„Metalowy świat” (Alastor)
Poprzedni materiał Alastora ukazał się w roku 2012, ale kutnowska formacja nie powiedziała na „Out Of Anger” ostatniego słowa i wraca właśnie z siódmym albumem. „Nigdy nie było mnie tu” to nie tylko najdłuższa, ale też najbardziej dojrzała i dopracowana płyta w dorobku Alastora. - Nie baliśmy się sięgnąć po rzeczy nieszablonowe - podkreśla basista Wojtek „Wojtomierz” Milewski i jest to na tej płycie doskonale słyszalne. W grupie doszło jednak do zawirowań personalnych i niewiele zabrakło, by ten nowy album ukazał się w zupełnie innej wersji, zaśpiewany przez kogoś innego.
HMP: Już starożytni Grecy uważali, że natchnienie jest boskim darem - jak jest z tym u was, skoro poprzedni album „Out Of Anger” wydaliście ponad 10 lat temu? Nie było weny, czy raczej ciśnienia, żeby w miarę szybko nagrać kolejną płytę?
Sławek Bryłka: Z nami jest tak, że przychodzi ten moment, właśnie to natchnienie, gdy czujemy potrzebę stworzenia nowego materiału i cieszy nas to, że nie musimy się przy tym spieszyć, robić nic na siłę. Jednak ten materiał rodził się faktycznie w bólu. Spowodowane było to wieloma czynnikami, a zmiany personalne miały tu decydujący wpływ.
Mariusz Matuszewski: Nad najnowszym materiałem pracowaliśmy od ponad pięciu lat powoli, powoli... Nigdy nie czuliśmy potrzeby szybkiego wydania kolejnej płyty.
Wojtek „Wojtomierz” Milewski: Ciśnienie może i było, ale piętrzyły się problemy związane z nowa płytą. Z Alastora odszedł wokalista Michał „Mish” Jarski, więc nie mieliśmy wokala. Jak już znaleźliśmy wokal (wrócił Stryj), to znowu odszedł Naho (Artur „Naho” Banach - gitara). Dużo by tu wymieniać. Najważniejsze, że się udało i nagraliśmy nowy album.
Ale tuż przed jego planowaną premierą jesienią ubiegłego roku zakończyliście współpracę z Robertem Stankiewiczem, co wprowadziło spore zamieszanie. Najpierw była mowa o ponownym nagraniu partii wokalnych, ale zmieniliście zdanie i płyta ukaże się w oryginalnej wersji?
Sławek Bryłka: Tak naprawdę to premiery nowego albumu jeszcze nie było, jak na razie wypuściliśmy singiel promujący nową płytę z utworem „Flaga”. Natomiast co do zakończenia współpracy z Robertem..., No cóż... niestety musiało się to w końcu stać. Robert od dłuższego już czasu mieszka w Gdańsku i co było do przewidzenia logistycznie go to wykończyło. Do tego doszły problemy zdrowotne i ogólne tematy życiowe. Prace nad wokalami trwały bardzo długo, bo ponad trzy lata. Wszystko było prawie gotowe: muzyka, teksty, które napisał Mariusz i linie wokalne, które przygotowaliśmy dla Roberta wspólnie. Niby wystarczyło „tylko” poświęcić czas na pracę. Niestety okazało się, że rzeczywistość jest bardziej brutalna niż by się wydawało. Robert przeliczył swoje siły. Widzieliśmy, jak walczy, przymykaliśmy oczy bo doskonale rozumieliśmy, że nie jest to proste po tak długiej przerwie od śpiewania wejść na odpowiednie obroty. Dużo nas to wszystkich kosztowało. Wszyscy byliśmy już zmęczeni tą sytuacją. Trzymał nas tylko jeden cel, za wszelką cenę domknąć materiał. W końcu się udało. Później pierwsze koncerty i zobaczyliśmy, że jest źle.
