Strona wykorzystuje pliki cookies, jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, zostaną one zapisane w pamięci twojej przeglądarki. W przypadku nie wyrażenia zgody nie jesteśmy w stanie zagwarantować pełnej funkcjonalności strony!

Nowy numer

hmp 91sm

Szukaj na stronie

HMP Poleca

pandemic m

Helicon Metal Festival IV - Warszawa - 15-16.03.2024

HELICON METAL FESTIVAL IV - Odessa Club, Warszawa - 15-16 marca 2024

Wielkie święto klasycznego heavy metalu za nami, a w głowach wciąż buzują emocje! W Warszawie odbyła się czwarta edycja festiwalu poświęconego tradycyjnym odmianom tego gatunku. Podczas dwóch dni imprezy zagrało na niej 12 kapel, z czego 8 z zagranicy, w tym objawienie ostatnich lat - potężny Visigoth! Festiwal zgromadził pod sceną około 300 fanów klasycznego heavy metalu. Żeby te emocje nie umknęły w zwykłej relacji, postanowiliśmy dać Wam inną niż wszystkie. Poniższa relacja jest zapisem naszej rozmowy, wymiany myśli i wyartykułowanych emocji, które pozostały w nas po Heliconie.

                    

Iggy: Która edycja Heliconu była to dla ciebie?

Strati: Dla mnie to była druga edycja, bo po raz drugi bardzo podobał mi się skład. A dla ciebie?

                     

Iggy: Dla mnie pierwsza. Jechałem więc z czystą głową i byłem tym faktem bardzo podekscytowany. Cieszę się, że festiwal bardzo mi się spodobał. Dobre koncerty, fajna atmosfera, może tylko pomarudziłbym na samo miejsce akcji. 

Strati: Mi miejsce akcji odpowiadało, ale jeśli miałabym szukać powodów do marudzenia to brak drugiego dnia takiego headlinera jak Visigoth.

                          

Iggy: Dla mnie headlinerm drugiego dnia był Megaton Sword, jeden z dwóch głównych zespołów, na które jechałem. Czułem się więc spełniony. Ale jeśli już do tego nawiązujesz, to wydaje mi się, że Glacier nie do końca się sprawdził w takiej roli. Nie czułem jakiś specjalnych emocji, jakby czegoś brakowało.

Strati: Mi też nie brakowało niczego, dla mnie osobiście takim headlinerem też był Megaton Sword. To był drugi, prawie tak samo genialny koncert jak Visigoth, pełen mocy. Wyjaśnię o co mi chodzi - drugiego dnia były zespoły, które bardzo chciałam zobaczyć, zwłaszcza Megaton Sword, ale patrząc z boku, tak rozpoznawalnego zespołu “dla wszystkich” jak Visigoth nie było. 

                         

Iggy: Zanim przejdziemy do detali, jak z perspektywy czasu i tego, że uczestniczyłaś w poprzedniej edycji, oceniasz rozwój festiwalu? 

Strati: Mam wrażenie, że mamy naprawdę prawdziwy skarb. Pojawiają się takie “festiwalowe wyspy” w Europie, na których możemy zobaczyć klasyczne heavy metalowe zespoły. I są to festiwale bardzo zawężone do klasycznego, tradycyjnego heavy metalu. Idealnie skrojone pod nas, pod nas, czyli fanów, pod nas, czyli czytelników HMP i  pod nas “pismaków” z HMP. Więc ja jestem zachwycona, że Helicon staje się jednym z takich właśnie festiwali, które już funkcjonują w Europie i mam nadzieję, że mimo różnych słów, które płyną od strony organizatorów, Helicon będzie się rozwijał, będzie jedną z tych “wysp” w Europie.

                                      

Iggy: Dobiegły nas dość niepokojące informacje, jakoby organizator planował sobie zrobić przerwę od organizacji wydarzenia. Co prawda w poście, który przeczytałem niedawno, nie definiuje jak długa ta przerwa miała być. Może nawet w przyszłym roku festiwal się odbędzie, ale nie mamy teraz takiej pewności. To byłaby dość duża strata, bo właściwie to oprócz może jeszcze Black Silesia, nie ma drugiej, tak rozpoznawalnej imprezy ukierunkowanej na tradycyjny metal.

