Strona wykorzystuje pliki cookies, jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, zostaną one zapisane w pamięci twojej przeglądarki. W przypadku nie wyrażenia zgody nie jesteśmy w stanie zagwarantować pełnej funkcjonalności strony!

Nowy numer

hmp 88sm

Szukaj na stronie

HMP Poleca

pandemic m

„Hołd dla Mickiewicza i klimatu lat 90” (Upiór)

           

– Gramy to, co od zawsze chcieliśmy grać – podkreśla gitarzysta Tomasz „Josh” Jaskuła. Tworzony przez niego i klawiszowca Sebastiana Stachowiaka Upiór, z nazwą wywiedzioną z twórczości Adama Mickiewicza, bez kompleksów nawiązuje do czasów świetności symfonicznego metalu lat 90., łącząc siarczysty black i death z nieoczywistymi wpływami. Album „The Forest That Grieves” ma również bardzo ciekawą formę, stanowiąc nader zwartą całość, ale lider grupy deklaruje, że to dopiero początek, bo mają jeszcze ciekawsze pomysły.

                  
HMP: Coraz częściej słyszę od znajomych muzyków, że albumy to w obecnej rzeczywistości swoisty przeżytek, bo mało kogo już interesują. Jednak wy, nader konsekwentnie, po wydaniu singla „Where Dead Angels Lie”, dążyliście do zarejestrowania długogrającego debiutu – mody czy zwyczaje odbiorców muzyki mogą się zmieniać, ale pewne kwestie pozostają stałe i jedną z nich jest album, tak jak pełnometrażowy film czy tom poezji?

Tomasz „Josh” Jaskuła: W sumie trudno jest odpowiedzieć jednoznacznie na to pytanie, gdyż sytuacja jest bardzo skomplikowana. Zależy jak się na to patrzy. Sytuacja wygląda różnie ze strony muzyków, jak i fanów. Zacznijmy może od fanów. Od kiedy powstały platformy streamingowe, większość ludzi zadowala się opłacaniem abonamentu i korzystania z nielimitowanego dostępu do muzyki. Tutaj pojęcie albumu traci trochę na znaczeniu, gdyż muzyka jest konsumowana w formach playlist, gdzie poszczególne utwory danego zespołu są wymieszane z innymi utworami innych wykonawców. W większości ludzie słuchają nieustannego ciągu utworów różnych wykonawców i ci, którzy odsłuchują album danego wykonawcy w całości są raczej rzadkością. Trendy korzystania z platform streamingowych wskazują na takie zachowania słuchaczy. Można więc wywnioskować, że ludzie nie są za bardzo zainteresowani albumami. Te trendy od dawna zostały zauważone przez producentów muzyki w branży rapu, czy hip-hopu, lub innych bardziej popularnych nurtów muzycznych. Przestali od dawna wydawać albumy, a skupili się na wydawaniu singli. Wydanie albumu wiąże się z dużymi kosztami finansowymi, więc po co w to inwestować, jeśli i tak to nie interesuje fanów? Dopiero po pewnych sukcesach poszczególnych singli, wydaje się z tego albumy, gdy jest już pewność dalszego zarobku. Poza tym, album miał znaczenie tylko jako kontener fizyczny, bo kiedyś tylko tak można było dystrybuować muzykę. Więc jak już zespoły wchodziły do studia, to nie opłacało się nagrać jednej czy dwóch piosenek. Robiło się album i całą związaną z tym produkcję. Ludzie po prostu musieli kupować płyty CD lub winylowe, aby móc posłuchać muzyki. W czasach digitalizacji i streamingu, jakie mamy teraz, większość ludzi nie będzie wydawać pieniędzy na fizyczne albumy, gdyż taniej i wygodniej jest opłacać abonament. A zresztą każdy odsłuchuje muzykę na telefonie czy komputerze, więc CD lub winyl leży i zajmuje miejsce. Jeśli chodzi o spojrzenie ze strony muzyków lub raczej, dlaczego jako Upiór zdecydowaliśmy się na wydanie albumu, skoro jest mniejsze zainteresowanie ze strony fanów? Chodziło nam bardziej o to, że album stanowi w karierze muzyka lub zespołu pewien kamień milowy. Pracując nad materiałem od kilku miesięcy dąży się do pewnej spójności pomysłów muzycznych. Ważne jest, aby rezultat został odzwierciedleniem pewnego etapu rozwoju muzycznego i stanu ducha. Wydanie albumu jest w pewien sposób zwieńczeniem tego całego wysiłku i wyznacznikiem końca pewnego okresu. Można się skupić nad nowymi pomysłami i podążać dalej. Po drugie, dużo fanów zwłaszcza metalu, nie skąpi grosza na kupno fizycznego albumu  na winylu lub CD. Mimo, że jest to mniejszość wśród słuchających, fajnie jest widzieć, że ludzie są szczęśliwi posiadając w rękach coś, co można dotknąć i kolekcjonować. Samo to jest motywacją dla zespołu, aby wydać album w formie cyfrowej i fizycznej. Więc my jako zespół, będziemy dalej dążyć do wydawania muzyki w formie albumów i jeśli finanse na to pozwolą, również na nośniku CD. Skrytym naszym marzeniem, byłoby wydanie albumu również na winylu.