To był krytyczny moment podjęcia tej bardzo złej dla zespołu decyzji. Niestety nie było innej możliwości. Robert był wykończony. Była to nasza wspólna decyzja, wszyscy zdawaliśmy sobie sprawę co to oznacza dla zespołu. Jednak nie było innego wyjścia. I teraz pojawił się dylemat, co robić dalej, jak promować nowy materiał bez wokalisty? W pierwszym momencie padł pomysł, by linie wokalne nagrać ponownie z nowym wokalistą i już z nim promować nowy album. Temat był już naprawdę zaawansowany. Na szczęście po jakimś czasie doszliśmy do wniosku, że nie tędy droga. Zdaliśmy sobie sprawę, że przecież ten materiał z założenia wokalnie był przeznaczony dla Roberta. Nie pozostało nic innego, jak tylko przekonać Roberta, by wziął jeszcze udział w promocji nowego materiału.
Robert nie wróci jednak do składu, „Nigdy nie było mnie tu” jest niejako podsumowaniem jego drugiej bytności w Alastorze?
Sławek Bryłka: Nie wróci..., pomoże nam tylko w promocji materiału, będzie klip z jego udziałem i to wszystko. A czy ten materiał jest podsumowaniem jego drugiej bytności w Alastor? Na pewno tak. Tak jak i podsumowaniem dotychczasowej działalności całego zespołu.
Wiecie już, kto go zastąpi, żeby zespół mógł wrócić do koncertowania i promować płytę również na żywo?
Sławek Bryłka: Na dzień dzisiejszy nie mamy etatowego wokalisty.
W roku 2012 było o was może nie jakoś wyjątkowo głośno, ale jednak fakt pojawienia się pierwszego kompaktowego wydania waszego kultowego debiutu „Syndroms Of The Cities” i premiera, spoczywającego dotąd w archiwum, jego następcy „Destiny”, plus wspomnianego już, premierowego materiału „Out Of Anger”, odbiły się jednak pewnym echem. Co sprawiło, że nie poszliście wtedy za ciosem, zamilkliście na tak długo?
Mariusz Matuszewski: Nie do końca się zgodzę, że zamilkliśmy. Graliśmy koncerty, nagraliśmy teledysk „Crawling” no i potem zaczęliśmy powoli pracę nad najnowszym materiałem „Nigdy nie było mnie tu ”.
Sławek Bryłka: Tak to był dobry okres dla zespołu. Wydanie w 2012 roku reedycji naszej pierwszej płyty „Syndroms Of The Cities” ('89) oraz drugiej, nigdy nie wydanej płyty „The Destiny”('90) było owocem podjęcia przez nas ponownie współpracy z Metal Mind Productions, której celem przede wszystkim było wydanie naszego szóstego albumu „Out Of Anger”. Była promocja, koncerty m.in. występ na Metalmanii 2018. I tak pomału przymierzaliśmy się do następnego albumu. Prace nad „Nigdy nie było mnie tu” zaczęły się już 2015 roku. Mariusz zaczął prezentować nam pierwsze dźwięki. Grali z nami wtedy chłopaki z Ahaja – Metys (Mariusz Matusiak - bas) i Szycha (Piotrek Szoszkiewicz - gitara). Niestety nasza wizja nowego materiału i nowe pomysły, choć jeszcze bezbarwne, nie wzbudziły ich zainteresowania. My z Mariuszem chcieliśmy, by ten nowy materiał był pewną retrospekcją całej naszej twórczości, chłopaki chcieli kontynuacji „Out Of Anger”, a nawet jeszcze mocniejszych rzeczy. Te rozbieżności były jedną z przyczyn naszego rozstania. W roku 2018 mieliśmy opracowane już z 80 % materiału i zaczęliśmy pracę nad wokalami. Po około dwóch latach pracy wokalista Michał „Mish” Jarski stwierdził, że nowe numery mu nie siedzą, że ich nie czuje. Nie było sensu dalej w to brnąć i wspólnie podjęliśmy decyzję, że nasze drogi muszą się rozejść. Czyli mieliśmy dwa lata do tyłu i poszukiwanie nowego wokalisty. Ostatecznie zdecydowaliśmy, że ster za mikrofonem powinien objąć człowiek, który zawsze wszystkim kojarzył się z naszym zespołem czyli Robert „Stryj” Stankiewicz. Po długich rozmowach Robert zdecydował się na powrót. Wiedzieliśmy, że nie będzie łatwo, Robert mieszkał od kilkunastu lat w Gdańsku i dojazdy na próby (300 km) choć raz w miesiącu będą dla niego męczarnią. Gdy prace zaczęły nabierać tempa pojawiła się na świecie pandemia i ta też dała nam się we znaki. Po trzech latach pracy z Robertem, różnych po drodze perypetiach i kolejnych przekładanych terminach sesji nagraniowych, pod koniec 2023 roku udało nam się w końcu zacząć „pisać” nowy materiał.
