Strona wykorzystuje pliki cookies, jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, zostaną one zapisane w pamięci twojej przeglądarki. W przypadku nie wyrażenia zgody nie jesteśmy w stanie zagwarantować pełnej funkcjonalności strony!

Nowy numer

hmp 89sm

Szukaj na stronie

HMP Poleca

pandemic m

„Granie koncertu to walka na śmierć i życie” (Dimma)

           

Wokalista Dimmy Stefán Jakobsson wracał samolotem z piątkowego koncertu w Hafnafjordur do odległego o 480 kilometrów domu nieopodal jeziora Mývatn dopiero w poniedziałek. Tuż przed jego odlotem, usiedliśmy we włoskiej kawiarni w Reykjaviku, by porozmawiać. 

                  

HMP: Opowiedz mi proszę o jubileuszowej serii czterech koncertów Dimmy.

Stefán Jakobsson: Postanowiliśmy zrobić coś wyjątkowego w związku z dziesiątą rocznicą ukazania się płyty “Myrkraverk” (pol. “Mroczne Uczynki”). Był to pierwszy album Dimmy, na którym zaśpiewałem w języku islandzkim. Wcześniej Dimma wydała dwa albumy studyjne z innym wokalistą, śpiewane po angielsku: “Dimma” (2005) i “Stigmata” (2008).

Czym różni się znaczenie słów “Dimma” i “Myrkraverk”?

“Dimma” to mrok lub ciemność, zaś “Myrkraverk” to coś, co można robić w ciemności - zazwyczaj coś złego lub przerażającego. Tytuł uzgodniliśmy zanim jeszcze przystąpiliśmy do zasadniczej części prac nad albumem. Podczas pisania liryków wyobrażaliśmy sobie najróżniejsze rzeczy, które ludzie mogą robić w ciemności lub w niej ukrywać, a także związane z tym konsekwencje.

Powszechnie uważa się “Myrkraverk” za płytę przełomową dla kariery Dimmy na Islandii. Wcześniejsze dwa krążki nie odniosły należytego sukcesu, natomiast “Myrkraverk” jak najbardziej tak. Jak myślisz, dlaczego?

Nie jestem do końca pewien przyczyny. Prawdopodobnie islandzka publiczność doceniła, że napisaliśmy liryki w języku islandzkim. Lepiej je rozumiała i bardziej mogła się z nimi identyfikować. Język angielski jest powszechnie używany w heavy metalu, a islandzki nie. Mogliśmy się w ten sposób wyróżnić. Poza tym, podjęliśmy wówczas decyzję, że przy okazji wydania zarówno “Myrkraverk”, jak i kolejnego LP pt. “Vélráð” (2014, pol. “Zręczny projekt” lub “Manipulacja mająca na celu wykonanie złego planu”), odmawiamy występowania w najmniejszych klubach. Uderzyliśmy do Harpy. Mieliśmy nadzieję, że jeśli postawimy wyżej poprzeczkę i włożymy we wszystko więcej pracy, ludzie zaczną nas traktować poważniej. Przez okres 5-6 lat wszystkie honoraria inwestowaliśmy w zespół. Okazało się, że paradoksalnie od tego momentu graliśmy o wiele więcej koncertów przed znacznie większą publicznością. Nie chcę spekulować, dlaczego poprzednie płyty niewiele zwojowały, a “Myrkraverk” okazało się strzałem w dziesiątkę.

Kiedy tak naprawdę wystąpiliście w Harpie po raz pierwszy?

Pierwszy koncert Dimmy w Harpie odbył się 17 stycznia 2013 roku.

Wow, wciąż pamiętasz tą datę.