W dodatku nie idziecie na skróty, bo to prawdziwy kolos: 14 indeksów, ponad 54 minuty muzyki. Skoro albumy i tak docierają teraz tylko do, można rzec, koneserów, nie warto było ograniczać się pod żadnym względem?

W sumie to materiału przed nagrywaniem mieliśmy na półtorej godziny. Na albumie pozostawiliśmy tylko najlepsze pomysły, a i tak wyszła blisko godzina. Można by było dorobić jeden utwór i podzielić materiał na dwie osobne płyty po ponad pół godziny. Takie przemyślenie przeszło nam przez głowę znacznie później. Ale w sumie nie miało to sensu z punktu widzenia twórczego i muzycznego. Po co wydawać dwa razy ten sam stylistycznie podobny materiał? „The Forest That Grieves” jest w obecnej formie spójny stylistycznie, więc było to dla nas oczywiste wydać te wszystkie utwory w formie albumu, mimo, że tak jak mówisz, są one raczej doceniane przez koneserów. Chcieliśmy zamknąć pewien rozdział i ruszyć z pracą nad czymś nowym. Ważne było dla nas wydanie albumu, który dla nas jest właśnie takim wyznacznikiem zamkniętego rozdziału. Dema i EP-ki są zwiastunami tego co nadejdzie, a albumy kończą pewien rozdział. Przynajmniej tak to widzimy.

Można też chyba interpretować to tak, że za czasów Auri Sacra nie udało się wam dojść do tego etapu, skończyło się na nagraniach demo, więc teraz niejako nadrabiacie stracony czas?

Auri Sacra istniała w połowie lat 90. Wszystko robiło się ogromnymi nakładami finansowymi. W tamtych czasach bez wytworni nie można było wydać niczego więcej niż demo. Aby materiał jakoś brzmiał trzeba było nagrywać w studio, co zawsze wiązało się z ogromnymi kosztami, a i tak każdy zdaje sobie sprawę, że studia z lat 90. mogły mniej, niż dzisiejsze studia domowe. Więc w jakimś stopniu była to frustracja, że nie można było sobie pozwolić na więcej. Dzisiaj zdajemy sobie sprawę, że brakowało nam również umiejętności muzycznych, aby iść dalej, ale mimo wszystko, nie ma porównania co do możliwości technicznych z dzisiejszymi czasami. Powiem tak, łatwość nagrywania i miksowania w dzisiejszych czasach, sprawiła, że zdaliśmy sobie sprawę, że można wydać album samemu bez żadnych wytwórni i zewnętrznej pomocy. Więc to zrobiliśmy, gdyż pomysły muzyczne kumulowały się od lat i w końcu musiały znaleźć jakieś ujście.