Strati: Zgadzam się. Mamy większe festiwale, gdzie zapraszane są duże gwiazdy. W tym przypadku mamy festiwal, w którym nie chodzi o przyciągnięcie publiczności i dla samej publiczności, ale ma na celu propagować heavy metal. Robią go osoby, które to kochają i robią to od serca. Pewnie na innych festiwalach też tak jest, ale w przypadku Helicon naprawdę widzę, że to jest efekt naprawdę wielkiej pasji do heavy metalu. Jakby tego festiwalu zabrakło, byłaby to wielka strata. To jest festiwal, którego ja i pewnie wiele osób oczekuje.

      

Iggy: Ciekawi mnie, które koncerty szczególnie utkwiły ci w pamięci? Dla mnie to Visigoth, których poznałem całkiem niedawno i się nimi zachwyciłem. Drugi to wspomniany już Megaton Sword. Znałem ich wcześniej, ale nie sądziłem, że na żywo są taką petardą. Była w tym surowość, barbarzyństwo a jednocześnie jakiś rodzaj nawiedzenia. Czułem, jakbym przeniósł się do jakiejś fantazyjnej krainy, o której zresztą śpiewają w tekstach. 

Strati: Muszę się z Tobą zgodzić. Jeśli chodzi o Visigoth, wiedziałam, że będzie cudowny. Śledzę ich od początku, jestem zachwycona ich pasją, tym jak oni prezentują tradycyjny heavy metal, jak on brzmi. Absolutnie wiedziałam, że to będzie petarda. Naprawdę to była totalna moc. Z Megaton Sword miałam problem, bo kiedy słuchałam pierwszej płyty, nie do końca poczułam, że to jest to. Była ciekawa, ale chyba jednak przy moich bardzo wąskich horyzontach muzycznych skierowanych tylko na heavy metal było to dla mnie zbyt dziwne, chociaż interesujące. Ciekawiło mnie to, bo oni rzeczywiście mają jakiś pomysł na siebie. To nie jest kolejny zespół z fabryki pod tytułem “gramy heavy metal z lat 80.”. Druga płyta była dla mnie bardziej przystępna, więc otworzyła mi trochę drzwi do ich muzyki. Jak tylko dowiedziałam się, że Megaton Sword zagra na Heliconie, pomyślałam, że warto ich zobaczyć. Jestem oczarowana, bo wybrali kawałki najbardziej klasyczne jeśli chodzi o heavy metal, a po drugie zaprezentowali się niemal teatralnie. To nie był występ, na którym zespół się wdzięczy do publiczności. Oni wyszli zrobić spektakl, podczas którego pokazali moc, potęgę, świetne brzmienie, niesamowity wokal. Ja jestem zachwycona i dzięki temu na pewno chętnie wrócę do ich płyt i spojrzę na nie innym “okiem i uchem”. Te zespoły podobały mi się najbardziej, potem postawię na Monasterium. Domyślam się, że ich zaproszenie było konsekwencją sukcesu, jaki odniósł występ Evangelist rok wcześniej. Po raz drugi nasz epic domowy zespół, zresztą z tym samym wokalistą. Ich występ był magiczny. Był to najwolniejszy koncert tej edycji, więc atmosfera się nieco zmieniła. Taki był też klimat tego występu, bez umizgiwania się do publiczności, kreując atmosferę słowami “chwila zadumy”, czy “a teraz będzie zniszczenie Bizancjum”.

                     

Iggy: W kategorii zaskoczeń muszę wskazać jeszcze na Iron Kingdom. Nie przepadam za ich materiałem studyjnym, ale na żywo mnie kupili. Zwłaszcza gitarzystka Megan Merrick. Bezpretensjonalna, radosna, żywotna - widać, że świetnie czuła się na scenie i czerpała z koncertu sporą satysfakcję.

