Strona wykorzystuje pliki cookies, jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, zostaną one zapisane w pamięci twojej przeglądarki. W przypadku nie wyrażenia zgody nie jesteśmy w stanie zagwarantować pełnej funkcjonalności strony!

Nowy numer

hmp 89sm

Szukaj na stronie

HMP Poleca

pandemic m

„Fuzja rocka, folku, proga w orientalnych szatach” (Lion Shepherd)

Oryginalność to znak rozpoznawczy polskiej grupy Lion Shepherd, której debiutancki album „Hiraeth” (2015) oraz najnowsze wydawnictwo „Heat” (2017) stanowią istne kompendium wiedzy na temat orientalizmów w dziedzinie muzyki. Bogactwo instrumentarium Bliskiego Wschodu w połączeniu ze spontanicznością rocka i wyrafinowana wokalistyka stworzyły różnorodny konglomerat wpływów muzycznych, przy którym wielbiciele szufladkowania muzyki dostają bólu głowy. Bo muzyka w wykonaniu Lion Shepherd ma charakter globalny, przenika lekko i zwiewnie przestrzenie urozmaiconych dźwięków, spajając je w spójny organizm o zmiennej rytmice oraz chwytliwej melodyce. Kamil Haidar (wokal) oraz Mateusz Owczarek (gitary, bouzouki irlandzkie), duet artystów występujących w roli spiritus movens, czyli inspiratorów działania sekstetu, zainspirowani Orientem, postanowili w kreatywny sposób udowodnić, że muzyka rockowa to przestrzeń, w której, wykorzystując inteligencję, wrażliwość i emocje twórców, stworzyć można rock podniesiony do rangi sztuki. A każdy, kto chciałby się o prawdziwości tego twierdzenia przekonać osobiście, może to uczynić bardzo łatwo, słuchając kompozycji zarejestrowanych na longplayu „Heat”. Muzyka zintegrowana z elegancją szaty graficznej i sztuki edytorskiej dały wyśmienity efekt.

Poniżej na kilkanaście pytań przedstawiciela HMP odpowiada jeden z architektów projektu, Kamil Haidar, autor większości partii wokalnych.

Z czym kojarzy się Tobie (bardzo przepraszam za cień prowokacji w tym pytaniu) nazwa Maqama?

Kamil Haidar: Ze świetnymi wspomnieniami, wieloma przygodami, sukcesami ale też lekcjami pokory. Naprawdę odrobiliśmy swoją działkę w tym zespole, graliśmy od najmniejszych pubów po duże sale koncertowe. Nie było pieniędzy, trzeba było dokładać. To uczy samozaparcia ale też weryfikuje ludzi wokół. Ci nastawieni na szybki sukces, kompletnie nieprzygotowani na długą i systematyczną pracę, odpadali. Mieliśmy bardzo dużo wiary w siebie i mnóstwo energii. Z czasem ona wygasła i wtedy w najlepszym momencie skończyliśmy tą przygodę.

Jak rozumiesz „pełną swobodę twórczą oraz niezależność w kreowaniu brzmienia”? Takie deklaracje znalazłem w formie uzasadnienia dla pracy nad albumem „Maqamat” w studio Krzysztofa Staluszka.

Chodziło głównie o to, że mogliśmy nagrywać dziesiątki godzin, kiedy chcemy, o której godzinie chcemy itp. Nikt nam nie stał nad głową, praca odbywała się w rodzinnej atmosferze. Później miksy robiliśmy już z Adamem Toczko w jego Elektra Studio, ale najważniejszy etap, w którym trzeba intymności i spokoju, czyli nagrania, robiliśmy sami.

Jaką naukę bądź refleksje przyniosła Tobie i innym członkom Maqama współpraca z Chrisem Sheldonem nad realizacją albumu „Gospel of Judas”?

Chris Sheldon pracował z największymi artystami tego globu, ma punkową duszę ale „robił” Foo Fighters, Skunk Anansie, pracował z Robertem Plantem i AC/DC. Przede wszystkim pokazał mi o co chodzi w tym, że zagraniczne produkcje brzmią jak brzmią a polskie nie dają rady. Że nie chodzi o sprzęt, do którego dzisiaj mają dostęp wszyscy, ale o mental. Polscy realizatorzy mają w studio przynajmniej trzy monitory full HD. Patrzą na waveformy, analizują widmo i bóg wie co jeszcze. Sheldon nie miał żadnego monitora a miksy słuchał na boomboxie Aiwa z lat 80-tych. Na szczęście nowe pokolenie polskich producentów, realizatorów i techników to już kompletnie inna bajka. Starają się o oryginalność. Już nikt nie zadaje pytania na wstępie współpracy: „chłopaki, przynieście mi płytę jaka wam się najbardziej podoba a ja zrobię Wam tak samo waszą. Najlepiej czarną Metallicę albo „Roots”  Sepultury”.