Po rozpadzie tej grupy wzięliście chyba na dłuższy czas rozbrat z muzyką, skoro nie było o was nic słychać – co sprawiło, że trzy lata temu wróciliście do grania, czego efektem jest nowy zespół?

Zespół rozpadł się w 1996. Ja założyłem jeszcze wraz z innymi kolegami zespół, który grał szwedzką odmianę death metalu. Demo złożone z 5 kawałków nie zostało wydane, ale mam je w swoich archiwach i wiem, że kiedyś do tego wrócę. W tym samym mniej więcej czasie, dostałem propozycję od Reyasha, lidera Supreme Lord, dołączenia do nich. Był to najbardziej znany zespół metalowy w Zielonej Górze w latach 90. No ale w 1998 wyjechałem na studia do Francji i od tej pory już tam mieszkam, więc niestety nie mogłem skorzystać z propozycji Reyasha. No a później studia, praca i rodzina sprawiły, że praktycznie do 2019 roku wycofałem się oficjalnie z grania w zespołach, ale grałem cały czas na gitarze w swoim domowym studio. Miałem też swobodę uczenia się innych styli muzycznych, jak jazz i blues, które do dzisiaj chętnie gram. Jeśli chodzi o Sebastiana, to po rozpadzie Auri Sacry, grał wyłącznie dla siebie. Na początku lat 2000 wyjechał do Niemiec i tam osiedlił się wraz z rodzina. Nie nawiązał żadnych kontaktów z niemieckim undergroundem metalowym, więc też tak trwał w stanie uśpienia aż do 2019 roku, grając i komponując wyłącznie dla siebie. W 2019 zacząłem przerabiać tak dla zabawy jedną z piosenek Auri Sacry „Rzeczywistość” z demo „Klucz do zatrzymania czasu”. Chciałem ją przerobić na dzisiejsze standardy i zagrać to ciężej lub bardziej pomysłowo. Przerobiłem to i na szybko nagrałem, wysyłając efekt końcowy Sebastianowi, z którym byłem od zawsze w luźnym kontakcie, więc wiedziałem, że coś tam grywał, że nie odłożył na bok klawiszy. Od mi odesłał kawałek kilka dni później z dogranymi klawiszami i efekt był naprawdę świetny. Był to właśnie ten moment, że postanowiliśmy sobie coś stworzyć nowego, połączyć siły i grać razem. Okazało się później, że spadł na wszystkich covid i wraz z lockdownami mieliśmy czas na granie i komponowanie, gdyż każdy siedział zamknięty w domu. Przyspieszyło to niezmiernie prace nad nowymi pomysłami, więc w kilka tygodni mieliśmy skomponowany cały album. Oczywiście te pomysły dusiliśmy w sobie przez ostatnie 20 lat, ale dzięki lockdownom szybko mogliśmy to skonkretyzować. Tak powstał Upiór, którego pierwszym zamiarem było właśnie nagranie tych wszystkich pomysłów w formie albumu. Zaczęliśmy wydając przerobiona wersje „Rzeczywistosci” Auri Sacry jako singiel „Reality 2020”, w międzyczasie wydając EP (singla, bo to tylko dwa numery – red.) wraz z coverem Dissection „Where Dead Angels Lie” a później już wszystko potoczyło się z górki, aż do wydania albumu „The Forest That Grieves”.

Skąd właśnie Upiór? To w sumie aż dziwne, że tak pasująca do różnych odmian metalu nazwa nie została dotąd wykorzystana – można rzec, że pod tym względem los również wam sprzyjał?

