Strona wykorzystuje pliki cookies, jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, zostaną one zapisane w pamięci twojej przeglądarki. W przypadku nie wyrażenia zgody nie jesteśmy w stanie zagwarantować pełnej funkcjonalności strony!

Nowy numer

hmp 89sm

Szukaj na stronie

HMP Poleca

pandemic m

„Nie tylko koncertowa pamiątka” (Kruk & Wojtek Cugowski)

           

Mało kto spodziewał się, że tak szybko po studyjnym albumie „Be There” dyskografia Kruka powiększy się o kolejne wydawnictwo, w dodatku koncertowe. Okazało się jednak, że nagrany bez wiedzy muzyków występ podczas festiwalu Rock Pogoria jest tak udany, iż pozostawienie go w zespołowym archiwum byłoby ogromną stratą. Tym większą, że poza materiałem autorskim Kruk gra tu równie porywająco utwory Deep Purple, a Wojtek Cugowski jest nie tylko wokalistą, ale również gitarzystą.

                       

HMP: Mało kto spodziewał się, że wasza dyskografia powiększy się tak szybko, w dodatku o wydawnictwo koncertowe. Co więcej, ponoć nie mieliście pojęcia o tym, że materiał, który trafił na „Live At Rock Pogoria”, był rejestrowany?

Piotr Brzychcy: Sami jesteśmy w szoku, że to się dzieje naprawdę, na naszych oczach. Nie zakładaliśmy wydawnictwa koncertowego... no może po drugiej płycie. Nasz realizator Olek Boroń nagrał jednak ten koncert i na następny dzień zaprezentował mi te nagrania. Byłem ciekaw jak to wyszło, bo koncert był porywający, bez najmniejszych nawet błędów, a jednocześnie spontaniczny i improwizowany. Pomyślałem wtedy, że to będzie fajna pamiątka do szuflady. Olek jednak wpadł na pomysł żeby zrobić z tego płytę koncertową. Mój entuzjazm był ogromny, ale początkowo zakładałem, że to się nie uda. Jednak gdy wszyscy posłuchali tych śladów nie było wątpliwości, że chcemy zrealizować ten pomysł. Tak oto mamy koncertową pamiątkę, która trafi także do was i zasili naszą dyskografię.

Często dochodzi do takich sytuacji, że Olek nagrywa wasze koncerty, czy też muszą zaistnieć jakieś dodatkowe okoliczności, tak jak podczas festiwalu Rock Pogoria, bo graliście przecież w rodzinnym mieście, przed własną publicznością?

Dowiedziałem się później, że Olek zawsze stara się nas rejestrować, gdy technicznie jest to możliwe. Dodatkowo zawsze rejestruje na tablecie cały koncert żeby później pewne rzeczy przejrzeć, przesłuchać i przeanalizować. Z tego co zauważyłem, większość zespołów tak robi, ale o tym, że w Kruku dzieją się takie rzeczy dowiedziałem się dopiero na koniec lata roku zeszłego (śmiech). Niemniej nagrywać to jedno, a umiejętnie zarazić do wydania albumu to drugie. Niezmiernie się cieszę razem z chłopakami, że udało nam się zaprezentować wydawniczo ten etap z Wojtkiem z życia Kruka w wersji koncertowej.

Jaka jest różnica pomiędzy wyjściem na scenę ze świadomością, że koncert jest nagrywany, a takim na luzie, kiedy nie macie świadomości faktu, że realizator włączył record?

Teraz mi zadałeś pytanie, które wcale nie jest łatwe (śmiech). Z jednej strony fajnie jest, gdy świadomie uczestniczysz w takim wydarzeniu z kategorii rejestracja własnego albumu live. To też jest masa emocji, które towarzyszą i przygotowaniom, i później tej adrenalince, rozsadzające nasze zmysły, gdy koncert się zbliża i w końcu trwa. Z drugiej jednak strony brak tej świadomości daje pełny obraz jaki zespół jest bez presji tzw. czerwonej lampki record.. Tego, co w danym momencie potrafi, w jakiej jest kondycji i jak aktualnie brzmi. W tej właśnie opcji nie ma żadnych kalkulacji i ustaleń. To co zrobiliśmy w ten wieczór, dla tej imprezy, dla tej publiczności, dla nas samych jest dokładnie tym, co znajduje się na krążku „Live At Rock Pogoria”. Każda opcja jest dobra, niemniej nic bym w tym względzie w przypadku tego wydawnictwa nie zmienił.

