Strona wykorzystuje pliki cookies, jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, zostaną one zapisane w pamięci twojej przeglądarki. W przypadku nie wyrażenia zgody nie jesteśmy w stanie zagwarantować pełnej funkcjonalności strony!

Nowy numer

hmp 89sm

Szukaj na stronie

HMP Poleca

pandemic m

„Ponowne narodziny” (I Was Born Twice)

Nikt nie zna dnia ani godziny, zachorować można nagle, a mimo ogromnego rozwoju medycyny wciąż są też choroby nieuleczalne. Tomasz Tatoń pokonał co prawda złośliwego raka, ale stracił głos, co dla wokalisty było kolejnym wyrokiem. Nie poddał się jednak i zdołał dojść do etapu, że nie tylko mówi, ale i śpiewa, ma też kolejny zespół. Jego nazwa I Was Born Twice  i tytuł debiutanckiej płyty „Risen”  nie są w żadnym razie przypadkowe:

   
HMP: Dociera do mnie mnóstwo płyt, nowe zespoły powstają nieustannie, tak więc nie zanosiło się, że „Risen” będzie w tej obfitości czymś szczególnym – tym bardziej, że nie zamierzam przed tobą ukrywać, że z racji wieku oraz zainteresowań metalcore/nu metal jakoś niezbyt mnie kręci. Tymczasem posłuchałem kilka razy waszego debiutu i nie dość, że jest to kawał dobrej muzyki, to jeszcze dochodzi do tego cała twoja historia i powstania zespołu, co każe spojrzeć na I Was Born Twice z zupełnie innej perspektywy?

Tomasz Tatoń: Witaj ! Dzięki za pochwałę i tak, cytując pewien metalkorowy wzorzec, „Sprawa jest osobista” jak zdążyłeś zauważyć. Jest to moja druga poważna kapela w życiu, w której nie zamierzam nic udawać, pisać motywów na siłę, ani by dany kawałek pasował do reszty – choć póki co stylistycznie wszystko trzyma się kupy. Pierwsza kapelę zacząłem prowadzić 10 lat temu, po dwóch studyjnych albumach MirrordeaD, oraz dziesiątkach koncertów w wieku lat 20 dopadło mnie choróbsko. Po rozpadzie składu ze względu na chorobę starałem się wrócić na deski i od tamtej pory powrót do wokalu był marzeniem, co odbija się na całej twórczości I Was Born Twice. Tu po prostu nie ma miejsca na udawanie i może dzięki temu powinno się patrzeć na nas pod innym kątem, co podkreśla fakt, że na nasze koncerty przychodzą także ludzie, którzy z gitarową muzyką nie mają kompletnie nic wspólnego.

Nie wyobrażałeś więc sobie swego dalszego życia bez tworzenia muzyki i konsekwentnie dążyłeś do tego, by nie tylko znowu zacząć mówić, ale i śpiewać?

Owszem, i było to cholernie ciężkie. Przeżyłem rok bez wydawania z siebie dźwięku i cóż mogę o tym więcej powiedzieć... Rok obserwacji ludzi, otoczenia, sceny – i teraz patrząc z dystansem wiem, że w jakiś sposób było mi to potrzebne. Powrót do mowy, a potem śpiewu stał się dla mnie priorytetem nr 1, a samo tworzenie muzyki stało się dla mnie misją i celem mojego życia.

Dawano ci, choćby czysto teoretyczne, szanse, że się to powiedzie, czy też byłeś  dla lekarzy tzw. beznadziejnym przypadkiem, skazanym do końca życia na „miganie” czy komunikowanie się za pomocą zapisków?