Na początku szukaliśmy nazwy po angielsku. Ale tyle jest zespołów z angielskimi nazwami, że trudno było znaleźć coś dostępnego. Założeniem było mieć nazwę krótką, najlepiej z jednego słowa. Niewykonalne. Co sprawdzaliśmy, to już gdzieś coś grał lub wydał pod tą nazwą. Ale czytając „Dziady” Adama Mickiewicza, którego uwielbiam:

„Serce ustało, pierś już lodowata,

Ścięły się usta i oczy zawarły;

Na świecie jeszcze, lecz już nie dla świata!

Cóż to za człowiek? — Umarły.”

I tak dalej, i tak dalej…

Wiersz pod tytułem „Upiór”, jest tak cudowny i mroczny, że postanowiłem użyć tego tytułu jako nazwy zespołu w hołdzie Mickiewiczowi. Jak się okazało i tu mieliśmy dużo szczęścia, że nikt tego nie wykorzystał, gdyż w ostatnich kilku latach pojawiło się mnóstwo zespołów metalowych o polskich nazwach. Tak jakby inni mieli te same trudności w znalezieniu angielskojęzycznej nazwy i przerzucili się na język polski. Zdecydowanie, mieliśmy szczęście, że Upiora nikt nie wykorzystał. Do tego tematyka wiersza bardzo mi odpowiada, a nazwa jest łatwa do wypowiedzenia i zapamiętania przez Polaków, i inne narodowości.

Tak to sobie wymyśliliście, że będziecie działać we dwóch, zapraszając do udziału w nagraniach muzyków sesyjnych, czy tak po prostu wyszło, a w perspektywie macie stworzenie pełnego, regularnie funkcjonującego składu?

Nie mieliśmy wyboru. Chcieliśmy, aby album został nagrany przez prawdziwych muzyków a nie jakieś tam automaty. Dlatego zwróciliśmy się o pomoc do muzyków sesyjnych co zresztą sprawiło, że album o wiele lepiej brzmi, gdyż każdy dorzucił szczyptę swojego doświadczenia i pomysłów. Oczywiście chcemy stworzyć pełny skład i w sumie pracujemy nad tym od czasu wydania albumu. Naszym celem jest zagranie koncertów w 2023 roku, co jest bardzo trudne do wykonania z muzykami sesyjnymi, nie mówiąc o związanym z tym finansowym obciążeniem. W dalszym ciągu szukamy perkusisty i basisty. Ostatnio oficjalnie dołączył do nas na wokal Chris Bone, który i tak był uważany jako członek składu, gdyż od samego początku z nami współpracował i niezmiernie przyczynił się do całokształtu naszej muzyki. O perkusistę jest o tyle trudno, gdyż Kévin grający na albumie postawił poprzeczkę tak wysoko, że mało kto może ten materiał odegrać, zwłaszcza na koncertach. Kévin jest pod względem techniki zaliczany we Francji do pierwszej piątki ekstremalnych perkusistów. Otóż mamy prawdziwy kłopot i pewnie koncerty zaczniemy grać również z sesyjnymi perkusistami, może z Kévinem lub kimś jego pokroju.

Skoro bazą zespołu jest obecnie Francja, zwerbowanie cenionego perkusisty-sidemana Kévina Paradisa było oczywistym wyborem – uznaliście, że metal i automat perkusyjny to nieodpowiednie zestawienie, dobry drummer w ciężkim graniu to podstawa?