Macie już na koncie koncertowe wydawnictwo „Beyond Live”, ale od jego wydania minęło już kilka lat i dokumentuje ono inny etap historii zespołu – niejako naturalnie przyszła pora na kolejne?

Dokładnie tak! Słuchając moich ukochanych zespołów zawsze lubię śledzić tę drogę ewolucji. Wszystkie zmiany i nowe oblicza, które mają miejsce w karierach zespołów. Taka możliwość dokumentacji w formie płyt dla pokazania wszystkich przystanków zespołu to coś naprawdę cennego dla każdego zespołu. Niesamowicie cieszę się, że Kruk dostał takie możliwości. W tym miejscu dziękuję wszystkim wam za to, że kupujecie nasze płyty i słuchacie naszej muzyki, i że bywacie na koncertach. Bez was nie mielibyśmy na coś takiego najmniejszych szans. Jeśli chodzi o „Beyond Live” to minęło już osiem lat od tego koncertu, aż trudno uwierzyć, że ten czas tak się spieszy.

Wtedy byli goście, duża produkcja, nagranie nie tylko audio, ale też DVD, a wszystko było zaplanowane i przygotowane wcześniej. Uznaliście, że muzyka Kruka powinna być dostępna w wydaniu koncertowym również w takiej odsłonie naturalnie-autentycznej, w jakiej można posłuchać was na co dzień, stąd wydanie „Live At Rock Pogoria”?

Na koncertach z Wojtkiem, na których promowaliśmy płytę „Be There” pojawiło się wiele ekscytujących sytuacji. Byli goście specjalni (Kasia Bieńkowska, Maciek Lipina, Łukasz Jakubowicz), były różne rozmimprowizowane, nieoczekiwane sytuacje, były bisy zagrane po bisach, a i były nawet zaręczyny (śmiech). Na Pogorii nie było żadnych gości specjalnych i jakichś fajerwerków, jedynie co założyliśmy to fakt, że nagramy dwa klipy video z uwagi na piękne okoliczności miejsca tego festiwalu i później jeden wrzucimy do sieci. Każdy koncert przynosi jakieś niespodzianki. To dlatego na twoje pytanie mogę odpowiedzieć tak - nigdy w Kruku nie zdarzyło się żeby, którekolwiek z koncertów były takie same. Jeśli lubimy powtarzalność to dotyczy ona tylko brzmienia instrumentów, komfortu na scenie i właściwego brzmienia Kruka na przodach, a o to dba Olek Boroń, więc jest, jak ma być. Przychodząc na koncert Kruka możesz być gotowy na różne niespodzianki. Nie ma jednak opcji, żeby cokolwiek było w stanie negatywnie wpłynąć na to co chcemy na koncercie zaprezentować, a spontan dodaje nam tylko skrzydeł. Ta muzyka ma to do siebie, że sama nas na tych skrzydłach unosi. Nasz publiczność to też prawdziwi melomani, fani muzyki, znający doskonale dyskografie artystów z naszej muzycznej bajki, więc granie dla grona takich wyjątkowych ludzi, którzy znają się na muzyce sprawia, że aż chce się ich czymś zaskoczyć. Niektórzy nasi sympatycy jeżdżą na kilka, albo i wszystkie koncerty, które gramy i zawsze cieszę się gdy później opowiadają mi o tych różnicach pomiędzy wykonami. Zresztą sam lubię jechać na więcej niż jeden z koncertów trasy danego zespołu i dostać różnorodność, a nie sterylnie odklepane scenariusze. Kruk na „Live At Rock Pogoria” i Kruk na „Beyond Live” to ten sam Kruk. Lubimy kombinować, bawić się muzyką i pomysłami na nią, to nasza naturalna wizytówka.

Domyślam się, że było to nagranie wielośladowe, umożliwiające profesjonalne zmiksowanie tego materiału, etc. – w czasach streamingu, kiedy album jako taki coraz bardziej traci na znaczeniu, nie można proponować szerszemu gronu słuchaczy płyty typu oficjalny bootleg, musi być to wydawnictwo wysokiej jakości nie tylko pod względem artystycznym?

