Strona wykorzystuje pliki cookies, jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, zostaną one zapisane w pamięci twojej przeglądarki. W przypadku nie wyrażenia zgody nie jesteśmy w stanie zagwarantować pełnej funkcjonalności strony!

Nowy numer

hmp 89sm

Szukaj na stronie

HMP Poleca

pandemic m

„Jednym słowem: Jesteśmy pazerni!” (Lux Perpetua)

Kapela Lux Perpetua jest na rynku muzycznym dopiero od kilku lat, lecz już zdążyła zapracować sobie na tytuł nadziei polskiego power metalu. Skład zespołu tworzą Artur „Rosa” Rosiński (wokal), Paweł „Kaplic” Zasadzki (założyciel, perkusja), Tomasz „Tommy” Sałaciński (gitara), Mateusz „Matt” Uściłowski (gitara), Krzysztof „Krzych” Direwolf (bas) i Magdalena „Meg” Tararuj (keyboard). 28 lutego 2017 r. ukazał się ich debiutancki album „The Curse of the Iron King”, a już niedługo zaczną pracę nad kolejnym krążkiem. Udało nam się porozmawiać z członkami grupy na temat ich początków, inspiracji, koncertów i planów na przyszłość.

   

HMP: Zanim w 2009 r. narodził się zespół Lux Perpetua, przez pięć lat istnieliście bez wokalisty pod nazwą Sentinel. Pawle, jak rozpoczęła się Twoja przygoda z metalem i jak wspominasz te niewątpliwie trudne początki?

Paweł Zasadzki: Zasadniczo Sentinel był takim pre-Lux Perpetua, bo to były praktycznie te same osoby i kawałki oraz część byłego składu Gatekeeper (graliśmy też kilka „tamtejszych” utworów). Mieliśmy zapał do grania, ale brakowało nam wokalisty. Potem temat na kilka lat umarł. W listopadzie 2009 r. złapałem się z typkiem z Gatekeepera i stwierdziliśmy, że ruszymy na nowo z tematem, tylko pod inną banderą. Podzwoniliśmy po chłopakach, Kosa znalazł wokalistę Morhany Dzidka, który zgodził się z nami śpiewać. Wtedy ruszyliśmy z pierwszymi koncertami i nagraliśmy sześć pierwszych kawałków. Można ich posłuchać na wydanej w 2014 r. EP-ce „Forever We Stand”. Tak zaczęła się nasza historia.

A skąd nazwa Lux Perpetua? Z tego co wiem, nie ma ona nic wspólnego z książką Andrzeja Sapkowskiego o tym samym tytule…

Paweł Zasadzki: Jak większość rzeczy związanych z heavy metalem i rock’n’rollem, tytuł został wymyślony podczas degustacji alkoholu. Jak zaczynaliśmy grę z Luxami, trafiła mi się pewna impreza, na której siedzieliśmy z kumplem - „filozofem” przy szklaneczce whisky przy kominku. Powiedziałem mu, że za Chiny ludowe nie mogę wymyślić nazwy zespołu. A on tak sobie degustuje „łychę” i nagle mówi: „...Lux Perpetua!”. „A czemu Lux Perpetua?” „Bo fajnie brzmi!”. Ot cała filozofia, jeśli chodzi o nazwę Lux Perpetua. Nie ma tutaj żadnych odniesień do Sapkowskiego.

W tekstach waszych utworów pojawiają się liczne nawiązania do historii i świata fantasy. Jak mógłbyś określić swoje główne źródła inspiracji przy pisaniu tekstów?

Paweł Zasadzki: Źródła inspiracji są różne – często są to filmy, książki, komiksy i gry komputerowe, wszystko co przyjdzie mi akurat w danym momencie do głowy. Na przykład kawałek „Army of Salvation” był inspirowany filmem „Królestwo Niebieskie” z Orlando Bloomem. W power metalu zazwyczaj śpiewa się o tematach fantastycznych i rycerskich. Myśląc o pierwszej płycie, staraliśmy się mieć to na uwadze, dlatego dużo jest tam motywów rycerskich, przeplatanych treściami religijnymi, jak np. krucjaty, którym poświęciliśmy trzy utwory na płycie.

