“Trzy odrębne światy, tworzące jedność” (Died In November)
Died In November to nowy zespół na naszym rynku, ale tworzą go doświadczeni muzycy: klawiszowiec, wokalista i autor tekstów Daniel Rapacki, basista i klawiszowiec Jarosław Waszczyszyn oraz perkusista Robert Kubajek. Pierwszym efektem ich pracy jest EP „Czego naprawdę chcę” z melancholijną, trudną do zaszufladkowania i piękną muzyką.
HMP: Trzech muzyków z dużym doświadczeniem zakłada kolejny zespół, w dodatku poruszający się w zupełnie innej stylistyce niż grupy, w których grali wcześniej. Wygląda na to, że dzięki temu skutecznie wyrwaliście się z różnych komfortowych, ale jednak ograniczających szufladek, określając się przy tym na nowo jako artyści - Died In November jest w tym momencie, że sparafrazuję tytuł waszej EP-ki „Czego naprawdę chcę”, tym, czego naprawdę chcecie, a może nawet potrzebujecie?
Robert Kubajek: Miło, że zadałeś to pytanie, à propos tytułu naszej EP-ki, bo miał prowokować do takiej właśnie dyskusji (śmiech). Jako zupełnie nowy band jasne jest, że najbardziej potrzebujemy dotrzeć do jak największej grupy słuchaczy. Myślę, że każdy artysta powinien uciekać z jakiejkolwiek strefy komfortu twórczego, bo staje się wtórnym artystą. Omijanie tej strefy to poszukiwania samego siebie w pracy twórczej. Tym bardziej dziękuję za słowo „skutecznie”, bo to oznacza, że jako band obraliśmy dobry kierunek, (śmiech)
Zbyt wielu muzyków zapomina, że stagnacja i trwanie przy wypracowanych, i lubianych przez fanów rozwiązaniach w żadnym razie nie jest czymś twórczym. Wy zaryzykowaliście, szukając czegoś nowego, mniej oczywistego, w czym będziecie mogli się wyrazić - w jakim stopniu było to dla was opuszczenie strefy komfortu, rzucenie się na głębokie wody nieznanego?
Robert Kubajek: Od czasu, kiedy posiadam namiastkę własnego studia poszukiwania innej drogi, niż jak wspomniałeś szufladki pod nazwą „rock progresywny”, udały się w dobrym kierunku. Tak mi się przynajmniej wydaje (śmiech). Najlepszym dowodem będą nagrania projektów, do których zostałem zaproszony. Ale przecież to mowa o rewelacyjnym bandzie, nie o mnie (śmiech).
Pojawienie się w zespole DiN dla mnie to już inny świat pracy twórczej. Po pierwsze muzyka bez gitar, czyli teren kompletnie mi nieznany, bo zawsze, odkąd trzymam pałki w rękach grałem z gitarzystami.Po drugie dostałem od chłopaków kompletne(!) kompozycje i co „najgorsze” z gotową sekcją, jako że Jarosław jest głównym kompozytorem i basistą w jednej osobie.
Praca na utworami to naprawdę poszukiwania i brzmienia, i wpasowanie się w linie wokalu, a przede wszystkim stworzenie takich partii bębnów, które spełnią oczekiwania Daniela i Jarka jakie sobie wymarzyli komponując dany utwór. Dla mnie zupełnie inny świat, ale cieszę się, że funkcjonuję w nim jako perkusista.
Jarosław Waszczyszyn: Każdy mój projekt muzyczny, w którym miałem przyjemność brać udział, w założeniu dążył do tego, aby odchodzić od standardowych rozwiązań na różnych płaszczyznach. Cel był taki, aby szokować, zaskakiwać, zaciekawić, co nie do końca wiązało się z lekkością przekazu. Gdy w mojej głowie pojawiła się wizja DiN założenie było takie, aby tworzyć muzykę melodyjną, ciekawą pod kątem brzmień, ale lekką w odbiorze, która po przesłuchaniu nie zmęczy słuchacza. Niezależnie od tego, w jakim gram składzie, zawsze komponuję partie na inne instrumenty, głownie chcąc przekazać zamysł danego motywu.
Takie wyruszenie w nieznane może być jednak i fascynującą przygodą, i początkiem zupełnie nowego etapu. Brak pełnego składu w żadnym razie was nie deprymował, tym bardziej, że i tak trwała pandemia, więc o koncertach nie było mowy?
Jarosław Waszczyszyn: Pandemia obróciła cały świat do góry nogami. Pod kątem muzycznym na nas nie miało to wpływu. DiN wtedy to były dwie osoby, Daniel i ja, był to początek naszej działalności. W tym czasie powstawały utwory, kreował się nasz kierunek brzmieniowy, kreowały się wizje jak projekt ma „wyglądać” w przyszłości. Skupiliśmy się na szukaniu bębniarza, co finalnie trwało ponad dwa lata. (uśmiech)
Daniel Rapacki: Od początku wierzyliśmy w ten projekt, nie decydowaliśmy się na półśrodki w postaci grania z osobami, do których nie byliśmy przekonani. Wspólnie z Jarkiem rozwijaliśmy swój styl i cierpliwie czekaliśmy, aż pojawi się wymarzony bębniarz.