Strati:  Słuchałam też tych płyt wcześniej i nie byłam zafascynowana tym zespołem. Natomiast zgadzam się z Tobą jeśli chodzi o tę prezencję sceniczną. Trzy rzeczy rzuciły mi się w oczy. Po pierwsze zespół trochę zbudowany jak gra RPG albo jakaś książka fantasy, gdzie każdy ma jakiś swój charakter. Jest jeden taki większy facet w skórze z ćwiekami, drugi - wokalista - łagodny olbrzym. Trzecia postać to śliczna gitarzystka, po której było widać, że jest świetnie obyta ze sceną i z gitarą. Trochę mi się kojarzy z dziewczynami z The Iron Maidens, które nie tylko grają, ale też się dobrze bawią i wiedzą jak się zaprezentować, więc wizualnie fantastycznie. Moja druga refleksja - wokalista prezentuje się podobnie jak lider StormWarrior Lars Ramcke. Jest to również facet, który grając i śpiewając podobnie się porusza, a poza tym ma podobny dość charakterystyczny rodzaj wokalu. A trzecia refleksja… niestety ta strona wizualna, która mnie wkręciła w oglądanie tego koncertu, troszkę przysłoniła muzykę. Miałam poczucie, że koncert po prostu był trochę płaski, przepłynął mi przed uszami, popatrzyłam, było ładnie, ciekawie i wystarczy. Wspomniałeś wcześniej o Glacier. Jestem w ogóle ciekawa, czy rzeczywiście jest to zespół, którzy dobrze znają starzy metalowcy. Ja Glacier nie znałam wcześniej, dopiero się o nim dowiedziałam wtedy, kiedy doszło “reunionu” i wydania pełnej płyty. Muszę zrobić rekonesans, popytać, czy rzeczywiście ten zespół był znany, czy to jest troszeczkę stworzone na nowo przez to, że współcześnie mamy większy dostęp do starej muzyki, większy dostęp do koncertów, do sieci między fanami metalu i między mediami. 

                          

Iggy: Również zastanawiam się, jak to jest z zespołami, które są obecnie uznawane za kultowe, a wiemy, że nie były nigdy specjalnie rozpoznawalne. Weźmy za przykład Manilla Road. Jak bardzo ich uwielbiam i wiem, że nie jestem w tym osamotniony, to ich droga była jednak ciągiem komercyjnych porażek. Ale przynajmniej mają bogatą dyskografię, czego nie można powiedzieć o awansowanym na jednego z headlinerów Glacier czy skądinąd świetnym Trojan, o którym przyznam, przed festiwalem nie słyszałem. Zastanawiam się, czy nie jest po prostu tak, że internet pozwala dziś na budowanie legendy nawet tam, gdzie nie bardzo są do tego podstawy, i kreowanie bardziej wpływowego wizerunku takich grup, niż ma to uzasadnienie w faktach. Nie odbierając oczywiście niczego samej muzyce, bo koncert Trojan był absolutnie fantastyczny. Dla mnie to świetnie, że ludzie w wieku emerytalnym, nie siedzą na tyłku, tylko potrafią wykrzesać z siebie tyle energii aby zapakować gitary i grać koncerty. Potrafią się jakoś dzisiaj odnaleźć, niezależnie od faktycznego wpływu na scenę w latach 80.

Strati: Bardzo fajna refleksja odnośnie do tego, że akceptujesz tworzenie legendy na nowo. W ogóle nie pomyślałam, że możemy poddać refleksji fakt, iż rzeczywiście mamy narzędzia, żeby te legendy reaktywować, tworzyć, nakręcać, to jest świetne. Natomiast jeśli chodzi o koncert byłam trochę zmęczona tym występem. Może to wynikało z tego, że był to ostatni koncert festiwalu, a może po prostu nie przypadli mi do gustu. Słuchałam ich płyty, która wydawała mi się świeża, energetyczna. Wokalista mi się kojarzył troszkę ze skrzyżowaniem Biffa z Saxon i Marka Sheltona z Manila Road. Natomiast na koncercie i ta świeżość i ten charakterystyczny wokal troszkę mi umknął. Myślę, że nie była to kwestia nagłośnienia, bo ono było dobre. Druga sprawa, że jak wiemy tylko wokalista w tym zespole jest z oryginalnego składu. Ciekawi mnie, jak bardzo tą “rekonstrukcją” kieruje Michael Podrybau, a na ile jest to koncepcja pozostałych, nowych chłopaków. Jakiś czas temu jedna z osób u nas robiła w HMP wywiad, ale lider zespołu był dość lakoniczny, więc aż tyle informacji nie udało nam się uzyskać na ten temat.