Co stało się powodem Twojej i Mateusza Owczarka secesji ze składu Maqama i decyzji o założeniu Lion Shepherd, bo przecież po wizycie w studio BlackSound w Los Angeles i współpracy z dUgem Pinnickiem, basistą i wokalistą King’s X perspektywy na polu rozwoju artystycznego, z zewnątrz wyglądały rewelacyjnie?

Była współpraca z Pinnickiem, płyta „Gospel of Judas”, trasa po Europie z Riverside. A jednak coś się wypaliło i nie działało. Po powrocie z bardzo udanej trasy koncertowej nie byliśmy w stanie zagrać jednej porządnej próby. A że twórcza przestrzeń nie znosi pustki… z Owczarkiem robiliśmy cały czas muzę. Była obopólna chęć i twórcza jakość. Chcieliśmy też rozwoju. Wiedziałem, że formuła Maqamy się wyczerpała i albo wprowadzimy coś nowego albo przepadnie ten projekt. I miałem rację jak pokazuje czas.

Porównując charakterystykę stylu Maqama i Lion Shepherd w dostępnych źródłach znaleźć można wiele zbieżności, rock progresywny, psychodelia, world music, komponenty etniczne. Czy tak ta kwestia wygląda również z Twojego punktu widzenia, czy może dostrzegasz w tym zakresie nieuchwytne dla ogółu różnice?

To kompletnie inne projekty, mające innych odbiorców i inne założenia. Media łatwo sobie zaszufladkowały ogólnikami te dwa zespoły i postawiły znak równości. Bo jest i Orient i psychodelia. Ale jest też kompletnie inne brzmienie, bogatsze, akustyczne, szerokie instrumentarium, inne rytmy, klimat. Lion Shepherd ma formę otwartą, czerpie z wielu nurtów. Maqama to był po prostu rock/metalowy kwartet z orientalnymi smaczkami tu i ówdzie.

Czy takie składniki wydawnictwa płytowego, jak szata graficzna, walory estetyczne edycji, obrazy, treści bookletu powinny zostać tak zaprojektowane, żeby sugerować odbiorcy charakterystykę zawartości muzycznej płyty? Bo podziwiając piękne wydanie „Heat”, rodzą się skojarzenia z niektórymi kierunkami muzyki rockowej, wymienionymi m.in. powyżej.

Wolna wola autora. Jeśli masz koncept na całość rób spójnie. Jeśli chcesz bawić się różnymi formami wyrazu rób muzykę pop i okładki jak dla płyt metalowych. Oczywiście „spece” od marketingu zanoszą się teraz śmiechem, ale ja uważam, że wydawnictwo to koncept złożony i musi w pełni wyrażać artystę. U nas akurat wszystko jest bardzo korespondujące, spójne i ma wiele ukrytych znaków. Ale nie widzę powodu, by nie wydać płyty i zapakować ją w torbę z Ikei, jeśli artysta ma taką potrzebę. Ja na przykład nie kupuję płyt, bo ich okładki sugerują zawartość jakiej lubię słuchać. Wręcz zdarza mi się kupić płytę, bo ma zajebiste opakowanie a płyty nawet nie wrzucam do odtwarzacza.

Preferowanie barw i odcieni szarości, czerni, bieli ma jakiś cel? (Tak czyni też m.in. Tilo Wolff  z albumami Lacrimosy). Wskazuje klucz do odczytania klimatu muzyki, nastrojowości, sugeruje obecność w krainie mroku i tajemniczości?

Dla mnie czerń jest po prostu elegancka i najlepiej mnie charakteryzuje. Mam w zasadzie same czarne ciuchy, czarny samochód i czarne gitary (śmiech). I podoba mi się ten kolor na okładkach. Można go pokazać na wiele sposobów. Na pewno sugeruje obecność w krainie tajemniczości, ale nie skazuje wydawnictwa na bycie melancholijnym i przymusowo depresyjnym.