Wasz album „The Curse of the Iron King” jest dosyć zróżnicowany brzmieniowo – zawiera utwory typowo powermetalowe, ale też kawałki w klimacie średniowiecznych bardów. Z jakich zespołów staracie się czerpać przykład?

Paweł Zasadzki: Ludzie często porównują nas do takich zespołów jak Rhapsody, Iron Maiden, Blind Guardian i Gamma Ray – są to pierwsze grupy, które przychodzą ci do głowy, kiedy myślisz o gatunku powermetalowym. Te zespoły też są dla mnie główną inspiracją. Nie gramy jednak power metalu sensu stricto. Ta muzyka wiąże się z bardzo dużym tempem grania, a my mamy je trochę niższe, bujające. Na pewno jednak wiąże nas z tym gatunkiem tematyka tekstów.

Na razie nagraliście tylko jeden utwór w języku polskim „Pociąg do piekła bram”, na potrzeby polskiej promocji książki z uniwersum „Metro 2033”. Planujecie nagrywać więcej utworów w ojczystym języku, czy jednak wolicie trzymać się anglojęzycznego repertuaru?

Paweł Zasadzki: Generalnie pomysł z „Pociągiem do piekła bram” zrodził się, kiedy napisałem kawałek zainspirowany postapokaliptyczną tematyką „Metra 2033”. Wyszliśmy z propozycją do wydawcy serii w Polsce Insignis, że mamy kawałek w klimacie „Metra” i chcielibyśmy jakoś wykorzystać go marketingowo. Na początku był on w języku angielskim i nazywał się „Straight Back to Hell”. Jeśli zaś chodzi o polski tekst, to tłumaczenia wymagał na nas wydawca.

A jak wyglądała sama praca nad pierwszą płytą i gdzie ją nagrywaliście?

Paweł Zasadzki: Do nagrania płyty przygotowywaliśmy się pół roku – pisanie, uczenie się materiału, poprawki itd. Zaczęliśmy ogarniać materiał 1 stycznia 2015 r., skończyliśmy 1 czerwca i wtedy weszliśmy na nagrania do HZ Studio w Zielonce. Album powstawał w sporych bólach, gdyż w międzyczasie pożegnaliśmy się ze starym wokalistą. Na szczęście Rosa uratował nam cztery litery i zgodził się do nas dołączyć. Sam jednak miał problemy z gardłem, więc mieliśmy kolejny półroczny przestój. Nagrywanie instrumentów w sumie poszło nam szybko, chociaż jako kompozytor musiałem co jakiś czas wprowadzać różne poprawki.

Przejdźmy zatem do wokalisty. Paweł wspomniał już od Twoich problemach z gardłem, niemniej jednak Twój głos brzmi naprawdę dobrze. W jaki sposób dbasz o jego kondycję i sprawność? Jesteś samoukiem, czy masz muzyczne wykształcenie?

Artur Rosiński: Mój głos jest kapryśnym instrumentem i już nieraz dało nam się to we znaki. Muszę dbać o to, żeby być dobrze nawodnionym, rozgrzewam przeponę i struny głosowe oraz zawsze mam przy sobie tabletki nawilżające gardło. Co do nauki, próbowałem edukować się w zakresie śpiewania, ale wiedza na ten temat w naszym kraju jest bardzo nikła. Nauczyciele nie potrafią wyjaśnić o co chodzi z przechodzeniem do rejestru głowowego, śpiewaniem w mixie czy otwieraniem głosu. Na przykład odpaliłem pani od śpiewu Hansiego z Blind Guardian, a ona stwierdziła, że nie przedstawia to dla niej żadnej wartości artystycznej. Tak naprawdę najwięcej informacji zebrałem samemu, obserwując innych wokalistów i rozmawiając z nimi. Dość dobrze koleguję się z Krzyśkiem Sokołowskim z Night Mistress, Sebastianem Levermannem z Orden Ogan i Jake’iem Bergiem, który śpiewał w Amaranthe. Nauczyciele tylko mnie pognębili – powiedzieli mi, że jestem barytonem i nigdy nie będę śpiewał tak jak wokaliści Sonata Arctica czy Kamelotu. Rozwinąłem się jednak na własną rękę i zmieniłem typ głosu z barytonu na tenor.