                          

Iggy: Wywiadu nie czytałem, będę musiał sięgnąć. Mam podobne wrażenia co do płyty. Wydawało mi się naprawdę świetna, energetyczna, świeża. Nawet brzmiała tak, że uwierzyłbym, gdyby ktoś powiedział, że nagrana została przed dekadami. Na koncercie jednak tego nie czułem. Tym samym chciałbym wskazać na to, co rozczarowało i był to właśnie koncert Glacier. Ciekawi mnie, czy ty jesteś w stanie wskazać na jakieś rozczarowania.

Strati: Nie mam rozczarowań. Wynika to z tego, że o ile rok temu na festiwalu były zespoły, na które bardzo czekałam, jak chociażby Atlantean Kodex, to w tym roku - poza wyczekiwanym Visigoth - były kapele, które po prostu chciałam zobaczyć, ale nie byłam nastawiona z taką wielką pasją i emocjami. Trudno mówić o rozczarowaniu, jeżeli nie ma się tego ładunku już na starcie. Odniosę się jeszcze do drugiego starego-nowego zespołu, o którym mówiłeś, czyli do Trojan. Podobnie jak Ty nie znałam ich wcześniej. Był to fantastyczny występ, pełen energii, świetnie nagłośniony. Energia, moc, radość! A druga refleksja to publika, która faktycznie ich znała, i to lepiej, niż Glacier. Ludzie się świetnie bawili i przeżywali, śpiewali, no i jak sam wiesz, kiedy publika i zespół ze sobą świetnie rezonują, to podnosi jakość koncertu.

                   

Iggy: Pomijając rozważania na temat zasadności legendarnego czy kultowego statusu, podczas koncert Trojan też zwróciłem uwagę na to, że ludzie ich znają, znają te kawałki, i śpiewają teksty. 

Strati: Słuchaj, to teraz tak myślę, że może byłoby lepiej, gdyby Visigoth pierwszego dnia wystąpili jako headliner, a Trojan drugiego?

                      

Iggy: Oczywiście, można teraz pospekulować z perspektywy czasu i myślę, że faktycznie taki układ sprawdziłby się lepiej.

Strati: Chciałabym teraz przejść od tych staro-nowych zespołów do tych zupełnie, zupełnie nowych. Mam na myśli najmłodszych uczestników koncertu - Tailgunner. Jaka jest Twoja refleksja na temat tego koncertu?

                           

Iggy: Widziałem tylko fragment koncertu, nie byłem na nich od początku. Było w porządku, ale muszę też przyznać, że nie do końca rozumiem zamieszanie, jaki wokół tego zespołu się rodzi. Jest to fajna muzyka, ale sprawia wrażenie obcowania z grupą rekonstrukcyjną heavy metalu lat 80. Nie czułem w tym naturalności a odgrywanie jakiejś roli. Słychać w nich zajawkę na takie granie, umieją w to, ale jednocześnie miałem wrażenie, że bardziej mnie przekonują do tego, że grają świetny heavy metal, niż faktycznie go grają. Nie wiem, czy ta analogia jest zrozumiała.

Strati: Dokładnie rozumiem, chociaż ja mam trochę inną refleksję. Mam wrażenie, kiedy słuchałam EPki, która wydawała mi się preludium do czegoś większego, że mają dobre pomysły, każdy kawałek czerpie z trochę innego spektrum heavy metalu, od Helloween, po Maiden. A później wyszła płyta, która wydawała mi się średnia. Natomiast ich koncert mnie bardzo pozytywnie zaskoczył, bo miałam poczucie, że są niezwykle pewni siebie, przychodzą z gotowcem, jakby byli jakąś Gamma Ray czy Helloween, jakby byli już znanym przez publikę zespołem. Może i sobie zaklinają rzeczywistość, ale dzięki temu ten występ był bardzo dynamiczny, energetyczny i świetnie zaprezentował się na scenie. Mam wrażenie, że to jest to, czego mi brakuje w wielu młodych zespołach, również z naszego kraju. Często wychodzą niepewne na scenie, robią przerwy, nieatrakcyjnie gadają do publiczności. Wiercą się z tremy, niepewności. Tailgunner pokazał, że można inaczej. Mnie się to podobało.