Nagraliśmy pierwszy singiel „Reality 2020” z automatem perkusyjnym. Mimo iż brzmi to dosyć zacnie, znawca odróżni, że jest to automat, a nie prawdziwy perkusista. Takie granie trochę bez fantazji. Do tego kilka osób, które usłyszało pierwsze wersje utworów na „The Forest That Grieves”, właśnie z automatem perkusyjnym, powiedziały, że materiał jest na tyle dobry, że szkoda by było nie nagrać tego z prawdziwym perkusistą. Człowiek zawsze wniesie coś do grania, czego nie da się odtworzyć na automacie. Każdy ma swój styl i duszę, co zmienia całkowicie postać rzeczy.  Powiedzieliśmy sobie, że chyba jest to naprawdę dobry pomysł zwrócić się do sesyjnego bębniarza. Chciałem kogoś, kto by poradził sobie z tempami jakie grał automat i ulepszył całą sekcję. Znałem Kévina z jego kanału YouTube i wiedziałem, że nagrywa sesyjnie, więc był to dla nas oczywisty wybór. Oczywiście ma on kosmiczne umiejętności techniczne, więc nie było żadnych obaw, że nie osiągniemy tego, co chcemy. Tak się złożyło, że w związku z lockdownami i covidem Kévin miał więcej czasu, gdyż trasy koncertowe jego zespołu Benighted zostały odwołane, mógł więc skupić się bardziej na sesyjnym graniu dla innych. Ale chyba sam fakt, że Kévin gra technicznie i udziela się sesyjnie sprawiły, że zwróciliśmy się do niego, niż to, że mieszka we Francji. Oczywiście ułatwiło mi to komunikację i rezultat końcowy jest bardziej niż satysfakcjonujący. Jeśli nie znajdziemy perkusisty na jego poziomie, również Kévin zagra na naszym drugim albumie, który jest już przygotowywany.

Jak nawiązaliście współpracę z Chrisem Bone? Co ważne nie tylko zaśpiewał na „The Forest That Grieves”, ale napisał też wszystkie teksty, tak więc musieliście się nieźle dogadywać pod względem artystycznym?

Chrisa znalazłem przypadkowo, kiedy wyszukiwałem sesyjnych wokalistów. Od samego początku stworzyła się między nami przyjacielska więź, wiec współpraca szła bardzo sprawnie. Dyskutowaliśmy o różnych tematach, które były nam bliskie serca, i tak powstały teksty, które Chris napisał. Jego teksty poruszyły nas wszystkich, wiedzieliśmy więc od samego początku, że zaufanie jakim obdarzyliśmy Chrisa, aby powierzyć mu pisanie tekstów, było w zupełności uzasadnione. Tak się złożyło, że byliśmy na tych samych falach, jeśli chodzi o tematykę. Chris czerpał inspiracje od Lovecrafta, z historii II wojny światowej, z filozoficznego spojrzenie na życie, miłość i inne uczucia. Bardzo to pasowało do Upiora i muzyki jaką gramy. Oczywiście, Chris niezmiernie przyczynił się do albumu i nawet po jego wydaniu, byliśmy ze sobą w codziennym kontakcie. Jest to dla nas wielkim szczęściem, że w końcu Chris dołączył do Upiora na stale jako frontman. Jako ciekawostkę powiem, że Chris jest też świetnym gitarzystą i grał w wielu zespołach thrashmetalowych w UK, skąd pochodzi.

Ludzie z wiekiem zwykle łagodnieją, ale wy od gotyckiego metalu przeszliście, niejako naturalnie, do symfonicznego death/blacku?

Od zawsze lubiliśmy ekstremalne granie, tylko w latach Auri Sacry nie było żadnych umiejętności. Graliśmy to co mogliśmy technicznie i muzycznie. Teraz sytuacja jest inna, jesteśmy lepszymi muzykami i instrumentalistami, więc w końcu powiedziałbym: gramy to, co od zawsze chcieliśmy grać. Co ciekawe, to widzę to w pewien sposób jako nawiązanie do tego, co graliśmy w Auri Sacrze. Ludzie, którzy słyszą Upiora, często mówią, że brzmi to nowocześnie, ale jednocześnie jak lata 90., co dla nas jest super komplementem, gdyż to oznacza, że tego ducha z lat 90. jesteśmy jeszcze w stanie odtworzyć, co również było naszym zamiarem.