W ogóle jesteś wszechstronną osobą, czternaście razy wygrałeś bowiem program „Jaka to melodia?” i zdobyłeś rekordową wygraną.

Artur Rosiński: Zostałem nawet zaproszony na specjalny odcinek z okazji dwudziestolecia programu. Wszyscy przyszli w garniturach i marynarkach, a ja ubrałem się tak jak na nasze koncerty, czyli czerwony wampiryczny płaszcz i spodnie z obszyciami. Oczywiście Robert Janowski zwrócił na mnie uwagę. Wyjaśniłem więc, że to moje ubranie robocze. Swego czasu występowałem również między innymi w „Śpiewaniu na ekranie” – w tym programie też wygrałem. Tylko do „Idola” nie udało mi się dostać, bo czekając w kolejce na nasze wejście, zdążyliśmy się z zespołem zbombardować browarami.

Wspomniałeś o swoim wizerunku scenicznym. Jakie są Twoje źródła inspiracji w tej materii?

Artur Rosiński: Bardzo lubię wampiryczne klimaty. Mocno czerpię też z kultury japońskiej: anime i mangi oraz gier komputerowych, takich jak na przykład „Castlevania: Symphony of the Night”. Chcieliśmy mieć jako Lux Perpetua swego rodzaju ubrania odświętne, których nie założymy sobie ot tak na jakiś koncert. Na Zachodzie jest zresztą takie porzekadło, że jeżeli zespół nie ma swojej stylówy, to nie może być profesjonalny. Na drugą płytę planujemy jednak pewne wizerunkowe korekty.

Mógłbyś opowiedzieć nam coś więcej na temat tej fascynacji anime?

Artur Rosiński: Zanim zacząłem poważnie bawić się w muzykę, byłem strasznie zakręcony na punkcie kultury japońskiej. Swego czasu mieliśmy nawet w moim rodzinnym Żyrardowie fanklub ludzi zakręconych na punkcie fantastyki, w którym prowadziłem kącik anime. Anime ma tę wyższość nad normalnymi filmami, że twórcy mogą narysować sobie wszystko, co tylko sobie wymyślą. Poza tym w Japonii ludzie mają inną emocjonalność. Do tej pory seriale anime i bajki potrafią mnie dużo bardziej poruszyć niż filmy z aktorami – bardzo często płaczę na anime (śmiech).

Ostatnio mieliście okazję zagrać na festiwalu powermetalowym Zgierz City of Power. Jak oceniacie to polskie przedsięwzięcie pod względem organizacji i atmosfery?

Mateusz Uściłowski: Pod względem organizacji jest to fajna inicjatywa i dobrze, że się rozwija. Słyszeliśmy tylko głosy od tamtejszych mieszkańców, że festiwal był trochę mało rozpromowany. Było jednak całkiem nieźle, oglądało nas ok. 400 osób. Publiczność bardzo fajnie nas przyjęła. Sam konferansjer powiedział nam, że weszliśmy na scenę metalową razem z drzwiami – miło słyszeć od obcej osoby takie słowa.

Artur Rosiński: Młody ujął bardzo ważną myśl. W Zgierzu był nasz znajomy Crusader, który nagrywa każdy koncert, cokolwiek by nie grało. Powiedział mi, że wiedział, że damy najlepszy show wieczoru i się nie rozczarował. To nam daje pozytywnego kopa i utwierdza nas w przekonaniu, że obraliśmy dobry kierunek. Cały czas chcielibyśmy jednak więcej, lepiej, mocniej…

Mateusz Uściłowski: Jednym słowem: Jesteśmy pazerni!