                           

Iggy: W tym muszę się zgodzić, że, mimo iż są zespołem 15 czy 20 latków, to weszli na scenę jak gwiazdy i faktycznie próbowali nią zawładnąć jak gwiazdy. Ta pewność siebie, może nawet buta, zrobiła na mnie wrażenie, choć nadal sprawia wrażenia wejścia w rolę i odgrywania kogoś większego, niż faktycznie ma to oparcie w rzeczywistości. Ja od teatrum wolę meritum, a tego drugiego mi zabrakło. Jednak szanuję to, że gdy weszli na scenę, to nie szukali na niej dla siebie miejsca, tylko próbowali zrobić wrażenie, że są na niej urodzeni. To zresztą ciekawy wątek, bo mam wrażenie, że często brakuje takiej postawy polskim zespołom grającym się tym gatunkiem. Pierwszego dnia widziałem Ironbound, całkiem udany koncert, który mi się podobał, ale w trakcie festiwalu uświadomiłem sobie, że po którymś z kolei występie uleciał mi z pamięci. Być może to efekt skali i intensywności, ale może też nie było po prostu w tym tego czegoś, co chciałoby się zapamiętać na dłużej. Niestety, podobnie miałem z Hellheim, chociaż przyznaję, że obycia scenicznego im nie mogę odmówić. Szczególne wrażenie zrobił na mnie gitarzysta Albert Żółtowski, widać, że czerpiący radość z grania każdego dźwięku, tym bardziej, że sięgali również po materiał jego starych zespołów Holocaust i X-Ray (pojawił się też gitarzysta z tamtych grup w charakterze gościa). Wizualnie też było fajnie, ale nie zostało we mnie zbyt wiele z tego koncertu. Zresztą, mam pewną hipotezę, niepopartą niczym, niż tylko własnymi przemyśleniami, że są co najmniej dwa gatunki muzyki, w które my, Polacy, nie potrafimy najlepiej. Mimo że mamy solidną reprezentację w ekstremalnym metalu, jazzie czy jeszcze paru innych gatunkach, to nie za bardzo rozumiemy bluesa i właśnie heavy metal. Nie wiem z czego to wynika, godzę się też z tym, że ktoś może się ze mną srogo nie zgodzić, ale naprawdę rzadko przekonują mnie rodzime produkcje z tych stylistyk. Nie wiem, może chodzi o to, że w sumie nie potrzeba wielkiej biegłości warsztatowej, by grać taką muzykę, za to trzeba mieć to “coś”, co pozwala szczere granie z trzewi? Być może to krzywdzące uogólnienie, ale często czegoś mi brakuje w rodzimej muzyce tego typu. 

Strati: Na Heliconie poza Monasterium nie widziałam polskich kapel. Czasem je oglądam w innych okolicznościach i mam wrażenie, że niektóre polskie zespoły - nie mówię tu o tych z Heliconu - często potrafią dobrze zagrać, czują klimat, ale nie mają dobrych kompozycji. Poza tym młode zespoły grają długie koncerty. Niepotrzebnie. Wystarczy wyjść, zagrać dwa fajne kawałki, dwa covery, przedstawić się, powiedzieć jeden żart i zrobić taką petardę, która zachęci nas do przyszłych koncertów.

                        

Iggy: Chciałbym Cię zapytać o najbardziej zaskakujący moment festiwalu, taki, który utkwi ci najbardziej w pamięci. Dla mnie będzie to wykonanie “Necropolis” Manilla Road przez Visigoth. Uwielbiam oba te zespoły, a to też jeden z moich ulubionych utworów. Nie wiedziałem, że będą go grali i wyszło fantastycznie. Ta wersja była bardziej agresywna, ostrzejsza i mnie zachwyciła. Byłem też nieco wzruszony, gdy przypomniałem sobie wywiad, jaki zrobiłem z Markiem Sheltonem na wiosnę 2018 roku, kilka miesięcy przed jego śmiercią. Jeżeli Helicon 2024 po latach zacznie się zamazywać w mojej pamięci, choć wierzę, że to nie nastąpi zbyt szybko, to jestem pewien, że ten właśnie moment zapamiętam do końca życia.