Pandemia była dla wielu branż, w tym muzycznej, bardzo trudną próbą, której wiele zespołów, agencji koncertowych, klubów czy innych firm, nie przetrwało. Można też było jednak złapać drugi oddech, skoncentrować się na tworzeniu - podobnie było z materiałem, który przybrał formę albumu „Nigdy nie było mnie tu”?
Wojtek „Wojtomierz” Milewski: Myślę, że ten czas był z jednej strony bardzo owocny, mieliśmy czas na refleksję, nad tym co chcemy i wizji, jak ma wyglądać nowa płyta. Materiał w zasadzie powstał zanim ja w roku 2017 dołączyłem do zespołu. Dużo było dłubania w nim, zmian. Gdy przyjeżdżałem na próby zawsze było coś zmienione co mnie strasznie irytowało. Słyszałem wtedy od Sławka „Wojtku, spokojnie u Ciebie się nic nie zmienia”. (śmiech) Wydaje mi się, że ostatecznie wersja, która została zarejestrowana, sporo różni się od pierwotnej wersji płyty.
Mariusz Matuszewski: Można tak powiedzieć. Szlifowaliśmy utwór po utworze. Wciąż dochodziły jakieś zmiany, emocje niekiedy były duże.
To kolejny, tak obszerny album w waszej dyskografii - po tak długiej przerwie ma się sporo pomysłów, trudno zmieścić się w ramach krótszego wydawnictwa?
Mariusz Matuszewski: Chcemy, aby każdy utwór ujrzał światło dzienne. Osobiście nie wyobrażam sobie usunięcia któregoś z numerów.
Wojtek „Wojtomierz” Milewski: Faktycznie album nie jest krótki: 12 utworów, około 74 minut muzy. Wydaje mi się, że szczęśliwi czasu nie liczą, więc nikt z nas nie analizował ile trwają utwory, jaki długi to będzie album. To po prostu płynęło z nas.
Sławek Bryłka: My wydajemy płyty w systemie 3-12-3-12 (śmiech). Jak dostajesz nową płytę raz na 12 lat, to chociaż niech będzie tam trochę więcej muzyki. To jest klucz do rozwiązania tej zagadki.
Mieliście w różnych okresach kilka lat przerwy, ale generalnie nie wyglądało to tak, jak u wielu innych zespołów, które wracały po długiej, nawet 20-letniej, przerwie. Wydaje mi się więc, że przy stażu sięgającym połowy lat 80. i słyszalnej chęci do dalszego eksplorowania thrashowej stylistyki, mieliście też ochotę na jakieś zmiany, co znalazło odbicie w warstwie muzycznej i aranżacyjnej waszego siódmego albumu?
Mariusz Matuszewski: Zawsze są chęci na różne eksperymenty. Oczywiście nie można za bardzo przesadzić, ale w granicach rozsądku nie zaszkodzi...
Sławek Bryłka: Z założenia ten materiał miał być retrospekcją naszej działalności. Musiały się zatem znaleźć różne elementy, te już wykorzystywane przez nas na poprzednich płytach, jak i zupełnie nowe pomysły, muzyczne rewiry nigdy jeszcze przez nas nie eksplorowane. Zresztą jak nie spojrzysz (usłyszysz), każdy nasz album jest odmienny od poprzednich. Na każdym kolejnym zdobywaliśmy nowe pola. Tak też jest na „Nigdy nie było mnie tu”. Choć wywodzimy się z nurtu thrash nie boimy się wykorzystywać w naszej muzyce różnych nietypowych dla tego nurtu elementów. W warstwie aranżacyjnej bębnów jest dużo nowych, nigdy dotąd niewykorzystywanych u nas pomysłów. Są też partie instrumentów klasycznych jak skrzypce, wiolonczela czy pianino.
Kogo z dodatkowych instrumentalistów zaprosiliście do udziału w nagraniach?
Mariusz Matuszewski: Partie skrzypiec wykonała Iza Matuszewska , partie wiolonczeli Natalia Ewa Agatowicz, a partie piano Jacek Bryłka.