Tak. W zeszłym roku zagraliśmy po raz pierwszy w największej sali Harpy – w Eldborg’u. Ale wcześniej często pojawialiśmy się w tym samym budynku. Dnia 17 stycznia 2013r. daliśmy czadu przed 700-osobową publicznością w Norðurljós, tj. w drugiej najmniejszej sali Harpy. W międzyczasie zagraliśmy również w kilku innych tamtejszych salach. Był to dla nas znaczący krok do przodu, jako że inne zespoły zazwyczaj gromadzą 200 lub 300 widzów, a nam udało się zgromadzić ponad dwa razy tyle. Co więcej, Dimma jest pierwszym heavy metalowym zespołem, który kiedykolwiek wystąpił w Harpie.

Czy jakiś zespół pomógł Wam tam dotrzeć? Np. Sigur Rós?

Nie, żaden inny zespół nam w tym nie pomógł.

Czyli udało Wam się dzięki jakości albumu “Myrkraverk”?

Tak.

A teraz przygotowaliście serię czterech występów jubileuszowych – w Keflaviku, Hafnarfjörður, Ísafjörður i Akureyri. Na tej drugiej imprezie supportował Was Nykur. Czy w pozostałych miejscowościach również wystąpi Nykur?

Poza region stołeczny wybieramy się sami. Przyjaźnimy się z Nykur od lat, więc chętnie dzieliliśmy z nimi scenę. Nie sądzę, żeby jakaś inna kapela dołączyła do nas w pozostałych miejscowościach. Regularnie jeździmy dookoła Islandii. Już w 2014 roku odbyło się w kraju 50-60 naszych gigów. Teraz nie zrobimy aż tylu sztuk jubileuszowych, ale może dodamy jeszcze jedną lub dwie extra daty, jeśli wszystko potoczy się pomyślnie. W przyszłym roku będziemy chcieli skoncentrować się na czymś nowym. Niewykluczone, że na nowym albumie.

Czasami zastanawiam się, skąd taki trend na Islandii, by wykonywać całe płyty na żywo od początku do końca? Gdy podsuwam ten pomysł zagranicznym kapelom, zazwyczaj słyszę, że jest to mało realne, a u nas często tak się robi.

Dla Dimmy ma to sens, natomiast nigdy specjalnie nie zachęcałem do tego innych zespołów. Lubimy pokazywać fanom, jak całe LP brzmi w pełnej okazałości na żywo.

Skąd u Was tyle ekscytacji przy każdym kolejnym koncercie? Przecież tyle razy prezentowaliście się na żywo, a za każdym razem wyglądacie, jakby było to dla Was świeże doświadczenie.

Granie koncertu to jak podejmowanie walki.

Jak boks lub korrida?

W pewnym sensie tak. To jak walka na śmierć i życie. Za każdym jednym razem. Bez wyjątku. Zawsze z takim nastawieniem się przygotowujemy. Gramy tak, jakby miała być to ostatnia rzecz w naszym życiu. Przed wejściem na scenę zbieramy się i mówimy sobie, po co tu przyszliśmy i co zamierzamy za chwilę zrobić. Gdy tylko wybrzmiewa intro, atmosfera wewnątrz zespołu ulega kompletnej zmianie, doznajemy przypływu adrenaliny. Dążymy do tego, by każde nasze kolejne show było najlepszym w życiu.

Uprawiasz jakieś dyscypliny sportu?

Jeżdżę rowerem po górach, biegam, gram w piłkę nożną. Dbam o formę nie tylko dla zespołu, ale dla ogólnego dobrego samopoczucia. Fajnie, że przy okazji pomaga mi to w prezencji scenicznej.

Ingó nosił na scenie w Hafnarfjörður spodnie z uszytymi banknotami po obu bokach, a Ty - koszulkę ze skórą z ryby. Sam ją złowiłeś?

Nie, po prostu kupiłem w sklepie. Wytłumaczyłem koledze swoją wizję, a on przygotował dla mnie koszulkę ze skórą z ryby. Zdaje się, że Mama Ingó uszyła spodnie z dolarami w 1994 roku. Wspomniał podczas koncertu, że zachowały się w idealnym stanie i nadal pasowały jak ulał. Te same spodnie miał też na release party “Myrkraverk” 10 lat temu.