Odbiłem się od wielu lekarzy, którzy mówili, że nie ma dla mojego głosu ratunku. Bardzo niski metaliczny charkot to max tego, co wydobywało się z mojego gardła. Próby stworzenia czegokolwiek z jednej działającej struny głosowej podjęła się dr Laszczak, foniatra z Bielska-Białej, dając mi 50% szans na ponowną mowę. Z jej pomocą udało mi się wrócić do mowy, choć trochę to trwało, bo zajęło mi to ponad 3 lata. Do dziś pamiętam minę lekarza, który po mojej pierwszej operacji przedstawił mi diagnozę bycia niemową do końca życia, gdy dźwięcznie odpowiedziałem mu na jego „dzień dobry” podczas kontroli medycznej. Epicka. (śmiech)

Można więc tu mówić o jakimś fenomenie, jeśli nawet nie cudzie, skoro nie dość, że mówisz, to jeszcze śpiewasz, i to w tak agresywnej manierze?

Cud czy nie cud, ośli upór na pewno. Niejednokrotnie słyszałem by dać sobie spokój i skupić się na gitarze, jednak to nie było to czego od siebie oczekiwałem. Prawda jest taka, że materiał dla IWBT pisaliśmy gdy dopiero nauczyłem się mówić – nikt nie spodziewał się, że wydobywanie z siebie growli czy screamów będzie dla mnie możliwe, ale ja wiedziałem, że skoro zaszedłem tak daleko, to da się zajść jeszcze dalej. Nagrania do pierwszej EP-ki ciągnęły się długo ze względu na wokale, nie byłem w stanie kłaść pełnych ścieżek, a niektóre partie nagrywane były dosłownie po 1-2 słowach na podejście do mikrofonu. Całe szczęście ten etap jest już za mną i „Risen” udało nam się nagrać tak jak należy.

Zaprosiłeś już tego lekarza na koncert, żeby przekonał się, że wszystko jest możliwe, jeśli tylko znajdzie się w sobie wystarczająco dużo sił na walkę z przeciwnościami losu?

Musiałbym wysłać dziesiątki listów z zaproszeniami jeśli miałbym liczyć wszystkich lekarzy, ale ci z którymi utrzymuję kontakt są świadomi tego, co się dzieje w mojej kapeli i z moim głosem i niejednokrotnie słyszę wyrazy podziwu. Prowadząca mnie wcześniej onkolog podobno puszcza pacjentom, którzy stracili wiarę w leczenie, film motywacyjny, który nagrałem po mojej trzeciej operacji, co przywraca ludziom wiarę. Każdemu chętnemu do zobaczenia go zachęcam do wpisania frazy „Upadki są potrzebne” na youtube.

Nazwa I Was Born Twice jest  tu pewnie nieprzypadkowa, symbolizuje bowiem nie tylko twój powrót do zdrowia, ale też w pewnym sensie twe ponowne narodziny jako wokalisty?

Dosłownie drugie narodziny. Nawet teraz, 6 lat po wykryciu choroby, obchodzę swoje drugie urodziny 13 czerwca. Zmieniło się całe podejście do życia jakie wcześniej miałem, zacząłem zupełnie inaczej patrzyć na sprawy, które pomijałem bądź lekceważyłem. Teraz dopiero doceniam swoje życie i dopiero teraz tak naprawdę zacząłem żyć – to jest mój główny przekaz w istnieniu tej kapeli.

To co gracie to bardzo agresywna stylistyka, wymagająca konkretnego, wokalnego „wygaru”, tymczasem brakuje ci części płuca – musiałeś pewnie wypracować zupełnie inną technikę, poznać swój organizm po chorobie na nowo, metodą prób i błędów dojść do nowych rozwiązań?

Owszem, dzięki pomocy nauczycielki emisji głosu – tu pozdrawiam i polecam Kingę Magierę – udało mi się zniwelować napięcie gardła podczas mowy, co pozwoliło mi rozpoczęcie śpiewania. Nie jest ono perfekcyjne, a Kinga ściga mnie za każdym razem gdy otwieram usta – ale o to chodzi, to nie pozwala mi spocząć na laurach. Sam mój głos wymaga specjalnego ułożenia mięśni brzucha oraz pleców przy odpowiednim spięciu struny głosowej, reszta to kwestia prób i błędów, tak jak napisałeś.