Można powiedzieć, że „Nigdy nie było mnie tu” to rodzinna produkcja wielopokoleniowa, bo poza pianistą Jackiem Bryłką udział w jej powstaniu ma również Krzysztof Matuszewski, autor oprawy graficznej płyty - lata lecą, dzieci rosną, więc nic nie stoi na przeszkodzie, by synowie wsparli ojców?
Mariusz Matuszewski: Bardzo się cieszę że młode pokolenie może uczestniczyć w takim projekcie. Każdy ma jakiś talent, więc dlaczego z tego nie skorzystać
Sławek Bryłka: To jest kapitalna sytuacja, również mnie to cieszy, że nasze dzieci mogą dołożyć swoją cegiełkę do naszego nowego projektu. Nadmienię, że skrzypaczka Iza to też rodzina, jest żoną bratanka Mariusza.
Jak rodziny podchodzą do waszego muzycznego hobby? Bliscy pogodzili się już z tym, że to stan permanentny i nieodwracalny, zdają sobie sprawę, niezależnie od wieku, jak ważna jest dla was muzyka? Zdarzają się więc rodzinne wyprawy na wasze koncerty, zaciekawienie tym, co właśnie tworzycie, owocujące tym, że ktoś chce posłuchać nowej muzyki na próbie?
Mariusz Matuszewski: Osobiście nieraz puszczam w domu tak zwane newsy i czekam na opinie. Zdarzają się różne oceny, niektóre traktuję nawet kreatywnie.
Wojtek „Wojtomierz” Milewski: Hmmm, moja rodzina na pewno wspiera moją pasję. Zdarzają się zgrzyty, bo mam trzyletnią córkę, wiadomo bunt trzylatka, więc nie zawsze jest kolorowo, ale jeszcze się z żoną nie zabiliśmy.
Sławek Bryłka: Nasza zabawa w muzykę trwa już tyle lat, że jest to dla nas i dla naszych rodzin w pewnym sensie codzienność. Muzyka, zespół to ważny element naszego życia. Nasze rodziny doskonale to rozumieją i cały czas nas wspierają. Przychodzą na nasze koncerty, słuchają naszych nowych pomysłów i niejednokrotnie są pierwszymi ich recenzentami.
Przygotowywanie kolejnych płyt staje się dla was z wiekiem łatwiejsze czy przeciwnie, nie jest to już tak proste i spontaniczne niż wtedy, kiedy ma się znacznie mniej lat niż obecnie?
Mariusz Matuszewski: Ja bardzo lubię tworzyć coś nowego. Sprawia mi to ogromną przyjemność.
Sławek Bryłka: Kiedyś było więcej spontanu, dziś jest przemyślany każdy dźwięk, każda nuta. Muzyka jest bardziej dopracowana, dojrzała. Z wiekiem nabywa się doświadczenia. I chyba tak to powinno wyglądać. Np. „Syndromy... ” nagrywaliśmy jako dwudziestolatkowie, młodzi chłopcy, każdy z nas był samoukiem i to wyraźnie słychać. Choć album do dziś uważany jest przez metalowych guru za jeden z najlepszych polskich albumów metalowych tamtych czasów, to ja słuchając go dzisiaj nie jestem zadowolony z siebie, jak tam zagrałem. Jest tam sporo błędów i niedociągnięć. Pracowaliśmy wtedy z realizatorem Piotrem Madziarem, człowiekiem-legendą polskiej realizacji nagrań. Wiele się wtedy nauczyliśmy. Współpraca z Piotrem była dla mnie niezapomnianą lekcją, przede wszystkim pokory. Mam dla niego wielki szacunek. Przy nagrywaniu już drugiej płyty wyciągnąłem wiele wniosków z jego uwag. Z każdą kolejną płytą nabieraliśmy większego doświadczenia. Współpraca z ludźmi w studiach nagraniowych jest fascynująca. Wydaje ci się, że już niby wszystko wiesz, a tu nagle zostajesz sprowadzony do parteru i pobierasz kolejną lekcję. Nie ukrywam, że podobnie było z ostatnią płytą, którą nagrywaliśmy w Zed Studio Tomka Zalewskiego. Przygotowany byłem na 150 %, a i tak Tomek wyłuskał moje błędy. Choć często praca w studio jest stresująca, to zawsze miło wspominam spędzony tam czas.