Interesujesz się mitologią grecką? Jeżeli tak jest, to jakie inspiracje z niej czerpiesz?

W podstawówce sporo czytałem o tym, interesowałem się też antyczną historią. Ale nie czerpię z mitologii greckiej. W zasadzie opieram się na tym co „tu i teraz”.

Powyższe pytanie rodzi się pod wpływem całego bogactwa nazw widocznych na awersie dysku z zapisem albumu „Heat”, choć decyzja, co w tym przypadku jest awersem a co rewersem, jest co najmniej dyskusyjna. Co chciałeś zawrzeć pod symboliką nazw, między innymi bogów wiatru, Boreas, Notos, Zephyros? To specyficzny klucz do zrozumienia przekazu muzyki?

To akurat przemycił grafik – Grzegorz Pwinicki. Jest to klucz to zrozumienia przekazu muzyki i chciałem takie elementy. Dałem Grześkowi wolną rękę w projektowaniu uprzednio nakreślając mu wizję o czym jest płyta tekstowo i muzycznie. Zaproponował między innymi ten element i fajne wydało mi się przełamanie stereotypu, że jak Lion Shepherd to tylko orient. Muszą być arabska kaligrafia i hinduskie stroje. Świadomie wprowadzamy zamęt w percepcji słuchaczy. Twoje pytanie udowadnia, że to dobra droga. Doceniam też Twoją wnikliwość.

Czy pasjonują Cię brzmienia orientalne, rodem z Bliskiego Wschodu? Zintegrowanie brzmienia hinduskich, arabskich czy perskich  składników instrumentarium, jak to ma miejsce w przypadku albumu „Heat”, z rockowym kanonem, gitarami, perkusją stwarza jakąś trudność?

Jasne że mnie pasjonują. Na kanwie tych brzmień zbudowaliśmy swój muzyczny wizerunek. My kompozytorsko wychodzimy od połamanych rytmów, używamy już na etapie pisania piosenek instrumentarium, stamtąd więc późniejsza implementacja z brzmieniem rockowym wychodzi nam naturalnie. Trudno się czasem zdecydować, w którą stronę pójść, ja lubię grać też zwykłego rocka takiego na 4/4,  ale musimy pamiętać o tym, co ten zespół ma słuchaczowi przekazać. I wybieramy tą trudniejszą drogę, mariażu różnych stylów, skal, harmonii.

Długo trwały poszukiwania tabli, santura czy lutni oud? Nauka gry i osiągnięcie optymalnego brzmienia zajmuje dużo czasu? Jesteś zadowolony z efektów pracy Twojej i Twoich partnerów artystycznych?

Wiele z tych spotkań z muzykami grającymi na tym instrumentarium to przypadek. Wieść poszła, że nagrywamy taką i taką muzę i nagle gdzieś się ktoś pojawia. Np.: perski santur nagraliśmy kompletnym przypadkiem, bo Jahiar Irani akurat grał z Kayah w studio obok próbę i go bezczelnie zaczepiliśmy na korytarzu. Tak samo było ze Sławkiem Bernym (perkusjonalista), który robił coś z Tomaszem Stańko i przechodząc usłyszał nas podczas sesji nagraniowej. Ogólnie wszystko to wychodzi fajnie i naturalnie.

Lion Shepherd zaraz po debiucie płytowym „Hiraeth” upchnięto w szufladce z etykietką „rock progresywny”. Czy materiał muzyczny „Heat”, zespolenie orientalizmów z typowo rockowym brzmieniem spełnia Twoim zdaniem kryteria progresywności, niezależnie od tego, jak rozumiesz definicję (jeżeli takowa istnieje!?) tego pojęcia?

Progres oznacza dla mnie poszukiwanie, modyfikację i ciągły ruch. Jeśli tak rozumiesz „rock progresywny” to mogę się na tą szufladkę zgodzić. Ale jeśli rock progresywny to hammondy, niekończące się pasaże i brzmienia lat 60,70 i 80, to nie wchodzę w to. Granie jak Pink Floyd to nie progres tylko kopia i regres. A mam wrażenie, że trochę o to w dzisiejszej scenie rocka progresywnego chodzi.

Jak już otrząsnąłem się ze zdumienia wywołanego jakością edytorską digipaku z gustownie tłoczonym tytułem ”Heat”, „wystartowałem” z muzyką i mnie dosłownie „zamurowało”. „On The Road Again” i ups!!! Przecież brzmienie, rytm, melodyka tego kawałka to bardziej taki „bliskowschodni folk”, raczej dalekie od rockowych standardów. Przełom w myśleniu słuchaczy już na wstępie czy chęć zaskoczenia oryginalnością?