Uwielbiam wydawnictwa typu bootleg, zarówno te oficjalne, jak i nieoficjalne. Mam chyba dwie tony nieoficjalnych bootlegów, na których czasem mało co słychać (śmiech). Nie spotkałem się jednak na swojej drodze na jakikolwiek oficjalny bootleg polskiego zespołu. Pewnie czegoś nie wiem, albo coś mnie ominęło, ale takie wydawnictwa kojarzą mi się raczej z zagranicznymi zespołami. Mam tu jednak na myśli oczywiście nazewnictwo, bo wszystkie oficjalne bootlegi wydawane przez zespoły, które znam i które w większości posiadam to jednak taka sama robota jak u nas. Nagrywanie na ślady, odpowiednie zmiksowanie poszczególnych tracków, obróbka pasm i mastering. Myślę, że nasz album ma charakter bootlegu właśnie dlatego, że został nagrany bez tych wszystkich przygotowań, przemyśleń i przede wszystkim przeprodukowania, o którym wspominasz w pytaniu. Mało tego, żaden nasz album koncertowy, a mamy już w sumie cztery oficjalne wydawnictwa koncertowe, nie był nigdy upiększany, czy poprawiany właśnie po to żeby pokazać pełnię naszych możliwości koncertowych, a uważam, że są lepsze niż te studyjne. Na „Beyond Live” jest taka sytuacja gdy gramy z Józkiem Skrzekiem „Memento z banalnym tryptykiem”: nagle kamerzysta przez przypadek wypina mi gitarę w trakcie solówki i gitara przestaje grać. Michał Kuczera, nasz znakomity producent z MAQ Records, przy składaniu materiału zapytał czy wycinamy dą dziurę, czy zostawiamy. Powiedziałem, że bezdyskusyjnie zostawiamy, za czym oczywiście był też Michał. Wszystko to pomimo, że koncert był bardzo świadomie rejestrowany i przygotowywany. Można to zresztą zobaczyć w sieci. To są takie smaczki, bez względu na to gdzie gramy. Problemem jest oczywiście to, o czym wspominasz - dziś jest takie produktowe oczekiwanie. Wszystko musi miażdżyć i być absolutnie dosadne. Traci się dusza muzyki na konto cyfryzacji i cyferek, jakie wyciskają liczniki wyświetleń.

Jako zagorzali fani klasycznego rocka cenicie też zapewne koncertowe płyty tych wszystkich wielkich zespołów – marzy wam się własne „Made in Japan” czy „Live... In the Heart of the City”?

Do tego właśnie dążymy (śmiech) Przecież to byłoby piękne, gdyby w dzisiejszych czasach wznieść jeszcze raz muzykę spod znaku hard 'n' heavy na takie wyżyny. Jesteśmy na to chętni i gotowi. Gotowi też na poświęcenia, dlatego walczymy o ten rodzaj muzyki w naszym kraju, gdzie w populistycznych mediach nie ma już prawie miejsca na przesterowaną gitarę, a o solówkach można zapomnieć, gdzie kompozycje muszą być miałkie i nie dłuższe niż dwie minuty. Takie koncertówki, o których wspominasz to też znak danych czasów. To nie zespoły wyznaczały taką moc przekazu tylko zainteresowanie ludzi. Jeśli tu jesteście i czytacie te słowa, to zróbmy dziś wszystko, bez względu na Kruka, ale dla muzyki żeby gatunki takie jak rock, metal i blues wskoczyły jeszcze na salony i znalazły swoją przestrzeń, odsuwając plastik od monopolu na tym rynku. To w nas wszystkich siła, to właśnie my dbamy o kondycję muzyki w tych gatunkach.

Pamiętam swe rozczarowanie, kiedy dowiadywałem się, że choćby „Alive!”, „Live And Dangerous” czy „Unleashed In The East (Live In Japan)” aż tak znacząco poprawiano w studio – mieliście podobnie czy rozgrzeszacie ich twórców, bo ważny jest efekt końcowy, nie koncertowy dokument słabszej jakości?

