Strona wykorzystuje pliki cookies, jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, zostaną one zapisane w pamięci twojej przeglądarki. W przypadku nie wyrażenia zgody nie jesteśmy w stanie zagwarantować pełnej funkcjonalności strony!

Nowy numer

hmp 91sm

Szukaj na stronie

HMP Poleca

pandemic m

6:33 - Deadly Scenes

 

(2015 Kaotoxin)
Autor: Wojciech Chamryk
633-deadlyscenes
Tracklist:
1. Hellalujah
2. Ego Fandango
3. The Walking Fed
4. I’m A Nerd
5. Modus Operandi
6. Black Widow
7. Last Bullet For A Gold Rattle
8. Lazy Boy
9. Deadly Scenes
Lineup:
Dietrisch von Schtrudle - keyboards
Niko - guitar
Rorschach - vocal
SAD - bass
 
Już okładka zapowiadała coś całkowicie odjazdowego, jednak zawartość kolejnej płyty tego paryskiego kwintetu przeszła moje najśmielsze oczekiwania. Muzycy 6:33 łączą bowiem na „Deadly Scenes” z niewyobrażalną wręcz swobodą najbardziej karkołomne partie oraz, wydawałoby się, całkowicie do siebie nie pasujące gatunki muzyczne. Gospel a cappella, blasty i dęciaki? Żaden problem, mamy to w openerze „Hellalujah”. Mroczna elektronika, dialogi wokalne oraz główny wokalista raz skrzeczący niczym opętany blackowiec albo rapujący jak Mike Patton? No problem, to już „Ego Fandango”. Zakręcony folk z jeszcze większą ilością żeńskich partii i fajną wokalizą proponują w „The Walking Fed”, na początku „I’m A Nerd” wprowadzają w osłupienie chóralną partią łączącą muzykę etniczną oraz współczesną, by zaraz uderzyć siarczystym blackiem, zaś zakręconego walczyka „Modus Operandi” z wyeksponowaną partią fortepianu nie powstydziłby się Czesław Mozil. Jeszcze bardziej odlotowy jest „Black Widow”, łączący klimaty niemal pop music z black metalem, aby dojść do jazzowej partii w mrocznym elektronicznym sosie, przejścia w cyrkowo-wodewilową melodię i zakończyć się w stylu rocka lat 70. z melodyjną gitarą. Z kolei trzyminutowy „Last Bullet For A Gold Rattle” to niemal singlowy pewniak – dużo akustycznych brzmień, klimat country i melodyjne kobiece wokalizy, ale koniec płyty znowu nieźle zaskakuje. W „Lazy Boy” mamy bowiem połączenie black metalu z rockiem progresywnym lat 70. i mroczną kobiecą wokalizę nawiązującą do „Ciemnej strony…” Floydów, zaś finałowy, 13-minutowy utwór tytułowy to wręcz przegląd tego wszystkiego, co słyszeliśmy do tej pory, z uwzględnieniem jeszcze tanecznego funky, jakby parodii wokalnych harmonii Yes, Genesis z połowy lat 70. i licho wie czego jeszcze. Generalnie mamy tu 55 minut muzycznej jazdy bez tzw. trzymanki, w myśl zasady, że wszystkie chwyty dozwolone. Nie wiem czy muzycy są w stanie nuta w nutę odegrać ten materiał na koncercie, ale z płyty brzmi świetnie, zwłaszcza jeśli poświęci mu się trochę więcej uwagi.
(5)
Wojciech Chamryk

 

rightslider_005.png rightslider_004.png rightslider_002.png rightslider_001.png rightslider_003.png

Goście

5528000
DzisiajDzisiaj540
WczorajWczoraj5040
Ten tydzieńTen tydzień8700
Ten miesiącTen miesiąc13681
WszystkieWszystkie5528000
18.97.9.174