Bliskowschodni folk – dobre!!! To może zaczniemy się określać jako bliskowschodni progressive folk (śmiech). Jak nagraliśmy ten numer uznaliśmy, że jest tak „bezkompleksowy i energetyczny”, że świetnie nadaje się na intro do tej jednak koncepcyjnej płyty. Cel zespołów ambitnych to zaskakiwać oryginalnością. Chcieliśmy też, aby słuchacze, którzy polubili nas po „Hiraeth” doznali szoku. Nie chcieliśmy też by poczuli się, że próbujemy ich karmić odgrzewanym kotletem w postaci Hiraeth 2.

Zresztą w podobnej konwencji pozostajecie także na ścieżkach tytułowego „Heat”. Co możesz powiedzieć o procesie tworzenia tego bogactwa oryginalnych „wariacji” strunowych?

Mamy pod ręką w naszym studyjku masę dziwadeł i fajnych gitar, bałałajek oraz lutni i używamy ich wszystkich na raz (śmiech). Oto cała tajemnica

Czy każde zestawienie brzmienia orientalnego instrumentarium, dosyć dalekiego od europejskiej kultury muzycznej, z rockowym standardem daje właściwy efekt, czy niektóre z tych sekwencji zwyczajnie się wykluczają, bo trudno połączyć „ogień z wodą”?

Oj na pewno są sekwencje,, które się wykluczają, chociaż czasem można się zdziwić jak fajnie brzmi rockowy monument w stylu Guns n Roses z solówką na arabskim oud (śmiech).

Każda praktycznie kompozycja z programu „Heat” zawiera zapadające w pamięć melodie. One powstają spontanicznie, w czasie wspólnych spotkań  czy są rezultatem indywidualnej pracy z dala od zgiełku studia nagraniowego? Kto z Was dostarcza najwięcej wykorzystanych później pomysłów?

W zasadzie zawsze każdą kompozycję robimy we dwóch, spotykamy się, jemy obiad, pijemy po pięć kaw i robimy muzę. Więc atmosfera jest bardzo przyjemna to i powstają przyjemne melodie (śmiech).

Wśród muzyków można wyróżnić dwa rodzaje podejścia do kwestii tworzenia premierowego materiału muzycznego, część z nich nie wyobraża sobie innej sytuacji niż „burza mózgów” i wspólne jamowanie, inni preferują szerokie wykorzystanie możliwości nowych technologii, prace w odosobnieniu  i elektroniczną wymianę idei. Do której z tych grup zaliczyłbyś siebie?

Jak wspomniałem wcześniej nasza metoda to eksperymenty we dwóch. Robimy kompozycje, składamy je w pełne aranże-demo z programowanymi bębnami, nagranym basem etc. Potem rozgrzebujemy to od nowa w studio i nagrywamy z żywymi muzykami. Zdziwiłbyś się, jakbyś usłyszał, jak bardzo potrafią się różnić wersje demo od tych studyjnych mimo tak zamkniętej formy jaką my proponujemy.

W których punktach powstawania materiału na album „Heat” napotkaliście największe trudności” Z czego one wynikały?

O dziwo nie mieliśmy żadnych trudności. Szło pięknie w cudnej atmosferze i z naprawdę fajnymi ludźmi. Mieliśmy kontrolę nad każdym etapem produkcji, nagrywaliśmy w Krakowie, Warszawie i Sulejówku. W finale dołączyli Łukasz Błasiński i Wojtek Olszak i to było najlepsze co się mogło tej płycie przytrafić.

Odpowiedzialność za harmonie wokalne należała zapewne do Ciebie? Dodatkowego kolorytu dodaje im głos Kasi Rościńskiej, stanowiącego ze względu na barwę, tę jaśniejszą stronę śpiewu? To łatwe zadanie, zintegrowanie wokali żeńskich i męskich?