                    

Strati: Bardzo czekałam na ten cover. Czułam, że muszą go zagrać. Skoro jest w środku pierwszej płyty, nie jest bonusem, to pewnie traktują go jako taką swoją perłę. Nie sprawdzałam wcześniej setlisty, nie lubię tego robić. Ucieszyłam się, że zagrali ten numer, tym bardziej, że - tak jak mówisz - grają go mocniej, szybciej i po swojemu. Było to coś fantastycznego, a przy okazji na pewno było to też fajne doświadczenie dla organizatora, który jest wielkim fanem Manilla Road. Myślę, że dla niego to był “miód na uszy”. 

                          

Iggy: Bardzo spodobał mi się też Roadwolf, z uwagi na bezpretensjonalnie przebojowy, hardrockowy charakter. Lubię takie korzenne granie. To jest właśnie coś, czego według mnie Polacy w tym gatunku nie do końca potrafią. Być może jesteśmy zbyt poważni albo nawet sztywni. Może nie był to koncert wybitny, ale dał mi sporo radości.

Strati: Trudno jest nagrać w tym gatunku coś absolutnie innego. Na koncercie z pewnością mają szansę wypaść lepiej, niż studyjnie, bo jest to muzyka, która pasuje do zagrania jej na żywo. Wydaje się wręcz, że ich płyty są po to, żeby potem mogły być zagrane przed publicznością i mogły ją porwać.

                         

Iggy: Chciałbym porozmawiać o festiwalowej publiczności. Mam wrażenie, że kilka lat temu, całkiem sporo młodych ludzi zaczęło chodzić na heavymetalowe koncerty. Widziałem to przy okazji Manilla Road w 2018 roku w Chorzowie, naprawdę spora część publiki to były dzieciaki. Spodziewałem się, że podobnie będzie na Heliconie, a jednak średnia wieku poszła mocno w górę - mocniej, niż mogłoby to wynikać z upływu pięciu lat. Gdzie się podziali młodzi fani heavy metalu?

Strati: Wiesz co, ja mam taką samą refleksję. Był taki moment, jakieś dziesięć lat temu, że tych młodych metalowców było bardzo wiele. I nawet patrzyłam z pewną zazdrością, bo jak ja zaczynałam słuchać heavy metalu, to dostęp do niego był mniejszy. Myślałam “jak im fajnie, wchodzą w świat heavy metalu, mają dostęp do muzyki, do płyt, do koncertów, do koszulek”. Był moment, że na koncertach stanowili bardzo dużą część, jak na przykład na Enforcer, który zresztą częściowo wyrósł razem z tymi ludźmi. Cieszył mnie ten widok,  teraz, podobnie jak Ty widzę, że od ostatnich kilku lat tych młodych ludzi ubywa. Tak jak Ty myślę, że nie wszyscy zdążyli dorosnąć. Znam kilka osób z tego światka i obserwując jak wygląda ich życie muzyczne, to widzę, że dla wielu z nich heavy metal był tylko przystankiem w ich życiu. Zmieniają swoje pasje, zmieniają zainteresowania. Być może była to po prostu moda. Poza tym te dziesięć lat temu w ogóle była moda na lata 80. nie tylko w muzyce. Być może to się wpisało w retro-manię. Natomiast druga sprawa jeśli chodzi o publikę na Heliconie… to taka cudowna jedność fanów metalu, coś co bardzo cenię na takich festiwalach. Nie tylko koncerty, które są oczywiście najważniejsze, ale to, że mogę się spotkać z innymi fanami heavy metalu, porozmawiać, pobyć z nimi, wspólnie przeżywać koncert. 

