THIRTEEN BLED PROMISES - The Black Legend
(2015 Blood Fire Death)
Autor: Wojciech Chamryk
Tracklist:
1. The Irrevocable Jugdement Of The Inner World
2. Species Landfill
3. Sons Of The Northward Clash
4. Year 666 (The First Arrival)
5. A Fully Stabbed Face
6. Beeldenstorm
7. Cosmic Depletion
8. Biblephagy Slender Phytobezoars
9. Death Of An Alien
10. The Day After Roswell
2. Species Landfill
3. Sons Of The Northward Clash
4. Year 666 (The First Arrival)
5. A Fully Stabbed Face
6. Beeldenstorm
7. Cosmic Depletion
8. Biblephagy Slender Phytobezoars
9. Death Of An Alien
10. The Day After Roswell
Lineup:
Darío - Guitar
Fran - Guitar
Cosmea - Bass
Johny - Drums
Turri - Vocals
W recenzjach czy innych materiałach dotyczących tej hiszpańskiej ekipy przewijają się nazwy takich zespołów jak: Thy Art Is Murder, Cattle Decapitation czy Job For A Cowboy. Wiadomo więc, że na ich drugim albumie „The Black Legend“ będziemy mieć do czynienia z dość brutalną odmianą deathcore, jednak Turri z kolegami nie mają zbyt wiele do zaoferowania, by chociaż spróbować przebić dokonania wyżej wymienionych zespołów. Okładka jest nawet OK, w pierwszej chwili, nie znając wykonawcy spodziewałem się czegoś stricte death czy nawet tradycyjnie metalowego. Z zawartością muzyczną już niestety gorzej, bo tych 10 numerów to deathcore'owy banał w najgorszej postaci. Riffowa jazda, blasty, wściekły ryk wokalisty i schematy, schematy, schematy... Do tego coś, co coraz częściej na prywatny użytek określam jako „anemia cyfry“, to jest perkusja brzmi tak plastikowo, szczególnie w „Species Landfill“, „Year 666 (The First Arrival)“ i „The Day After Roswell“, że naprawdę zaczynam obstawiać, że realizator/producent tej płyty jest głuchy jak pień, a muzycy niewiele mu ustępują stopniem zdegenerowania organów słuchu, skoro dopuścili do opublikowania materiału z tak rachitycznymi brzmieniowo partiami bębnów. Mamy też chyba coś na kształt autorskiego patentu Thirteen Bled Promises, bowiem w praktycznie w każdym utworze prędzej czy później na placu boju pozostaje tylko wybrzmiewająca, przesterowana gitara basowa – raz czy drugi brzmi to dość ciekawie, jednak w połowie płyty zaczyna po prostu nużyć. Rzecz dla fanatyków gatunku i fanów triggerów czy innego ustrojstwa tego typu.
(2,5/6)
Wojciech Chamryk