Płyty, które wymieniłeś znałem, zanim lata później dowiedziałem się, że były poprawiane w studiu. To dlatego wolę pozostawić w sercu te emocje, które towarzyszyły w czasach, gdy tej wiedzy nie posiadałem. To tak jak z płytą Deep Purple „Nobody's Perfect”, o której myślałem w kontekście całego koncertu, a nie pozlepianych utworów z różnych występów. Dziś dalej tak właśnie odbieram tę płytę, jako całość. Jestem przeciwnikiem usilnego poprawiania koncertów w studiu, bo to mija się z celem. Z drugiej jednak strony nigdy nie byłem w sytuacji, w której zaplanowałem album koncertowy, ruszyły wszystkie inwestycje i zapowiedzi medialne, a nagle coś nie wyszło, coś się posypało. Być może jakieś zobowiązania sprawiają, że później trzeba to poprawiać w razie wpadek. Życzę wszystkim muzykom aby takich wpadek nigdy nie zaliczali, bo pewnie musi być to bolesna sprawa.

Słychać, że akurat tego wieczoru w Dąbrowie Górniczej udało się dosłownie wszystko, co przekłada się na waszą ogromną i namacalną wręcz radość grania. Ale przecież zawsze wychodzi się na scenę z myślą, że trzeba zagrać jak najlepiej, dać z siebie wszystko, ale jednak czasem nie ma takiej magii – od czego to zależy?
Grając z Krukiem nie zszedłem jeszcze ze sceny bez poczucia tej magii. Czasem różne sytuacje albo ludzie skutecznie bili w tą magię, ale jakoś na szczęście nigdy nie udało się sprawić żebym zszedł ze sceny z poczuciem niezadowolenia. Ludzie mają świadomość, że w mniejszym klubie koncert będzie inny niż na hali koncertowej i inny niż w plenerze, a jeszcze inny niż gdy scenę dzielimy z takimi tuzami jak Deep Purple, czy Carlos Santana. Przez ponad 20 lat pracuję z tym zespołem tylko i wyłącznie dlatego, że każde wejście do studia i każde wejście na scenę wiąże się z tymi samymi emocjami. Uwielbiam opisywać to wszystko słowem magia, bo jest to coś niepojętego dla umysłu niepojętego, coś wyjątkowego, a ogromnie cieszącego. Zdarzają się oczywiście takie koncerty jak ten na Pogorii gdzie od samego przyjazdu, od przywitania z organizatorami i ekipą techniczną oraz muzykami współdzielonymi scenę (jeśli coś takiego ma miejsce) czujesz dodatkowy wiatr w żaglu. Czujesz, że jest dobra atmosfera od samego początku, że nie musisz mierzyć się z żadnymi problemami bądź niedogodnościami. Wtedy w sposób oczywisty wracasz do tych chwil z większym sentymentem.

Nie dziwi, że mając tak udaną płytę jak „Be There” zagraliście wszystkie pochodzące z niej utwory, zmieniając tylko ich kolejność. Nie korciło was jednak dorzucenia do tego zestawu czegoś mniej oczywistego z wcześniejszych albumów Kruka?

Oczywiście, że nas korciło. Chcieliśmy jednak zaprezentować każdy utwór z płyty „Be There” w wersji live. One przeszły w moim odczuciu dobrą drogę ewolucji i zyskały na mocy od wydania płyty. Doszła druga gitara w Kruku, a Wojtek jest po prostu świetny. Nie mogliśmy odebrać sobie tej przyjemności żeby zaprezentować ten wspólny album po całości. Pojawił się też Mariusz Prętkiewicz z Kata, który wpłynął na utwory. Poza tym album był mocno skrzywdzony, gdyż nie można było go koncertowo promować po premierze z uwagi na pandemię. W przyszłości z całą pewnością do czegoś wrócimy i powspominamy wcześniejsze oblicza Kruka.

Po kompozycje Deep Purple sięgaliście z powodzeniem od dawna, również w wydaniu koncertowym, by przypomnieć tylko „When A Blind Man Cries” czy „Burn”. Teraz wybraliście aż trzy, z różnych epok i składów Purpli – lista była pewnie znacznie dłuższa, ale trzeba było dokonać selekcji?

Oj lista była zdecydowanie dłuższa (śmiech). Gramy to dla zabawy, dla czystej frajdy, nie jako coverband tylko jako fani muzyki, bo na koncercie wszyscy wciąż jesteśmy fanami muzy, którą uwielbiamy od lat. To jest prawdziwa frajda gdy składamy takie hołdy i to jeszcze w naszych interpretacjach. Oczywiście znajomość tych utworów z różnych okresów danej grupy sprawia, że sięgamy po takie wersje, które uważamy za najciekawsze i dodajemy tam też nas samych.