To prawda, że wcześniej praktycznie się nie znaliście, a i Robert dołączył do was w sumie przypadkowo, kiedy już traciliście nadzieję, że uda wam się znaleźć odpowiedniego perkusistę?
Jarosław Waszczyszyn: Lepiej się tego nie da ująć. Ja o Robercie i jego projektach nigdy nie słyszałem, ale to wynika z tego iż słucham przeważnie „zachodnich” produkcji muzycznych. Więc jak do nas dołączył nie wiedziałem kim jest i co na naszym rynku osiągnął. Początkowo sądziłem, że nasza współpraca zakończy się na etapie sesyjnego nagrania bębnów, ale całe szczęście myliłem się.
Daniel Rapacki: Nasza historia wydaje się być dosyć ciekawa. Jarek i jego koledzy z poprzedniego zespołu szukali wokalisty; spotkaliśmy się z chłopakami trzy razy, wystąpiliśmy na małym festiwalu, który wygraliśmy i ku mojemu zaskoczeniu projekt się rozpadł. Jarek zaproponował mi współpracę, a ja podjąłem rękawicę. Do Roberta kontakt miał mój kolega i tak trafiłem bezpośrednio do niego. Jednak nasz obecny drummer przy pierwszym podejściu dał nam kosza (śmiech). Po jakimś czasie, a dokładnie po roku, trafił na nasze nagranie i stwierdził, że może warto spróbować (śmiech). Tak oto jesteśmy wraz z naszą EP-ką.
I jak tu nie wierzyć w przeznaczenie (śmiech). Trio było od początku optymalnym składem, nie szukaliście choćby gitarzysty, żeby dopełnić brzmienie zespołu, gitara basowa i syntezatory basowe w zupełności wystarczają?
Jarosław Waszczyszyn: Ciężko sobie wyobrazić muzykę rockową bez riffów na przesterze. Początkowo w DiN słyszałem partie gitarowe, tak też pisałem utwory, ale nie były to oczywiste kompozycje. Pojawiły się problemy ze znalezieniem odpowiedniej osoby z gitarą w ręku, dlatego postanowiłem przenieść wszystko na midi, tworząc synthy, pianina itd., co doprowadziło do tego, iż dziś jesteśmy trio. Szukałem rozwiązań brzmieniowych, tak aby zachować rockowy pazur, dlatego bas, mimo tego, że dużo używam symulacji synth, jest mocno przesterowany, co harmonicznie zastępuje w jakimś stopniu gitarę.
Na ile to, co gracie pod nazwą Died In November jest echem, mniej lub bardziej odległym tego, czym nasiąkaliście jako dzieci i mimo tego, że później poszliście w zupełnie innych kierunkach, gdzieś w was, nawet podświadomie, zostało i teraz to przypominacie, ale w zupełnie innym, nowoczesnym brzmieniu?
Robert Kubajek: Dla mnie nowoczesne brzmienia to Jarek i Daniel. Oni doskonale to czują... Ja pozostaję przy swoich wiernych ideałach, żywych i jak najbardziej naturalnych bębnach. (śmiech)
Jarosław Waszczyszyn: Każdy z nas dorastał w innych ramach czasowych. Każdy obcował z inną muzyką. Każdy miał inne otoczenie, grał co innego przez całe życie. Jesteśmy trzema odrębnymi światami, co finalnie wpływa na ostateczne brzmienie DiN. Każda jednostka wnosi mnóstwo różnorodnych kolorów do tego projektu.
Przy takiej stylistyce klasycznie rockowa, naturalnie brzmiąca perkusja wcale nie jest czymś oczywistym, ale według mnie jest to coś, co wyróżnia Died In November na tle innych grup - to też było zamierzone, automat perkusyjny poszedł do lamusa, kiedy dołączył do was Robert?
Robert Kubajek: Nie do końca wylądował w koszu... Pomaga nam równo grać. (śmiech)
Jarosław Waszczyszyn: Na etapie powstawania materiału mieszałem brzmienia naturalnych bębnów z bębnami elektronicznymi w stylu house, techno, aby nadać mu współczesny charakter. Nigdy nie graliśmy z automatem, w moim odczuciu automat to gotowe loopy, a tutaj bębny były komponowane w taki sam sposób jak piano, synthy itd. Robert dołączając do składu wniosł mnóstwo energii, więc zostajemy przy naturalnej perkusji. (śmiech)
Teksty po polsku, ale nazwa angielska - tak wyszło, czy za jej mrocznym brzmieniem kryje się coś więcej?