Masz więcej takich ekstrawaganckich wdzianek przeznaczonych na koncerty?

O, tak, całkiem sporo. Moja krewna jest krawcową i przygotowała dla mnie wiele kostiumów. Nie zawsze je zakładam, ale każdy jest utrzymany w ciemnych barwach.

Zwróciłem uwagę, że bardzo swobodnie mówisz do publiczności pomiędzy utworami. Największe wrażenie wywarłeś jednak na mnie wówczas, gdy dosłownie wskoczyłeś w siedzącą publiczność, po czym chodziłeś po poręczach zajmowanych krzeseł, jednocześnie śpiewając. Jak to trenowałeś?

(śmiech) W ogóle tego nie planowałem. Zdecydowałem się wskoczyć w publiczność pod wpływem chwili. Czuję się pewnie, ponieważ śpiewam dla tej samej publiczności od 10 lat i w związku z tym wiem, co się sprawdzi, a co nie. Nasi najwierniejsi fani pojawiają się na wyjątkowych koncertach, jak te jubileuszowe. Chcą słuchać naszych historii i tego, co mamy do powiedzenia w zapowiedziach. Bardzo pozytywnie odebrali fakt, że fizycznie stałem się częścią publiczności. Gdybym upadł, na pewno osoba siedząca w pobliżu pomogłaby mi się podnieść. Nie musiałbym nawet nic mówić, wyciągnąłbym rękę i natychmiast otrzymałbym pomoc. W pełni im ufam.

Jak bardzo zmieniłeś wersje live utworów z “Myrkraverk” w porównaniu do wersji studyjnych?

Tylko trochę, aczkolwiek nie lubię za bardzo zmieniać. Pozostawiliśmy bez zmian zwłaszcza fragmenty wymagające aktywnego udziału publiczności. Uwielbiam, gdy ludzie ze mną śpiewają, bardzo korzystnie wpływa to na przebieg koncertu.

Na pewno zmieniliście samą końcówkę. Płyta kończy się stopniowym wyciszeniem, podczas gdy Wy zrobiliście totalną dźwiękową dewastację. Nie zakończyliście jednak na niej, tylko od razu przeszliście do nowszego repertuaru. Czym kierowaliście się przy doborze setlisty?

Chcieliśmy przedstawić coś z każdego nowszego albumu: “Vélráð”, “Eldraunir” (2017, pol. “Próba Ognia”) i “Þögn” (pol. “Cisza”). Nie zastanawialiśmy się nad tym zbyt długo. Postawiliśmy na energiczne numery. Przyznam jednak, że rozważaliśmy zaprezentowanie wyłącznie naszych najdłuższych, ponad pięciominutowych kompozycji. W tej sytuacji setlista składałaby się tylko z pięciu utworów.

Przypomniałem sobie właśnie, że szykowałeś akustyczny set niezależnie od Dimmy.

Czasami wychodzę na scenę sam z gitarą akustyczną, no może z jedną dodatkową osobą. Gram jeden lub dwa kawałki Dimmy, solowe utwory i ewentualnie kowery.

To ciekawe. Gdzie ogłaszasz takie występy solowe?

Na mojej prywatnej stronie Facebook, z nadzieją, że wszyscy zainteresowani to zobaczą. Zdarza mi się też zapowiedzieć w radiu. W tej chwili pracuje nad swoją drugą solową płytą. Możliwe, że jeszcze przed świętami Bożego Narodzenia 2022 wydam EP-kę z 3-5 utworami zaśpiewanymi w języku islandzkim. Materiał ten będzie dostępny na Spotify.

Jak nauczyłeś się śpiewać?

Sam nie wiem. Nigdy nie miałem nauczyciela. Po prostu śpiewam odkąd pamiętam i dobrze mi to wychodzi.

Wszystko sprowadza się do talentu i praktyki?