Ta stylistyka daje spore możliwości, bo można konkretnie przyłoić, ale zadbać również o rozbudowane aranżacje i symfoniczny wręcz rozmach, że o pewnej dozie melodii nie wspomnę, więc to wszystko musiało przypaść wam do gustu?

Tak, jest to całkowicie styl, w którym się odnajdujemy. Myślę również, że połączenie pomysłów Sebastiana z moimi powoduje, że utwory raczej są budowane wokół pełnych akordów niż riffów opartych na powerchordach. Nasza muzyka jest oparta na progresjach akordów zaczerpniętych z różnych nurtów muzycznych, a strukturalnie odnajdujemy tu zwrotki i refreny. Może dlatego wielu słuchaczy kojarzy to z latami 90., gdyż w dzisiejszym metalu te granice strukturalne między zwrotkami i refrenami są bardziej zatarte, skupiając się bardziej na rytmice i breakdownach lub technicznych popisach poszczególnych muzyków. W rezultacie ten styl muzyczny bardzo nam odpowiada i daje nam większe możliwości na melodie, przestrzenie, zmiany tempa i ogólnie na bogatsze aranżacje. No i tak jak mówisz, można też konkretnie przyłoić, czego oczywiście sobie nie odmawiamy.

Myślę, że te 25 lat temu nie bylibyście w stanie stworzyć takiego materiału jak „The Forest That Grieves” – na wszystko musi przyjść odpowiedni czas i właśnie tego doświadczacie?

Oczywiście. 25 lat temu nie mieliśmy ani podkładu technicznego, ani muzycznego. Do tego inspirowaliśmy się innymi zespołami metalowymi, a w przypadku „The Forest That Grieves” czerpiemy inspiracje w innych nurtach muzycznych i przekładamy to na metal. Oczywiście, nie jest to jakimś nowatorskim podejściem do komponowania, gdyż wiele zespołów metalowych inspiruje się innymi nurtami muzycznymi, ale ogólnie rezultat jest ciekawszy niż przerabianie metalu na metal. Gramy to, co się nam podoba i nie zastanawiamy się, czy będzie to pasować do naszego stylu, czy nie. Dobre pomysły będą zawsze dobrze brzmieć, więc nie obawiamy się korzystać z różnych inspiracji, nie ograniczając się tylko do metalu.

Podoba mi się wielowymiarowość tej płyty i niezbyt oczywiste wycieczki, choćby w stronę jazzu w „Project Maruta”. Wspomniałeś już, że jesteś wielbicielem synkopowanych dźwięków, tak więc to pewnie twoja zasługa?

Dużo słucham jazzu, country, bluesa, itd. W przypadku „Project Maruta” nie zakładałem, że tam akurat będzie można wykorzystać podkład i solówkę jazzową. Pamiętam, że grałem sobie jakieś tam przypadkowe progresje akordów jazzowych w tym samym kluczu co „Project Maruta”, ale nie komponując specjalnie niczego do tego kawałka. Coś mi tam zaświtało, że może to się dobrze połączy i rzeczywiście, jak spróbowałem, to dało to ciekawy efekt i tak już zostało. Nie wiem czy na drugim albumie będziemy mieli takie same wycieczki muzyczne, gdyż nie chcę niczego wpychać na siłę. Wolelibyśmy aby wydarzyło się to tak spontanicznie jak w przypadku „Project Maruta”. W każdym razie nie ograniczamy się, jeśli chodzi o pomysły, a szczególnie te, które na pierwszy rzut ucha nie maja ze sobą nic wspólnego.

Do tego każdą z właściwych kompozycji poprzedza wstęp, zwykle dość klimatyczny. To nie jest nowy patent, ale jakoś niezbyt nadużywany, tak więc uznaliście, że sprawdzi się na tej płycie?