Linie to mój obowiązek, ale harmonie robiliśmy wspólnie w większości już w studio z Wojtkiem Olszakiem. On miał bardzo wielki wkład w tą część pracy, jego wiedza i wielki talent otworzyły przede mną zupełnie nowe horyzonty. On też zarekomendował Kasię, która jest po prostu cyborgiem. Wchodzi, słucha i avista nagrywa, w dodatku na siedząco. Zazdroszczę!!! (śmiech)

Czy jesteś zwolennikiem korzystania z kontrastów, których sporo na Waszej płycie? Akustyka z brzmieniem elektrycznym, zadziorny rockowy power z lekkością sekwencji akustycznych, przykładowo w „Storm Is Coming”, stanowi Twoim zadaniem sile i  różnorodności materiału?

Jak wspomniałem, kontrasty, różnorodność i jeden wielki miks kultur to nasze znaki rozpoznawcze.

Czy tworząc tak urozmaiconą fakturę dźwiękową , jak ma to miejsce zarówno na „Hiraeth”, jak też „Heat”, myślisz o wyznacznikach stylu, czy muzyka ujmowana jest przez Ciebie jako całość, bez „szufladkowania” na kierunki, subgatunki?

W ogóle tymi kategoriami nie myślę. Pamiętam jak wydawca albo marketingowcy, którzy biorą się za promocję pytają nas: „no dobra podeślij mi zespoły, na których się wzorujecie to napiszemy, Super nowa płyta w stylu np.: Pink Floyd!!”, albo „określmy konkretnie styl i trzeba zrobić hasło typu najlepszy progresywny album 2017!!” i tak dalej, bla bla bla. A my nie jesteśmy w stanie temu sprostać. My jesteśmy niepowtarzalni i do tego cały czas dążymy. Dlatego wiele osób może nam zarzucać niespójność bo trochę rock, trochę folk, trochę progressive, trochę trans, trochę pop (śmiech). A problem polega na tym, że to nie my jesteśmy niespójni tylko ich horyzonty są wąskie.

Wiodącymi autorami muzyki jesteś Ty i Mateusz Owczarek. W jaki sposób zamierzacie oddać dźwiękową kolorystykę muzyki, z jej wszystkimi, tymi orientalnymi odcieniami w wersji „live”? To zadanie wymaga dodatkowego wsparcia instrumentalno- wokalnego?

Zagraliśmy z „Heat” już kilkadziesiąt koncertów i to cały czas ewoluuje. Gramy z muzykami koncertowymi – to oczywiste. Trzeba przyjść i się przekonać jak to brzmi. Mogę tylko powiedzieć, że jest naprawdę nieźle (śmiech).

Nastrój, ekspresja, energia muzyki to także, tak przypuszczam, między innymi chęć wyrażenia emocji. Ile w potencjale muzyki Twojej osobowości?

Oczywiście 100%!! Zarówno mojej jak i Mateusza. Przecież to na tym polega praca artysty. Wyrażać własną osobowość i to jest jedyna siła napędzająca muzykę.

Jak rodziły się decyzje dotyczące instrumentalnych partii solowych, sporo ich na ścieżkach utworów? Podam tylko jeden przykład, powalająca gitara w „Swamp Song”.

To nasz kolejny znak rozpoznawczy. Mateusz Owczarek jest wirtuozem gitary i emocjonalne sola to jego styl. Więc musi się to zawierać również w naszej muzyce. Zawsze naciskam na to, bo chcę pokazywać co mamy najlepsze. Radiowcy rozpaczają, bo czas „nie radiowy” i chętnie by nas grali, gdybyśmy robili wersje radio edit bez partii instrumentalnych i najlepiej trwające po dwie i pół minuty, ale to nie o to w tym chodzi.

Plany na tzw. najbliższą przyszłość to…?

Kolejna płyta, koncerty i rozwój. Już mam dreszczyk emocji na myśl, że zaraz wracamy do studia i zaczynamy kolejną przygodę o kryptonimie „Cios nr 3” (śmiech).

Bardzo dziękuję za możliwość „rozmowy”, która być może pozwoli na pozyskanie kolejnych sympatyków Waszej sztuki muzycznej. Życzę powodzenia w realizacji zamierzeń artystycznych i udanej promocji obu albumów Lion Shepherd, „Hiraeth” i „Heat”, zarówno w kraju, jak również zagranicą, bo są tego warte!

Serdeczne dzięki i do zobaczenia!

Włodek Kucharek

rightslider_001.png rightslider_004.png rightslider_002.png rightslider_005.png rightslider_003.png

Goście

5059404
DzisiajDzisiaj759
WczorajWczoraj3533
Ten tydzieńTen tydzień12883
Ten miesiącTen miesiąc63055
WszystkieWszystkie5059404
52.15.112.69