Skoro mowa o koncertach: Macie już na swoim koncie jakieś szalone przygody z fanami? Jak ludzie na was reagują?

Artur Rosiński: Ja miałem straszny szał z fankami na Instagramie. Dziewczyna ze Stanów po prostu mnie stalkowała. Blokowałem ją, ale tworzyła nowe konta i atakowała mnie, moją siostrę i znajomych. Dostaję też bardzo dużo rozbieranych zdjęć, czasami nawet filmów. Patrzę, a tu kobieta siedzi w wannie i coś tam ze sobą robi. I niestety nie są to takie panie, jakich bym sobie życzył (śmiech). Bardzo fajne są za to interakcje bezpośrednio po koncertach. Ludzie bardzo często robią sobie z nami zdjęcia, chcą naszych podpisów, a niektóre nastolatki po prostu podchodzą się przytulić. Na nasze koncerty przychodzą też rodziny z dziećmi. Nie spodziewaliśmy się tego, ponieważ power metal nie jest zbyt popularny w Polsce.

Faktycznie w Polsce nie mamy wielu zespołów powermetalowych, które odnoszą sukcesy. Łatwo było wam „wyjść z garażu” i trafić na festiwale?

Paweł Zasadzki: Tak naprawdę cały czas pracujemy nad tym, żeby zaistnieć w tym muzycznym światku. Teraz szukamy menedżera, żeby wsparł nas w dziedzinie organizacji, bo sami lepiej piszemy kawałki, aniżeli je sprzedajemy. Mieliśmy to szczęście, że wydaliśmy pierwszą płytę w Underground Symphony, w którym zaczynał Sabaton. Na pewno jednak z takim gatunkiem trudno się w Polsce wybić, bo w kulturze metalowej spotyka się on z pewnym uprzedzeniem.

Artur Rosiński: Całe życie muzyka, której słuchałem, była zdecydowanie za delikatna dla moich kolegów metalowców. Mi to jednak odpowiadało, bo jestem bardziej zwolennikiem śpiewu niż growlu. Muzyka, którą gramy, dobrze się klei, zarówno z cięższymi kapelami, jak i na przykład z folkowymi. Nie jest to ortodoksyjny power metal, można też sobie razem z nami poskandować i poskakać. Kiedy ludzie przychodzą na nasz koncert, nie ma możliwości, żeby się dobrze nie bawili. Uważam, że będziemy „łatwi do sprzedania”, tylko potrzebujemy osoby z pasją, która uwierzy w ten zespół tak jak my w niego wierzymy.

Meg, jesteś jedyną kobietą w zespole Lux Perpetua, od w 2014 r. grasz w kapeli na keyboardzie. Łatwo odnaleźć się dziewczynie w gronie grających ostrą muzę samców?

Magdalena Tararuj: Sama musiałam stać się samcem, podobno mam największe jaja w zespole! (śmiech) Dobrze się tu odnajduję, generalnie mam mało koleżanek, więc pasuje mi męskie towarzystwo. Dziewczyny nie lubią power metalu, więc nikt mnie nie chciał…

Artur Rosiński:...i się doczepiła do nas, a my ją nauczyliśmy głośno bekać – to uważam za nasze największe osiągnięcie! (śmiech)

Jesteś również odpowiedzialna za piękne grafiki na okładkach waszej EP-ki i debiutanckiego albumu. Jak wyglądał proces ich tworzenia?

Magdalena Tararuj: Pomysł na okładkę był Pawełka. A co mnie inspirowało? Szczerze mówiąc, jak tworzę rysunki w Photoshopie, najpierw zawsze siadam i szukam w internecie czegoś, na czym mogłabym się wzorować. Na przykład jak byli krzyżowcy, to znalazłam kilka obrazków i patrząc na nie, rysowałam. Najpierw robiłam szkic całości, później nakładałam kolory i składałam wszystko w całość. Inspiracji twórczych szukałam na stronach typu DeviantArt i na Youtubie.