Ogólnie takie wstępy nie są lubiane i często pomijane przez słuchaczy, co widać szczególnie w statystykach na platformach streamingowych. Uważane jest to za nudzenie, więc pewnie dlatego jest to rzadko stosowane przez zespoły metalowe. Trzeba zawsze iść do konkretu i łoić od początku do końca. Przynajmniej takie jest ogólne przekonanie. My chcieliśmy stworzyć klimat, jakby zapowiedz do każdego utworu i dlatego nie zważając na to co inni myślą, brnęliśmy za swoim przekonaniem, że warto jest tego użyć, bo pomaga nam to zbudować odpowiedni klimat przed konkretnym utworem. Uważamy, że aby odczuć emocje, które chcieliśmy przekazać, powinno się odsłuchiwać utwór w raz z jego wstępem. Oczywiście słuchacze nie są zmuszeni do słuchania wstępów, gdyż wstępy nie częścią utworu i można je pominąć. W każdym razie ten pomysł ze wstępami nam się podoba i chcemy iść nawet dalej, gdyż przygotowujemy coś specjalnego, wydanie, które bardziej podkreśli budowanie klimatów jakie można było usłyszeć za pomocą wstępów na „The Forest That Grieves”. O tym niedługo.

I ciekawostka, bo poza miksami i masteringiem zarejestrowaliście tem materiał samodzielnie, ale jego wydawcą jest studio nagraniowe Case Studio – jak doszło do tej współpracy i czy ewentualne kolejne materiały nagracie już w Aleksandrowie Łódzkim?

Case Studio i jego przedstawiciela Sławka Papisa, poznaliśmy za pośrednictwem Marcina Skarby z Audycji 3 Winyle z Radia Ostrowiec. Właśnie ta audycja puściła pierwszy raz jeden z naszych utworów i ogólnie Audycja 3 Winyle znana jest od lat ze wspierania metalowego środowiska undergroundowego. Nagranie materiału było wielkim wyzwaniem, ale wypromowanie tego i zwłaszcza wydanie fizycznego krążka to inna sprawa. Case Studio i Sławek mają wieloletnie doświadczenie właśnie w tym kierunku. Pomagają w promocji zespołom takim jak Upiór, nie tylko za pomocą kanałów cyfrowych, ale również kanałów fizycznych. Nigdy byśmy nie marzyli, aby nasze albumy zostały wydane na CD i sprzedawane między innymi w takiej sieci jak Empik. Case Studio bardzo nam w tym pomogli z czego jesteśmy niezmiernie szczęśliwi. Do tego Sławek prowadzi swoja własną emisję radiową w Radio Tczew pod tytułem „Strefa mocnych dźwięków” gdzie mieliśmy również przyjemność być odgrywani. Ogólnie Case Studio robi super robotę, bardzo nam pomagają w naszych przedsięwzięciach i będziemy na pewno współpracować ze sobą w najbliższym czasie. No i może właśnie dojdzie do nagrania tym razem w prawdziwym studio jak w Aleksandrowie Łódzkim. Poczekamy i zobaczymy, ale jak na razie współpraca zmierza w bardzo dobrym kierunku.

Teraz jednak pewnie bardziej zaprząta was promowanie „The Forest That Grieves”. Koncerty raczej nie wchodzą w grę, ale coś pewnie wymyślicie, poza cyfrowymi singlami?

Koncerty wręcz przeciwnie, bardzo nas interesują i będziemy grać live w 2023. Pracujemy nad tym intensywnie. Tak jak wspomniałem największą przeszkodą jest brak stałego perkusisty, ale pracujemy nad tym, aby zagrać jednak kilka koncertów na terenie Francji i Polski. O tym też niedługo wspomnimy na naszych social mediach.

Wojciech Chamryk

rightslider_002.png rightslider_004.png rightslider_005.png rightslider_001.png rightslider_003.png

Goście

4987939
DzisiajDzisiaj2559
WczorajWczoraj2630
Ten tydzieńTen tydzień10573
Ten miesiącTen miesiąc70772
WszystkieWszystkie4987939
3.87.133.69