Bardzo dużo ćwiczę i rozmyślam, jak podejść do poszczególnych utworów. Czasami rozmawiam z profesjonalnymi wokalistami. Najbardziej podziwiam Roberta Planta (Led Zeppelin), Kurta Cobain’a (Nirvana), Klaus’a Maine (Scorpions), Janis Joplin. Jestem otwarty na rozmaite style. Nie uważam siebie za rock’n’roll-owego ani heavy metalowego wokalistę, a jeśli ktoś nazywa mnie “wokalistą rockowym”, to w porządku, ale ja takim się nie czuję. Jestem po prostu wokalistą. Potrafię śpiewać bardzo różne rzeczy przez wiele godzin bez odczucia zmęczenia. Nie jestem zbyt dobrym raperem, ale gdybym musiał, to i z rapem bym sobie poradził. Wręcz bardziej męczy mnie gadanie niż śpiewanie. Pomaga mi to, że zawsze staram się jak najlepiej zrozumieć i poczuć emocje zawarte w lirykach.

W którym momencie poczułeś, że byłbyś w stanie dołączyć do Dimmy?

Wiosną 2011 roku to oni się ze mną skontaktowali, a nie na odwrót. Kojarzyli mnie wcześniej z różnych zespołów. Grałem choćby na basie i śpiewałem w zespole Thingtak. Po koncercie w Akureyri otrzymałem od nich propozycję, żebyśmy spróbowali wspólnie wykonać kilka utworów. Było kilku innych kandydatów, którzy jednak chcieli podążyć w zupełnie innym kierunku artystycznym. Musiałem się troszeczkę dostosować do stylu Dimmy, dlatego że ich wcześniejsza muzyka była mroczniejsza, a wobec tego utrzymana w niższych tonach. Praca nad “Myrkraverk” w znacznej mierze polegała na wzajemnym dostosowywaniu się zespołu do mnie, a także mnie do zespołu. Spotkaliśmy się gdzieś w połowie. Bardzo się cieszę, że nasze drogi się spotkały, zwłaszcza że inne moje projekty zmierzały w tamtym okresie donikąd, a Dimma miała potencjał. Od początku dostrzegałem, że oni mieli niesamowitą etyką pracy i dawali z siebie wszystko.

Wymyśliliście tytuł, skomponowaliście utwory i weszliście do studia, tak?

Z mojej perspektywy to wyglądało nieco inaczej, bo gdy przyszedłem, oni już byli na etapie kilku gotowych pomysłów. Nie pamiętam dokładnie szczegółów. W przypadku następnej płyty, “Vélráð”, było tak, że w grudniu dowiedzieliśmy się, że mamy zaplanowany koncert promujący nowy album na wiosnę. Release party tego dnia, premiera tego dnia, a start trasy innego konkretnego dnia. Działaliśmy pod wpływem ogromnej presji, bo zimą nie mieliśmy jeszcze nic, zero utworów w grudniu. W ciągu jednego miesiąca skomponowaliśmy wszystko. Instrumenty, liryki, wokale, rejestracja, miks, mastering, wydanie – wszystko przebiegało błyskawicznie. Nie mieliśmy ani chwili do stracenia. Nie mogliśmy przeznaczyć ani minuty na żadne słabe pomysły. Wszystko musiało natychmiast się zgadzać. Prawdopodobnie inne zespoły tworzą dwadzieścia utworów, z czego wybierają np. 8 lub 10 na płytę. My wręcz przeciwnie. Cała nasza twórczość powstawała konkretnie w związku z nadchodzącym albumem.

Tytuł utworu “Dimmalimm” (z albumu “Myrkraverk” - przyp.red.) brzmi bardzo podobnie do nazwy Waszego zespołu. Czy oznacza to, że ów utwór miał z założenia pełnić rolę reprezentacyjną dla Dimmy?