Ale z drugiej strony poza bardziej intensywnym okresem lat 90., kiedy w krótkim czasie wydaliście dwa albumy, zawsze mieliście okresy przerw, które chyba dawały szansę naładowania akumulatorów i zarazem uniknięcia wypalenia?
Mariusz Matuszewski: Wszystko ma swój czas i miejsce. Jak to mówią „ największe dzieła tworzą się w bólu”.
Sławek Bryłka: Dokładnie tak jak mówisz, musi przyjść ten moment gdy poczujemy potrzebę tworzenia nowych rzeczy. Cieszy nas to, że mamy ten komfort, że nie musimy się przy tym spieszyć. Jest to nasze hobby, czerpiemy z tego radość.
Z Tomaszem „ZED-em” Zalewskim współpracujecie już od lat, konkretnie od „Spaaazmu”. Macie do niego już tak duże zaufanie, że nikt inny jako realizator nagrań nie wchodził w grę?
Mariusz Matuszewski: Dobrze się rozumiemy i wiemy, że to profesjonalista.
Wojtek „Wojtomierz” Milewski: Ja oceniam współpracę bardzo dobrze, podobało mi się jego podejście i sugestie, na przykład do gitary basowej, bo ZED też grał na basie.
Sławek Bryłka: Nieraz rozważaliśmy różne opcje, zawsze jednak wracaliśmy do Tomka. Bardzo cenimy jego pracę, to profesjonalista w każdym calu. Jest bardzo wymagający i zaangażowany jednocześnie, niczego nie przepuści, wszystko musi się zgadzać. I to nam się podoba.
Streaming sprawił, że większość odbiorców słucha muzyki na byle czym, jakość dźwięku zeszła więc niestety na drugi plan, co znajduje odbicie w brzmieniu wielu płyt. Jednak wy, pochodzący ze starej szkoły, nie mogliście przymknąć na to oka, stąd decyzja powierzenia miksu i masteringu materiału specom z Heinrich House Studio?
Wojtek „Wojtomierz” Milewski: Powiedziałbym specu (śmiech). Współpraca z Filipem była mega owocna. Brzmienie jakie wykreował jest bliskie naszemu (a na pewno memu) sercu. Nie było żadnych kompromisów. Zresztą Heinrich to nie człowiek „przypadkowy”, lata pracy na scenie, tras, i nagrań spowodowały, że wie on jak ma metal brzmieć, wiec nasze wizje, że tak powiem, się zbiegły.
Mariusz Matuszewski: Chcieliśmy aby „ktoś” nowy spojrzał na nasz materiał innym okiem lub uchem, jak kto woli. Filip zrobił super robotę.
Sławek Bryłka: Tak, końcowy efekt, czyli mastering, powierzyliśmy w ręce Filipa Hałuchy/ Heinrich House Studio. Byliśmy ciekawi jego spojrzenia na naszą muzykę. Decyzja ta okazała się strzałem w dziesiątkę i to nie dlatego, że Zed zrobił to źle, ale dla tego, że Filip zrobił to inaczej.
„Flaga” wydaje mi się dość oczywistym wyborem na pierwszy singiel, bo to według mnie nie tylko Alastor A.D. 2023 w pigułce, ale też dobry reprezentant tego albumu - o taki właśnie efekt wam chodziło, żeby starzy fani nie mieli wątpliwości kogo słuchają, a młodsi mieli dobrą próbkę nowej płyty, zachęcającą do sięgnięcia po więcej?
Mariusz Matuszewski: „Flaga” jest numerem wpadającym w ucho, z refrenem skandującym mocne przesłanie. Ale takich utworów jest na nowej płycie więcej. (śmiech)
Wojtek „Wojtomierz” Milewski: Hmmm, „Flaga” jest już rozpoznawalnym utworem, bo graliśmy go już nieraz na żywo (w różnych wersjach). Może tu sprawdza się prawo inżyniera Mamonia: „Proszę pana, ja jestem umysł ścisły. Mnie się podobają melodie, które już raz słyszałem”. Na pewno „Flaga” to nie jedyny as w naszym rękawie. Uważam, że cała płyta nie będzie oczywista, dla starego, jak i młodego fana metalu. Uważam, że to najdojrzalszy materiał Alastora. Nie baliśmy się sięgnąć po rzeczy nieszablonowe.
