Strona wykorzystuje pliki cookies, jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, zostaną one zapisane w pamięci twojej przeglądarki. W przypadku nie wyrażenia zgody nie jesteśmy w stanie zagwarantować pełnej funkcjonalności strony!

Nowy numer

hmp 89sm

Szukaj na stronie

HMP Poleca

pandemic m

ISOLE, PPROCESSION, ESOTERIC - Wrocław, 14.04.2014

Isole, Procession, Esoteric– Klub Łykend, Wrocław,  14 kwietnia 2014

European Dissonance Tour

Organizatorzy koncertu, Desert Carnival, bardzo trafnie wybrali wrocławski klub Łykend na realizację European Dissonance Tour. Miejsce kameralne, scena niewielka, ale akurat wystarczające, żeby pomieścić wszystkich zainteresowanych wtorkowym koncertem (frekwencja zapewne liczyła nieco ponad 100 osób). Oczywiście równie trafnie dobrany został zestaw zespołów, których wspólnym mianownikiem jest doom metal. Na niewielkiej scenie wrocławskiego Łykendu zagrało szwedzkie Isole, szwedzko-chilijskie Procession i angielski Esoteric. Każdy z nich reprezentował inną płaszczyznę tego gatunku, czasem tak odmienną, że można by żartem napisać, że Procession w zestawieniu z Esoteric to prawie Dragonforce. Rzeczywiście oba pierwsze zespoły manifestowały zupełnie klasyczne granie. Isole pojawiło się na scenie z drobnym poślizgiem (podobno zespoły miały problem techniczny z dojazdem) i niestety rozpoczęło okraszone niezbyt dobrym, rozmywającym się nagłośnieniem, zwłaszcza basem rodem z ostatniego Manowar. Mimo tych utrudnień zespół szybko odnalazł się na scenie i prawie szczęśliwie dobrnął do końca zalewając klub surowym, masywnym graniem spod znaku Candlemass czy Solitude Aeternus. Nad ascetycznymi riffami górowały przede wszystkich bardzo ciekawe wokale rozpisane na duet oraz chórki. Nie licząc wizerunku Isole (panowie ustawili się od najbujniejszej brody do najmniejszej), to one skupiały największą uwagę – potężnemu i jednocześnie czystemu głosowi Daniela Bryntsego wyśpiewującego melodyjne linie wokalne, towarzyszyły nieliczne „dialogi” growlująco-skrzeczącego rozmówcy.

