Blind Guardian - Drezno - 9.09.2022 [Zdjęcia]
Blind Guardian - Alter Schlachthof, Drezno - 9 września 2022
„Somewehere far Beyond – live”
O ile o sam koncert Blind Guardian nietrudno, o tyle o taki koncert jak ten – trochę trudniej. Blind Guardian już eksperymentował z albumową trasą i w Polsce zagrał nawet „Imaginations from the Other Side”, ale był to mały wybryk losu. Jak ktoś nie dojechał na koniec Polski, żeby ich zobaczyć, to trudno było ten wybryk powtórzyć. Druga część trasy „Somewhere far Beyond” była w całości przekładana, ale i tak od początku planowana była tylko w ojczyźnie Blindów. Szczęśliwie z Polski do Drezna lub Berlina mamy rzut beretem, więc mogliśmy bez problemu o tę trasę zahaczyć. Pomyślcie tylko o fanach w Brazylii. Mamy naprawdę szczęście.
Sala dawnej rzeźni wypełniona była po brzegi. W połowie sali było tak tłoczno, jak zwykle bywa bliżej sceny. Guardiani są bardzo popularni u siebie, grali specjalny koncert, a dodatkowo nie bywają często w Dreźnie, więc na wypchanie sali złożyło się wiele czynników. Jako support wyemitowano krótki filmik zmontowany z archiwaliów i okraszony bonusami z „Somewehere far Beyond”. Świetny pomysł na „odhaczenie” tych kawałków. Film płynnie przeszedł w koncert (ostatnie sceny pokazywały współcześnie zespół szykujący się na scenę). A na scenie ponad 40 minut czystej magii. Guardian wyglądał jak Guardian. Oni nigdy nie byli demonami image'u. André i Marcus (ten to się w ogóle nie starzeje), jak zawsze na poziomie, a Hansi, jak to Hansi, co nie wygląda to dośpiewa. I na szczęście, bo w formie wokalnej był znakomitej. Nasze szczęście, że w tak znakomitej formie był na tak znakomitej trasie. Inne koncerty Blindów przychodzą i odchodzą, a ten pewnie przez długie lata nie powróci. O ile „The Bard's Song” to najpopularniejszy koncertowo utwór Guardian w ogóle, o tyle takie perełki jak „Theater of Pain” czy numer tytułowy miałam okazję usłyszeć po raz pierwszy. Magia absolutna. Zespół odtworzył płytę nuta w nutę, nie omijając nawet miniatury, jaką jest „Black Chamber”. Magię podkręcał fakt, że w ogóle pomysł na trasę był okraszony starym materiałem. Po głównym daniu, jaką była cała „Somewehere far Beyond „ zespół sięgnął po koncertowe „klassikery”, ale skupił się na tych z dawniejszych płyt. Najnowszy numer z tego koncertowego zestawu to „Sacred Worlds”, który trafił do niego pewnie przez wzgląd na to, że jest to bardziej tradycyjny i nieco w starszym stylu numer Blindów. Mimo kurczowego trzymania się „oldschoolowego” setu, Guardian wykorzystał fakt, że właśnie wydał nową płytę. „The God Machine” wyszła dokładnie wtedy, kiedy Niemcy ruszyli na trasę. Byłoby marketingowym niedopatrzeniem, gdyby zespół udawał, że nic się nie stało. I tak, jak gdyby nigdy nic, między „Banish from Sanctuary”, a „Time Stands Still” pojawił się szybki i nawet agresywny „Violent Shadows”, który swoją dynamiką fantastycznie wpasował się między te dwa kawałki.
Scenografia była subtelna. Kilka małych banerów, na których wyświetlano jakiś nastrojowy gwiezdny pył i jeden duży baner w tle z okładką „Somewhere...” i logiem zespołu. Publika taka, jak zawsze na tym zespole. Trochę oczarowana, trochę ożywiona, mocno rozśpiewana na balladach i na końcu „Valhalla” i jak zawsze nie dała dojść do głosu Hansiemu. Mitem jest, że Niemcy się nie bawią. Bawili się tak samo, jak my się bawimy na Blindach w Polsce. Poza siedzeniem przy wyimaginowanym ognisku na „Bard's Song”. Było głośno, ale na tyle selektywnie, że w dobrych zatyczkach do uszu koncertu słuchało się wyśmienicie. Osoby stojące w innych miejscach trochę narzekały, ale widocznie mieli pecha do wybranego przez siebie miejsca, a skuteczne przemieszczanie się w tym tłumie graniczyło z cudem. Cudem było też to, że Drezno się nie wyprzedało, bo kilka koncertów na trasie miało już status „sold out”. W ogóle,jak gdyby nigdy nic zaczęliśmy pisać o tłoku na koncertach. A jeszcze kilka lat temu wieszczono, że „już nigdy nie będzie koncertów”. Są, i to jakie! Ten, to był zdecydowanie magiczny wieczór.
Strati