Jarosław Waszczyszyn: Tworzymy muzykę dla odbiorców w naszym kraju, wiec najlepszą drogą przekazu jest ten sam język. Nazwa Died In November to metafora. Nie wiąże się z niczyją śmiercią. Nawiązuje do zamknięcia pewnego etapu w życiu każdego z nas. Może to być rozstanie dwojga ludzi, może to być rezygnacja z cukru (śmiech), może to być rezygnacja z jazdy konno. Każdy może to odnieść do własnych doświadczeń życiowych.
Odnoszę wrażenie, że zależało wam na spójności warstwy tekstowej i muzycznej, są one w waszej twórczości jednakowo ważne?
Jarosław Waszczyszyn: Ta spójność chyba powstała w naturalny sposób. Daniel i ja muzycznie to świat melancholii. Te dwa „związki chemicznie” bezkolizyjnie łączą się w całość.
Daniel Rapacki: Jarek bardzo ładnie ujął nasz muzyczny związek. Patrząc na to, w jaki sposób pracujemy, nie jestem w stanie wyciągać z mojej domowej szafy odłożonych pomysłów na teksty. Otrzymuję gotowy numer, który czasami lekko modyfikuję, następnie wysyłam Jarkowi linię wokalną zaśpiewaną w połączonych ze sobą wielu językach świata (śmiech). Dopiero kiedy zakończymy ten proces rozpoczynam prace nad pisaniem tekstu. Moim celem jest dodanie treści, które będą odzwierciedlały zawarte w muzyce emocje. Bardzo się cieszę, jeśli słyszysz spójność w tej materii, o to właśnie chodziło. (śmiech)
EP-ka jest początkiem, taką krótszą wizytówką waszego zespołu, mającą pokazać coś więcej niż cyfrowy singiel czy teledysk?
Robert Kubajek: EP-ka to początek naszej drogi. Chcemy również posmakować odbioru tych czterech kompozycji, posłuchać uwag, krytyki czy pochwał od naszych słuchaczy. Liczę, że będzie to wskazówka dla nas na dalsze komponowanie i utwierdzenie w przekonaniu, że obraliśmy właściwą drogę.
Kiedy możemy spodziewać się waszego albumu? Zakładacie, że jego premiera nastąpi jeszcze w tym roku?
Robert Kubajek: EP-ką chcemy również uchylić sobie odrobinę drzwi do grania koncertów i na tym się w obecnym czasie skupiamy. Pełną płytę mamy nadzieję, że uda się wydać jeszcze w tym roku, ale zobaczymy co się wydarzy.
Będziecie szukać wydawcy dla tego materiału, czy tak jak w przypadku „Czego naprawdę chcę”, sami zadbacie o jego wydanie?
Daniel Rapacki: Dziś trudno jest nam powiedzieć co przyniesie jutro. Jeszcze pół roku temu nie marzyliśmy o tym aby z końcem 2023 roku posiadać pełny skład czy mieć w ręku upragnioną EP-kę. Dziś chcemy poddać próbie nasz materiał wychodząc z domów czy studia na scenę. Tego naprawdę chcemy. (śmiech)
Streaming to teraz podstawa, ale wydaliście EP również na CD. W przypadku dużej płyty pokusicie się też o LP, skoro czarne płyty już od dłuższego czasu przeżywają drugą młodość?
Daniel Rapacki: Myślę, że posiadanie czarnej płyty w swoim dorobku byłoby wspaniałe. Niedawno miałem okazję być u mojego przyjaciela i na jego świetnym sprzęcie słuchaliśmy kilku wydawnictw. Jest to zupełnie inne doświadczenie niż odbiór muzyki w aucie, na słuchawkach czy też tej odtwarzanej z napędu CD. No i te, jedyne w swoim rodzaju, delikatne trzaski. (śmiech)
Studio studiem, ale na żywo możecie potrzebować wsparcia, choćby klawiszowca - macie takie plany, szczególnie, że koncertów będziecie pewnie grać coraz więcej, bo to wciąż najlepsza forma promocji i zarazem sposób dotarcia do słuchaczy, zorientowanych na rockowe brzmienia?
Robert Kubajek: Myślę, że na początku będziemy wspierać się potocznie nazywanym komputerem, tak zaaranżujemy występy, aby jak najwięcej grać „żywcem”, aby ilość ścieżek odtwarzanych z kompa nie zabiła naszej energii na koncertach...
Daniel Rapacki: W przyszłości nie wykluczamy, że dołączy do nas klawiszowiec, jednak w pierwszej kolejności chcemy grać jako trio. Długo szukaliśmy naszego Roberta, dlatego nie chcemy tracić czasu na poszukiwania kolejnej osoby, która wpasowałaby się w nasz muzyczny projekt nie tylko swoją grą, ale i charakterem.
Robert Kubajek: Serdecznie dziękujemy za ten wywiad i miejmy nadzieję, że do zobaczenia!
Wojciech Chamryk