Wrzucicie zapewne „Nigdy nie było mnie tu” na serwisy streamingowe, bo to teraz podstawa i coś oczywistego, a co z wersjami na CD i LP, będą? Jakoś trudno mi wyobrazić sobie sytuację, że nie będziecie chcieli mieć tej płyty w fizycznej postaci?
Wojtek „Wojtomierz” Milewski: Nie no, oczywiście, że będą wersje „offline” (śmiech), trwają rozmowy z wydawcami. Na platformach streamingowych oczywiście, że pojawimy się z nową płytą, to podstawa w dzisiejszych czasach.
Mariusz Matuszewski: Nie może być inaczej.
Poprzednia płyta miała anglojęzyczne teksty, ale „Spaaazm” polskie. Teraz jest podobnie - od czego to zależy?
Mariusz Matuszewski: „Out Of Anger” z założenia miał być anglojęzyczny, teksty pisał Michał Jarski. „Nigdy nie było mnie tu” napisałem po polsku, chcąc, aby każdy zrozumiał w ojczystym języku wiele ważnych słów.
Sławek Bryłka: Od płyty „Zło” ('93) wszystkie nasze albumy były zaśpiewane w języku ojczystym. I taką wtedy obraliśmy sobie drogę. Jednak wyjątkiem była nasza poprzednia płyta „Out Of Anger”. Współpraca z MetalMindem otworzyła nam możliwość wydania tej płyty w całej Europie oraz w Stanach Zjednoczonych. Oczywistym było zaśpiewanie jej po angielsku. Chcieliśmy by na naszym rynku płyta ukazała się w języku polskim, jednak ograniczony budżet nam na to nie pozwolił. Przy okazji wydania „Out Of Anger” poszły też „Syndroms Of The Cities” i „The Destiny” i z tego samego powodu te płyty też były w wersji anglojęzycznej. Za co wylała się na nas spora fala krytyki. Dlatego planujemy też wydać te płyty ponownie, ale już w polskich wersjach językowych.
Ukształtowany po II wojnie światowej i ugruntowany po roku 1989 obraz świata, czy w węższym znaczeniu samej Europy, rozpada się w gruzy na naszych oczach; generalnie trudno być w obecnej sytuacji optymistą, na co byśmy nie spojrzeli. Ta cała sytuacja przekłada się też na wasze teksty, nie może być inaczej?
Mariusz Matuszewski: Tak, oczywiście.
Sławek Bryłka: Osobiście moglibyśmy długo rozmawiać na ten temat. Masz rację, trudno być w obecnej sytuacji optymistą. Z geopolitycznego punktu widzenia Europa, a raczej rządzące w niej „elity” pchają nas w otchłań, z której ciężko nam będzie się wydobyć. Codziennie karmieni jesteśmy kłamstwami. Zamiast stawiać na rozwój przemysłu, by konkurować z Chinami i USA, wciska nam się kit o zagrożeniach klimatycznych i podobnych bzdurach. Zobacz jak tamte gospodarki pędzą do przodu, a najbogatsze państwa naszego kontynentu mają poważne problemy. Nie twierdzę, że człowiek nie przyczynia się do zanieczyszczenia środowiska Ziemi. Trzeba o tym rozmawiać i wprowadzać nowe regulacje, ale róbmy to w wyważony sposób i wszyscy na świecie. Sama Europa emituje do atmosfery ok. 8% globalnego zanieczyszczenia CO2. Inne gospodarki, jak wspomniane już Chiny, USA czy państwa Ameryki Południowej i Indie, emitują pozostałe ok. 90%, Czy uważasz, że my zaostrzając przepisy sami zbawimy świat? Nic z tego. Pogrążymy się tylko gospodarczo. To tylko jeden z przykładów, które jak rak toczą ten świat. Przytoczę tu pewną wypowiedź, która znakomicie obrazuje dzisiejsze społeczeństwo „Matematyka nie jest potrzebna, historia na nic się nie przyda, geografia zbędna, na książki szkoda czasu, a myślenie męczy i frustruje. Coraz większa część społeczeństwa nie rozumie świata w którym żyje i dlatego pozwala, by rządzili nimi cyniczni cwaniacy, oszuści i złodzieje”. W naszych tekstach skupiamy się na człowieku i jego egzystencji w tym dzisiejszym świecie, nie stroniąc od ostrej jego oceny.