Dla mnie gwiazdą wieczoru był Procession, zespół, który wręcz można by określić jako modelowy przykład pasji grania. Panowie pochodzą z Chile, kraju obfitującego jako tako w zespoły grające heavy i doom metal, z których żaden nie zyskał sławy międzynarodowej, ani nawet nie odcisnął stempla swojej nazwy na europejskich festiwalach. Procession postawił sprawę przebicia się przez chilijski rynek na ostrzu noża i zdecydował się na przeprowadzkę do Szwecji, chyba najlepszego kraju do grania, wydawania i koncertowania (o poszukiwaniu mrocznych inspiracji nie wspominając). I tak w prawie południowoamerykańskim składzie (prawie, bo poza perkusistą, Szwedem) zespół stanął na scenie rozsiewając całkiem nieźle nagłośnione brzmienia epic doom metalu. Przyznam, że najbardziej czekałam na tytułowy numer z nowej płyty, „To Reap Heavens Apart” mając jednocześnie nadzieję, że Procesja zaprezentuje go na końcu. Na szczęście rozczarowanie „ee, to już?” wywołanie usłyszeniem pierwszych, walcowatych riffów numeru już w połowie koncertu, szybko zamieniło się w entuzjazm. Rzeczywiście, kawałek ze swoim dynamicznym jak na doom, heavymetalowym tempem, świetnym refrenem i skalowaniem emocji kapitalnie wyszedł na żywo. Nie dość, że Felipe Plaza Kutzbach na żywo, podobnie jak na płycie, dysponuje mocnym, klarownym głosem, to jeszcze bez problemów nieznacznie zmieniał sposób zaśpiewania tej czy innej frazy. W dobie ślepego odtwarzania utworów z płyt na koncertach, takie subtelne, „teatralne” gesty są w cenie. W podobnym duchu zespół zaprezentował pozostałe kawałki z dwóch, jak dotąd wydanych płyt i EPki. Procession dało popis marszu ociężałych riffów okraszonych klangującym basem i nieco lamentującym śpiewem Felipe. Nie tylko słychać, ale też widać było entuzjazm i to, że zespól przeżywa swój występ traktując go nie tylko jak zwykły koncert, ale także jak pewne doświadczenie czy spektakl. Do tej patetycznej beczki warto dodać inny, niewątpliwie także wpływający na „przeżywanie” szczegół, a mianowicie stan wskazujący drugiego gitarzysty, który oddawał się jakiejś drobnej ekstazie podczas grania. Co ciekawe, mimo zapewne posiadanych w żyłach promili świetnie wykonał swoją robotę i gdyby nie strona wizualna, trudno byłoby wychwycić, że z drugą gitarą może być coś nie tak.
Zgoła innym doświadczeniem było ujrzenie na żywo Esoteric. Można by żartem napisać, że ta angielska formacja swoim ciężkim nastrojem pięknie wpisała się w Wielki Tydzień w jakim odbywał się koncert. Ich występ to istne misterium mizantropii, misterium zrozumiałe w zasadzie tylko dla wyznawców kultu. Rzeczywiście, po niepełnej sali na Isole i Procession, można było zauważyć, że na Esoteric sala zapełniła się po barierki. Co więcej, zaraz po pierwszym uderzeniu w struny gitary tłum zakołysał się subtelnie pokazując swoją aprobatę dla tej niecodziennej mikstury dźwięków. Kołysząc się przez kilka kilkunastominutowych utworów, nie klaszcząc między nimi, uczestniczył w tym muzycznym rytuale chłonąc każdy dźwięk. Naprawdę trzeba być miłośnikiem tego rodzaju grania, żeby „zrozumieć ten kult”. Esoteric składający się z trzech gitarzystów (w tym jednego śpiewającego), basisty i klawiszowca ustawił się na scenie dość nietypowo, bo nie en face, i pogrążony w scenicznym dymie zaczął wprowadzać siebie i uczestników koncertu w trans. O ile dowcipy o doomie kręcą się w wokół ultrapowolnych riffów ciągnących się minutami, o tle Anglicy realizowali ten ekstremalny plan podkręcając go mnogością gitar. Każda z nich śpiewała swą ponurą pieśń, często wręcz nie tworząc harmonii. Całość zatapiały kosmiczne, bardzo wyeksponowane klawisze i wokal Grega Chandlera, który był odpowiednikiem wybrzmiewających powoli riffów. Wokalista Esoteric rzeczywiście wyśpiewuje długie liryki jak ekstremalnie doomowe riffy – sylaba po sylabie, każdą z nich delektując się niemal minutami. Przez fakt, że używał mikrofonu zakładanego na głowę, miał swobodę poruszania się. Nie korzystał z niej miotając się po scenie, ale gibając głową w rytm transowych riffów, co potęgowało wrażenie odrealnienia. Muzyka Esoteric wydaje się graniczyć z eksperymentem, a na pewno bardzo daleko odbiegła od klasyki. Przy Procession – przecież reprezentującym ten sam szeroko pojęty gatunek, doom – brzmi jak futurystyczny sen przy jakimś klasyku lat osiemdziesiątych.
Muszę przyznać, że koncert w ramach European Dissonance Tour był bardzo ciekawym i wartościowym doświadczeniem na mojej koncertowej mapie. Ciekawym przez wzgląd na Esoteric i wartościowym przez wzgląd na kawał dobrego grania spod znaku Procession.
Strati
rightslider_001.png rightslider_004.png rightslider_002.png rightslider_005.png rightslider_003.png

Goście

5057478
DzisiajDzisiaj2366
WczorajWczoraj2645
Ten tydzieńTen tydzień10957
Ten miesiącTen miesiąc61129
WszystkieWszystkie5057478
18.227.114.125