I ciekawostka, bo w niektórych nagraniach, choćby w „Highway Star”, słychać dwie gitary – ciężko było ci dopuścić Wojtka do głosu, bo w końcu od początku istnienia Kruk był kojarzony jako grupa gitarzysty-lidera, a jej skład nawiązywał do klasycznego rozwiązania gitarzysta-klawiszowiec?

To stało się naturalnie. Słyszałem Wojtka już wcześniej jak gra i było to inspirujące. Przyjechał na pierwszą próbę już po wydaniu „Be There”, założył gitarę, uderzył w struny, ja mu odpowiedziałem i tylko się do siebie uśmiechnęliśmy, gdy usłyszeliśmy jak te gitary współbrzmią, jak warczą (śmiech). Twoje pytanie skierowało moje myśli w stronę Iron Maiden i ich pomysł w 2000 roku na trzy wiosła (śmiech). Znakomicie udało im się osiągnąć jeszcze lepsze brzmienie i nowe, ciekawe rozwiązania właśnie dzięki powiększonemu składowi instrumentalistów. Pamiętam reakcję naszych fanów gdy zagraliśmy „Highway Star”, którzy zastanawiali się nad tym, który z nas zagra to pomnikowe solo gitarowe. A my, gdy po raz pierwszy zagraliśmy ten utwór na próbie, to nawet słowa nie zamieniliśmy jak to ma wyglądać. Samo z siebie poszło na dwa gitarowe głosy (śmiech). Poza tym na płytach studyjnych zawsze dogrywa się więcej gitar, różnych smaczków itd. dlatego nie ma szczególnej różnicy. Korzyścią jest kunszt gitarowy Wojtka, niesamowita intuicja gitarowa i wyobraźnia muzyczna.

To w sumie podobna sytuacja jak w Van Halen, gdzie Sammy Hagar sięgał po gitarę tylko okazjonalnie, ale jednak w waszym przypadku nie ma mowy o tak wielkim ego, jesteście w stanie porozumieć się dla jak najlepszego efektu końcowego? (śmiech)

W ogóle na ten temat nie dyskutujemy, a gdy jammujemy na koncertach i gramy swoje solówki to nie ma mowy o tym żeby była sytuacja gdy ktoś jest ważniejszy, albo ktoś kogoś ogranicza. Mamy szacunek do tego co robimy i każdy ma takie samo pole żeby się „wygrać”. Czasem po danym koncercie pojawiają się jakieś małe sugestie, albo rozmowy o tym, jak się wzajemnie zaskoczyliśmy jakimiś pomysłami czy zagrywkami. Myślę, że to jest w tym wszystkim najlepsze, bo nie kalkulowane i po prostu zdrowe, dające nam radość i poczucie spełnienia.

Gitara gitarą, ale na „Live At Rock Pogoria” nie brakuje też partii solowych klawiszowca Michała Kurysia, tak więc pod tym względem też macie w zespole demokrację, nikt nie jest ograniczany?

To równorzędny instrument w Kruku. Zdarza się, że i czasem ważniejszy niż gitara. Michał zawsze grał na sto procent siebie i pracowaliśmy wiele lat, a ja miałem poczucie ogromnego wsparcia i radości grania z nim. Niestety w trakcie prac nad płytą podjął decyzję o rezygnacji. Zawsze będę miał go w sercu i cieszę się, że ta pamiątka w postaci płyty live zyskuje jeszcze ten dodatkowy i wyjątkowy aspekt. Teraz w zespole instrumenty klawiszowe obsługuje Radek Mokrus, próbujemy się i sprawdzamy co z tego wyjdzie. Znam się z Radkiem już długi czas i też świetnie się rozumiemy, mam nadzieję, że przełoży się to na stałą współpracę.

Okładka tego albumu nawiązuje do plakatu festiwalu „Rock Pogoria” – skoro zdecydowaliście się na taki tytuł, nasunęło się to niejako automatycznie, żeby całość była jak najbardziej zwarta?