„Bonum ex malo non fit”, czyli dobro nie rodzi się ze zła. Autor tej maksymy Seneka żył na początku naszej ery, blisko dwa tysiące lat temu - czy to nie dziwne, że ludzie już wtedy zdawali sobie z tego sprawę, ale de facto przez wieki nic z tym nie zrobili, tak więc zło wciąż triumfuje, co zresztą dostrzegaliście już lata temu, na drugim albumie?
Mariusz Matuszewski: „Człowiek zapomniał kim był” napisałem w jednym z utworów. Życie byłoby dużo prostsze, gdyby ludzie byliby po prostu ludźmi.
Sławek Bryłka: Zło zawsze pozostanie złem..., Na przestrzeni dziejowej ludzkości widać, że zmieniają się tylko okoliczności, lecz ludzie nie.
OK, to pytanie z innej beczki: jasna sprawa, możemy gniewać się na świat, tylko czy zrobi to na nim, a szerzej na kimkolwiek, jakieś wrażenie?
Wojtek „Wojtomierz” Milewski: Pijesz pewnie do jednego z utworów na nowym albumie (śmiech). Czy nasz gniew zrobi na świecie wrażenie?! I tak, i nie! To tak, jak z wyborami (nie mówię tu o konkretnej frakcji politycznej, czy coś) jeden głos być może to nic, ale jeden głos razy 1000000 już tak.
Mariusz Matuszewski: Gniew jest odczuciem, które trzeba z siebie wyrzucać. Może nie zrobi to na nikim wrażenia, ale...
Zawsze zwracaliście uwagę na szatę graficzną swoich płyt. Okładkę debiutanckiej stworzył Jerzy Kurczak, który od jakiegoś czasu jest znowu na fali, współpracując nie tylko z zespołami z tamtych lat, ale też młodszymi. Nie rozważaliście zlecenia mu tej pracy, jak na lokalnych patriotów przystało woleliście wykorzystać na okładce rzeźbę swego ziomka, Rafała Kowalskiego?
Mariusz Matuszewski: Temat z rzeźbą Rafała wyszedł przez przypadek. Oglądając jego stronę zobaczyliśmy rzeźbę zakapturzonej postaci. To było to.
Wojtek „Wojtomierz” Milewski: Ta płyta to koncept album, wszystko musiało się zgadzać, i muzyka i okładka. Mieliśmy różne pomysły i wtedy Maryś albo Sławek wpadli na pomysł tej rzeźby. Po otrzymaniu „błogosławieństwa” od Rafała, Maryś poprosił swojego syna o zarys okładki i tak już zostało.
Sławek Bryłka: Tak, kiedyś rozważaliśmy by powierzyć opracowanie okładki Jerzemu Kurczakowi byłaby to fajna sprawa, bo przecież to on był autorem szaty graficznej naszego debiutanckiego albumu. Jednak jego styl nie do końca nam pasował do naszej dzisiejszej muzyki. Szukaliśmy czegoś innego. Tak jak już koledzy wspomnieli ostatecznie wybraliśmy rzeźbę naszego kumpla i w tej konwencji poszedł cały projekt artystyczny okładki płyty.
Jak się poznaliście i jak zareagował na taką propozycję od metalowego zespołu, bo zgoda na coś takiego wcale nie jest w przypadku różnych artystów czymś oczywistym?
Mariusz Matuszewski: Z Rafałem znamy się od czasów szkoły średniej. Kiedy spytaliśmy czy będziemy mogli wykorzystać zdjęcia jego rzeźby na naszej nowej płycie nie widział żadnych problemów. Nawet się ucieszył. Wiesz lokalnie powinniśmy sobie pomagać. Osobiście zrobiłbym tak samo.
Sławek Bryłka: Rafał również słucha metalu, więc luz..
Jesteście w Kutnie czymś w rodzaju lokalnego dobra narodowego, zespół jest powszechnie szanowany i kojarzony, czy o czymś takim nie ma mowy, znają was tylko przyjaciele i fani metalu?