                                                        

Iggy: Zgadzam się, to mój pierwszy Helicon i mam nadzieję, że nie ostatni. Wspominaliśmy o niepewnym losie przyszłej edycji, ale na potrzeby rozmowy załóżmy, że odbędzie się już w przyszłym roku. Jakbyś sobie życzyła, jakby miała miały wyglądać kolejne odsłona Heliconu?

Strati: Życzę organizatorom, żeby ich zespół się powiększył. Organizacja składu, noclegów, płatności, wszystkiego co się wiąże z festiwalem, to jest wielkie wyzwanie dla dwóch osób. Byłoby świetnie jakby mieli w tym pomoc. Zresztą praca z ludźmi w ogóle jest trudna. Zespoły to są ludzie, a z ludźmi z reguły ciężko się pracuje. Bywają nie skoncentrowani, nie czytają, nie słuchają, nie zawsze są słowni. Na pewno przydałaby się pomoc organizatorom, żeby to wszystko ogarnąć. A na kolejnej odsłonie chętnie zobaczyłabym Travelera i Eternal Champion.

                      

Iggy: Oraz The Night Eternal.

Strati: Oczywiście. Świetny zespół!

                  

Strati: A z bardziej rozpoznawalnych zespołów, które już mają wieloletnią renomę, jako headlinera zobaczyłabym Wolfa.

Iggy: Myślisz, że Helicon miałby szansę ale i przede wszystkim potrzebę bycia większym wydarzeniem?

                        

Strati: Paradoksalnie wydaje mi się, że to jest duży festiwal, bo fanów heavy metalu jest w Polsce mało, akurat tyle, ile jest w stanie ta gąbka wchłonąć. To tak jak z Heavy Metal Pages. Ile mamy czytelników, ile tych followersów na Facebooku? Nie oczekuję, że będzie więcej, bo fanów takiego grania, aż tak dużo nie ma. A jak Ty myślisz?

Iggy: Mam problem z oszacowaniem tego zjawiska. Rozmawialiśmy o tym, że był przypływ młodych ludzi, ale chyba się skończył. Nie jestem pewien z czego to wynika, może faktycznie była to chwilowa moda. Być może masz rację, że obecna skala festiwalu jest dla niego odpowiednia. Mam nadzieję, że będzie się on spinał finansowo i dzięki temu nie będzie takim stresem dla organizatora. Być może warto by się zastanowić nad podniesieniem ceny biletów, aby zachować jakość i robić to z większym spokojem. 

                       

Strati: Tak, żeby była poduszka finansowa…

Iggy: Na koniec chciałbym zapytać cię, czy uważasz, że Helicon zbudował już swoją markę, która ma szansę przyciągać relatywnie stałą grupę widzów? W skali takiej, jak robi to na przykład Black Silesia, też niezbyt duża impreza, ale lubiana i wyczekiwana co roku przez solidne grono fanów, którzy w czerwcu meldują się pod zamkiem w Byczynie.

                              

Strati: Z pewnością są osoby z zza granicy, które jeżdżą na ten festiwal tak samo, jak jeżdżą do Aten na Up The Hammers, czy na festiwale w Niemczech. Na pewno Helicon ma renomę, czego przykładem jest fakt, że na poprzednią edycję przyjeżdżali ludzie z zagranicy, żeby zobaczyć rzadko koncertujący Evangelist. Nie mam oglądu socjologicznego, żeby oceniać ogólną sytuację, ale mogę powiedzieć za siebie i za bliskie mi osoby, że chcemy jeździć na Helicon. Po pierwsze chcemy zobaczyć świetne heavy metalowe, klasyczne zespoły, a po drugie czujemy, że to jest festiwal naprawdę skrojony dla nas. Jestem naprawdę zadowolona, że mogłam być na tym festiwalu.

                     

Iggy: W związku z tym do zobaczenia za rok!

Strati: Trzymamy kciuki.

                       

Igor “Iggy” Waniurski,

Katarzyna “Strati” Książek

rightslider_003.png rightslider_004.png rightslider_002.png rightslider_005.png rightslider_001.png

Goście

5374745
DzisiajDzisiaj48
WczorajWczoraj1027
Ten tydzieńTen tydzień4125
Ten miesiącTen miesiąc24321
WszystkieWszystkie5374745
35.171.164.77