“Dimmalimm” to pierwszy napisany przeze mnie utwór z myślą o Dimmie. Chciałem poprzez niego pokazać pozostałym muzykom, że jestem nie tylko wokalistą, ale też biorę czynny udział w procesie twórczym, bo potrafię pisać muzykę i liryki. Pragnąłem udowodnić, że jestem wart bycia pełnoprawnym członkiem Dimmy tak, aby traktowano mnie poważnie. Miałem kilka dobrych alternatyw odnośnie tego, jak “Dimmalimm” mogła się rozwinąć. Ostateczna wersja trwa ponad 8 minut, dlatego że zawiera wszystkie moje najlepsze pomysły z tego okresu. Nie tylko rockowe, ale również psychodeliczne (pod koniec). Zadbałem, żeby miało to sens w wykonaniu na żywo, a nie tylko na płycie. Co do liryków, poruszyła mnie historia pewnej kobiety, która była niewłaściwie traktowana w dzieciństwie, przez co w jej umyśle powstała oddzielna przestrzeń, aktywowana za każdym razem, gdy w jej otoczeniu dzieje się coś złego. Napisałem o tym liryki. W refrenie śpiewam, w jaki sposób ona ukrywa się przed złem świata. Dimmalimm to jej prawdziwe imię. Moja córka zaśpiewała fragment, wzbogacając efekty akustyczne. Zawsze niemal płaczę, kiedy wykonujemy “Dimmalimm” na żywo. Bardzo emocjonalny utwór. Uznaję go za jedno z moich największych osiągnięć twórczych. Jest moim ulubionym, aczkolwiek moim zdaniem nie mam ani jednego słabego numeru.

W połowie “Dimmalimm” słyszymy wyciszenie, po którym napięcie stopniowo narasta. Nic nie śpiewasz w tym fragmencie. Widziałem na koncercie, że w jego trakcie stałeś odwrócony plecami do publiczności, a przodem do perkusisty.

Przyznam, że mój jeden motyw jest wręcz odtwarzany z playback’u. Zostawiam wówczas braci Ingó i Silli’ego samych z przodu sceny, gdyż nie chcę, by odczuwali to samo cierpienie, co ja. Zwracam się wtedy też do perkusisty. Publiczność niech czuje klimat po swojemu. Wykonujemy “Dimmalimm” od wielu lat i za każdym razem wyczekuję go. Emocje sięgają zenitu, mam ochotę płakać lub krzyczeć.

Pozwól, że zadam Ci teraz pytanie z rogami.

Dobrze, zadaj, zrób to.

Dlaczego plujesz na perkusistę?

(śmiech) Egill potrzebował pod koniec koncertu ręcznika, żeby otrzeć twarz z potu. Nie miałem żadnego, więc zrobiłem mu kąpiel. Tak zwyczajnie wyszło. On nie miał nic przeciwko.

Czy macie jakiś deadline związany z powstawaniem następnego albumu Dimmy?

Nie mamy. Jak zakończymy obecną serię koncertów, zastanowimy się, co zrobić w następnej kolejności.

Co mam powiedzieć polskim znajomym, kiedy pytają mnie, kiedy Dimma wystąpi w Polsce?

Wtedy, gdy dotrzemy do Polski. Może na jakiś festiwal? Nigdy nie byłem w Polsce, ale chętnie przekonałbym się, jak wygląda ten kraj. Dimma nie zagrała nigdy poza Islandią.

Przecież był koncert Dimmy w St. Petersburgu.

Fajnie tam. Pamiętam, że to był kompletnie inny koncert, niż zazwyczaj gramy. Odbywał się konkurs lokalnych zespołów, myśmy akurat byli na miejscu, więc chwyciliśmy za instrumenty jako goście. Przy okazji zagraliśmy też drugi koncert w St. Petersburgu. Nie udało nam się wypić tyle, ile piją Rosjanie. Polacy zresztą też potrafią wychlać więcej od Islandczyków.

Sam O’Black

rightslider_004.png rightslider_002.png rightslider_005.png rightslider_001.png rightslider_003.png

Goście

5041265
DzisiajDzisiaj938
WczorajWczoraj4387
Ten tydzieńTen tydzień16688
Ten miesiącTen miesiąc44916
WszystkieWszystkie5041265
3.140.185.170