Na waszym profilu na Facebooku zamieszczacie wspólne zdjęcia, na których widać, że naprawdę lubicie spędzać razem czas. Często spotykacie się poza studiem nagraniowym, próbami i koncertami?

Mateusz Uściłowski: Ze mną i Kaplicem to wygląda tak, że nasi bracia chodzili razem do klasy, więc znamy się od dzieciaka. Kiedy byłem w gimnazjum i zacząłem grać na gitarze, graliśmy razem z Kaplicem covery. Po kilku latach nasze drogi ponownie się zeszły, kiedy grałem w liceum w thrashmetalowej kapeli i pewnego razu występowaliśmy razem z Luxami. Bardzo podobała mi się ich muzyka, więc jak pół roku później mój zespół się rozpadł, to do nich dołączyłem. Dokładnie 22 marca 2013 r.

Paweł Zasadzki: Te konotacje w zespole mamy różnorakie, ale generalnie nie stworzysz kapeli z ludźmi, których nie lubisz.

Mateusz Uściłowski: Na swój sposób się lubimy i to nawet bardzo! (śmiech)

Członkowie waszego zespołu mają słabość do sportu – Meg od lat jeździ na nartach, Matt na łyżwach i rowerze, Rosa woli siłownię i bieganie. Czy ten sportowy duch przekłada się na szaleństwo na scenie?

Mateusz Uściłowski: Na pewno sport bardzo przydaje się Rosie, bo jako wokalista musi być cały czas rozgrzany. Ja z kolei biegam przed koncertami i codziennie staram się zrobić kilka pompek, żeby mieć większą wydolność. Zgierz był właśnie fajnym koncertem, bo mogliśmy się wybiegać i temperatura też była do tego całkiem sprzyjająca. Staramy się dużo ruszać na scenie, aby dać ludziom to, co chcą zobaczyć.

Wasz grafik stopniowo wypełnia się coraz większą ilością koncertów, coraz więcej osób śledzi was w mediach społecznościowych. Jakie są wasze plany na przyszłość i czy planujecie szerzej otworzyć się na rynek zagraniczny?

Paweł Zasadzki: Takie dalekosiężne plany też mieliśmy, ale na razie skupiamy się na polskim odbiorcy. Od 1 stycznia 2018 r. planujemy zorganizować większą trasę po Polsce, ale będziemy też próbowali sięgać do zagranicznych znajomości.

Artur Rosiński: Ja na przykład przez swoje media społecznościowe dostaję często pytania kiedy zagramy w Szwecji, Australii, Stanach Zjednoczonych, Japonii… My jesteśmy chętni, tylko pozostaje kwestia organizacji i kosztów podróży. Niestety zespoły na naszym poziomie bardzo często nie zarabiają na swoich koncertach, a wręcz odwrotnie: trzeba jeszcze dołożyć. Na razie traktujemy muzykę tylko jako hobby, chociaż każdy by sobie życzył, żeby kiedyś to się zmieniło.

Paweł Zasadzki: A jeśli chodzi o inne muzyczne plany, to jesteśmy w trakcie pisania nowego materiału. Planowo 10 kawałków, jednak kolejna płyta nie będzie stricte powermetalowa, nawet pod względem tekstów – będziemy sięgać aż do lat 80. W niedługim czasie chcemy nagrać demówkę, pierwsze trzy kawałki jako materiał promocyjny.

Artur Rosiński: Z tego co wiem, interesowało się nami AFM Records, tylko niestety uznali nas za kapelę, która za mało koncertuje. Obecnie kiedy idziesz do większej wytwórni, to chcą, żebyś przyszedł jako gotowy produkt. Staramy się zatem takim gotowym produktem zostać.

Autor: Marek Teler

rightslider_004.png rightslider_002.png rightslider_005.png rightslider_001.png rightslider_003.png

Goście

5056997
DzisiajDzisiaj1885
WczorajWczoraj2645
Ten tydzieńTen tydzień10476
Ten miesiącTen miesiąc60648
WszystkieWszystkie5056997
3.134.78.106