Tak, zdecydowaliśmy się na taki zwarty koncept całości. Ta płyta jest poniekąd inna właśnie przez to, że sama nas zaskoczyła. Dlatego też zrezygnowaliśmy z koncepcji, która jest z nami w kontekście tytułów i okładek już od kilku płyt. W mieście Dąbrowa Górnicza muzyka rockowa cieszy się sporym powodzeniem. W centrum miasta jest rondo imieniem Jimiego Hendrixa, a pomiędzy tym rondem i Pałacem Kultury Zagłębia sam Jimi ma swoją ławeczkę, na której siedzi z ulubioną gitarą. Marzy mi się żeby więcej miast było tak zaangażowanych nie tylko w sztukę i muzykę popularną, ale w coś więcej w tej materii. Miasto poparło nasz pomysł na takie wydawnictwo i udzieliło nam pełnej zgody na wykorzystanie marki festiwalu Rock Pogoria. Zawsze można na nich liczyć. Choć i tak nawet teraz jestem w szoku, że to naprawdę się dzieje. (śmiech)

Skoro mówimy o koncertach: już 12 czerwca zagracie wraz z Deep Purple i Nazareth podczas
„Hard Rock Heroes Festival”. Domyślam się, że to dla was wielkie wydarzenie?

Przeogromne i przeniesamowite. Widziałem ich w akcji dziesiątki razy, grałem z nimi aż trzy razy. Te chwile są niezapomniane. W ogóle sam festiwal to jakiś niesamowity sen, który właśnie się ziścił. Taki skład. Jak Metal Mind Productions ogłosili ten festiwal to skakaliśmy z radości jak małe dzieci. Nie wiedzieliśmy wtedy i nawet chyba nikt nie śmiał marzyć, że dostaniemy taką propozycję zagrania na tym festiwalu. Po telefonie z propozycją byłem w takim szoku, że zaniemówiłem. Po kilku minutach dotarło do mnie, że mój syn Kuba w kółko pyta mnie, co się stało (śmiech). Dla fanów tego gatunku to spełnienie marzeń i nie mam tu na myśli, że też tam wystąpimy, a tylko samą ideę i przepotężny skład festiwalu. Dla nas to zaszczyt najwyższej rangi.

Zagracie coś Deep Purple, mając świadomość, że ktoś z tego zespołu może zechcieć was posłuchać?

Nie zrobimy tego, bo są w line up'ie festiwalu. No chyba, że nas zaproszą na scenę (śmiech). Za każdym razem gdy graliśmy z nimi, zawsze z boku sceny nagrywali nas prywatnymi kamerkami. To było zadziwiające i oszałamiające. Chłopaki z mojego ukochanego Deep Purple właśnie są na naszym koncercie i z uśmiechami na twarzy nagrywają dla siebie, dla swoich wspomnień to, co gramy. I co ciekawe nie budziłem się wtedy. (śmiech)

„Be There” ukazała się dwa lata temu, ale pewnie myślicie już powoli o nowym albumie studyjnym, w myśl zasaady, że jeśli jest wena i chemia, to trzeba z tego korzystać?

Pracujemy intensywnie nad nową płytą. Mam nadzieję, że będzie to kontynuacja projektu Kruk & Wojtek Cugowski i płyty „Be There”. Pomysły na kompozycje ewoluują, a same kompozycje po tym jak przyniosłem je na próby i zagraliśmy już wspólnie, nabierają rumieńców i siły, wręcz zaczynają żyć własnym życiem. Mamy już więcej niż połowę materiału na nową płytę. Jestem z tych kompozycji bardzo zadowolony i rajcuje mnie to, że efekt finalny, jak w przypadku poprzednich płyt, pozostaje nieznany, taki ma być, bo później rodzi się z tego coś co zawsze przyprawia nas o radość. Dzięki za wywiad. Pozdrowienia dla waszej ekipy. Dzięki, że dalej tworzycie magazyn, że żyjecie tą pasją! Pozdrowienia oczywiście dla czytelników. Do zobaczenia na koncertach!

Wojciech Chamryk

rightslider_001.png rightslider_004.png rightslider_002.png rightslider_005.png rightslider_003.png

Goście

5029681
DzisiajDzisiaj3059
WczorajWczoraj2045
Ten tydzieńTen tydzień5104
Ten miesiącTen miesiąc33332
WszystkieWszystkie5029681
18.119.17.207