy, co będzie. Chciałbym kiedyś zaśpiewać jakiś numer po niemiecku, bo lubię brzmienie tego języka.

Zauważyłem, że jednak jesteście na FB. W sumie coś się zmieniło w Waszym podejściu, które zostało przedstawione w wywiadzie dla Metalurgii z 2017 r.?

Długo się broniliśmy i do teraz nie jestem do końca zwolennikiem tego czegoś, jednak obecnie to jest niestety pewna podstawa w sprawnej komunikacji na linii zespół-promotorzy koncertowi, czy wytwórnia. Tak więc chcąc nie chcąc musieliśmy jednak się zdecydować na swojego Facebooka. Staramy się prowadzić go bez tych wszystkich umizgów i wodotrysków z dupy, odezw do maniax itp. badziewia, natomiast sporym plusem jest możliwość własnoręcznego kontrolowania informacji o zespole pojawiających się gdzieś w sieci i posiadanie własnego autoryzowanego kanału komunikacyjnego w sieci. Ot, wymóg czasów, w których żyjemy...

Jak bardzo syndrom natychmiastowej gratyfikacji jest widoczne w muzyce black/thrashowej? Czy uważasz, że jakoś znacząco to wpływa na Was?

Nie wiem, jakiej odpowiedzi oczekujesz w tym przypadku. Kwestie syndromu natychmiastowej gratyfikacji przywoływałem jako cywilizacyjną bolączkę czasów, w których żyjemy. Czy ma to przełożenie na scenę black metal/thrash? Nie wiem, bo coraz mniej śledzę. Raczej chyba tylko w wymiarze kolejnych wysypów dzielnych młodzianów w katanach, którzy idą gromić pozerów, a po wydaniu pierwszego materiału okazuje się, że trzeba trochę się postarać i ciężej popracować, więc stwierdzają „e, to już mi się nie chce” i idą do piachu. Lepiej se posłuchać jedynki Tormentora.

Czego nie zrobicie w 2021 roku? A także, co zrobicie w 2021?

Jak tak dalej pójdzie, to w 2021 r. nie zagramy żadnego koncertu. Ale poważnie myśląc, wydaje mi się, że w 2021 nadal się nie rozpadniemy, nie zmienimy stylu, w którym gramy, nie będziemy skakać wyżej wała i nie będziemy próbowali zostać pieszczoszkami prasy i sceny. Ktoś musi być chujem. Natomiast co zrobimy? Na pewno jakoś uczcimy fakt 10. lat egzystencji Ragehammer...

Wasza okładka do najnowszego albumu wygląda zajebiście. Mógłbyś powiedzieć kilka słów o niej, o tym jak powstała i kto ją stworzył?

Okładka jest dziełem mojej przyjaciółki i znakomitej malarki, Devinez. Zawsze podobały mi się poważne, malowane okładki w stylu (wczesnego) Marschalla, czy Elirana Kantora, podobała mi się surowa powaga wynikająca z doboru kolorów i medium, a potrzebowałem jakiejś metafory sytuacji, w której mimo zdawałoby się z góry przesadzonego wyniku starcia, skazany na porażkę nie oddaje skóry bez walki. Idąc na pewną śmierć, warto mieć pewność, że zabierze się ze sobą tylu przeciwników, ilu tylko się da. Stąd pomysł niedźwiedzia, zaszczutego przez sforę głodnych krwi ogarów. Przekazałem ten pomysł Devinez i po jakimś roku, kiedy pokazała mi pierwsze efekty swojej pracy, wypieprzyło mnie z butów. A trzeba wiedzieć, że nie jest to osoba, która łatwo daje się namówić na działania artystyczne, które są podyktowane jakimikolwiek czynnikami zewnętrznymi, które nie pokrywałyby się w stu procentach z jej artystycznymi wizjami. Uważam ten obraz za absolutnie wspaniały i jestem dumny z faktu, że ozdabia on front płyty Ragehammer.

Dzięki za wywiad. Powodzenia! Ostatnie słowa należą do Ciebie...

Dzięki za pytania. Wspierajcie swoją lokalną scenę, róbcie ziny, twórzcie muzykę, rysujcie grafiki, nie oglądajcie się na modę i polityczną propagandę z jakiejkolwiek strony.

Jacek Woźniak

rightslider_004.png rightslider_002.png rightslider_005.png rightslider_001.png rightslider_003.png

Goście

5049174
DzisiajDzisiaj1013
WczorajWczoraj1640
Ten tydzieńTen tydzień2653
Ten miesiącTen miesiąc52825
WszystkieWszystkie5049174
13.58.150.59