Mariusz Matuszewski: „Lokalne dobro narodowe” to za duże słowa. Miasto Kutno nieraz wyciągało pomocną dłoń. Przyjaciele, koledzy, fani... zawsze byli, są i będą. Na wielu mogliśmy zawsze liczyć.
Sławek Bryłka: Hm..., nigdy tak do tego nie podchodziłem i nie odbierałem. Pewnie jesteśmy kojarzeni, bo to małe miasto jest, ale raczej bardziej wśród naszych rówieśników niż wśród młodszych „obywatelów” (śmiech). Co do jakiejkolwiek pomocy lokalnych władz, to i zdarzała się czasem takowa, uczciwie należy to przyznać i publicznie podziękować. Nigdy jednak jakoś specjalnie o to nie zabiegaliśmy. Największą pomocą jaką otrzymujemy po dziś dzień to fakt, że możemy tworzyć dźwięki w bardzo dobrych warunkach, w studio nagraniowym Kutnowskiego Domu Kultury. I tu podziękowania dla obecnej i poprzedniej dyrekcji tej placówki.
Nigdy jednak nie korciło was, mimo pewnych flirtów z nowocześniejszymi brzmieniami, przejście na lżejszą stronę mocy - metal był, jest i będzie dla was podstawą, niezależnie od okoliczności czy mglistych perspektyw ewentualnej kariery?
Wojtek „Wojtomierz” Milewski: Grając nigdy nie myślałem o karierze, kocham grać, wyrażać się poprzez muzykę. W moich doświadczeniach życiowych sprawdzał się metal. Jak to śpiewał Glaca w Sweet Noise: „Przemieniłem frustrację w siłę, zamieniłem łzy w gniew”. Natomiast nie samym metalem żyje, po prostu kocham muzykę i nie lubię zbytnio szufladkować. Zdarza mi się zagrać coś niemetalowego. Ostatnio nagrywałem ścieżkę basową do muzyki relaksacyjnej…
Mariusz Matuszewski: Alastor to nasz metalowy świat. Muzyka w innym stylu jak najbardziej, ale pod innym szyldem.
Sławek Bryłka: Każdy z nas miał i ma swoje epizody w różnych projektach muzycznych. Alastor pozostanie zawsze wierny swej stylistyce i nie wyobrażam sobie tego inaczej. I tu podpisuję się pod słowami Mariusza „Muzyka w innym stylu jak najbardziej, ale pod innym szyldem.”
Uaktywniliście się ostatnio, również w wymiarze koncertowym, grając choćby na Summer Fall w Płocku. Teraz będzie pewnie tych koncertów jeszcze więcej, bo będziecie chcieli pochwalić się nowym materiałem jak największej liczbie słuchaczy?
Mariusz Matuszewski: Oczywiście tak, po wydaniu płyty zagramy tu i ówdzie.
Wojtek „Wojtomierz” Milewski: Oczywiście że tak, chcielibyśmy żeby koncertów było jak najwięcej, niemniej jednak teraz priorytet to wydanie albumu.
Sławek Bryłka: Czasem, szczególnie dzięki uprzejmości naszych znajomych, uda nam się zagrać jakiś duży festiwal. W przypadku SFFP byli to Wojciech Wojda (Farben Lehre) i Marek „Maras” Kurnatowski. Oczywiście trzeba będzie wziąć się ostro za promowanie nowego albumu na koncertach.
Ani się obejrzycie, jak stuknie wam 40-stka. To nielichy jubileusz - myślicie już o jego godnym uczczeniu, czy na razie najważniejszy jest album „Nigdy nie było mnie tu”, więc obchody tej rocznicy zaczniecie planować bliżej roku 2026?
Wojtek „Wojtomierz” Milewski: Hmmm, to już pytanie do panów starszych stażem w Alastorze. Mariusz Matuszewski: Na tę chwilę najważniejszy jest album „Nigdy nie było mnie tu”. Potem przyjdzie czas na 40-lecie ...a może i dalej ?
Sławek Bryłka: (śmiech) Dobrze, że nam o tym przypomniałeś. Już zaczniemy nad tym pracować to może zdążymy. Dziękujemy za możliwość przekazania tych kliku słów na łamach HMP, co słychać w obozie Alastora.
Wojciech Chamryk