Nie wydaje mi się jednak, żeby obecność w składzie Filipa była jakąś swoistą asekuracją, chodziło wam raczej o zestawienie dwóch odmiennych głosów, co wpływa bardzo korzystnie na różnorodność partii wokalnych?
I tak i nie – wcześniej pisałem bardzo dużo tekstu dla jednej osoby... z czasem chciałem pisać więcej i brakowało już miejsca na oddech. Filip zasłużył się w Borderline Personality Disorder mając nieziemski wygar na niskich wokalach, i głupotą byłoby nie wykorzystanie tego – szczególnie, że niskie głosy najbardziej męczą moje gardło. Podzieliłem więc wszystkie wokale, podopisywałem nowe i wzorem dawnego Linkin Park lecimy z tematem w dwójkę. W prawdzie zagraliśmy jeden koncert na jednego wokalistę, gdy Filip nie dał rady dotrzeć na salę, i choć wszystko się zgadzało to bardzo brakowało mi jego udziału a ja nie mogłem w pełni skupić się na publice szukając miejsca na oddech między jednym szczekaniem a drugim, na czym ucierpiał kontakt z publiką – od tamtego czasu staramy się za wszelką cenę unikać grania w niepełnym składzie, gdyż show musi być robiony na 100% - zawsze i bezdyskusyjnie.

 „Risen” ukazałaby się pewnie wcześniej, gdyby nie wasze ustawiczne problemy ze składem?

Tak... w miejscu gdzie żyjemy fanów metalcore’u można policzyć na palcach dwóch rąk, a muzyków którzy chcieliby grać taką muzykę ? Wszystkich mam w składzie (śmiech). Musieliśmy rozstać się z Kubą, który do tej pory pisał znaczną część materiału, gdyż poświęcił się w pełni kulturystyce i nie miał już dla nas wystarczająco czasu. Problemy z perkusistą były zawsze – nie gramy łatwej muzyki, więc wymagania były także wysokie na starcie. Całe szczęście trafiliśmy na Pawła Larysza, bez niego płyta nadal byłaby pewnie w fazie produkcji, gdyż jego pozytywne nastawienie dało nam kopa pozwalającego skończyć ten album.

Jak to jednak mawiają: co cię nie zabije, to cię wzmocni – może czasem po prostu musi być tak, że coś trwa, odwleka się w czasie, ale dzięki temu macie teraz stabilny skład i debiutancką płytę?

Koniec końców wylądowaliśmy na czterech łapach, chociaż nie zapowiadało się na to. Upór popłacił i nikt nie mówił przecież, że będzie łatwo. Stabilny skład to podstawa, i lata zajęło formowanie go. Widocznie musiało tak być ale cieszę się, że tak się to skończyło... bądź zaczęło. (śmiech)

Metalcore i nu metal nie są obecnie na topie, ale zauważyłem, że często odchodzicie w swych utworach od szablonowych rozwiązań aranżacyjnych na rzecz patentów znanych choćby z death metalu czy post-rocka?

Jest tak dlatego, że nie ograniczamy się do podziału na muzykę. To jak to brzmi – to natura tego co w tym drzemie. Muzyka jest dzisiaj dzielona na miliony kategorii, ale pamiętam jedno zdanie, którym zaraził mnie Mariusz Piętka podczas nagrywania pierwszej płyty dla MirrordeaD – „Nie ma złej i dobrej muzyki, jest tylko muzyka źle albo dobrze zrobiona”.  Jeśli do stylistyki utworu pasuje elektronika pokroju Davida Guetty – super, jeśli zaraz po tym czuję, że świetnym rozwiązaniem będą kartofle niczym z Behemotha – dlaczego nie? Nie ma co się ograniczać.

Pojawiają się też rozpoznawalne melodie, nawet delikatniejsze brzmienia – zależało wam chyba na tym, żeby zawartość „Risen” była jak najbardziej urozmaicona i jednocześnie na tyle ciekawa, by zainteresować fanów różnej muzyki?

Staraliśmy się by ta płyta zawierała wszystko co może odbiorca szukać, jednak priorytetem były dla nas koncertowe kawałki, więc tempo nadające się do skakania było poszukiwane od samego początku pisania materiału. Z czasem pojawiały sie inne utwory, inne wizje jednak baza miała pozostać taka sama i tak też się stało mimo, że wydźwięk kawałków różni sie od siebie ale nadal wszystko jest zrobione z tej samej gliny.

Ma to w obecnych czasach znacznie o tyle, że coraz rzadziej słucha się płyt w całości, ludzie wolą poznawać pojedyncze utwory. To dlatego też „Risen” jest tak zwartym wydawnictwem, bo trwa niewiele ponad 33 minuty?
Tak, ale podchodząc do tego w ten sposób każdy kawałek na płycie ma coś „swojego”, i właściwie w określonych kategoriach każdy z tych kawałków w ciągu 33 minut mógłby być singlem dla całej płyty. Utwory są różne: od wokalnych manifestów na zapętlonym biciu choć zmieniającym się w tle podkładzie i melodiach tworzonych przez osiem gitar po kompozycje zbudowane na popowych schematach typu „zwrotka- refren- zwrotka- refren- mostek -refren”. Jestem pewny, że każdy kawałek jest w stanie obronić się sam.

Coraz częściej obserwuję zjawisko, że polskie zespoły miks czy mastering swych płyt oddają w ręce amerykańskich, szwedzkich czy niemieckich fachowców. Tymczasem wy wykonaliście ruch dość zaskakujący, zatrudniając Romana Kharyukova, ale brzmienie „Risen” potwierdza, że był to dobry wybór?

Jak zaznaczyłeś - jesteśmy Polakami -  a więc słowo „tanio” jest jednym z tych, które mimowolnie wyszukujemy w ofertach. Romana od innych osób, które rozważaliśmy różniło to, że jego oferta opierała się na cenach, które zapłacilibyśmy w dobrym polskim studio, ale jakość była naprawdę zachodnia. Facet jest megaprofesjonalny i dokładny w tym co robi, mimo młodego wieku oraz po prostu czuje tę muzę – to megaważne, gdyż poprawki były dosłownie detalami.

Macie już za sobą pierwsze koncerty promujące ten album – przyjęcie nowych utworów dowodzi, że było warto poświęcić tyle pracy i czasu na nagranie tej płyty?

Opłacało się i to bardzo. Poruszenie na pierwszym koncercie promującym płytę pojawiło się praktycznie od razu po rozpoczęciu. Później nanieśliśmy poprawki od Griffa Dickinsona, z którym udało mi się zaprzyjaźnić na zapleczu jednego koncertu, i przyniosło to nieziemski przeskok odbioru u ludzi. Z koncertu na koncert różnica była tak duża, że nie byliśmy w stanie uwierzyć w to co widzimy, ludzie zaczęli bawić się dosłownie od pierwszego uderzenia w struny.

To pewnie dopiero początek zamieszania wokół I Was Born Twice? Liczycie, że zdołacie przebić się i mocniej zaznaczyć swą obecność na polskiej, a może i nie tylko, scenie?

Wiara i dążenie do celu to podstawa jeśli chce się coś osiągnąć. Próbujemy w każdym kierunku zdobywać nowe doświadczenia, kontakty oraz motywację do dalszej pracy. Nie wybieramy się do talent show, ale nie blokujemy się na opcje, które mogłyby promować nas i nasz styl bycia nie tylko w świecie muzycznym. Chcemy i będziemy dążyć do podbicia całej metalkorowej sceny – i nie przestaniemy dopóki nam się to nie uda ! Dzięki za wywiad i pozdrawiamy z Bielska-Białej!

Wojciech Chamryk

rightslider_004.png rightslider_002.png rightslider_005.png rightslider_001.png rightslider_003.png

Goście

5056288
DzisiajDzisiaj1176
WczorajWczoraj2645
Ten tydzieńTen tydzień9767
Ten miesiącTen miesiąc59939
WszystkieWszystkie5056288
3.143.0.157